19: Agent | 07
33:1:1 [ABY]
Nieznane Regiony, planeta Ziemia w Układzie Słonecznym
∽𑁍∼
Odpowiednia godzina wybiła, a wnet na korytarzach rozległ się głośny, nieprzyjemny i wyjątkowo drażniący uszy dźwięk. Dzwonek. Mimo iż odgłos ten był powszechnie znielubiany, tym razem uczniowie odczuwali bezgraniczną ulgę, że wreszcie nadszedł kres okrutnej mordęgi. Koniec!
Wszyscy zerwali się z krzeseł, poupychali książki do plecaków i czym prędzej opuścili salę pana Krzewieckiego, ignorując pomruki prowadzącego spod hasła dzwonek jest dla nauczyciela. Ku jego wewnętrznej frustracji, najwyraźniej miał takie zdanie jako jedyny. Burknął pod nosem świetnie znane w całej Europie przekleństwo, które niestety (choć chyba raczej na szczęście) nie było aż tak rozpowszechnione na drugiej połowie planetki. Geograf pochodził z Polski i wielokrotnie wyrażał w ten sposób swoje ubolewanie nad brakiem dyscypliny kanadyjskich małolatów. Nie próbował nawet zrozumieć uczniów, mając w pamięci twardą szkołę życia jaką zapewniły mu lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte uprzedniego wieku. Nie uznawał tak zwanych taryf ulgowych i bez litości wstawiał e i ef-y¹, gdy choć o dzień przekroczyło się termin poprawy. Przez jego zachowanie, opryskliwość i surowość opinia o całym narodzie polskim ucierpiała straszliwie w oczach uczniów nie tylko 3A, ale także reszty licealistów. Nie mogli przecież wiedzieć, jak diametralnie różniły się obecne warunki życia od czasów, w których wychowywał się tam profesor Krzewiecki.
Patrick Beresford wykpił więc i ostro zwymyślał nauczyciela oraz cały naród polski, gdy tylko znaleźli się w szatni. Powodem wzburzenia niepokornego chłopaka była wstawiona na lekcji ocena f, zresztą tym razem rzeczywiście niezasłużona. Elara Brus, jego kuzynka i koleżanka bardziej z musu niż chęci, przewróciła tylko oczami i warknęła, że mu się należało. Jeremy nieśmiało się z nią zgodził, za co został zgromiony wzrokiem przez przyjaciela. Kirę średnio to obchodziło, więc założywszy uprzednio wierzchnią odzież przepchnęła się pomiędzy stojącą na środku przejścia trójką i ruszyła do drzwi. Nie wracała dziś z Keylą, bo po tamtą w każdą środę przyjeżdżała matka, która akurat kończyła pracę.
Tak więc Brown samotnie ruszyła w stronę autobusowego przystanku. Z kieszeni wyciągnęła prezent od Meiiyan, który dostała niedługo po śmierci mistrza Kralla: holoodtwarzacz z naukami Nautolanina. Dzięki niesamowitej biegłości togrutanki w mechanice (która, nawiasem mówiąc, nie była mocną stroną nastolatki) wyglądał jak zwykłe, ziemskie słuchawki. Jednak zamiast wtyczki umożliwiającej podpięcie do telefonu czy też odtwarzacza muzyki, długi kabelek połączony był z lekko wybrzuszonym krążkiem. Był to mini holo-dysk pozwalający magazynować niemalże nieskończoną ilość danych i plików głosowych. Mei wgrała na urządzenie większość lekcji Kralla zarejestrowanych przez monitoring oraz całą zawartość holocronu, jaki swego czasu tworzył. Brown więc szła, z ukrytym krążkiem w kieszeni, słuchając wykładu na temat siódmej formy walki mieczem świetlnym. Całość była oczywiście w obcym dla mieszkańców Ziemi języku Basic, ale Kira rozumiała go jak swój własny.
Nie spodziewała się nikogo spotkać, także wielkie było jej zdziwienie, gdy oprócz monotonnego, ale ciepłego i spokojnego głosu jej mistrza, przez który pustka po nauczycielu zdawała się choć trochę mniejsza, usłyszała głęboki, czepialski głos jednocześnie z silnym uderzeniem w ramię.
— Heja, dokąd to idziemy?
Przestraszona niespodziewanym bodźcem, odruchowo chwyciła nieznajomego za nadgarstek, który ledwie na ułamek sekundy zdążył dotknąć jej ramienia, potem wykręciła rękę, a dopiero na końcu się odwróciła. Gdy ujrzała Patricka, jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Z lekkim zażenowaniem puściła chłopaka, mamrocząc coś pod nosem. Choć ogólnie powinna uważać za sukces to, że wyuczane żmudnymi miesiącami odruchy warunkowe wreszcie sprawdziły się w roli, akurat przekonanie się o tym na Ziemi do szczęśliwych wieści nie należało. Nie wspominając już o tym, że pierwszym odruchem jaki powinna w ogóle opanować, było wyczuwanie zagrożeń w Mocy. Miało to właśnie zapobiec podobnym sytuacjom...
Musiała się bardziej pilnować. Na szczęście Beresford nie wyglądał na zdziwionego, lecz bardziej rozbawionego.
— Spokojnie, chyba nie jestem aż taki zły? — zapytał pokazując rządki nieidealnie białych zębów. Kira była rozdarta między dwiema wyjątkowo kuszącymi możliwościami: średnio subtelnie, ale za to gorliwie pomóc jego twarzy zamknąć się z użyciem pięści, bądź zwrócić w dobitny sposób uwagę na ugrzęzły między uzębieniem koper. Zanim jednak zdążyła się zdecydować, jej oczy zarejestrowały jakiś ruch za kolegą z klasy.
Kira spojrzała za Patricka, a zobaczywszy w oddali zmierzających w jej stronę Elarę i Jeremy'ego wiedziała, że raczej nie ma już szans na samotną podróż do domu. Z westchnieniem rezygnacji schowała słuchawki do kieszeni, po czym starannie ją zapięła. Nie chciała, by ktoś przypadkiem zauważył pozaziemską technologię.
— Gdzie idziesz? — ponowił pytanie Beresford, ponaglając gestem ręki towarzyszy, a padawanka Jedi tymczasem zmusiła się do stłumienia jęku niezadowolenia, widząc odjeżdżający autobus, na który może by zdążyła, gdyby nikt jej nie zaczepił.
— Do domu — mruknęła lekko poirytowana. Chciała mu wprost powiedzieć spadaj, ale niespodziewanie odezwało się sumienie, które choć nieproszone, przypomniało uczynnie, że prawie wykręciła rękę Mocy winnemu człowiekowi i wzięła go za wroga. Mimo, że Patrick był chamski, niekoleżeński i zawsze ochoczo przystępował do bójek, nie był przecież Sithem. To oni zasługiwali na pogardę, a nie jakiś zagubiony społecznie licealista. Postanowiła uczynić mu zaszczytny wyjątek i ten jeden raz być miła, zamiast skutecznego ignorowania osobnika. No, chyba że ją zdenerwuje. Bo dziś humor miała parszywy i nie widziała powodu, dla którego nie miałaby zwyczajnie odciąć się jakąś wredną wymówką i odejść.
— Na przystanek? — spytał znowu Beresford, akurat gdy jego kumplowi i kuzynce udało się ich dogonić. Elara patrzyła na nią spode łba, ale Jeremy był raczej obojętny.
— Tak — odparła krótko, ignorując nieprzychylne spojrzenie nowej uczennicy.
— W stronę centrum? — dopytywał dalej. Pytanie wydawało się jej dość głupie, zważywszy na to że żeby dojść na przystanek jadący w przeciwną stronę trzeba było iść inną trasą. No, może nie trzeba było, ale było znacznie szybciej. Poza tym czy po tylu latach (z Patrickiem chodziła również do poprzedniej szkoły) naprawdę nie miał pojęcia choćby w której części miasta mieszkała?
— Zgadza się — odparła mimo tych rozmyślań, mając silne postanowienie ćwiczenia cierpliwości. W duchu liczyła, że jakimś cudem jechał w przeciwną stronę, chociaż od tylu lat niezmiennie jeździł w tym samym kierunku... zaraz. Przecież wybrałby inną drogę. Stang.
— Wspaniale! — ucieszył się chłopak, a ostatni, irracjonalny płomyk nadziei zgasł. — To tak jak my. Do śródmieścia i trójką w stronę Górki.
— Jadę tylko do śródmieścia — zaakcentowała wyraźnie nastolatka, ciesząc się, że przeprowadzka do domku jednorodzinnego przebiegła nad wyraz sprawnie. Wciąż mieszkała względnie blisko szkoły, a przy tym osiedle nie było zbyt zaludnione. Oprócz domku miała niewielki zielony skrawek ziemi na własność i dość sporą przestrzeń, na której w przypadku gdy nie było czasu polecieć na Madior, mogła ćwiczyć część umiejętności i nie marnować okazji.
— Super, to i tak trochę sobie jeszcze pogadamy.
I tak, z przymusowym towarzystwem Patricka, Jeremy'ego i Elary, jechała zatłoczonym autobusem, marząc jedynie o tym, by w końcu się z niego wydostać.
Aż do czasu przyjechania autobusu, Patrick ciągle z nią rozmawiał, zagadując na coraz to nowsze tematy. Z jednej strony było to trochę niezręczne, lecz z drugiej sprawiało, że mogła uniknąć rozmowy z wrogo nastawioną Elarą i właściwie milczącym Jeremym, który odzywał się chyba tylko do swojego przyjaciela. Rozterka czy rozmowa z niegdysiejszym wrogiem była sprawą dobrą czy złą została dość brutalnie przerwana, gdy Jeremy Howkins niespodziewanie zauważył za szybą przechodnia, który do złudzenia przypominał mu słynnego piłkarza. Howkins wdał się w zaciętą dyskusję z Patrickiem, a Elara zaczęła przypatrywać im się z wyrazem politowania na twarzy. Kira zastanawiała się przez krótki moment, czy nie zacząć rozmowy z dziewczyną, ale widząc pełne rezerwy i pozbawione jakiegokolwiek zainteresowania spojrzenie prędko zaniechała tego pomysłu. Bohaterka stwierdziła, że nie miała co prowadzić dialogu na siłę, zwłaszcza gdy obie strony nie wykazywały chęci.
Zamiast tego zatopiła się w myślach o swoich pozaziemskich przyjaciołach. Co mogli teraz robić? Meiiyan prawdopodobnie siedziała znowu w swoim warsztacie, majsterkując przy kolejnym zepsutym bądź przestarzałym urządzeniu i próbując je ulepszyć lub chociaż sklecić do kupy.
A Corran? Co mógł robić teraz Corran?
Na myśl o chłopaku Kira z trudem powstrzymała uśmiech. Ich relacja zmierzała w coraz lepszym kierunku, a dziewczyna nieśmiało zaczynała twierdzić, że ich odczucia względem siebie były bardzo podobne. Być może istniała szansa, by zaistniało z tego coś więcej?
Odpływając do świata marzeń i rozmyślań, nawet nie spostrzegła się, gdy autobus dotarł na odpowiedni przystanek. Zauważając, że znajome twarze zbierają się do wyjścia ocknęła się i wytoczyła się razem z resztą tłumu na i tak przepełniony ludnością przystanek. Kira prędko pożegnała znajomych, o ile można było ich tak nazwać, po czym jak najszybciej się oddaliła, nie chcąc brnąć w wielkim ludzkim skupisku. Przystanek centralny miał tę nieprzyjemną właściwość, że gromadziła się na nim naprawdę znaczna ilość osób, bo to tutaj autobusy rozjeżdżały się w różne strony. To tutaj wszyscy się przesiadali, by obrać odpowiedni kurs do pracy bądź do domu. Na szczęście Brown nie musiała już brać w tym udziału: mogła spokojnie pomaszerować do usytuowanego nieopodal przejścia dla pieszych, by po kilkunastu minutach marszu znaleźć się w domu.
Czekając na zapalenie się odpowiednich świateł postanowiła powrócić do czynności, którą miała zamiar wykonać zanim do jej beztroskiej wędrówki dołączył się Patrick. Sięgnęła ręką do kieszeni, w której schowane były słuchawki. Niestety, poplątane kabelki wymsknęły jej się z rąk i upadły na ziemię, wraz z holo-dyskiem. Padawanka szybko go podniosła, nerwowo rozglądając się na boki. Na szczęście naprawdę znakomita większość ludzi wyczekiwała z niecierpliwością transportu o odpowiednim numerze i nie kłopotała się samotną osóbką stojącą na pasach. Tak się przynajmniej zdawało na pierwszy rzut oka. Bowiem gdy młoda Jedi wysondowała miejsce poprzez Moc, wyczuła, że ktoś jednak zauważył upadek pozaziemskiej technologii i jej nerwową reakcję. Na domiar złego, tą osobą była Elara Brus.
∽𑁍∼
— Ta dziewczyna nie wydaje ci się jakaś dziwna? — spytała nagle Elara, przerywając potok słów kuzyna, z czego on sam bynajmniej nie był zadowolony. Ewidentnie świadczyło to o tym, że nie słuchała jego poprzedniego monologu, który rozpoczął niedługo po oddzieleniu się od Kiry i ciągnął aż do przyjazdu ich autobusu (co nastąpiło dziś nadspodziewanie szybko). Znajdowali się już w środku pojazdu, który stał, czekając aż odpowiednie światło pozwoli mu ruszyć dalej, gdy Elara zadała nurtujące ją pytanie.
— Wreszcie wyszła na ludzi i trochę się ogarnęła — wyszczerzył się Patrick, dla którego uprawianie sportu było kluczową cechą świadczącą o ogarnięciu. Na nic zdałyby się tu tłumaczenia, że sport żadną cechą nie był.
— Miła, trochę zbyt poważna — wyraził ostrożnie swoje zdanie Jeremy.
— Moim zdaniem coś jest z nią nie tak — odrzekła zamyślona blondynka, krzywiąc się na odmienne zdania kolegów. — Patrick, a właściwie co żeś się jej tak uczepił ostatnio?
Beresford wzruszył ramionami, a z jego twarzy nie dało się odczytać nic a nic.
— Wydaje się w porządku — rzekł w końcu, licząc że prędko zmieni temat. Kuzynka jednak szła w zaparte.
— Już nie masz ochoty tak jej wkurzać? — drążyła, świdrując go czujnym spojrzeniem.
Poirytowany Patrick burknął coś pod nosem, licząc, że wścibska koleżanka się odczepi. Ku jego niesłychanej radości tak się stało, a Elara zwróciła się z powrotem w stronę okna, które wychodziło akurat na przejście, w którego stronę udała się wspomniana przez nich nastolatka. Po chwili na twarz blondynki wstąpił dziwny przebłysk zaskoczenia i zaintrygowania. Nie zdążyła się jednak bliżej przyjrzeć zjawisku, gdyż autobus w tym samym momencie ruszył, pozbawiając jej możliwości dalszej obserwacji. Jeremy, który ukradkiem przypatrywał się kuzynce przyjaciela przez większą część rozmowy, powędrował wzrokiem za zdumionym spojrzeniem koleżanki, jednak ujrzał tylko Kirę przechodzącą przez jezdnię z słuchawkami w uszach i rękoma wbitymi w kieszenie. Innymi słowy, nic nadzwyczajnego.
— Ta Kira. Chodzi na boks? — zapytała ponownie Brus, a Beresford wydał z siebie cierpiętniczy jęk.
— Coś ty się jej tak uczepiła, co? — warknął kuzyn, nieświadomie używając bardzo podobnych słów co ona ledwie minutę temu.
— Nie ja. Ty — zauważyła, subtelnie uświadamiając go o użyciu tego samego sformułowania.
Zacisnął zęby, próbując nie doprowadzić do kłótni wśród tylu ludzi. Irytowała go dociekliwość Elary, lecz nie chciał robić niepotrzebnego widowiska. Lubił zwracać na siebie uwagę, ale bez przesady.
— Podobno trenuje kosza — mruknął niechętnie, wbijając wzrok w podłogę. Przyznanie się, że posiada taką informację wydało mu się niezmiernie krępujące i kłopotliwe, ale zaaferowana czymś innym Elara zdawała się tego nie zauważać.
— I nie wydaje wam się dziwne, że ma odruchy samoobronne? — myślała na głos dziewczyna, przywołując sytuację sprzed wyjścia ze szkoły.
— Czy ty aby trochę nie przesadzasz? — skarcił ją z wyraźnym już poirytowaniem. — Zresztą nikogo to nie obchodzi — dodał po chwili, chcąc raz na zawsze ukrócić chore domysły kuzynki.
— Aha — powiedziała, po czym dodała już ciszej. Powstrzymywała cisnące jej się na usta "wcale cię nie obchodzi, kuzynie. Właśnie widzę.
Zamiast tego mruknęła tylko cicho:
— Mnie obchodzi. Ta dziewczyna coś ukrywa, a ja zamierzam dowiedzieć się, co to takiego.
Beresford zbył ją natychmiast prychnięciem i komentarzem na temat jej wątpliwie udanej melodramatyczności, ale zignorowała go zupełnie, pogrążając się we własnych myślach.
∽𑁍∼
Dzień był dość ciepły, a mimo chłodnego i przenikliwego wiatru, gorące promienie słońca ogrzewały zziębniętą skórę i sprawiały, że szło się bardzo przyjemnie. Takie zjawisko zdarzało się dość rzadko: zwykle albo wiało zbyt mocno, albo słońce zbyt dotkliwie ogrzewało ulice miasta. Tym razem było idealnie.
— Ładna dziś pogoda — zagadnął wesoły, znajomy głos.
— Corran! — wykrzyknęła uradowana Kira, odwracając się w stronę chłopaka. Przytuliła go. Od powrotu z misji z Seiyallą ciągle się mijali, a ostatni tydzień spędziła na Ziemi, koncentrując się na ważnym egzaminie. Drull roześmiał się beztrosko, odwzajemniając uścisk. I jemu brakowało towarzystwa nastolatki. Gdy krótki przytulas dobiegł końca, Brown rozejrzała się i wyjęła nieszczęsne madiorskie urządzenie. Dokonała krótkiej oceny, czy holoodtwarzacz nie uległ uszkodzeniu po upadku, a następnie je schowała, tym razem ostrożnie zwijając kable i starannie zamykając kieszeń.
— Nie powinieneś być na patrolu? — zapytała, marszcząc przy tym nieznacznie brwi. Zwykle w tych godzinach musiał obchodzić teren dookoła Akademii, pilnując, by żaden z Sithów nie wdarł się na jej teren.
Posłał jej swój uroczy, niewinny uśmieszek głoszący O wszystkim pomyślałem.
— Zamieniłem się z Dwellem, więc mam trochę więcej czasu — oznajmił radośnie. — Szczerze mówiąc, pomyliłem godziny. — Podrapał się po karku, przechylając lekko głowę. Brown już jakiś czas temu zauważyła, że był to jego odruch na krępujące lub kłopotliwe sytuacje. — Myślałem, że kończysz wcześniej i bezsensownie stałem tu przez ostatnie dwie godziny. Dlatego mam już tylko parę minut i...
Brown podkręciła z rozbawieniem głową. Domyśliła się, że korzystał z międzygalaktycznych wskazań chronometru, zapominając o uwzględnieniu dwugodzinnej różnicy na jej planecie. Kilka razy podobny błąd popełniły już Mei i Taigya – Strażniczka ludzkiej rasy, która najczęściej przybywała na Ziemię, by zabrać Kirę na treningi.
— Dzięki. — Uznała, że mimo tego warto podziękować chłopakowi. Liczyły się intencje, prawda?
— Żaden problem — uśmiechnął się łobuzersko. W jego oku zabłysła mała, figlarna gwiazdka. — Idziemy?
Dziewczyna kiwnęła głową. Ruszyli w dalszą drogę, żywo rozmawiając. Zdarzyło im się to już kilka razy, więc Corran znał drogę i doskonale wiedział, jak dojść do domostwa przyjaciółki. Nim się spostrzegli, byli już na miejscu.
Jak na zawołanie komunikator chłopaka zapikał. Oznaczało to jedno: czas dobiegał końca, a on musiał wrócić, by wypełnić swoje rycerskie obowiązki. Corran pożegnał się, głęboko się kłaniając i żartobliwie całując Kirę w rękę. Dziewczyna zaśmiała się, jednak zaraz zrobiła się cała czerwona, widząc pukiel brązowych włosów znikających za oknem jej domu. Mama.
Moment później zażenowana nastolatka weszła do domu, próbując zatuszować rumieniec i mentalnie przygotować się na ciekawskie uwagi. To, że mama opowiedziała już o swoim odkryciu mężowi, nie ulegało najmniejszej wątpliwości.
— Cześć, tato — zawołała u progu. Odpowiedział jej przytłumiony głos rodziciela dobiegający z kuchni. — Cześć, mamo.
Podłoga lekko zaskrzypiała, a do przedpokoju wjechała matka dziewczyny na wózku inwalidzkim. Uśmiechnęła się ciepło do córki. Kira odwzajemniła uśmiech, jednak w sercu poczuła lekkie ukłucie. To przez nią jej to zrobili. Przez nią i jej dar. Przez jej wrażliwość na Moc, niewinna kobieta (i jej własna matka!) musiała teraz płacić straszliwą cenę.
— Witaj, kochanie. Jak tam w szkole?
— W szkole...? — Nastolatkę w pierwszej chwili pytanie zupełnie zbiło z tropu. Spodziewała się pytań na temat jej znajomego. — W porządku — mruknęła wreszcie.
— Mam kolejny sprawdzian z geografii. Będę musiała włożyć w to trochę pracy.
Kobieta pokiwała głową, akceptując fakt. Odjechała kawałek do tyłu, by jej córka mogła schować buty do szafy.
— Tata zaraz skończy smażyć kotlety i zjemy obiad. A co tam u tego chłopaka, jak mu tam... Cornela?
— Corrana — bąknęła młoda Brown, z całych sił próbując ukryć zakłopotanie. A więc jednak.
— A, tak. Bardzo rzadkie imię, trudno mi je zapamiętać — przyznała rodzicielka z łagodnym uśmiechem.
— Nic nie szkodzi — rzuciła niedbale nastolatka, wkładając obuwie na miejsce i zamykając szafkę.
— To dobrze. — Matka dziewczyny ponownie się uśmiechnęła. — Ostatnio często widuję go w twoim towarzystwie. Może zaprosisz go kiedyś do nas na obiad?
Kira już chciała odpowiedzieć, jednocześnie walcząc z całych sił z wypiekami na twarzy, gdy po całym domu rozległ się melodyjny, głośny dźwięk; dzwonek do drzwi.
— Kochanie, spodziewasz się kogoś? — spytała pani Brown męża. Ten ze zdziwieniem zaprzeczył.
— Może to Tomek — zasugerowała. Pan Tomek był listonoszem i znajomym państwa Brown. Często zostawiał ich dom na końcu, po pracy wchodząc na kawę do starych przyjaciół.
— Tomek nie pracuje w czwartki — zaoponował mężczyzna.
— Dziwne. Bardzo dziwne. — Wiedziała, że nie przyszedł również nikt do jej córki, bo ta zawsze informowała rodziców wcześniej. Po dłuższej chwili porzuciła spekulacje. Nie miało to większego sensu. — Kiro, otwórz.
Córka posłusznie uchyliła drzwi. Za nimi stał mężczyzna. Dziwny mężczyzna. Miał na sobie garnitur, krótko przystrzyżone włosy, stalowy wzrok i poważny wyraz twarzy. Jego aparycja mówiła sama za siebie: kłopoty.
— Przepraszam, chyba zaszła jakaś pomyłka... — wymamrotała Kira, jednak mężczyzna nie dał jej dokończyć.
— Dom państwa Brown? — spytał oschłym, urzędowym tonem.
— Tak — odpowiedziała matka Kiry, zajmując miejsce obok córki przy drzwiach. — W czym mogę pomóc?
— Agent C3005, Tajny Urząd Państwowy do spraw Obcych. — mówiąc to, wyjął plakietkę z identyfikatorem. Kira poczuła ogromną gulę ściskającą jej gardło. Dyskretnie wzięła głęboki oddech i starała się powstrzymać drżenie rąk i nóg. Techniki relaksacyjne Jedi bardzo tu pomogły. — W dowolnym budynku urzędowym mogą państwo potwierdzić moją tożsamość i zezwolenia. Mam do państwa kilka pytań.
— Nie wiem, czego pan oczekuje, ale raczej nie znajdzie tu pan żadnych odpowiedzi. Nic nie wiemy na temat obcych — skłamała Kira. To jedyne, co przyszło jej wtedy do głowy.
— Panno... Kiro, zgadza się? — spytał tonem, który jasno mówił, że doskonale wiedział, jaka jest odpowiedź. — Twoje kłamstwa mnie nie zmylą. Mamy nagranie — oznajmił bezceremonialnie, gromiąc wzrokiem dziewczynę. Następnie zwrócił się w kierunku niepełnosprawnej kobiety. — Wiemy, co spowodowało pani kalectwo, pani Brown. Mam nakaz rewizji i zgodę rządu na przesłuchanie. Oczywiście wszystko ma charakter ściśle tajny. Czy zechce mnie pani wpuścić?
— O-oczywiście. Niech pan wejdzie — odpowiedziała zdumiona matka dziewczyny. Była zbyt skołowana, by zaprzeczyć lub choćby zakwestionować tak nonszalanckie postępowanie. Bez słowa odsunęła się jeszcze kawałek, pozwalając nieznajomemu przekroczyć próg mieszkania. Wszedł, nie wycierając i tak nienagannie wypolerowanych laczków i by rozwiać wszelkie wątpliwości położył karteczkę z nakazem rewizji na półeczce przy lustrze koło drzwi.
Nie, mamo, nie rób tego! — krzyknęła w myślach Kira, kierując swoje myśli w kierunku rodzicielki.
Jej matka przez moment miała bardzo dziwny wyraz twarzy. Po chwili młoda Jedi uświadomiła sobie, co właśnie zrobiła. Zasłoniła rękoma usta, powstrzymując się od wydania z siebie krzyku.
Ale agent już tego nie widział. Wszedł do salonu, zaczynając przeszukanie.
∽𑁍∼
Corran przemierzał dżunglę z lekkim znudzeniem, obojętnie rozglądając się na boki. Strasznie nie chciało mu się iść na ten patrol, szczególnie że przez własny błąd spędził z Kirą zaledwie moment. Tak bardzo chciałby z nią teraz porozmawiać, pójść na trening, polecieć na misję, czy nawet poprzekomarzać się z L-5CO. Wolałby wszystko inne, tylko nie długi, żmudny patrol, na którym nic się nie działo.
W zasadzie nie mógł narzekać: jego patrole miały się skończyć już za parę dni. Normalnie pilnowanie okolicy należało do obowiązków Strażników, ale co miesiąc wyznaczano także kilku Rycerzy, którzy mieli im w tym pomagać. Termin młodego Drulla kończył się za niecały tydzień, a zważywszy na ilość członków Akademii, kolejny miesiąc udręki czekał go chyba dopiero za trzy lata. No chyba, że udałoby mu się zdobyć tytuł Mistrza. Mistrzowie byli zwolnieni z tego niewdzięcznego zadania.
Gdy tak rozmyślał, nie zauważył, że Moc postanowiła wysłuchać jego próśb.
Corran w ostatniej chwili odczuł mocne zawirowanie w Mocy, zanim tuż przed jego nosem wylądowała postać. Instynktownie się odsunął, nim czerwone ostrze zdążyło przeszyć jego brzuch. Klinga wsunęła się z powrotem do rękojeści z głośnym sykiem, a po dżungli rozległo się echo ochrypłego, przerażającego śmiechu. Moment później skulona Sithanka podniosła się, a Drull dostrzegł jej twarz. Mirna. Mirna Drull.
Bez wahania chwycił swoje miecze i zapalił je.
— Ależ mój drogi, po co ta agresja? — spytała, uśmiechając się przebiegle. — Sprawdzałam tylko twój refleks.
To sprawdzanie mogło mnie kosztować życie, a jakoś nieszczególnie cię to przejmuje, pomyślał z przekąsem Rycerz.
— Nie wchodź mi w drogę, Mirno — warknął.
— Skarbie, przyszłam tylko porozmawiać! — Mówiąc to, uniosła ręce w górę w geście poddania. Błysk w jej oku jednoznacznie jednak ogłaszał, że w żadnym wypadku nie ma dobrych intencji.
— Nie mamy o czym — odburknął. — A teraz złaź mi z drogi, jestem na patrolu.
— Jest taka jedna rzecz, mój drogi. — Uśmiechnęła się przekornie. Gdy jej przerwał, jej usta wgięły się w kształt niemego o.
— Przestań mnie tak nazywać. — Odwrócił się tyłem z zamiarem odejścia. W głowie ciągle słyszał głos mistrza nigdy nie odwracaj się do wroga plecami. Jednak Mirna nie była zagrożeniem. Przynajmniej nie w tym sensie. Nie zabije go. Nie w ten sposób, nie teraz.
— Chodzi o tę twoją nową przyjaciółeczkę, Kirę... — kontynuowała, na powrót przybierając mdło-słodki wyraz twarzy, przynajmniej w jej mniemaniu.
Corran momentalnie się zatrzymał. Odwrócił głowę. W jego oczach błyszczał gniew.
— Nie zbliżaj się do niej — ostrzegł. — Bo będziesz mieć do czynienia nie tylko z nią, ale i ze mną.
Wiedział, do czego mogła zmierzać ta rozmowa i ani trochę mu się to nie podobało. Postanowił dać jej jasno do zrozumienia: miała zostawić ją w spokoju.
— Zależy ci na niej — stwierdziła z niesmakiem, wykrzywiając usta w nieprzyjemnym grymasie.
— Jest tysiąc razy lepsza od ciebie — prychnął. Właściwie nie interesował się Kirą dlatego, że była od kogoś lepsza, tylko dlatego, że... no cóż, była Kirą. Ale Mirna nie musiała tego wiedzieć. To jej nie dotyczyło.
Pokręciła głową z rozbawieniem, jednocześnie irytująco cmokając ustami.
— Corran, Corran, Corran. Ty wciąż nic nie rozumiesz, prawda, kuzynie...?
Odwrócił się całą sylwetką. Każdy jego mięsień był napięty do granic możliwości. Znał tę jej minę. Ten sposób cmokania.
— Co ty znowu knujesz? — zapytał, przypatrując się jej spod wpół przymkniętych powiek.
Jej maska zniknęła. Teraz patrzyła na niego z nienawiścią, która wręcz wylewała się z całej jej postaci. Teraz – o tak, teraz rzeczywiście przypominała Sitha, który zasiadał w Mrocznej Radzie.
— Rzucisz tę dziewczynę i zapomnisz o niej — zażądała, cedząc powoli słowa i napawając się ich złowrogim brzmieniem.
— Nigdy — warknął. — I nigdy cię nie poślubię.
— Zrobisz to — wysyczała. Każdemu, kto by ją w tej chwili usłyszał, kojarzyłaby się teraz z podstępną, zwinną i niebywale jadowitą żmiją. — A gdy już zrealizuję swój plan w pełni, będę mogła zabić i ciebie. — oznajmiła beznamiętnie. Jej twarz znowu przyoblekł uśmiech, ale tym razem był on okrutny i pełen tryumfu. — Zrozum to w końcu. Dostanę, czego chcę. Zawsze dostaję.
— Do niczego mnie nie zmusisz — odrzekł hardo. Przed następnymi słowami wyraźnie się zawahał, ale postanowił, że powinny ujrzeć wreszcie światło dzienne. — Kocham Kirę i nie zmusisz mnie, bym ją porzucił. Twoje pogróżki już na mnie nie działają. Nie możesz ich zabić. — roześmiał się pusto, bezbarwnie. To był śmiech pełen żałości i rezygnacji, ale też ponurej satysfakcji. — Oni myślą, że jestem martwy. Wszyscy tak myślą. Twój plan nie wypali.
Dojście do tego wniosku zajęło mu więcej czasu, niż by się spodziewał. Skoro jednak już znalazł słaby punkt jej rozumowania, nie omieszkał się go wytknąć. Pluł sobie tylko w brodę, dlaczego nie zauważył tego wcześniej.
Teraz to ona się roześmiała. Śmiech ten przyprawił Corrana o ciarki na plecach. Już w tamtej chwili wiedział, że właśnie przegrał z kretesem. Nie wiedział tylko dlaczego, ale i to wkrótce miało się zmienić. Po chwili sztuczna słodycz powróciła.
— Skarbie, myślisz bardzo powierzchownie, doprawdy. Naprawdę uważasz, że jestem taka głupia, by o tym nie wiedzieć? — Znów ten śmiech. — Twoi rodzice nie mogą zginąć, jeszcze nie teraz. Najpierw zginąć musi twój kochany starszy braciszek Kirdo. Potem się pobierzemy. Następnie twoi rodziciele, Trymdior i Atriona, umrą w niewyjaśnionych okolicznościach. Następnie w procesie ujawnisz jako jedyny ocalały potomek płci męskiej. Wtedy cię zabiję. I będę panować, nareszcie będę mieć władzę!
— Kirdo nie jest głupi — rzucił hardo Jedi. Prawdą było, że jego starszy brat był wyjątkowo inteligentnym człowiekiem. — Nie da się zabić, a ja nie dopuszczę do żadnego ślubu. — oznajmił, chociaż wiedział, że jego starszy brat nie miał najmniejszych szans w walce z wyszkoloną cichą zabójczynią i Sithanką. Na domiar złego ich kuzynką, z której strony przecież nie spodziewał się najmniejszego zagrożenia...
— Czyżbyś nią zauważył jednej malutkiej dziury w moim rozumowaniu, Corranie...? Głupiś. Naprawdę nie zorientowałeś się, że słówkiem nie wspomniałam o twoich kochanych siostrzyczkach?
Chłopak w myślach zaklął z przerażenia. Miał świadomość, że to już koniec. Ta myśl przytłaczała go i obezwładniała, ale postanowił wytrwać dzielnie do samego końca i nie okazać słabości. Nie przy niej.
— Oczywiście, że przewidziałam twoje uczucia do jakiejś innej — rzuciła nonszalancko, po raz kolejny diametralnie zmieniając swoje usposobienie. — Bez obaw, uwzględniłam to. — Znów ten okrutny śmiech. Pełen obaw i strachu Drull nawet nie zdążył zareagować, gdy w jednej chwili znalazła się milimetry od niego.
— Masz zerwać z Kirą, i to na dobre, bo w innym razie Atalia, Celisty i Jastille długo nie pożyją. Zabiję je, rozumiesz? Na twoich oczach — wycedziła tak cicho, że musiał porządnie wytężyć słuch, by ją dosłyszeć. Niemal bezgłośnie poruszała wargami. Nie zdołał dłużej ukrywać lęku. Krótki, ale wystarczająco silny przebłysk w jego oczach upewnił Mirnę w tym, że jej słowa odniosły oczekiwany skutek. Uśmiechnęła się złowróżbnie. — Ciekawe, co sobie pomyślą, gdy ich ostatnim widokiem przed śmiercią będzie ich rzekomo zmarły brat...? — zapytała, przybierając minę niemego zdumienia. Parodiowała w ten sposób minę, którą prawdopodobnie przybrałyby jego trzy siostry. Następnie kpiąco parsknęła.
— No, jak myślisz? — drażniła go dalej. Widziała, jak źrenice chłopaka z każdym uderzeniem serca robią się coraz większe.
— Bo na ich miejscu, szczerze bym cię znienawidziła. Kochały cię, a ty je tak okłamałeś... — urwała, pozwalając sylabom wyryć się w pamięci nastolatka. — No cóż, trochę mi ich szkoda. Atalia była dla mnie nawet uprzejma...
— N-nie zrobisz tego — wychrypiał chłopak. Z całej siły chciał wierzyć, że jego słowa były szczerą prawdą, ale nie potrafił. Zdawał sobie sprawę, do czego mogła być zdolna.
— Zrobię, a ty dobrze o tym wiesz — zaprzeczyła. — Corranie, skarbie, ja nie mam skrupułów. Zrozum to w końcu. — Z tymi słowami gwałtownie wpiła się w jego usta, namiętnie go całując.
Odepchnął ją. Z obrzydzeniem, a zarazem przestrachem. Ręce mu drżały, a jednak chwycił w nie miecz. Zielona energetyczna klinga rozbłysła w ciemności gęstej głuszy.
Mirna cofnęła się, a jej twarz przyoblekał triumfujący uśmiech.
— Pamiętaj, Corranie. Zrobię to, jeśli nie złamiesz jej serca. Wiesz, że jestem do tego zdolna. Na razie, skarbie — obrzydliwie oblizała usta, po czym zniknęła za drzewem. Corran nagle odzyskał władzę nad swoim ciałem. Zerwał się biegiem do drzewa, za którym zniknęła...
Nie było jej. Zniknęła. Zupełnie, jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Nagle siły znowu go opuściły. Załamany, upadł na ziemię i zaczął płakać. Miecz wysunął się z jego dłoni i zgasł, tocząc się po ziemi. Całą dżunglę wypełniło teraz rozpaczliwe łkanie Corrana, tak bardzo bezradnego i bezsilnego. Nie wiedział, co robić. Albo raczej wiedział. Ale nie wiedział, czy będzie w stanie zdobyć się na to, by złamać jej serce...
__________
¹ Wg. kanadyjskiego systemu ocenienia uczniowie otrzymują oceny od A do F, gdzie A oznacza najwyższą notę ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top