18: Kryształy | 06

32:10:26 [ABY]
Nieznane Regiony, planeta Madior w układzie Sidis

∽𑁍∼

Niedługo potem niewielki statek wylądował na białej, grubej warstwie zlodowaciałego śniegu. Madior był planetą bardzo ciekawą – choć większość jej powierzchni pokrywały tropikalne lasy z ogromnymi drzewami, a miejscami piaszczyste wąwozy, planeta mogła poszczycić się kamiennymi arenami i kamiennymi pustyniami, choć one akurat nie należały w pełni do naturalnych form planetarnych. Miejscami znajdowały się także sporadycznie źródła wody pitnej w formie rzek. Nie brakowało tam także bagien – może nie było ich jakoś bardzo dużo, ale za to ich wykrycie należało do zadań bardzo trudnych. Najbardziej zadziwiał jednak właśnie północny biegun planety – pokryty lodowym płaszczem niespokojny teren o licznych jaskiniach z ukrytymi w środku kryształami Kyber. Dookoła czaiło się mnóstwo dzikich zwierząt, a w środku tuneli było bardzo niebezpiecznie, ponieważ niezbadane ścieżki groziły zawaleniem. Nietrudno też było się w nich zgubić. Każda grota miała po około pięć rozgałęzień, a w środku roiło się od lodowych stalaktytów i stalagmitów różnej wielkości. Oprócz tego, każda skalna ściana przyozdobiona była w tysiące migoczących światełek, znikających, gdy tylko niewłaściwa osoba zechciała ich dotknąć. Każdy kryształ miał swojego właściciela i nie było możliwości, by ruszył go ktoś inny. Dlatego też każdy, kto z daleka zachwycał się lśniącymi światełkami, z bliska przechodził zawód, nie widząc nic szczególnego w zwykłej lodowej ścianie.
Właśnie tak Kira zapamiętała to miejsce za pierwszym razem. Od tego czasu niewiele się zmieniło.

Brown powoli stąpała po lodowej posadzce. Mistrzyni szła parę kroków przed nią. Zdawała się nie zauważać piękna jaskini tak samo jak Kira. Wręcz przeciwnie, od przywódczyni wszystkich Jedi promieniował... smutek. Dziewczynę trochę to zdziwiło. Togrutanka właśnie w tej chwili rozpoczęła rozmowę, zupełnie jak gdyby wyczuła jej myśli.

— Piękne miejsce, nieprawdaż?

Pytanie to wyraźnie kontrastowało z tym, co odczuwała jeszcze chwilę temu kobieta. Teraz Kira nie była w stanie wyczuć już nic, bo togrutanka nałożyła na siebie blokadę myśli.

Krall nigdy tego nie robił i Kira przyzwyczaiła się, że umysł nauczyciela był przed nią otwarty. Dlatego też gdy wyczuła, że Seiyalla się od niej izoluje, poczuła cień smutku i wyobcowania. Właśnie takie małe gesty nie pozwalały jej nawiązać z mistrzynią porozumienia i zbudować więzi.

— Niesamowite — zgodziła się w końcu Brown. — Za każdym razem gdy tu jestem czuję potężną energię Mocy. — Postanowiła podzielić się wrażeniami. Może w ten sposób Seiyalla się otworzy?
Skoro nie mogła odczytać emocji mistrzyni, pozostawało jej tylko skupić się na otoczeniu, więc zaczęła rozglądać się po korytarzu. — Taką... pozytywną, ale nie jest to ten sam rodzaj energii, jak gdy używam Jasnej Strony Mocy. W tym miejscu jest inna. Taka... czysta.

— Masz absolutną rację — przytaknęła jej nauczycielka, pokazując uznanie odpowiedzi. — W tych jaskiniach Moc jest pierwotna. Niezmącona ani Jasną, ani Ciemną Stroną Mocy. Nie wolno jej tu używać, by nie zburzyć tej równowagi. Pamiętaj, Kiro: za każdym razem, gdy tu będziesz pamiętaj, by nie używać Mocy. Nie w aktywny sposób.

— A... co się stanie, gdy jednak jej użyję? — spytała Kira. Poprzednim razem nie otrzymała wyczerpującej odpowiedzi, zresztą z własnej woli. Ona i Ahsoka nie znalazły wspólnego języka; komunikacja z nią szła Kirze jeszcze gorzej niż z Seiyallą.

— W najlepszym wypadku jaskinia się zapadnie i odetnie nam i Sithom dostęp do kryształów — wytłumaczyła w zamyśleniu Jedi. I ona nieraz zastanawiała się nad tą kwestią i zdążyła ją już rozważyć. — W najgorszym cała planeta lub układ eksploduje i wywoła potężną falę dźwiękową, niczym smuga kryształowego miecza, która zniszczy sąsiednie układy i zaburzy ruchy planet, co może doprowadzić do kolejnych kataklizmów.

— Kryształowego? — dociekała zainteresowana nastolatka, przy okazji notując w pamięci, że teraz już na pewno nie odważy się użyć Mocy, dopóki nie opuszczą terenów pokrytych śnieżnymi czapami.

Mistrzyni pokręciła przecząco głową.

— Może kiedyś się o nim dowiesz, ale jeszcze nie dziś.

— Rozumiem — odparła po chwili milczenia padawanka. Właściwie to nie rozumiała, dlaczego nie mogła się dowiedzieć o kryształowym mieczu, ale postanowiła nie drążyć tego tematu. Mogło nie przynieść to żadnych efektów, a skoro mistrzyni wyraźnie miała humor, by odpowiadać na pytania uczennicy, postanowiła wyjaśnić inną nurtującą ją sprawę. Przez moment rozważała, czy pytanie nią było zbyt osobiste, ale przypomniały jej się nauki mistrza Kralla.
— Mistrzyni, wyczuwam u ciebie smutek. Coś się stało?

— To nic, Kiro — zbyła uczennicę Seiyalla, jednak w jej głosie czuć było nutkę zawahania. Po chwili z jej ust wydostało się ciche westchnięcie, po którym przemówiła:
— Chyba czas na lekcję historii. Czy mistrz Krall opowiadał ci o Drugiej Czystce Jedi?

Dziewczyna zamyśliła się.

— Nie. Pierwsza to ta, którą nakazał Imperator po przemianie Starej Republiki w Imperium Galaktyczne, tak? — Zdążyła już poznać część galaktycznej historii. Choć oficjalnie rządy sprawowała obecnie Nowa Republika, powszechnie było wiadome, że miała coraz mniejsze wpływy. Praktyczną władzę wszędzie, może poza światami Jądra, sprawował złowrogi następca Imperium: Najwyższy Porządek.

— Owszem. W dziewiętnastym roku przed bitwą o Yavin. O Drugiej Czystce wie niewielu. Miała miejsce tutaj, na Madiorze. Pamiętasz bitwę, w której próbowaliśmy uratować cię z rąk Sithów?

— Jak mogłabym zapomnieć... — odpowiedziała ponuro Kira. Ze smutkiem przypomniała sobie widok śmierci jej poprzedniego mistrza, Kralla Dienta. Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku.

— Czy zwróciłaś uwagę na otoczenie w pobliżu bitwy? — przerwała jej mentorka.

Mistrzyni Mlint nie chciała, by Brown zbyt pogrążyła się teraz w rozpaczy. Musiała się pogodzić ze śmiercią Kralla, jakkolwiek nie byłaby ona trudna. Seiyalla z bólem przyznała, że i ona czuła smutek z tego powodu. Widziała w życiu jednak zbyt wiele zgonów, by pozwolić sobie na dłuższą żałobę. Potrafiła pohamować się i wypuszczać emocje w kontrolowany sposób, w odpowiednim czasie. Kira musiała nauczyć się tego samego.

Ziemianka przymknęła oczy. Ciężko było pamiętać cokolwiek innego niż śmierć mistrza, nie mówiąc już o tym, że chaos panował wszędzie i nawet ze szczerymi chęciami ciężko było dojrzeć cokolwiek poza śmigającymi w powietrzu mieczami i różnokolorowymi szatami. W pierwszym momencie poczuła irytację, że mistrzyni pytała ją o coś tak absurdalnego. Jedynymi obrazami powracającymi do jej głowy była śmierć Kralla i jej własny pojedynek (o ile można było tak nazwać śmieszną wymianę ciosów), zakończony haniebną porażką. Nie były to wspomnienia, do których wracała z radością.

Ale gdy dziewczyna bardziej się skoncentrowała (na modłę jednej z kilku pamięciowych technik mistrza Dienta) była w stanie odtworzyć scenę, gdy rzucała się z kanonierki i biegła na wprost Krukta. Gdy dotknęła palcami podłoża wyczuła twardą, chropowatą powierzchnię i małe wszędobylskie ziarenka o pomarańczowej barwie. Przyćmiły jej na chwilę wzrok. Potem nastąpiło starcie, o ile można było tak nazwać jej nieudolną próbę walki, a następnie... upadek. Twardy, nieprzyjemny.

— Było... kamieniście. Wyglądało trochę jak półpustynia — oznajmiła po dłuższej chwili. — Było dużo czerwonego piasku i kamieni. Mnóstwo wzniesień i praktycznie żadnej roślinności.

Togrutańska mistrzyni skinęła głową. Nie skomentowała w żaden sposób spostrzeżeń uczennicy, a jedynie zadała następne pytanie.

— Zauważyłaś coś jeszcze?

Dziewczyna skupiła się mocno. Mimo usilnych prób przypomnienia sobie czegokolwiek z miejsca pola bitwy, nie widziała nic poza dwiema nieustannie powracającymi scenami. Czerwone ostrze przeszywające jej mistrza. Krzyk Corrana. Bieg. Rzucenie się do ataku i kpiący uśmieszek Mrocznego Lorda Sithów, który trzema cięciami powalił ją na kolana. Unoszące się ostrze. Zasłonięcie dłonią oczu... i ratunek. Seiyalla nakazująca jej uciekać. A potem biała, rozmazana plama.
Kira poddała się, kręcąc z rozczarowaniem głową.

— Jesteś pewna, że to wszystko były kamienie? — podpowiedziała mistrzyni, a Brown niemal poczuła w środku siebie wskazówki, jakie dawał jej Krall gdy uczył jej odtwarzania w pamięci faktów.

Koncentracja. Przywołanie emocji. Odczucia. Myśli. Obraz. Moc.

Kira raz jeszcze wytężyła zmysły. Zanurzyła się w Mocy, próbując odtworzyć scenę jej pojedynku z Kruktem i usiłując wyłapać szczegóły, które wcześniej jej umknęły. Przypomniała sobie emocje, jakie jej wtedy towarzyszyły i spróbowała wzbudzić je w sobie raz jeszcze, choć w znacznie mniejszym i kontrolowanym stopniu. Przywołała myśli, jakie wtedy miała w głowie, mając nadzieję że dojrzy także obraz całej sytuacji. Wkrótce jej się to udało. Raz jeszcze zobaczyła swoje zachwianie, krok w tył i upadek. Potknęła się wtedy o kamień. Zaraz... to wcale nie był kamień!

Pokryty rdzą i pomarańczowawym pyłem przedmiot w żadnym wypadku nie był kamieniem. Była to po części przypalona, przecięta w pół rękojeść miecza świetlnego. Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć?

— Miecz świetlny? — spytała cicho ze zdumieniem.

— Jak widzisz, Kiro. Nie wiem, czy Krall ci o tym opowiadał. — stiwerdziła po krótkim wahaniu. — Kiedy założycielka naszej Akademii tu osiadła, nie miała pojęcia, że na tej samej planecie paręset lat wcześniej osiadł pewien Sith. Wywodził się on spod nauk samego Bractwa Ciemności i cudem uniknął śmierci w wyniku eksplozji bomby myśli – był wtedy na innej planecie. Skryty przed wzrokiem Jedi postanowił tu osiąść i w tajemnicy odbudować Zakon Sithów.

— Słyszałam to kiedyś — wtrąciła Kira. — Część tej historii opisaliście mi chyba podczas mojego pierwszego spotkania z Radą.

— Masz rację — potwierdziła mistrzyni Mlint. — Ale nie znasz całej historii. Gdy tylko Akademie nawzajem się wyczuły i odnalazły, rozpoczęły zawzięty bój o przewagę. Żadnej ze stron się to nie udało, aż do ósmego roku po bitwie o Yavin. Jedi byli wtedy pod przywództwem mistrzyni Brajd. Ja i moi przyjaciele byliśmy wtedy młodymi padawanami. Udało nam się przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę dzięki użyciu antycznej broni stworzonej swego czasu przez Mrocznych Jedi, zwanej Arcybronią. Sithowie zostali obaleni, ale... — głos jej się załamał — jeden z nas, ten, który użył broni do zgładzenia ich przywódcy – Mrocznego Lorda Sithów, dał się podkusić ciemności, jaką roztaczała wokół siebie postać Lorda i mistyczna broń. Jedi nie udało się odzyskać niebezpiecznego oręża, choć za wysiłki zapłaciliśmy ogromną cenę.

Mistrzyni chwilowo umilkła. Zatrzymała się i odwróciła wreszcie w stronę Kiry. W jej oczach Brown dostrzegła żal, smutek i rozgoryczenie. Było to dość niespotykane: głowa Wielkiej Rady rzadko kiedy pozwalała sobie na odczuwanie silnych emocji, a co dopiero dopuszczała, by ktoś inny zobaczył ją w takim stanie. Dlatego też padawankę tak bardzo zaskoczył widok smutnej togrutanki.

— Nieliczni z nas przetrwali. Ci, którzy doświadczyli potęgi miecza Mrocznego Jedi, na zawsze pozostali odmienieni. Wielcy przedtem mistrzowie zamknęli się w sobie i rozpierzchli po całej Galaktyce, przysięgając sobie, że nigdy więcej się nie spotkają. Sama doświadczyłam siły i mocy okrutnej broni — Seiyalla wskazała na swoją błękitną energetyczną rękę, od której emanowała niebieska poświata. — A jednak postanowiłam pozostać i pewnego dnia powstrzymać tego zbuntowanego Jedi. Po latach studiowania w Akademii Sithów, korzystając z wiedzy zawartej w starożytnych holokronach i manuskryptach, odbudował potęgę Sithów i stał się naszym najzacieklejszym wrogiem – Darthem Kruktem.

— Mistrzyni... — zapytała niemal szeptem dziewczyna. Słowa nauczycielki wywarły na niej ogromne wrażenie, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że historia zawierała zbyt dużo niedopowiedzeń. — A co się stało z przyjaciółmi, o których wspominałaś wcześniej?

Seiyalla już miała odpowiedzieć, gdy obie poczuły nieprzyjemne ukłucie niebezpieczeństwa. Jedi czujnie się wyprostowały. Ręka Seiyallii wylądowała na mieczu świetlnym i zawisła w pełni gotowości.

— No proszę, proszę, sama Seiyalla Mlint, we własnej osobie, zjawiła się tu po przeszło dwudziestu latach — rozległ się tajemniczy, ociekający kpiną głos, na którego dźwięk Kirę przeszły dreszcze. — Przynajmniej wtedy ostatni raz cię tu widziałem.

Po chwili zza jednego z wyłomów skalnych wyłoniła się postać w czerni. Ciemny płaszcz szczelnie okrywał mężczyznę, a jednak Kira nie miała większych problemów z rozpoznaniem go. Tak samo zresztą jak mistrzyni Mlint: broni przypominającej topór zawieszonej na plecach nie dało się pomylić z niczym innym, choć nawet bez niej togrutanka potrafiłaby rozpoznać postać po sylwetce lub sposobie chodzenia. O głosie nie wspominając.

— Krukt — stwierdziła bez emocji Togrutanka. Odwróciła się do niego. Z jej oczu zniknęły żal i smutek, zastąpiły je rozsądek, lekkie zdziwienie i czujność.

— Coś mi mówi, że przybyliśmy tu w jednym i tym samym celu. — zagadnął ze złudnym spokojem, spod przymrużonych powiek przyglądając się padawance, która zacisnęła usta w wąską linię na widok mordercy byłego nauczyciela.

— Nie uda ci się go zdobyć — oznajmiła Sitha Jedi.

— Czyżby...? — Mroczny Lord sięgnął za plecy, gdzie przymocowana była jego Arcybroń. Z jednej strony topór, który zamiast zwykłego ostrza miał energetyczną klingę, taką samą jak w przypadku budowy świetlnego miecza, z drugiej strony był zwykłym, pojedynczym świetlnym mieczem. Cała rękojeść pokryta była przeróżnymi przyciskami, nadającymi broni różne właściwości.

Darth Krukt chwycił swój oręż, po czym zapalił czerwonokrwiste ostrze. Mlint nie pozostała mu dłużna: już chwilę potem rozbłysły dwa pomarańczowe shota. Kira także chciała zapalić swoje miecze, jednak Seiyalla powstrzymała ją ruchem głowy.

— Kiro, trzymaj się z tyłu i szukaj.

Szukaj czego? — zapytała Brown. Nie otrzymała jednak odpowiedzi, ponieważ w tej właśnie chwili rozpoczął się pojedynek. Była zdana na siebie.

Sith przypuścił atak, atakując togrutankę od strony topora. Kobieta z łatwością obroniła pchnięcie, ustawiając shoto pod odpowiednim kątem i pozwalając ześlizgnąć się czerwonokrwistej klindze wysoko ponad jej głową. Krukta nawet to nie wzruszyło. Chwyciwszy podłużną rękojeść oburącz, zakręcił mieczem, by wycelować drugą stroną broni w głowę kobiety. Uskoczyła, szykując się do kolejnego ataku. Kira zauważyła, że mistrzyni zmieniła swój styl walki z Soresu na Makashi. Wykonała parę szybkich ciosów w stronę Mrocznego Lorda, jednak wszystkie chybiły. Sith płynnie przechodził między akrobatycznym Ataru a brutalnym Juyo. Wielka Mistrzyni również nie poprzestała na jednej formie. Miecze wirowały tak szybko, że Kira nie była w stanie rozpoznać wszystkich sekwencji, ale była pewna, że co jakiś czas w ciosach Seiyalli przewijało się Djem So. W pewnym momencie padawanka musiała uskoczyć, by nie wejść w drogę mistrzyni i jej śmiercionośnym ostrzom. Togrutanka nie mogła jej wyczuć, bowiem jak sama mówiła – w jaskiniach nie można było korzystać z Mocy. Tym samym Brown była pod wrażeniem poziomu walki – wiedziała, że większość osób wrażliwych na Moc korzystała z niej w czasie pojedynków, by przeczuwać trajektorię ciosów i ruchy przeciwnika. Gdy nie mogli jej używać, najczęściej sromotnie przegrywali. Tymczasem zarówno mistrzyni Mlint, jak i Darth Krukt wywijali mieczami z identyczną zajadłością i szybkością co zazwyczaj. Dziewczyna postanowiła, że też się tego nauczy. Kiedyś.

Gdy kolejny cios z wyskoku spadł na togrutankę, ta musiała się cofnąć, co z kolei skutkowało kolejnym uskokiem Kiry. Padawanka zrobiła szybki krok w tył, nie patrząc, co jest za nią. Przez chwilę czuła zimną lodową ścianę dotykającą jej plecy, by po chwili niespodziewanie ponownie poczuć pustkę. Zaskoczona, nie zdążyła zareagować i straciwszy równowagę upadła na ziemię, ostatecznie krusząc misterną i bardzo kruchą ścianę. Widząc, że nie zawadzała tam mistrzyni i nie groziło jej również bezpośrednie zagrożenie ze strony Sitha, rozejrzała się z uwagą. Za cienką warstwą lodu, która niegdyś stanowiła ścianę korytarza, okazała się znajdować kolejna komnata, najwyraźniej wcześniej nieodkryta. Była dość mała i nie miała żadnych wyjść lub rozgałęziających się korytarzy ginących w mroku. Jedyną drogę powrotu stanowiła wyrwa, którą młoda Jedi nieumyślnie stworzyła. Po odgłosach na zewnątrz doszła do wniosku, że nikt się tym nie zainteresował lub zwyczajnie przeciwnicy byli zbyt pochłonięci morderczym starciem; pojedynek trwał nadal. Choć Krukt stał przodem do Kiry, gdy ta upadała, pewnie był na tyle skupiony na chęci zabicia Seiyalli, że młodocianą padawankę postanowił zostawić sobie na później i tymczasowo zignorować jej obecność. Kirze taki układ bardzo odpowiadał.

Brown z uwagą zlustrowała otoczenie. Podświadomie czuła, że to miejsce było w jakiś sposób ważne.
Przyjrzała się ścianom. Nie było na nich migoczących kryształów, jak to miało miejsce w przypadku reszty jaskiń. Na środku natomiast było małe lodowe wzniesienie z łagodnym wyżłobieniem: niczym krater lub nieudolnie wykonana miska.

Młoda Jedi powoli i cicho podeszła do lodowej misy. W środku zastała bardzo dziwny widok: leżała tam grupka kryształów przejrzystych niczym źródlana woda, a jednak jaśniejących jakimś błękitnym światłem. Kira niepewnie wzięła je do ręki, po czym przeliczyła. Były cztery.

W tym samym momencie przez jej ciało przeszyła fala pierwotnej energii Mocy. Surowa Moc przepłynęła przez nią od stóp do głów. Od koniuszków palców po czaszkę poczuła, jak coś niewiarygodnie potężnego i silnego przenika przez jej skórę, niemal ją rozrywając. Przez krótki moment wydawało jej się, że widziała jakąś długą, smukłą linię, przeszywającą ciemności, ale obraz zaraz się rozpłynął i nie była nawet pewna, czy rzeczywiście się pojawił, czy to była tylko jej wyobraźnia. Gdy już otrząsnęła się z pierwszego szoku, chwyciła tajemnicze kryształy mocniej w garść i podeszła w stronę wyjścia z pieczary. Walka trwała nadal.

— Mistrzyni! Mam je! — zawołała, modląc się, by rzeczywiście to były kryształy, o których wspominała Seiyalla. W drodze na biegun wyjawiła uczennicy więcej szczegółów, więc ostatecznie Ziemianka wiedziała czego szukać. Prawdopodobnie znalazła to, czego tak zawzięcie pragnął Krukt.

— Uciekaj na statek ile sił w nogach — odkrzyknęła mistrzyni, parując silne cięcie niebezpiecznie blisko jej głowy. Widząc sparaliżowaną nastolatkę odepchnęła z impetem ostrze i dodała: — Poradzę sobie, nie oglądaj się!

Padawance nie trzeba było dwa razy powtarzać. Jakiś błysk w oku togrutanki upewnił ją, że mistrzyni rzeczywiście wiedziała co robi i nie zamierzała paść ofiarą Mrocznego Lorda Sithów jak jej poprzedni nauczyciel. Kirze pozostało jedynie zaufać doświadczeniu Seiyallii. Rzuciła się biegiem w kierunku wyjścia z jaskiń, zgodnie z poleceniem nie zawracając sobie głowy odwracaniem się. W jakiejś mierze było to spowodowane lękiem, iż zamiar pogodnej twarzy mistrzyni Jedi ujrzy ponownie jego mroczne oblicze...
Seiyalla Mlint jednakże również nie zwlekała za długo i przy pierwszej możliwej okazji na ucieczkę zaczęła biec. Bezpieczny przewóz Kybera był priorytetem, ale niestety nie tylko dla niej. Darth Krukt pobiegł tuż za nią.

∽𑁍∼

Gdy Jedi wybiegły na powierzchnię, momentalnie uderzył je zimny podmuch wiatru. Śnieżna wichura szalała w najlepsze. Togrutanka przyspieszyła; brnąc po zlodowaciałym śniegu próbowała przegonić Kirę, by otworzyć właz statku, do którego jako jedyna miała autoryzację i który jako jedyna potrafiła obsługiwać. Gdy była już parę metrów przed pojazdem, wśród szumu śnieżycy jej wyczulone montrale wychwyciły odgłos ściskanej krtani. Odwróciła się.

Krukt stał, obsypany białym śniegiem i wyciągał w górę rękę w niewidzialnym uścisku. Dwa metry dalej, niedaleko togrutanki nad ziemią unosiła się Kira, z trudem próbująca złapać oddech i zedrzeć ze swojego gardła niewidoczną rękę. Bliską omdlenia dziewczynę zaczynały opuszczać siły, a przy przytomności trzymał ją już chyba tylko przejmujący strach. Po chwili Seiyalla zobaczyła, jak uścisk jej pięści rozluźnił się, a z jej dłoni wysuwają się po kolei kolejne niewielkie elementy. Jedi ujrzała kilka przezroczystych kryształów, lśniących nikłym błękitnym blaskiem.

Nie zastanawiała się długo. Korzystając z Mocy, wysłała ogromną falę energii w stronę Sitha. Pod jej siłą Lord zachwiał się i zatoczył, zwalniając jednocześnie ucisk na gardle padawanki. Wielka mistrzyni złagodziła upadek Kiry Mocą, po czym podbiegła do miejsca, gdzie upadły kryształy. Po części przysypał je już śnieg, więc chwyciła garść puchu w dłoń, wyczuwając w niej parę ostrych krawędzi kryształów. Widząc, że Darth Krukt zamierza znowu zaatakować, drugą ręką posłała ku niemu kolejną falę, do której wzmocnienia użyła silnego podmuchu zamieci, którą ukierunkowała w odpowiedni sposób. Sith pofrunął w powietrzu daleko w tył, zrobił jednak fikołek i wylądował stabilnie na nogach. Już chciał użyć Mocy, by zamknąć trap jej statku, gdy zorientował się, że nie może. Był tuż przy wejściu do jaskiń – gdyby wykorzystał teraz otaczającą go energię, cały zasób cennych kryształów, a przy okazji być może kilka sąsiednich układów by eksplodowało. Nie mógł na to pozwolić. Ani tym bardziej na znalezienie ich przez Najwyższy Porządek... Rzucił się biegiem, chcąc wybiec poza pole otaczające lodowe jaskinie. Ale gdy mu się to udało, było już za późno. Statek odleciał. A Krukt został sam.

Chociaż nie tylko od niego biła teraz aura Mocy...

Zaintrygowany silnymi impulsami, które wyczuwał jako zmarszczki na lekko pofalowanej warstewce Mocy, podszedł do miejsca, w którym wcześniej podduszał tę młodą Brown. Skupisko Mocy znajdowało się tuż pod nim. Schylił się, po czym ostrożnie odgarnął warstwę śniegu. Po chwili jego twarz rozświetlił triumfujący uśmiech.

∽𑁍∼

Kira obudziła się na pryczy na statku Seiyallii. Początkowo nie była w stanie wykonać najmniejszego ruchu: głowa bolała ją niemiłosiernie. Szczęśliwie techniki uzdrawiające ponownie sprawdziły się w swojej roli. Gdy pierwsza migrena minęła, udało jej się wstać i doczłapać do sterowni. Zastała tam swoją mistrzynię, dokującą właśnie w hangarze Akademii.

— Widzę, że się obudziłaś. Nic ci nie jest? — zapytała z troską Seiyalla. Wydawała się zmęczona, ale próbowała to zamaskować słabym uśmiechem.

— Mistrzyni, te kryształy... — zaczęła szybki dziewczyna, pomijając pytanie nauczycielki. Jej samopoczucie wydawało się w tej chwili sprawą drugorzędną.

— Zabrałam je ze sobą — uspokoiła ją mentorka. Sięgnęła do kieszeni jasnej tuniki i wyciągnęła z niej dwa przeźroczyste kryształki. Były wyraźnie widoczne na jej czerwonej skórze. — Udało ci się. Umieszczę je w specjalnym pomieszczeniu tak, by Krukt ich nie dostał.

— Są... dwa? — spytała cicho padawanka. Coś w jej tonie nakazała mistrzyni unieść spojrzenie na Ziemiankę. Jej twarz była wyjątkowo blada. Togrutanka poczuła nagły przerażający chłód ściskający ją za gardło.

— Kiro, ile ich było...? — obawiała się odpowiedzi, ale musiała ją znać. Jej obowiązkiem było wiedzieć jakie zagrożenia czyhają na całą Akademię. Niestety, to do zagrożeń zdecydowanie się zaliczało.

— Cztery... — wymamrotała strwożona Ziemianka.

∽𑁍∼

Pomieszczenie pogrążone było w mroku. Jedynym źródłem światła, w dodatku wyjątkowo lichym, była stojąca na stole jarzeniówka. Rzucała ona rdzawy blask na archaiczny pergamin zapisany drobnym, ale wyjątkowo starannym maczkiem i kilka innych kart ze schematami i notatkami leżących pod spodem. Blada ręka o jasnym kolorze skóry położyła na stosunku papierów pióro, gdy w ciemnym pokoju rozległo się rytmiczne pukanie. Chwilę potem ktoś zjawił się w pomieszczeniu, ale ze względu na brak odpowiedniego oświetlenia jedynie oczy pobłyskiwały w ciemności.

— Sir? — spytał służbiście głos z nutką niepewności.

— Wejść — odpowiedziała, jak można się było domyślić po barwie głosu, kobieta. Gdy strażnik przestąpił próg i nie zrobił ani kroku dalej, dodała już ciszej: — Spocznij, żołnierzu.

Lecz wyraźnie poddenerwowany mężczyzna wciąż się nie poruszył. Zamiast tego odparł sztywno:

— Ktoś do pani. Jakaś kobieta.

Zmarszczyła brwi.

— Wpuścić — zarządziła, sięgając dłonią w stronę jarzeniówki. Przekręciła pokrętło, a po niewielkim biurze rozeszło się ciepłe, pomarańczowe światło.

Teraz bez trudu można było zobaczyć jak małe było pomieszczenie. Oprócz sporej wielkości biurka z pożółkłymi dokumentami i krzesła, na którym zasiadała osobistość, były tu jedynie cztery skrzynie pozamykane na głucho, w których mieściły się różne skarby, schowane przed niepożądanymi oczami władz. Cienka kotara za plecami gospodyni prowadziła do jeszcze mniejszej sypialni, w której nocowała, gdy nie musiała wracać do pałacu i mogła w spokoju zaszyć się w tajnym podziemnym kompleksie, w którym obecnie się znajdowała.

Słowo klucz: tajnym. Nie wiedział o nim nikt poza zaufanymi ludźmi. Tutaj nie miewała gości.

A jednak ktoś zrobił w tej sprawie wyjątek. Do pokoju weszła postać w wyjątkowo pstrokatej mandaloriańskiej zbroi. Miała ciemnopurpurową pelerynę, która okrywała połowę stroju, przez co nie sposób było dojrzeć symbolu klanu. Zamiast charakterystycznego hełmu miała na głowie kominiarkę, spod której wystawało pojedyncze pasmo żółtozielonych włosów. Oczy miała w odcieniu ciepłego orzechu, ale bił z nich taki chłód, że zakrawało to na niemożliwość. Wyglądało to tak, jak gdyby ich właścicielka usilnie walczyła z własnym spojrzeniem: z natury było dobre, ale ona uparcie kroczyła ścieżką nienawiści i zła.

— Kim jesteś i co robisz na mojej planecie? — spytała Mandaloriankę, mierząc ją równie nieprzychylnym spojrzeniem.

— Skrzydła? Oh, a więc to prawda. — mruknął tylko gość, ignorując uwagę i przyglądając się jej niczym rzadkiemu okazowi zwierzęcia.

— Jeśli nie odpowiesz mi w przeciągu trzech sekund, każę strażnikom wtrącić cię do lochu — ostrzegła zimno właścicielka, poruszając lekko skrzydłami w złowróżbnym geście. Przybyszka udawała jednak, że nie zrozumiała aluzji. Mierzyła jeszcze przez moment kobietę wzrokiem, aż wreszcie przemówiła, mrużąc przy tym nieznacznie oczy.

— Myślę, że możemy sobie nawzajem pomóc — orzekła w końcu. — Jesteś w niebezpieczeństwie. Jedi niedługo cię dopadną.

Kobieta ze skrzydłami roześmiała się gościowi w twarz, odgarniając długi, ciemny warkocz do tyłu. Uważny obserwator dostrzegłby że niektóre pasma pod wpływem światła mieniły się w granacie i w zieleni, ale w tej chwili obie były zbyt skupione na potencjalnym ataku drugiej strony, by zwracać uwagę na tak błahe i w pewnym sensie śmieszne szczegóły.

— Nie boję się Jedi. Nie mogą mi nic zrobić. — odparła, uspokoiwszy się. Sztuczność poprzedniego śmiechu była wyczuwalna bez włożenia w to najmniejszego wysiłku, co hipotetycznie powinno rozjuszyć Mandaloriankę. Tak się jednak nie stało, bo zamiast tego odpowiedziała ona grobowym tonem:

— Nie bądź zbyt pewna siebie. Gdy już zmienisz zdanie, wyślij gońca na Mandalorę. Każ mu szukać Arii Wren.

Odwróciła się, a płaszcz zaszeleścił i uniósł się na parę sekund w powietrze, podnosząc jednocześnie tumany drobnego piasku i kurzu, co zdenerwowało siedzącą wciąż kobietę. W swym wzburzeniu zerwała się ze swojego krzesła, ale nieznajoma zdawała się już stracić jakiekolwiek zainteresowanie jej osobą. Nie odwróciwszy się ani razu, wyszła, mijając milczącego i niepewnego swej roli strażnika. Obawiał się kary, która mogła go spotkać za niezłapanie intruza, ale chyba jeszcze bardziej bał się wejść w drogę mrocznej wojowniczce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top