25: Królowa Tryce | 10
33:3:35 [ABY]
Nieznane Regiony, planeta Semodia w układzie Duuca
∽𑁍∼
Kira z rozczarowaniem stwierdziła, że Semodia nie wyglądała tak, jak to sobie wyobrażała. Opisy Seiyalli o uskrzydlonych ludziach i rodzinach królewskich przypominało jej istoty zwane przez ludzi z Ziemi aniołami. Anioły były pięknymi, potężnymi osobami o ogromnych, białych i miękkich jak aksamit skrzydłach. Nazwane przez nią samą Miasto Aniołów wcale nie wyglądało tak, jak prezentowało się w jej głowie. Nie było tu nowoczesnych, białych niczym śnieg budowli o szpiczastych dachach. Nie było przeszklonych witryn sklepowych ani gigantycznych rozmiarów bilbordów, promujących i objaśniających dojście do pobliskiej kantyny. Nie. Nie mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że to co zastała jej się podobało, a jednak miało w sobie jakiś urok, który doceniała.
Miasto, a raczej cała planeta pokryta była piaskiem i skałami. I to w zasadzie najlepszy opis Semodii, jaki kiedykolwiek ktokolwiek wymyślił: piach i rudobrązowe skały różnej wielkości; dużo skał. Domy mieszkańców planety były zrobione z gliny i jakichś nieznanych dziewczynie kruszców, których drobinki świeciły bladoróżowym światłem w blasku dnia. Właściwie one jako jedyne dodawały jakiegoś uroku i piękna piętrowym klockom, które służyły za domostwa.
Nie było kosmoportu, ale było przynajmniej dobre lądowisko: na twardym, równym i niespękanym podłożu lądowało się wyśmienicie, a o podwozie można było być spokojnym, gdyż uczynni Semodianie już wcześniej zadbali, by żadne kamyczki niesione przez wiatr nie przedostały się gdzie nie trzeba.
Dlatego też lądowanie przebiegło bez większych przeszkód i zanim Kira się obejrzała, już spuszczał się przed nią trap.
Tuż przed wyjściem na ziemię zobaczyła dwóch pierwszych Semodian. Mieli poważne, nie zdradzające emocji twarze i purpurowe odzienia, na które składały się długa, pozbawiona rękawów tunika i spodnie. Spod spodu wystawał długi, czarny rękaw ze złotym, wyszywanym paskiem na wysokości przegubów oraz wysokie ciemne buty. Na głowach – co dziwne – mieli złote, wysadzane szlachetnymi klejnotami czepce, z przodu zakończone ostrym szpicem skierowanym w dół, co pewnie miało być hełmem. Z tyłu, niemal na czubku głowy nakrycie miało dziurę, z której wystawał gruby, ciemny warkocz. Mieli ogromne, opierzone skrzydła, na których widok Brown aż opadła szczęka ze zdumienia. Ich bronią były ciosane włócznie, co bardzo zdziwiło młodą Jedi. A gdzie te ich całe miecze świetlne?
Postanowiła jednak nie zadawać na razie pytań i w milczeniu naśladować kroki swojej mistrzyni.
Seiyalla natomiast nie okazała zdumienia, tylko raźnym krokiem zeszła z trapu, pokłoniła się, jak się okazało, ich eskorcie oraz przedstawiła siebie i uczennicę.
— Oto ja, Seiyalla z Shili oraz moja podwładna, Kira z Madioru. Reprezentujemy Akademię Jedi, która to otrzymała wezwanie od waszej szlachetnej królowej Tryce.
— Jesteśmy powiadomieni o waszym przybyciu — kiwnął głową jeden ze strażników. — Królowa przydzieliła nas do zaszczytnego zadania eskortowania nas, przeto proszę za mną — powiedział, również się kłaniając.
Cała droga przebiegła w milczeniu. Maszerowali sprężystym krokiem przez tętniące życiem miasto. Kira zobaczyła po drodze mnóstwo Semodian i Semodianek: w większości mieli ciemnozielone stroje, krojem identyczne jak strażnicy, jednak nie posiadali włóczni, które zastępowały im przypięte do pasów bicze. Kobiety zamiast koszulki i spodni miały topy z wysokim golfem oraz spódnice sięgające nieco przed kolana. Pod nimi standardowo były długie, czarne rękawy że zdobionymi paskami, a na głowach wszystkie miały złote czepce z drogimi kamieniami, z dziurą z tyłu głowy na kok lub warkocz z gęstych, ciemnych włosów. Co dziwne, wszyscy odziani na ciemnozielono obywatele mieli intensywnie pomarańczową skórę, zupełnie jak Meiiyan. Co jakiś czas na drodze mijali oddziały wojowników, zapewne sprawujące akurat patrol — wszyscy byli ubrani w identyczne, purpurowe odzienia, a ich skóra mieniła się złotem. Czy to oznaczało, że Semodianin urodziny w konkretnej kaście nigdy nie mógł zmienić profesji tylko ze względu na swój kolor skóry? Wydało jej się to wielce nierealne i niesprawiedliwe, postanowiła więc spytać o to mistrzynię w wolnej chwili.
Ponownie naszła ją refleksja, że bycie padawanką Seiyalli Mlint znacznie różniło się od bycia uczennicą Kralla Dienta. Co prawda z Krallem tkwiła na dość wczesnym etapie szkolenia, więc misje w terenie były rzadkością, a na pewno nie miały też tak wielkiej wagi jak chociażby ta tutaj. Poza treningami z nautolaninem miała względnie mało czasu wolnego, ponieważ mistrz chciał jak najszybciej wyrównać jej poziom do umiejętności Corrana.
Obecnie sprawy miały się zupełnie inaczej. Cóż, trudno się dziwić – Seiyalla była przywódczynią Wielkiej Rady, najpotężniejszą i najmądrzejszą Jedi w całej Akademii. Ciągle ruszała na jakieś misje, bardzo tajemnicze i na pewno niebezpieczne. Wyjeżdżała często, więc Kira miała więcej przestrzeni i czasu dla siebie, ale za to musiała sama (lub z pomocą losowych Mistrzów, których o pomoc prosiła jej mistrzyni) zajmować się szkoleniem i uzupełnianiem wiedzy.
Na misję w terenie wylatywała teraz zdecydowanie częściej, w większości jednak odbywała je nie z mistrzynią, a Corranem lub Meiiyan – pełnoprawnymi Jedi, Rycerzem i Strażniczką. Kira sama jeszcze nie wiedziała, którą drogę obierze: wiedziała, że na pewno nie zostanie Uzdrowicielem ani Cieniem, lecz wciąż się wahała między Strażnikiem a Rycerzem. Zwykle wyboru tego dokonywało się od razu, by według niego odpowiedni pełnoprawny Jedi mógł wziąć delikwenta pod swoją opiekę i od razu kształtować pod kątem obranej ścieżki, jednak Kira należała do tych nielicznych wyjątków, których szkolili Mistrzowie — w takim przypadku ścieżkę można było jeszcze zmienić. Mistrz Krall był Strażnikiem; Mistrzyni Mlint — Rycerzem. Tak samo było z jej przyjaciółmi — Meiiyan była Strażniczką, Corran Rycerzem, a Ni'Ja (którą poznała trochę podczas niefortunnego porwania Su, a która była także poprzednią uczennicą Seiyallii, często nadzorującą treningi młodej Ziemianki) Cieniem. Czasu miała coraz mniej, bowiem Mistrzyni Mlint nalegała, by zdecydowała się w przeciągu najbliższych tygodni, jednak Kira ciągle przeskakiwała od jednej pozycji do drugiej, nie będąc pewna.
W takich właśnie myślach zatopiła się, niepomna na wszystko, co dzieje się wokół niej. Z przemyśleń ocknęła się dopiero wtedy, gdy dotarli przed oblicze samej królowej. I wtedy również nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ponieważ mowę jej odjęło.
Królowa Tryce miała skórę o odcieniu podobnym do ludzkiego, acz bardzo bladą. Jej strój składał się na luźną bluzkę na ramiączkach złączonych w jedno z tyłu szyi, które oplatały jej szyję, a także trójwarstwową spódnicę, której każda warstwa zakończona była złotym lśniącym paseczkiem, a sięgała krócej niż za kolano. Cały strój był zachowany w kolorach przeplatajacej się bieli i jasnej, żywej zieleni. W odróżnieniu od pozostałych Semodian pod strojem nie miała na sobie czarnego długiego rękawa, lecz długą, białą koszulę z odsłoniętymi ramionami. Jej skrzydła były zdecydowanie większe niż u pozostałych, a na głowie zamiast czepca miała trzy diademy — dwa z kryształami i szlachetnymi kamieniami, a jeden cienki, za to również piękny, połyskujący szczerym złotem. Na czubku głowy miała koka, a pozostałe włosy spływały jej po plecach posplatane w cieniuteńkie warkoczyki. Na ich widok po Kirze przeszedł lekki dreszcz, ponieważ przypomniała sobie tajemniczą Darth Mirnę, która nosiła identyczną fryzurę, jeśli nie liczyć koka.
— Witaj, mistrzyni Jedi — zaczęła królowa. — Dużo czasu zdążyło przeminąć, nim ostatni raz gościliśmy was u siebie. Bądź pewna, że nie zmieniłam swojego nastawienia do Jedi i nadal nie zamierzam wyrazić zgody, by ktokolwiek z moich podwładnych udał się na wasze szkolenie. Nadal pozostajecie mi neutralni, acz zeszliście już z listy wrogów, dzięki waszemu przysłużeniu się sprawie, której rozwiązanie znalazłaś ty, Mistrzyni Jedi, oraz twój szlachetny przyjaciel przed laty.
Kira zastanowiła się, kim mógłby być owy przyjaciel. I wtedy przez myśl przemknęło jej, że pewnie był to mistrz Krall.
Mistrz Krall nigdy ci o niej nie opowiadał?
To by wiele wyjaśniało. W końcu byli przyjaciółmi, prawda? Niestety, jej, wydawałoby się idealną teorię obaliła przywódczyni Aniołów już w kolejnym zdaniu.
— To był zaszczyt dopomóc ci w imieniu Akademii, pani — odparła uroczyście Seiyalla. — Żałuję, że nie mogę ponownie stawić się tu w jego towarzystwie, jednak żywię szczerą nadzieję, że moja uczennica godnie zastąpi ci jego towarzystwo.
— Cóż się stało, mistrzyni Jedi, iż twój szlachetny towarzysz Kasai nie mógł się tu zjawić wraz z tobą?
To zupełnie zbiło z tropu młodą Jedi. Kasai? Jaki Kasai? Kim, do diaska, był Kasai?
Przypomniała sobie o niedokończonej rozmowie podczas misji na biegunie Madioru – Seiyalla wspominała wtedy o jakimś przyjacielu, który później przeszedł na stronę mroku. Ale czy naprawdę mogło tu chodzić o niego? Zagadką jednak było tutaj jego imię.
Kirę bardzo ciekawiło dzieje Akademii i na własną rękę przeczytała od deski do deski całą grubą księgę zatytułowaną Nowa Akademia Jedi — Madior, w której spisane były wszystkie historie, ważniejsze bitwy oraz wszyscy członkowie Wielkiej Rady Jedi na przestrzeni dekad. Bez wyjątków, nikogo nie pomijano. Owszem, na przestrzeni kilku lat księga była bardzo niejasna– było to podczas Drugiej Czystki Jedi, którą opisano w wielkim skrócie, jakby było to jakąś wielką tajemnicą. Tak też chyba było, ponieważ nikt nigdy o niej nie wspominał, a zawsze, gdy padała jej nazwa, najpierw zapadała martwa cisza, a potem ostentacyjnie zmieniano temat. Podobno prawdę znała tylko Rada, w dodatku też nie cała. Mówiło się, że prawdziwe zdarzenia znali tylko najstarsi członkowie Akademii, czyli Seiyalla i Krall. Choć Krall miał młodszego o tylko cztery lata brata, Jima — który był obecnie szanowanym członkiem Rady i zawsze słynął z dużego poczucia humoru — okazało się, że zaczął on szkolenie o wiele później niż jego starszy brat. Prawdę najpewniej znały więc tylko dwie osoby, z czego jedna już nie żyła.
— Z ogromnym i nieukrywanym żalem to mówię — odparła mistrzyni Mlint zbolałym głosem, a Kira przez Moc wyczuła, że naprawdę jest do głębi poruszona. — Ale przyjaciel mój najukochańszy zmarł, niedługo zresztą po wykonaniu powierzonego nam tu niegdyś zadania.
— Przykro mi to słyszeć — odpowiedziała szczerze zmartwiona Tryce. — Żałoba po najbliższych to rzecz mi nie obca. Z bólem muszę przyznać, że matka nasza zmarła przed czterema laty.
— Przyjmij przeto moje kondolencje, królowo — skłoniła się Seiyalla, a Kira wyczuła w niej ogromny konflikt emocjonalny, co było dla niej szokiem.
— Nie czas teraz na opłakiwanie zmarłych — sprzeciwiła się twardo królowa. — W innym bowiem celu wezwałam ciebie i twego przyjaciela, którego, jak widzę, nie ujrzę już nigdy nieszczęśliwym zrządzeniem losu. Myślałam nad nim przez chwilę nawet jako kandydacie na mojego króla, jednak w porę pojęłam, iż serce jego zajmujesz ty i dobrze jest wam razem.
Kira z wielkim trudem powstrzymała okrzyk zdumienia. Wyczuła, że konflikt w duszy Seiyalli jeszcze bardziej się podsyca. Właściwie to Mistrzyni Jedi omal nie zakrztusiła się powietrzem.
— Pani, obawiam się, że pochopnie oceniłaś naszą relację — wykrztusiła z trudem przywódczyni Wielkiej Rady. — Z Jedi Kasai'em łączyły mnie tylko przyjacielskie relacje.
Królowa Tryce uśmiechnęła się wyrozumiale.
— Rozumiem, nie chcesz mnie urazić; nie obawiaj się, miłość to wszakże nic złego. Skoro skonał, rada jestem, że jednak gom nie obrała, bowiem hańbą by dla mnie było, gdyby zginął tak przedwcześnie.
Widać było, że Seiyalla chciała zaprzeczyć, ale coś ją powstrzymało. Tkwiła więc w milczeniu, zupełnie jak jej uczennica, której obecność zupełnie ignorowano.
Nastała niezręczna cisza, na szczęście jednak nie trwała długo. Nagle, i to tak niespodziewanie, że Kira aż podskoczyła, rozległy się dzwony. Biły przez dobre pół minuty, aż wreszcie do sali tronowej weszła Semodianka.
Była ubrana jeszcze inaczej niż pozostali. Jej strój po części przypominał ubiór strażników, a po części królowej – miała taki sam top z golfem jak wojownicy, lecz zamiast zwykłej czarnej koszuli miała identycznego kroju jak Tryce koszulę z odsłoniętymi ramionami, jednak czarną jak noc – zupełnie jak pozostali Semodianie. Jej spódnica miała dwie warstwy, a więc o jedną więcej niż zwykli obywatele i o jedną mniej niż królowa. Na głowie zamiast czepca miała dwa diademy – jeden zwyczajny z klejnotami, a drugi cienki, drobny i przepiękny w swej prostocie – identyczny jak u Tryce. Miała także taką samą bladą twarz jak królowa, a więc pewnie były spokrewnione. Cała ubrana była w kolorze bordo, którego to Kira nie widziała nigdzie indziej. Na głowie miała koka, a dwa warkocze opadały jej luźno na plecy.
— Królowo, stół już gotowy. Można zasiadać do stołu — orzekła, po czym skłoniła się nisko.
— Poznajcie Quan, moją siostrę. Jest dowódcą królewskiej straży i zarządcą do spraw bezpieczeństwa. To ona wyjawi wam wszystkie szczegóły waszej obecnej misji. Zaraz po biesiadzie.
Królowa wstała, a zaraz otoczyła ją czwórka uzbrojonych w włócznie wojowników. Dołączyła do nich dwójka z eskorty wysłanników Jedi i tak otoczeni, ruszyli na obiad. Albo kolację. A może śniadanie? Skoro na tej planecie nie istniała noc, to co za różnica? Kira była głodna i liczyło się tylko to, że dostanie coś do zapełnienia żołądka. Reszta była na tę chwilę nieistotna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top