24: Z pomocą królowej | 10

33:3:35 [ABY]
Nieznane Regiony, planeta Ziemia w Układzie Słonecznym

∽𑁍∼

Kolejne parę dni minęło Kirze bardzo monotonnie. Nie działo się nic ciekawego. W szkole ciągle były jakieś testy i kartkówki, po lekcjach przyczepiał się do niej Patrick, a wieczorem wydzwaniał Corran. Beresford zaczął ostatnimi czasy naprawdę denerwować dziewczynę. Zakopali topór wojenny, fakt. Teoretycznie. Ale to nie oznaczało, że miał teraz wszędzie za nią łazić! Była pewna, że miał w tym wszystkim jakiś interes, ale niestety nie udało jej się jeszcze odkryć co to takiego było.

Corran także nie dawał za wygraną. Choć nie pokazywał jej się osobiście (zgodnie z jej życzeniem), wyraźnie pozostawiał ślady swojej obecności. Dziewiętnastolatka codziennie znajdywała kwiaty na łóżku, krześle bądź oknie, a także otrzymywała milion wiadomości głosowych na swój naręczny holo-com. W pewnym momencie nie wytrzymała i po prostu wyłączyła urządzenie. Nie zastanawiała się, jak inni skontaktują się z nią teraz w sprawie misji. Jego zachowanie było dla niej zagadką, którą chciała rozwikłać, ale potrzebowała do tego trochę czasu i spokoju.

— I wtedy Krzak powiedział: a na dywanik to chcesz, cwaniaku? A ja mu na to...

Beresford kolejny raz zanudzał ją swoją bezsensowną gadaniną. Mocy, ileż można? Ciągle wysłuchiwała historyjki jaki to on nie był wspaniały, (chamski) i odważny, a także jak świetnie radził sobie ze sportem. Zastanawiała się, co konkretnie w ostatnim czasie zrobiła, że pokutowała aż taką karę. Za jakie grzechy? Zdecydowanie wolała, gdy nie zwracał na nią uwagi w ogóle. Czemu nie mogło być tak znowu? Ona poszłaby w swoją stronę, a on w swoją. Po prostu.

Z drugiej strony, Beresford był ostatnio jej jedynym towarzystwem. Keyla się rozchorowała i od ponad tygodnia nie chodziła do szkoły. Gdyby nie Patrick znowu spędzałaby wszystkie przerwy samotnie. Nie żeby jej to jakoś szczególnie przeszkadzało, ale doceniała, że pomagał jej oderwać na trochę myśli od problemów Madioru i reszty Galaktyki. Bądź co bądź nie mogła o tym myśleć cały czas.

— ...i wtedy ja jej na to Co za różnica...? Nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to. Ale ona ciągnie dalej: Mnie obchodzi, ona coś ukrywa. Bla, bla, bla, jakaś tam gadka pod nosem i zamierzam dowiedzieć się, co to takiego... Odbiło jej zupełnie, no nie?

— Co? — ożywiła się nagle Kira. — Kto powiedział co? — spytała z roztargnieniem. Instynkt krzyczał, że wśród całego tego bełkotu padło coś ważnego.

— Elara, że coś ukrywasz. — Machnął ręką. — I że ona się dowie co. Wariatka, nie? — Patrick wybuchnął szczerym, niekontrolowanym śmiechem.

Dziewczyna również się zaśmiała, choć wprawne oko bez trudu zauważyłoby, że nieszczerze.

Doszli już pod sam dom Kiry. Dziewczyna chciała prędko się pożegnać i jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Mieć już spokój od Beresforda i móc poważnie przemyśleć niektóre sprawy. Przede wszystkim: była nieostrożna. Musiała bardziej się pilnować. Elara chodziła do szkoły ledwie kilka miesięcy, a już zdążyła ją rozpracować. Kirę bardzo to niepokoiło. Nikt nie powinien się dowiedzieć o jej podwójnym życiu, a już szczególnie wredna i podejrzliwa nastolatka.

— O, a to co...? — spytał nagle Patrick, podchodząc pod próg domu dziewczyny.

Brown podążyła za nim wzrokiem i ujrzała ogromny bukiet róż leżący na progu. Nie musiała sprawdzać, co było napisane na dołączonej do kwiatów karteczce. Wiedziała, że był to prezent od Corrana. Poczuła okropny ucisk w sercu... tak bardzo chciała, żeby się ze sobą pogodzili. Niestety wiedziała, że na razie nie będą w stanie ze sobą normalnie rozmawiać. Kira potrzebowała czasu, by zrozumieć tok myślenia Corrana i poznać jego motywy, bo on sam raczej bez problemu rozumiał jej reakcję i wcale się jej nie dziwił. A mimo tego nadal się nie poddawał. Musiała przyznać, że było to w pewnym sensie urocze.

— Brzydkie jakieś. Wyrzucić? — zaproponował niewinnie Beresford. Zdążył już podnieść bukiet i dokładnie go obejrzeć. Nie wiedział co oznaczało słowo na doczepionym świstku papieru, ale domyślił się, że może to być czyjeś nazwisko lub pseudonim. Z jakiejś racji bardzo mu się to nie spodobało.

— Nie, wiesz... sama się nimi zajmę — powiedziała niepewnie nastolatka, po czym wzięła kwiaty z rąk chłopaka. — Dzięki za odprowadzenie mnie. Pa.

Nie zdążyła jednak nacisnąć klamki, gdy pełen obaw głos Patricka ozwał się ponownie:
— Eee, Kira...? Ktoś do ciebie?

Brown odwróciła się, a opadające dziś luźno na ramiona włosy odrzuciła w tył. Zmierzyła nieufnym wzrokiem podchodzącą w jej stronę postać. Miała na sobie ciemne, bordowoczerwone spodnie, trampki oraz szarą bluzę z nałożonym głęboko kapturem. Zasłaniał on niemal całą, nienaturalnie dużą twarz postaci. Sądząc po sylwetce była to kobieta. Ręce miała schowane w kieszeniach, jednak dzięki nożowi przypiętemu do uda Kira bez trudu rozpoznała tajemniczego przybysza. Widząc przestraszony wyraz twarzy Beresforda wręcz zachciało jej się głośno śmiać. Postanowiła jednak zachować pozory.

— Patrick, idź już, dobrze? Ta pani to moja trenerka od... samoobrony. Przyszła do mnie dzisiaj by udzielić mi dodatkowej lekcji. Zupełnie o tym zapomniałam. Widzisz, przygotowuję się do zawodów w tym tygodniu. Pewnie znów nie będzie mnie trochę w szkole...

— Aha, jasne... — odparł chłopak, stopniowo odzyskując spokój, choć chyba nie był do końca przekonany. — Nie wiedziałem, że chodzisz na samoobronę. Myślałem, że trenujesz tylko kosza.

Ha! Niech tylko opowiem o tym Elarze!

— Nie ćwiczę długo — zapewniła go pospiesznie dziewczyna, lekko popychając w stronę chodnika. — Na razie nikomu nic nie mów, okej? Chcę, by to była niespodzianka.

Zdawała sobie sprawę, jak idiotycznie brzmi ta prośba, a gdy usłyszała, że Beresford to kupił, omal nie zadławiła się powietrzem.

— Niech będzie — zgodził się niechętnie chłopak. — Jesteś pewna, że wszystko w porządku? — spytał dla pewności.

— Tak, tak, możesz już iść. Do zobaczenia! — krzyknęła prędko nastolatka ostatecznie żegnając się z Beresfordem. Gdy odszedł dostatecznie daleko, cicho dodała w języku Basic:
— W końcu sobie poszedł.

— W samą porę — mruknęła nieprzychylnie kobieta w kapturze. Odczekała jeszcze chwilę, gdy tamten zniknął za zakrętem. Następnie niespodziewanie warknęła: Kiro, coś ty zrobiła z holo-comem?! Nikt nie może się do ciebie dodzwonić.

— Ja... wyłączyłam — przyznała ze skruchą padawanka Jedi. Wolała nie wyjawiać powodów, choć prawdopodobnie Meiiyan poznała już całą historię od Corrana. — Przepraszam, Mei. Dużo ryzykujesz pojawiając się tutaj — dodała, lustrując szybko kamuflaż togrutanki. Gdy jej spojrzenie zawędrowało do pasa, z trudem powstrzymała uśmiech. — Dla twojej wiadomości: ludzie tutaj nie obnoszą się z nożami na widoku.

Stang, wiedziałam, że coś jest nie tak — szepnęła do siebie Meiiyan Su, marszcząc brwi i lekko się uśmiechając. Fakt, to wyjaśniało, dlaczego tamci faceci od niej uciekli. — Masz misję z Seiyallą. Teraz. Zaraz. Lecicie na Semodię. Pakuj manatki i w drogę, czas nas goni. Zostaw rodzicom informację i wio.

Zostawianie niczego nie było konieczne, bowiem państwo Brown wyruszyli na kolejny zjazd medyczny w Stanach Zjednoczonych. Tym razem zniknęli na dość krótko.

— Lecimy gdzie? — spytała zdezorientowana Kira.

— Ty lecisz. Znaczy ty i Seiyalla. Na Semodię. Naprawdę nigdy o niej nie słyszałaś? — niedowierzała Strażniczka Jedi.

— Nie...

— No to słuchaj — rozkazała togrutanka, jednak po chwili namysłu orzekła:
— Albo wiesz co? Inaczej. Seiyalla ci opowie. Ona wie więcej...

∽𑁍∼

— Powodzenia. Niech Moc będzie z wami, Mistrzyni Mlint. Kiro. — pożegnał ich Sandoo Ghar, pełniący dzisiaj stanowisko dyżurnego w wieży kontroli lotów.

Sandoo nieźle się wpasował w rolę Je'daii. Widać, że zasady stawiane przez Akademię zdecydowanie przypadły mu do gustu bardziej niż te uznawane przez Skywalkera. W dodatku przebywanie wśród innych adeptów wrażliwych na Moc, którzy umieli ją wykorzystywać, znacznie podnosiła go na duchu. Wreszcie mógł żyć normalnie, bez ukrywania się przed wszystkimi i wszystkim. To znaczy jasne, mógł działać jawnie jedynie na Madiorze, jednak ta namiastka wolności i tak dała mu bardzo wiele. W końcu mógł poczuć się sobą, w końcu nie musiał dźwigać ogromnego brzemienia tajemnicy. Ghar wedle własnego życzenia nie opuszczał na razie planety, chcąc choć trochę odpocząć od trudów i znojów związanych z ucieczką i działaniem pod przykryciem. Ukrywanie zdolności dużo go kosztowało. Zawsze pragnął choć na trochę móc być naprawdę sobą... i nareszcie miał taką okazję. Dlatego na razie nie jeździł na misje i wykonywał jedynie obowiązki w środku Akademii, ewentualnie patrole. I był dzięki temu szczęśliwy, dlatego Kira poczuła ogromną radość, że wraz z Corranem zaproponowali mu pomoc i powiedzieli o Akademii.

Corran...

— Co wiesz o Semodii? — spytała nagle Seiyalla, wytrącając młodą Jedi z rozmyślań.

— W zasadzie... nic — przyznała szczerze nastolatka.

— Mistrz Krall nigdy ci o niej nie opowiadał? — spytała zdumiona przywódczyni Akademii Jedi.

Dlaczego wszyscy zakładali, że wiedziała coś o tej planecie?

— Nie... nie zdążył — powiedziała markotnie Kira, zachodząc jednocześnie w głowę co to za miejsce.

— Rozumiem — odparła po chwili Jedi. Zamyśliła się, jak gdyby szukała słów na rozpoczęcie swojej opowieści. Gdy już dobrała odpowiednie słownictwo, zaczęła:
— Semodianie to humanoidalna rasa pochodząca z planety Semodia. Dawno temu, jeszcze za czasów Starej Republiki, Semodianie byli bliskimi sojusznikami Jedi. Na Semodii znajdowały się kryształy Kyber o rzadkich i trudno dostępnych kolorach – legenda głosi, że kiedyś jakiś Jedi rozbił się na planecie, a mieszkańcy uratowali mu życie. W ramach podzięki nauczył ich wykorzystywać bezużyteczne wcześniej kryształy, i tak podstawową bronią Semodian stały się miecze świetlne. Wiele z nich odznaczało się także sporą wrażliwością na Moc, dlatego Jedi z tej rasy byli dość powszechnie spotykani, choć nigdy nie widziano ich na wojnach klonów lub w innych otwartych pojedynkach. Semodianie nie lubią bowiem oglądania się na świat.
Na ich planecie planuje system kastowy – najwyżej jest rodzina królewska na czele z przywódcą. To właśnie do obecnej królowej Semodii lecimy, by wykonać misję. Pamiętaj, zachować przy niej z należytym szacunkiem i kulturą — ostrzegła Seiyalla.
— Niżej położeni są wojownicy pilnujący bezpieczeństwa i polujący na dzikie zwierzęta, by dostarczać ludności pokarm lub bronić osady przed napadami drapieżników. Pewnie spotkasz wielu z nich na zamku i w okolicy. Rozpoznasz ich po purpurowych tunikach i złotym kolorze skóry. Skłoń im głowę za każdym razem, gdy ich zobaczysz. W przeciwnym razie zostanie to uznane za zniewagę i możemy mieć kłopoty. Czy to jasne, Kiro?

— Tak, mistrzyni — potwierdziła padawanka.

— Dalej jest klasa robotników. Zobaczysz ich raczej z oddali, mają dużo pracy i rzadko pojawiają się na zamku. Ich prośby przekazywane są przez wojowników bezpośrednio do królowej.

Mistrzyni Mlint przerwała na chwilę, by zaczerpnąć tchu. Gdy nabrała już na powrót sił kontynuowała:
— Dalej usytuowani są lekarze i szamani, choć ich zdanie liczy się najbardziej. Semodianie nie przyjmują ówczesnych technologii i chcą sami rozwijać się pod tym względem, niezależnie od reszty Galaktyki. Dlatego ich gospodarka jest trochę... zacofana, jednak nie zrażaj się tym. Mają wiele innowacyjnych rozwiązań, na które nasi naukowcy nigdy by nie wpadli.

— Skoro zdanie lekarzy jest takie ważne, czemu oni są najniżej? — zdumiała się Jedi.

— Niegdyś, gdy Semodianie byli poróżnieni między sobą i toczyli wojny między poszczególnymi kastami, medycy stali na uboczu konfliktu chowając się w górach i na pustyniach. Choć ich wojna domowa dobiegła końca, nadal żyją z dala od reszty społeczeństwa i nie udzielają się zbytnio w życiu planety, dlatego przysługuje im najmniejsze prawo głosu. Nikt nie udaje się do nich, dopóki nie musi. Nie cieszą się zbytnią popularnością wśród pozostałych Semodian, dlatego nie zdziw się, gdy padnie o nich jakiś... niepochlebny komentarz. Niemniej, gdy ma zapaść jakaś ważna decyzja, król lub królowa zawsze pytają o zdanie właśnie ich.

Dziewczyna pokiwała głową, acz bez zrozumienia. Informacji było trochę za wiele na jej młody, wciąż próbujący pojąć oczywistości Galaktyki umysł. Dopóki nie ujrzy na własne oczy tego, co przekazała jej Seiyalla, będzie miała mętlik w głowie.

— Oby ta misja zleciała szybko — mruknęła, choć nie była pewna, czy rzeczywiście to miała na myśli. Może im dłużej tym lepiej? Nie wiedziała.

— Idź odpocząć, Kiro. Połóż się w mojej kajucie i spróbuj zasnąć — poleciła mistrzyni Jedi.
Padawanka spojrzała na nią dziwnym wzrokiem. Był środek dnia! Jasne, była trochę zmęczona, a szkoła nieźle dała jej dzisiaj w kość, ale nie była małym dzieckiem i potrafiła wytrzymać. Jak gdyby czytając jej w myślach (zresztą wielce prawdopodobne, że tak właśnie było) Mlint dodała:
— Na Semodii noc nie istnieje: układ posiada dwa równolegle usytuowane słońca, przez co na planecie mrok występuje tylko w podziemiach i jaskiniach. Mieszkańcy są do tego przyzwyczajeni i każda kasta ma wyznaczone godziny, w które udaje się na nocny spoczynek. Nie wiem, czy nam również takie godziny zostaną przypisane, ale miej na uwadze, że jeśli sen będzie kolidował nam z wykonaniem misji, to będziemy zmuszone z niego zrezygnować. Dlatego też nie wiem, kiedy będzie następna okazja do uzupełnienia energii i regeneracji organizmu poprzez drzemkę. Z tego właśnie powodu proszę cię, byś udała się teraz do mojej kajuty i zażyła snu.

— A ty, mistrzyni? — spytała z troską i lekkim niepokojem Ziemianka.

— O mnie się nie martw. Mój organizm jest bardziej wytrzymały, poza tym zamierzam wprowadzić się w stan medytacji i za pomocą Mocy również zgromadzić energię na naszą misję.

Dziewczyna przyjęła to tłumaczenie i udała się do kajuty. Będąc w progu zatrzymała się jednak na chwilę i zapytała:

— A tak właściwie po co tam lecimy? Jaki jest cel naszej misji?

— Pomoc królowej. W jej szeregach jest szpieg i tylko my możemy odkryć, kto jest odpowiedzialny za przekaz informacji i handel cennymi rzeczami na czarnym rynku. Musimy znaleźć przestępcę, nim będzie za późno i rozpęta się następna wojna domowa...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top