11: Ciemności | 04
32:6:8 [ABY]
Nieznane Regiony, planeta Madior w układzie Sidis
∽𑁍∼
— To ja jestem Darth Krukt — oznajmił Sith z uśmiechem.
W spojrzeniu brązowych tęczówek dziewczyny dało się dojrzeć wiele emocji jednocześnie. Najsilniejszy jednak bezwarunkowo był strach.
Kira lękała się konfrontacji z dowódcą Sithów. Jako niedawno upieczona padawanka, która ledwie parę miesięcy temu nauczyła się korzystać z miecza świetlnego, nie była choćby w jednej ósmej gotowa na starcie z kimś tak potężnym. Krall, jej mistrz, powalał ją na kolana w trakcie parunastu sekund. A mistrz Dient, choć był wspaniałym nauczycielem i mądrym Mistrzem, podobno wcale nie potrafił tak dobrze fechtować. Zawsze wolał polegać na sztuce konwersacji i jak sam przyznał, z potyczkami miał styczność rzadko.
Na swoją obronę mogła dodać, że choć może nie dorównywał on w sztuce walki Mistrzom, którzy niegdyś kształcili się na Rycerzy, był mimo wszystko lepszy od większości Starszych Rycerzy i wszystkich poniżej, a to już było coś. Skoro z nim wytrzymywała parę chwil, to może i z Kruktem by się udało? Sparować parę cięć, a potem rzucić się do drzwi?
Oczywiście plan potrzebowałby naprawdę solidnej dywersji, czyli czegoś, na co zamknięta w celi dziewczyna nie mogła nawet liczyć. Była otoczona przez wrogów i nie potrafiła skomunikować się z kimkolwiek z zewnątrz. Jakby tego było mało, naprzeciw niej siedział najgroźniejszy i najsprytniejszy Sith, jakiego widziała obecna Galaktyka. Bo Przywódca Snoke, z tego co zrozumiała na wykładzie mistrza Kralla, chyba Sithem nie był?
— Zaskoczona? — zagadnął Darth Krukt, sprowadzając ją do rzeczywistości.
Teraz, gdy wiedziała już kim on jest, na sam dźwięk jego głosu poczuła lodowaty dreszcz, choć głos był tak samo łagodny jak na początku rozmowy.
Ze zgrozą pomyślała, że to właśnie ten człowiek jest odpowiedzialny za okaleczenie jej matki. To on wysłał trzech groźnych akolitów, wywracając jej życie do góry nogami i rujnując życie rodzicielki Kiry.
Obrażenia pani Brown były tak poważne, że Meiiyan i Corran nie mogli zabrać jej ze sobą. Dziewczyna dobrze pamiętała przerażający moment kiedy okazało się, że Jedi przylecieli na miejsce dwuosobowym myśliwcem i nie było szans, by zabrać ranną kobietę ze sobą. Nawet gdyby jedno z nich zostało, ciasny kokpit nie był przystosowany do przewożenia ciężko rannych i nieprzytomnych pasażerów. Nie było wyjścia.
Kira Brown wielokrotnie zastanawiała się, czy teraz, gdy rany już się zagoiły, nie mogłaby zabrać matki ze sobą, by wykwalifikowani medycy obdarzyli ją nowoczesnymi protezami, dzięki którym nie musiałaby prowadzić życia na wózku. Oznaczałoby to jednakże ujawnienie im prawdy o całej Galaktyce, a na to nie byli chyba jeszcze gotowi. Rodzice dziewczyny wciąż jeszcze tkwili w szoku po wypadku i nie chciała ich narażać na kolejny wstrząs. Jeszcze nie.
Pff, jeszcze. Czy w obecnej sytuacji w ogóle mogła zakładać, że będzie jakieś jeszcze?
— Nie dołączę do was — odpowiedziała hardo padawanka. Pogodziła się z myślą, że prawdopodobnie straci teraz życie, ale nie zamierzała dołączyć do ludzi, którzy tak brutalnie zniszczyli życie jej rodzicom. Nie ludzi, poprawiła się w myślach. Potworów.
Widziała oczami wyobraźni, jak Krukt otwiera usta i wypowiada słowa przypieczętujące jej los. Zacisnęła oczy, przygotowując się mentalnie na przeszywający ból świetlnej klingi albo nieludzkie pieczenie złowieszczych Błyskawic Mocy.
Zamiast tego jednak Sith przekrzywił śmiesznie głowę, a na jego ustach pojawił się kpiący uśmieszek.
— Wyczuwam w tobie dużo nienawiści i strachu, młoda Kiro. Jesteś pewna, że już do nas nie dołączyłaś?
To była pułapka. Właściwie test. Kira odpowiedziała niemal bez wahania, na chwilę spychając strach gdzieś na kraniec swojego umysłu.
— Nie kroczymy drogą Ashli. Nasi Jedi starają się żyć balansując między światłem a ciemnością. Możemy odczuwać nienawiść, jeśli tylko potrafimy nad nią zapanować i dopóki nie wpływa na nasz osąd sytuacji.
Te słowa były czymś w rodzaju nieoficjalnego kodeksu, a mistrz Krall dobrze się postarał, by jego nowa uczennica wbiła je sobie do głowy. Dlatego powtórzyła je niemal bezmyślnie. Liczyła tylko na to, że jej zuchwałość nie będzie musiała być przypłacona torturami.
— Ah tak, ścieżka Bendu — prychnął Krukt z niechęcią. — Jestem pod wrażeniem, że udało ci się tak szybko przyswoić te nauki. Nie wątpię, że twój mistrz miał w tym spory udział.
Ziemianka zmarszczyła z konsternacją czoło.
— Bendu? — wymsknęło jej się pytanie. Cichutki głosik w jej głowie mówił, że nie powinna zadawać pytań Sithowi, bo w dziewięciu przypadkach na dziesięć i tak ją okłamie, a ona nie miała żadnego sposobu na rozeznanie, czy to ten dziesiąty, czy też nie. Niestety (a może stety?) ciekawość zwyciężyła.
Tym razem Sith wydawał się zaskoczony. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, by zaraz z lekko szyderczym uśmieszkiem wyjaśnić:
— To ideologia wywodząca się od Dai Bendu, która korzenie ma jeszcze w Zakonie Je'daii.
Mała lampka w głowie dziewczyny się zapaliła — pamiętała, że mistrzyni Mlint wspominała o Je'daii podczas jej pierwszego spotkania z Radą Jedi. Raz czy dwa określono też chyba tym mianem Ahsokę Tano, ale tego nie była już pewna.
Pomijając ten fakt, odpowiedź Sitha raczej nie wniosła nic nowego — no, może poza kolejnymi pytaniami. Chyba jednak takie właśnie było założenie, bo widząc jej skonfundowanie, mroczny rycerz uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Istotnie, idea równowagi jest bardzo mądra i potężna — przyznał w końcu Mroczny Lord, kolejny raz zaskakując padawankę. — Ale ma w swoich założeniach kilka fundamentalnych luk. Poza tym... czymże jest równowaga, jeśli samemu nie doświadczyło się wpierw obu skrajności? — zadumał się Sith. Przez moment zastygł w bezruchu, najwyraźniej oddając się rozmyślaniom.
Kira postanowiła nie odpowiadać. Być może miał rację, że żeby rzeczywiście być świadomym, kiedy przekracza się cienką granicę oddzielającą mrok od światła, trzeba ich najpierw doświadczyć. Ale jeśli to doświadczanie miało oznaczać poddawanie się nienawiści, agresji i sianiu śmierci i zniszczenia, to wolała podziękować. Widziała już, co Ciemna strona może zrobić. Nie zamierzała być sprawcą podobnego wydarzenia.
— Co zamierzasz ze mną zrobić? — zmieniła zamiast tego temat. Już raz zadała to pytanie, ale udało jej się (a przynajmniej taką miała nadzieję) utwierdzić Dartha Krukta w przekonaniu, że nie zamierza dołączyć do ich sprawy. A zatem Sithowie musieli uczynić z nią coś innego. Prawdopodobnie zabić.
Przywódca Mrocznej Rady ponownie na nią spojrzał. Z zagadkowym uśmiechem sięgnął do panelu obsługującego jej kajdany. Brown mentalnie przygotowała się na porażenie prądem, które mógł stamtąd uruchomić. Strach powrócił do niej z wzmożoną siłą.
Ale zamiast tego impulsu energetycznego poczuła, jak jej przeguby zostają uwalniane, a zaraz potem metalowe obejmy puszczają także jej kostki.
— To co się z tobą stanie zależy tylko i wyłącznie od ciebie, młoda Kiro — odpowiedział zagadkowo lord. Widząc błysk niepewności w jej oczach, postanowił bardziej sprecyzować swoje żądania: — Pójdź za mną.
Nasunąwszy kaptur z powrotem, ruszył w stronę drzwi. Otworzył się z cichym sykiem, pozwalając mu wyjść na zewnątrz. Nawet się nie obejrzał.
Dziewczyna szybko oparła się pokusie bezcelowej ucieczki. Złapanoby ją zanim przebiegłaby trzy kroki. Przez moment rozważała również możliwość pozostania w celi, ale nie miała wątpliwości, że prośba Mrocznego Lorda wcale nie była luźną propozycją. Jedynym dostępnym wyjściem było więc ruszyć za nim. Na pocieszenie pomyślała, że miała prawdopodobnie jedyną okazję by przyjrzeć się wnętrzu Akademii Sithów — a jak dobrze pójdzie, może przekazać tę wiedzę w przyszłości Jedi.
Poszła więc za nim, czujnie rozglądając się na boki. Obdarzyła nieufnym spojrzeniem dwójkę stróżujących celi Sithów, ale oni wydawali się nie zwracać na nią uwagi. Choć Kira nie mogła ich wyczuć poprzez Moc (nie mogła jej także używać — czy to możliwe, by gdzieś w pobliżu więzienia trzymano isalamiry?), wyraźnie widziała, że w obecności Mrocznego Lorda czują się niepewnie i niespokojnie. Zastanawiała się, czy niżsi stopniem Sithowie reagowali tak na obecność wszystkich swoich przełożonych, czy jedynie Darth Krukt budził w nich taką grozę.
Jej podejrzenia dotyczące gadów sprawdziły się, gdy ona i jej przewodnik opuścili skrzydło więzienne. Wrażliwość na Moc niespodziewanie powróciła, a dziewczynę przytłoczyła nagła ilość bodźców odbieranych z otoczenia. Przez ostatnie miesiące zdążyła się już przyzwyczaić do wszechobecności Mocy, więc nagłe odcięcie się od niej, a potem niespodziewane odnowienie więzi wybiło ją na moment z rytmu. Udało jej się nie zatrzymać, ale mozolnie stawiała kroki, próbując dostroić się do otoczenia i wyciszyć część impulsów. Po kilku nieznośnie długich sekundach wreszcie się jej to udało.
Darth Krukt zdawał się niczego nie zauważyć, choć dałaby sobie rękę uciąć, że wyczuł jej wahanie i chwilę słabości. Zwyczajnie uznał, że nie zamierza nic z tym robić.
Mroczny Rycerz lawirował zręcznie między korytarzami jeszcze przez parę ładnych minut, zanim wreszcie osiągnęli miejsce docelowe.
Były nim duże, ciemne drzwi z wygrawerowanymi słowami w jakimś nieznanym Brown języku — prawdopodobnie sithańskim. Strzegło ich kolejnych dwóch strażników, wyglądających niewiele lepiej od tych, których wątpliwą przyjemność miała spotkać na początku tej dziwnej podróży. Odsunęli się od wejścia tak szybko, jakby jedynie ostatkiem woli powstrzymywali się od zerwania się sprintem na widok groźnego i mściwego przywódcy. Dobrze kryli swoje aury w Mocy, ale musieli mocno popracować nad mimiką ciała, bo nawet ona potrafiła czytać z nich jak z otwartej księgi.
Wyczuła, że aura Krukta zabarwiła się kpiącym rozbawieniem. Pozwolił, żeby to uczucie emanowało od niego przez parę uderzeń serca — na tyle długo, bo przestraszeni strażnicy również ją wyczuli — po czym na powrót szczelnie zamknął swój umysł przed kontaktem z zewnątrz. Zrobił to z taką wprawą, że nawet mistrz Dient zachłysnąłby się ze zdziwienia.
— Wejdź — nakazał, samemu przestępując próg.
Sala była właściwie mroczniejszą wersją sali treningowej z Akademii Jedi, utrzymaną w ciemniejszych kolorach i z podłogą z lustrzanej transpastali. Szczegółem, który wyraźnie różnił od siebie dwa pomieszczenia, były zdecydowanie poziome pręty zamontowane wzdłuż jednej ze ścian. Były one czymś w rodzaju magnetycznych stojaków, które podtrzymywały...
...miecze świetlne.
Kira w życiu jeszcze nie widziała takiej ilości świetlnej broni skumulowanej w jednym miejscu. Były tu właściwie wszystkie typy broni, od zwykłych, pojedynczych mieczy z przeróżnymi rękojeściami, przez obustronne miecze tradycyjne i obrotowe, aż po sztylety świetlne, takie, jakich używała Meiiyan oraz świetlne bicze. Padawanka nie mogła mieć pewności, ale mogła się założyć, że miecze miały różne długości i grubości.
A wśród tych wszystkich najróżniejszych ostrzy, jej wzrok przykuły dwie, dziwnie znajome, usytuowane w najdalszej części sali. Jej oblicze rozjaśniło olśnienie, gdy zdała sobie sprawę, że widzi tam swoją własną broń.
— Powiedziałbym, żebyś dobrze zastanowiła się nad wyborem, ale chyba już wiesz, którą z nich wybierzesz.
Brown zwalczyła w sobie chęć przyciągnięcia do siebie broni i rozpłatania Sitha na strzępy. Z pewnością był na to przygotowany, a poza tym już wcześniej ustaliła, że w walce z nim szanse miała marne. Zamiast tego posłała mu podejrzliwe spojrzenie.
— Skąd wiesz, że nie wytnę nimi dziury w ścianie i nie ucieknę? — spytała, i zaraz zdała sobie sprawę ze swojej głupoty. Nie miała bladego pojęcia gdzie znajdowało się wyjście, a za każdym zakrętem mógł czyhać na nią Sith.
— Nie zrobisz tego — odparł prosto Krukt. Widząc, że dziewczyna obawiała się wykonać jakiegokolwiek ruchu, oderwał jeden z jej mieczy Mocą i rozkazał mu przypłynąć w jego kierunku. Narzędzie posłusznie wylądowało w jego ręce. Przez chwilę bawił się rękojeścią, oglądając ją i analizując. Było to tylko na pokaz i miało wzbudzić w niej niepewność, bo oba z jej mieczy przejrzał na długo przedtem i dokładnie je obejrzał.
Gdy jednak napięcie w jej aurze zaczęło narastać, niby od niechcenia rzucił rękojeścią w jej stronę. Złapała go bez wysiłku, a jej palec niemal automatycznie zawisł nad przyciskiem aktywowania ostrza.
— Czego ode mnie oczekujesz?
Sith popatrzył jej prosto w oczy, pozwalając, by widok żółtoczerwonych tęczówek lśniących w mroku przyprawił ją o dreszcze niepokoju.
— Przeżycia.
Niemal jednocześnie dotknął umysłu jednego ze strażników czekających na zewnątrz, dając w ten sposób umówiony znak. Czuł strach mężczyzny, ale wiedział, że akolita nie odważy mu się sprzeciwić i wykona bezbłędnie powierzone mu zadanie.
Wojownik Sith wszedł do pomieszczenia i skinął w pozdrowieniu wodzowi. Darth Krukt go zignorował. Przywódca cofnął się parę kroków, robiąc miejsce dla podwładnego. Młody strażnik rzucił okiem na wyznaczoną mu przeciwniczkę. Wiedział, że ma ją wyeliminować i był zdeterminowany, by wykonać rozkaz. W szeregach Sithów wszyscy wykonywali rozkazy, a już w szczególności te, które wydał sam Mroczny Lord Sithów Darth Krukt.
Mężczyzna zapalił swój miecz świetlny.
∽𑁍∼
W sali obrad panowało ogromne wzburzenie. Wszyscy próbowali ustalić jak najlepszą strategię ataku i zastanawiali się, gdzie kto powinien zostać obsadzony. Oprócz frontalnego ataku trzeba było zadbać o flanki, zabezpieczyć własną Akademię, zorganizować punkt pomocy medycznej ze stacjonującymi tam Uzdrowicielami i – jak się okazało – ratować Kirę Brown, która całkiem niedawno ponownie pojawiła się w Mocy.
— Corran powinien iść — zaanonsował niespodziewanie Krall Dient, wzmacniając swój głos specjalną techniką Mocy. Rumor momentalnie przycichł, a oczy zebranych skierowały się ku Nautolaninowi.
Karuuna pokręciła z dezaprobatą głową.
— Rozumiem, że wszyscy Mistrzowie i Starsi Rycerze są potrzebni na polu bitwy, ale wysyłanie padawana do bazy wroga to bardzo nierozsądny pomysł.
— Mamy mniej więcej setkę Młodszych Rycerzy, wszystkich Strażników i cały sztab szkolonych Cieni — poparł ją Kronus. — Dlaczego mamy narażać życie ucznia?
— Corran jest gotowy, by przejść Próby — odpowiedział Krall.
Szmer głosów przebiegł po pomieszczeniu. Pasowanie na Rycerza po ledwie trzech latach treningu nie było czymś niespotykanym, ale zdecydowanie należało do rzadkości. Fakt, że uczniowie szkolący się pod skrzydłami Mistrzów zawsze kończyli naukę wcześniej, ale i tak zwykle zajmowało im to cztery lata, czasem troszkę mniej. W dodatku powszechnie znana była informacja, że młody padawan Dienta strasznie szybko pragnie zakończyć szkolenie, choć nie miał żadnych dalszych perspektyw. Krall wspomniał kiedyś, że chce nauczyć Drulla, by wykorzystywał swoją ambicję, ale nie poddawał jej się całkowicie i potrafił myśleć bardziej strategicznie. Zmiana decyzji Mistrza zaskoczyła pozostałych.
— Chciałem złożyć wniosek na następnych obradach — dodał na usprawiedliwienie. Pozostali Mistrzowie wciąż milczeli, więc Krall postanowił ciągnąć dalej: — Mistrzyni San, sama powiedziałaś, że potrzebujemy wszystkich doświadczonych wojowników na polu walki. Tylko ja, padawan Corran lub Strażniczka Su obcowaliśmy z Kirą na tyle długo, by móc namierzyć ją dzięki Mocy i wydostać. Ja nie mogę iść. Dlatego proponuję, by wysłać tę dwójkę.
Seiyalla zamyśliła się nad propozycją przyjaciela.
— Nie mogę wyrazić zgody, by Strażniczka Su uczestniczyła w misji ratunkowej — zadecydowała. — Jest jednym z naszych najlepszych Strażników i będziemy jej potrzebować do pilnowania ośrodka medycznego, który niewątpliwie będą chcieli zniszczyć Sithowie.
— Ja pójdę z padawanem Drullem — oznajmiła Geewta San.
Historia Geewty była prosta, a zarazem niezwykle złożona. Choć była rodzoną siostrą Karuuny, los postawił je początkowo po przeciwnych stronach barykady. Podczas gdy Karuuna szkoliła się na Uzdrowicielkę Jedi, Geewtę niedługo później zgarnęli z ojczystej Ryloth Sithowie. Twi'lekanka szybko wybiła się w swojej karierze, zostając szanowaną Wojowniczką Sithów z zadatkami na Mistrzynię.
Wszystko zmieniło się, gdy na jednej ze swoich mrocznych misji natknęła się na Kralla Dienta.
Krall był wspaniałym dyplomatą, a przy tym osobą niezwykle łagodną i współczującą. Udało mu się namówić Geewtę do wyrwania się z uścisku ciemności i kroczenia ścieżką równowagi. Z biegiem lat udało jej się zasłużyć na zaufanie Mistrzów, aż ostatecznie przyjęli ją do swego grona, mianując ją jedną z Mistrzów Rady Jedi. Ona i jej siostra ciągle żyły w napięciu, ale w obliczu zagrożenia potrafiły odłożyć swoje waśnie na bok.
Jako była Sithanka doskonale znała rozkład pomieszczeń w Akademii Sithów i mogła bezproblemowo przeprowadzić Corrana przez liczne korytarze i zaułki. Był jednak jeden problem: była jedną z najlepszych wojowniczek szkolonych w klasie Rycerza. Usunięcie jej z walki mogło się okazać katastrofalne w skutkach.
— Wyruszy Ni'Ja — postanowiła Seiyalla. Wspomniana Catharanka spojrzała na nią z zaskoczeniem. — Geewto, będziesz nam potrzebna podczas bitwy. Nie możemy sobie pozwolić na tak poważne uszczuplenie naszych sił.
— Seiyallo, sugerujesz, że nie jestem silna? — syknęła Ni'Ja, mrużąc groźnie oczy. Catharanka szkoliła się pod okiem samej Mistrzyni Mlint i powątpiewanie w jej umiejętności było sporym błędem. A gdy robiła to jej była nauczycielka... cóż, Ni'Ja odebrała to jako nieprzyjemną naganę.
Togrutanka szybko wyprowadziła ją z błędu.
— Jesteś Cieniem, Ni'Jo. Nie wątpię w twoje zdolności do samoobrony i ataku, ale byłaś szkolona specjalnie do takich właśnie misji. Twoje umiejętności kamuflażu i skradania się nie przydadzą nam się na otwartym polu. A mogą uratować życie.
Catharska mistrzyni zacisnęła pięści, ale zgodziła się z werdyktem przywódczyni, potwierdzając przyjęcie rozkazu skinieniem głowy.
— Geewto, postaraj się odtworzyć rozkład pomieszczeń Akademii, ze szczególnym uwzględnieniem drogi do skrzydła więziennego. Wyślij te dane Ni'Ji.
Twi'lekanka również kiwnęła głową w niemym potwierdzeniu. Wtedy ponownie odezwał się Kronus, wracając do omawiania taktyki i rozmieszczenia sił na placu bitwy.
Ale Seiyalla już go nie słuchała. Właściwie nie tyle nie słuchała, co nie słyszała. Niespodziewanie otuliła ją aż nazbyt dobrze znana pustka. Mistrzyni Jedi przymknęła oczy, wsłuchując się w ciszę i próbując wyłapać w niej coś, co odbiegało od normy. Nie musiała długo czekać.
Otworzyła oczy, niemal od razu napotykając sylwetkę Krukta. Patrzył w skupieniu na coś przed sobą, ale najwyraźniej również wyczuł połączenie, bo na jego usta wpełzł kpiący uśmieszek. Mistrzyni żałowała, że nie mogła zobaczyć jego otoczenia.
Mogła natomiast słuchać — i to też zrobiła.
Gdzieś w jego pobliżu starły się dwie świetlne klingi, wydając z siebie charakterystyczny trzask. Zaraz potem oderwały się od siebie, by zderzyć się ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze.
Do montrali kobiety doszedł przejmujący okrzyk, gdy jedna ze stron została zraniona. Seiyalla z niepokojem odkryła, że zna ten głos.
To była Kira Brown.
Sith wreszcie postanowił odwrócić się w stronę Mistrzyni. Gdy to zrobił, zobaczyła w pełnej krasie jego złowieszczy uśmiech.
A chwilę później rozpłynął się w powietrzu, a świat wrócił do normalności.
Cóż, a przynajmniej jej złudzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top