15: Spotkanie z Jedi | 05
32:8:20 [ABY]Nieznane Regiony, planeta Ziemia w Układzie Słonecznym
∽𑁍∼
Corran po mistrzowsku nauczył się języka, ale niestety jego geniusz nie przewidział, że odcięta od reszty galaktyki Ziemia nie obsługuje powszechnych wszędzie indziej kredytek — czy to noworepublikańskich, czy imperialnych, bez znaczenia. Zarumieniony ze wstydu obserwował więc, jak Kira opłaca kawę, na którą ją zaprosił. Dobrze, że dziewczyna w porę sobie o tym przypomniała, zanim zdążył wyciągnąć trzymane w kieszeni chipy. Wtedy dopiero zwróciłby na siebie uwagę.
Kira zdawała się jednak co najwyżej rozbawiona tym niedopatrzeniem, a jemu wystarczyło, że jej oczy się śmiały — po raz pierwszy od długiego czasu.
W ramach rekompensaty zaoferował się odprowadzić ją do domu, wykorzystując choćby parę minut dłużej jej obecności. Wspólne przebywanie dodawało otuchy im obojgu i pomagało choć na moment odsunąć na bok szarą rzeczywistość.
Gdy byli już niemal pod jej blokiem, komunikator Corrana zaświergotał, informując o przychodzącym połączeniu. Niechętnie chłopak sięgnął za pazuchę, przyglądając się krążkowi krytycznie. Nie chciał przerywać tego miłego spaceru, ale obowiązki wzywały.
A poza tym musiał przyznać, że był trochę ciekawy. Czyżby jego pierwsza samodzielna misja?
Przeprosił towarzyszkę, rozejrzał się dyskretnie wokół, po czym uruchomił krążek. Miniaturowa Meiiyan wyskoczyła w całej swej niebieskiej, holograficznej okazałości.
— Co jest? — zagadnął togrutankę, mało entuzjastycznym tonem. To mogła być misja, ale równie dobrze Su mogła dzwonić w jakiejś innej, zgoła nieistotnej sprawie.
— Ciebie również miło słyszeć, Rycerzu Drull — kąśliwie rzuciła Su, przewracając ostentacyjnie oczami. — Mam dla ciebie zadanko. Weź Kirę, jeśli chcesz. Witaj, Kiro — dodała, rozglądając się za dziewczyną, której obecności się spodziewała. Tak się złożyło, że Corran wpadł na Strażniczkę tuż przed odlotem, więc znała ona cel jego podróży.
— Kirę? Na misję? — spytał ze zdziwieniem.
No, nie to że nie mogła lecieć, ale... wciąż była niedoświadczona, a jej umiejętności w najwyższym stopniu mierne. Poczyniła wprawdzie duże postępy, szczególnie od jej pamiętnego porwania i śmierci ich mistrza — ale wciąż pozostawała początkującą padawanką, niemal adeptką. Choć miała dobry instynkt i coraz lepiej radziła sobie w walce, musiał przyznać. Zdecydowanie miała potencjał.
Do tej pory brała udział ledwie w paru operacjach pozaplanetarnych, za każdym razem w obecności mistrza Kralla: jakby nie patrzeć doświadczonego, mądrego Jedi.
Skoro miała lecieć z nim, powinien mieć na nią oko i czuwać nad jej bezpieczeństwem, tak jak robił to mistrz Dient. Ale czy był gotów na tak dużą odpowiedzialność?
— Uspokój się, Car, to tylko zwykły transport. Nasz kontakt zostawił skrzynię z zapasami w starym magazynie mechanicznym na Coruscant. Przez obecną sytuację na planecie nie może ryzykować dalszej wywózki, więc musimy go przejąć. Standardowe procedury, dasz sobie radę. Zaraz prześlę ci namiary i szczegóły dotyczące transportu. Masz pytania?
Och, a więc to zwykłe przejęcie ładunku. Nic większego. Całe szczęście.
Rycerz Jedi pokręcił głową. Zwrócił się do Kiry:
— Chcesz lecieć ze mną?
Dziewczyna ochoczo przystanęła. Jej determinacja, by nauczyć się jak najwięcej w jak najkrótszym czasie mocno wzrosła od ostatnich tragicznych wydarzeń, więc nie chciała przegapić takiej okazji. Poza tym na Ziemi był piątek, postanowiła więc jedynie rzucić krótką informację rodzicom, że wyjeżdża ze znajomymi na weekend.
Kira znikała coraz częściej. Coraz trudniej było ją dopytać o to, co się działo, gdy przebywała poza domem. Na wszystkie pytania udzielała krótkich, nieprecyzyjnych odpowiedzi. Ale państwo Brown nie winili jej za to. Dziewczyna z pewnością potrzebowała oderwać myśli, nabrać dystansu do nowej sytuacji. Jedyne, co robili, to patrzyli, jak znowu wychodzi z domu. Kiedyś opuści go na zawsze.
Kirze było trochę głupio z tego stanu rzeczy, ale jej motywacja, by jak najbardziej podnieść swoje umiejętności, by następnym razem ich obronić, była większa od wyrzutów sumienia. Kiedyś zamierzała im powiedzieć prawdę. Po prostu jeszcze nie teraz.
∽𑁍∼
— A więc to jest Coruscant? — zawołała zachwycona Kira, gdy statek wyskoczył z nadprzestrzeni.
Planeta przypominała Ziemię, ale nie posiadała rozległych oceanów, które dane było jej podziwiać ilekroć opuszczała dom.
Zamiast nieprzebranych wód, Kira widziała miasta. Wielkie, ogromne, olbrzymie metropolie. Pełne świateł, reflektorów, wystaw i neonów. O bezkresnych labiryntach ulic i alejek. Ale nigdy nie widziała miasta wielkości planety.
— Tak. Z kosmosu robi wrażenie, nie? — przytaknął Corran, również podnosząc wzrok znad kontrolek i przyglądając się przez moment planecie. — Kiedyś równie imponująca była na powierzchni. Niestety... teraz nie spodziewałbym się cudów — dodał kwaśno, wracając spojrzeniem na pulpit sterowniczy. — Wiesz, jeśli chcesz, mogę ci pokazać inne, ładniejsze miejsca. Możemy zobaczyć Naboo, Corelię albo Batuu... tutaj im bliżej powierzchni, tym gorzej. Niestety.
Coruscant, niegdyś dumne i majestatyczne, będące stolicą galaktyczną od niezliczonych wieków, po upadku Imperium i niesławnego Imperatora Palpatine'a straciło swoje blask i świetność.
Politycy Nowej Republiki niemal jednogłośnie uznali, że nadszedł czas na zmiany, szczególnie patrząc, jak budynek Wielkiego Senatu — w czasach świetności planety duma całej Galaktyki — jednoznacznie kojarzyła się wszystkim z Mrocznym Lordem Sidiousem i przestępstwami, jakich się tam dopuścił.
Stolicę więc przeniesiono, a Coruscant, zredukowana do roli planety członkowskiej rządu, utraciła swoją dotychczasową pozycję i wpływy. A gdy Najwyższy Porządek zaczął rosnąć w siłę, a pozycja Nowej Republiki przestała być tak stabilna, jak z początku się wydawała, Coruscant popadło w ruinę. Szumowiny, krętacze i oszuści, niegdyś gnieżdżący się niczym robactwo w głębokich partiach Podziemi, wypełzli na powierzchnię, stopniowo, ale skutecznie przejmując kontrolę nad coraz większą ilością sektorów.
Zamęt, przemoc i bezprawie panoszyły się na ulicach. Syndykaty przestępcze działały śmielej niż kiedykolwiek, nie sięgając jeszcze tylko do najwyżej sytuowanych sfer, ale już badając teren i ostrząc swoje kły.
W ciągu ledwie kilkunastu lat planeta spadła z rangi dumy Galaktyki do groźnej, nieatrakcyjnej dziury. Nieodżałowana strata.
Kontrola lotnicza, równie skorumpowana jak reszta planety, w opryskliwy, a zarazem niezwykle dociekliwy sposób maglowała Corrana, szukając w nim potencjalnej ofiary nieszczęśliwego wypadku połączonego z rabunkiem cennych dóbr. Jedi jednak sprytnie się z tego wywinął, choć otrzymane kody i tak nie uratowały go przed horrendalnie wysokimi opłatami za przelot, z których to z pewnością spora część wyląduje w prywatnej kieszeni kontrolera. Nie było na to rady.
Targować musiał się również w hangarze, gdzie sumy żądane przez obsługę osiągały już szczyt absurdu. Nie chcąc doprowadzić zarówno do bankructwa Akademii, jak i własnej kieszeni, zawzięcie się wykłócał, aż cena spadła z poziomu absurdu na nieprzyzwoicie wygórowaną. Tak więc kiedy w końcu uwolnili się od tłumu żerujących na nich "urzędników", Jedi odetchnął głośno i głęboko.
Skierowali swe kroki zgodnie ze współrzędnymi, które wskazywały lokalizację magazynu. Był niestety ulokowany w głębi planety, więc Jedi musieli przejść przez niezbyt bezpieczną strefę. Wymagało to użycia przebrania, i oczywiście zmyślnego zakamuflowania mieczy świetlnych, przyciągających zbyt wiele uwagi.
Ukrywanie tożsamości nie było dla nich nowością. Mało w Galaktyce było miejsc, w których nie musieli maskować swoich broni i zdolności. Po masakrze w Akademii Luke'a Skywalkera musieli mieć się na baczności, bo widok Jedi znowu stał się odległym mitem, legendą — i czymś bardzo podejrzanym, co szpiedzy wciąż rosnącego w siłę Najwyższego Porządku skrzętnie wykorzystywali.
Uzbrojeni w blastery i zaufanie, przemierzali prężnie słabo zaludnione, brudne alejki, tłumiąc w sercach strach i wytężając zmysły. Większość obecnych w tych rejonach rzezimieszków nie powinna stanowić zagrożenia nawet dla tak niedoświadczonych w Mocy adeptów jak oni, jednak niemożność korzystania z tych umiejętności znacznie krępowała im ruchy. I potęgowała ryzyko, jakie ponosili, drepcząc szemranymi uliczkami.
Dochodzili właśnie do rogu, gdzie mieli skręcić, gdy ich uszu dobiegły głośne poruszenie i wystrzał blasterowe. Gotowi na wszystko i w podwyższonym stanie czujności, ustawili się w pozycji obronnej, odruchowo sięgając po miecze, reflektując się, i zręcznie wyciągając laserowe pistolety.
Ta chwila zawahania, mały błąd, zajął im jednak cenne sekundy, które wystarczyły, by harmider dogonił ich i zmiótł ich z ziemi. Dosłownie.
Zza zakrętu wypadł rosły mężczyzna w wypłowiałym, szarym płaszczu. W jego oczach błyszczała panika, a nogi potykały się ze strachu, a może wycieńczenia. Rozkojarzony, skupiony na strzelających do niego napastnikach, a nie drodze przed nim, nie zauważył przechodniów i wpadł prosto na nich, dezorientując się jeszcze bardziej.
Postać wierzgała jak ryba, próbując wyplątać się z dwójki młodych ludzi i własnej peleryny, ale pośpiech i przerażenie sprawiały, że tylko pogarszał sprawę.
Corran nie wiedział co się dzieje. Instynkt podpowiadał mu dwie rzeczy. Pierwsza: wystrzały dochodziły z coraz bliższej odległości, a więc napastnicy się zbliżali. Druga: na nim leżał facet, dla którego wiązki te były przeznaczone.
Wniosek: jeśli zaraz nie zrzuci z siebie tego osobnika, blaster mógł usmażyć nie tę osobę co trzeba. A Corran nie miał ochoty zostać usmażonym.
Również szamocząc się z nieznajomym, postanowił działać szybko: dmuchnął więc dyskretnie Mocą, markując jednocześnie uderzenie dłoni, które rzekomo strąciło z niego zakapturzonego mężczyznę.
Zza winkla wypadło sześciu uzbrojonych opryszków. Bez wątpienia pracowali dla jakiegoś gangu bądź sami dla niego należeli; ich wygląd nie sugerował jednak przynależności do żadnego z wiodących syndykatów przestępczych.
— Łapy do góry, Jedi! — krzyknął jeden, który pierwszy stanął twarzą w twarz z leżącą, pokiereszowaną trójką. — I żadnych sztuczek!
Corran nie wiedział jak, ale jedno było pewne: zostali zdemaskowani. Nie było więc sensu się ukrywać. Czym prędzej dźwignął się na nogi, kątem oka wychwytując, że Kirze udało się to samo. Zwarty i gotowy, nie myśląc wiele więcej, sięgnął do ukrytej kieszeni i wyciągnął świetlną broń...
Ale tajemniczy przybysz okazał się szybszy. Skoczył na nogi i niemal jednocześnie posłał potężną niewidzialną falę, która wysłała przeciwników na ścianę. Po czym... tak. Zapalił miecz świetlny.
W zwinnym susie doskoczył do oszołomionych napastników i każdemu po kolei zafundował silny cios rękojeścią, po którym padali nieprzytomni na ziemię. Następnie, równie błyskawicznie, porozcinał im blastery i już przymierzał się do przeszukania pokonanych, gdy zatrzymał go wyraźny, młody głos:
— Kim ty, do pioruna, jesteś?
Przypomniawszy sobie o dwójce niefortunnych wędrowców, nieznajomy odwrócił się prędko... i zamarł.
Bo oni też trzymali w dłoniach miecze świetlne.
— Kim wy, do pioruna, jesteście?
∽𑁍∼
— Intrygujące, doprawdy intrygujące... — mruknęła kobieta, bacznie obserwując dobrze znaną dwójkę, starającą się niepozornie przemieszczać ulicami. Niedługo uda jej się ustalić cel ich podróży, chociaż miała już swoje podejrzenia co do charakteru zadania, z jakim zostali tu wysłani.
Ale mistrz oczekiwał faktów, nie domysłów. Dowodów, nie hipotez. Zwycięstwa, nie impasu. Podążała więc za nimi do końca, by nie popełnić najdrobniejszego błędu w ocenie sytuacji.
Mistrz będzie taki, taki zadowolony!
Nagle coś przykuło jej uwagę. Małe zamieszanie, w jakie przypadkiem wdała się śledzona przez nią para: wpadnięcie na uciekającego przed pościgiem nieznajomego. Typowa sprawa w tej zapadłej dziurze, którą stała się ta planeta. Zwyczajna sytuacja, jakich dziennie zdarzają się tu setki.
A jednak, ta sytuacja wcale nie była zwyczajna. Gdy mężczyzna wyciągnął miecz świetlny, kobieta już wiedziała, że ten dzień będzie ciekawszy, niż jej się początkowo zdawało. I była z tego faktu bardzo, bardzo ukontentowana.
— No proszę — rzekła w zamyśleniu, z satysfakcją śledząc zaskoczone okrzyki i szybką wymianę zdań między osobami. — Uczeń z akademii Skywalkera. Jednak nie wszyscy wyginęli.
Och, mistrz będzie taki zadowolony! Oprócz zwycięstwa, przyniesie mu dziś nową, jakże cenną informację!
Po co kazać mistrzowi czekać? Przekaże mu te fascynujące wieści od razu.
Na jej usta wpłynął jadowity uśmiech. Sięgnęła po komunikator i nawiązała połączenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top