08: Nienawiść | 03
32:6:1 [ABY]
Nieznane Regiony, planeta Madior w układzie Sidis
∽𑁍∼
Corran odetchnął głośno, chwycił ręcznik i przerzucił go sobie wolną ręką przez ramię, do drugiej dłoni przyciągając w tym samym czasie butelkę z wodą.
— To był dobry sparing — pochwalił Kirę, ściskając jej dłoń. — Jeszcze trochę i może mnie pokonasz — mrugnął do niej porozumiewawczo, po czym szeroko się uśmiechnął, gdy bez przekonania pokręciła głową. — Naprawdę! Porządnie się zmachałem.
— Rzeczywiście, twoje umiejętności rozwijają się bardzo szybko, Kiro — wtrącił się mistrz Krall. — Jestem z ciebie dumny. Musisz jednak ciągle popracować nad jednoczesnym używaniem Mocy i szermierką, bo wykonywanie tych dwóch rzeczy naraz wciąż sprawia ci trudność — pouczył ją.
— Chyba nigdy nie byłam wielozadaniowa — skrzywiła się lekko Brown, poprawiając beżową tunikę, którą obowiązkowo nosiła na treningi. Był to jeden z symboli padawana. Wszyscy, którzy ukończyli już szkolenie, poza głową Wielkiej Rady, czyli mistrzynią Seiyallą Mlint mieli prawo do noszenia dowolnych strojów przez cały czas, nie wliczając jedynie uroczystych zebrań i spotkań, na których wszyscy wdziewali charakterystyczne szaty, choć również i te były dopasowane do indywidualnych potrzeb każdego wojownika. Kira wiedziała już, że były to znaczne swobody, do których stary Zakon Jedi nie dopuszczał. W Republice wszyscy Jedi nosili wariacje tego samego stroju, różniące się kolorem i rozmiarem. Nikt nie wiedział dokładnie, z czego wynikała ta zmiana. Może dlatego, że ich Akademia była tajna i nikt nie powinien się dowiedzieć o jej istnieniu?
Ale na Madiorze, małej planetce umieszczonej w głębi Nieznanych Regionów, nikt nie mógł ich rozpoznać, bo też nie mając odpowiednich koordynatów nikt by na nią nie trafił.
Osobiste zdanie Ziemianki było takie, że zniesienie reguły obowiązkowych szat było zasługą samej założycielki Akademii, Tasill Shien. Zbiegła Jedi złamała co najmniej kilka reguł Zakonu, by wreszcie utworzyć swój własny. W międzyczasie obserwowała uważnie życie Zakonu pod przykrywką łowczyni nagród, co według Kiry ostatecznie zadecydowało o zmienieniu podstawowych reguł Jedi i powróceniu do korzeni użytkowników Mocy.
Niemniej padawani zobligowani byli nosić przepisowe stroje na wszystkich treningach i wykładach szkoleniowych. Dziewczynie nie było trudno się do tego przyzwyczaić, choć nauczenie się schludnego wiązania szat okazało się z początku wyzwaniem.
— Pomogę ci nad tym popracować — obiecał mistrz Jedi, uśmiechając się wyrozumiale. — Mistrzyni Tano prosiła, by przekazać ci raz jeszcze, że bardzo jej przykro iż nie mogła dotrzymać swojej obietnicy — dodał z żalem, skłaniając się w geście wyrażającym skruchę, czego Ziemianka nie potrafiła pojąć. To Ahsoka, a nie on nawaliła. — Nie mogła poprowadzić twojej lekcji z przyczyn niezależnych od niej. Musiała prędko wracać na Rawnaar.
— Nie szkodzi — zapewniła go szybko Kira. Brak treningu z mistrzynią Je'daii jakoś bardzo jej nie martwił. Zdecydowanie wolała spędzić ten czas na słuchaniu nauk Kralla bądź potyczkach z innymi padawanami, z których czerpała nieco doświadczenia.
— Pochopnie oceniasz mistrzynię Tano — pokręcił głową w rozbawieniu, na co dziewczyna wbiła zmieszane spojrzenie w podłogę. Zdała sobie sprawę, że pomyślała zbyt głośno. — Nie przejmuj się tym. Dźwiga na swoich ramionach wielkie brzemię, z którym nie jest jej łatwo. To bardzo wartościowa osoba — orzekł, posyłając jej ojcowski, łagodny uśmiech. — No, idźcie już. Corranie, musisz być bardzo wyczerpany — rzekł do starszego padawana, któremu jeszcze przed starciem z Kirą zafundował wyczerpujący techniczny trening, jakiego nie miał już od jakiegoś czasu.
Uczniowie skłonili się i podziękowali mistrzowi, po czym opuścili salę treningową. Drull pożyczył spragnionej dziewczynie butelkę z wodą, kiedy przyznała, że swoją zostawiła w pokoju. Z entuzjazmem oznajmił jej przy tym, że chociaż mieli iść z Meiiyan by pokazać Kirze pobliskie tereny, im obojgu przyda się krótki wypoczynek, na co Ziemianka z ulgą przystała. Chłopak pożegnał się więc z nastolatką i udał się w stronę wyjścia z Akademii. Musiał oddać się chwili medytacji, by uspokoić własny oddech i odprężyć się. Chociaż nie było tego po nim widać, ostatnio wyjątkowo często miewał chwile melancholii i postanowił wreszcie coś z nimi zrobić, by nie tłumić uczuć w nieskończoność – wiedział, jak tragiczne może być to w skutkach.
Odnalazł swój ulubiony kamień, oddalony kilkaset metrów od placu przed Akademią. W budynku było co prawda wiele pomieszczeń do medytacji, jednak chłopak zdecydowanie bardziej wolał przebywać na świeżym powietrzu i bez otaczających go ze wszystkich stron osób, które nawet jeśli nie w pomieszczeniu, z pewnością poruszałyby się po korytarzach, za co też nie mógł nikogo winić.
To zaciszne miejsce, znajdujące się z dala od pola widzenia osób znajdujących się na platformie przed Akademią, Corran znalazł niedługo po swoim przylocie na Madior niespełna trzy lata temu. O jego lokalizacji wiedziała dotychczas tylko Meiiyan, choć chłopak coraz częściej zastanawiał się, czy nie pokazać go Kirze. Westchnął, wspominając wyczerpujący trening, a następnie sięgnął znowu po butelkę z wodą. Upił parę dużych łyków, a chłodny płyn przyniósł chwilową ulgę dla wysuszonego gardła i spragnionego organizmu. Drull przetarł twarz przewieszonym wciąż przez ramię śnieżnobiałym ręcznikiem i odłożył go na kamień, po czym przymknął oczy. Niemal od razu po tym nastała ciemność, z której mimo chęci nie mógł się uwolnić.
Musiał patrzeć, przeżywając ten dramat jeszcze raz, chociaż z głębi serca pragnął raz na zawsze zapomnieć.
Leżał podparty na łokciach wśród niewysokiej trawy, z entuzjazmem opowiadając obmyślony już w szczegółach plan ucieczki swojej towarzyszce.
— Statek ulegnie autodestrukcji, a ja bezpiecznie odlecę z wysłannikiem — kończył opowieść. — Spełnię marzenie i zostanę Rycerzem Jedi.
— I tylko ja znam twój plan? — upewniła się Mirna, zaczesując za ucho jeden z niesfornych, kruczoczarnych loków sięgających jej do pasa. Uśmiechnęła się przy tym przekornie, poprawiając zapięty z jednej strony drogi płaszcz ze złotym insygniem. Pod nim kryła się długa, jedwabna suknia, w której wyglądała wręcz olśniewająco, jak twierdzili wszyscy w pałacu. Sam Corran uważał, że dziewczyna wygląda naprawdę ładnie, a gdyby zamiast zadawać się z nim siedziałaby pokornie na dworze, mogłaby zyskać nawet aprobatę króla.
— Tylko ty — potwierdził Drull, wyszczerzając do niej rzędy śnieżnobiałych zębów. — Tobie ufam. Powiedziałbym Atalii, ale bez wątpienia próbowałaby mnie od tego odwieść, a w konsekwencji powiedziałaby o moich zamiarach ojcu.
— A tego nie chcemy — przyznała kobieta, chytrze się uśmiechając.
— Nie — potwierdził z rozbawieniem, po czym ciężko westchnął. — On tego nie zrozumie. Rozmawiałem z nim, ale nie chce tego słuchać. Zaplanował sobie moje życie aż do samej śmierci — burknął, nie starając się nawet ukrywać bólu i frustracji.
— Twój ojciec nie jest taki zły — uśmiechnęła się z rozmarzeniem Mirna, przysuwając się do niego bliżej. — W końcu zaplanował nasze małżeństwo, i to już przyszłej wiosny!
Nastolatek wybuchnął szczerym, niemal niekontrolowanym śmiechem.
— A oto przykład najgłupszej ze wszystkich jego decyzji. Wyobrażasz to sobie? Ty i ja? Jako… para?
Nagle wyraz jej twarzy momentalnie się zmienił.
— Nie kochasz mnie? — zapytała grobowym głosem, czego chłopak zdawał się jednak nie zauważać. Był święcie przekonany, że dziewczyna żartuje sobie z niego, jak to miało już miejsce wiele razy. Właśnie za to lubił swoją kuzynkę. Miała poczucie humoru, które tak bardzo nie udzielało się pozostałym.
— Oczywiście, że nie — odparł. — Jesteśmy przyjaciółmi.
— Jak to... nie? Stawiasz ten swój cały głupi Zakon powyżej mnie? — huknęła, zrywając się niespodziewanie na równe nogi. Twarz jej poczerwieniała ze złości, gdy stanęła nad wciąż wylegującym się w miękkiej trawie chłopakiem. Twarz Corrana przyoblekła się w zaniepokojenie, jednak nie zmienił swojej pozycji.
— Mirna, wszystko w porządku? — zapytał z troską. — Zaprowadzić cię do medycznego?
— Tak czy nie?!
— Tak — odparł cicho, odwracając głowę w bok. Liczył na to, że przyjaciółka uszanuje jego decyzję i będzie go wspierać, choć jej wściekłość mogła być w pełni uzasadniona. Zgadza się, porzucał rodzinę, porzucał przyjaciół i całe swe dotychczasowe życie, ale z tych wszystkich osób akurat ona powinna zrozumieć. Czy to co robił było egoistyczne? Zapewne tak. Znał jednak dobrze swoją motywację. Chciał pomagać ludziom, chciał wykorzystać dar, jaki otrzymał do stopniowego polepszania Galaktyki i – kto wie – może któregoś dnia ruszy z armią innych Jedi by ocalić Światy Jądra spod jarzma zła. Zdawał sobie sprawę, że zostając Rycerzem może uczynić znacznie więcej dobra, niż siedząc na krześle zamknięty w czterech ścianach, niczym bezmyślna marionetka wykonując polecenia swego ojca do końca swoich lub jego dni. Chciał wolności i możliwości wyboru – czy prosił naprawdę o tak wiele?
— Jak śmiesz? — wykrzyknęła wściekła dziewczyna, a w jej oczach błysnął jakiś groźny, nieznany mu dotąd błysk. Jej skóra przybrała szarawy kolor, a z na jej czole zaczęły wyrastać zakrzywione rogi. Jedynie intuicja uchroniła go przed ciosem, który nadszedł szybko niczym błyskawica. Nie miał pojęcia w którym momencie Mirna złapała swoją elektropałkę, ale nie zamierzał nad tym debatować. Odturlał się, a następnie najszybciej jak tylko potrafił skoczył na równe nogi, patrząc z niedowierzaniem na kuzynkę. — Byłam po twojej stronie zawsze. Zawsze! — zakrzyknęła. — A ty… zostawiasz mnie na pastwę losu i odrzucasz mnie dla tych swoich Jedi! Pewnie już tam kogoś sobie znalazłeś, co? — warknęła zaczepnie, celując znowu w jego piętę. Uskoczył, kierując na nią zdumione i skołowane spojrzenie.
— Mirna, o czym ty u licha mówisz? — spytał. Nie był głupi i w mig zrozumiał intencje kobiety, choć nadal uważał to za surrealistyczne. Była dla niego przyjaciółką, a w dodatku daleką krewną. Sama myśl o tym, że miałby się z nią ożenić była dla niego niesmaczna. Był święcie przekonany, że dla niej również! W dodatku mieli dopiero szesnaście lat. Jak ojciec mógł im planować ożenek?
I skąd w ogóle wytrzasnęła pomysł, że miałby kręcić z jakąś Jedi, skoro nawet na oczy nie widział żadnej z nich poza ewentualnie wielką mistrzynią?
Zamiast odpowiedzieć, Mirna charknęła bliżej nieokreślone przekleństwo, zamachując się potężnie przed następnym ciosem. Przez włożenie całej siły w zamach cięcie wyszło wyjątkowo niezgrabne i nieporadne, dzięki czemu Corran nie miał najmniejszych problemów z unikiem.
— Nie dam ci zepsuć tego, na co tak ciężko pracowałam. Nie dam! — krzyczała dalej, a chłopak po raz pierwszy w swoim życiu zaczął podejrzewać ją o psychiczne zaburzenia.
Nastolatek pokręcił smutno głową.
— Podjąłem już decyzję. Uciekam.
Kolejny ryk wręcz przyprawił go o dreszcze, choć sam nie był w stanie stwierdzić, czy nieartykułowany dźwięk miał stanowić rozpacz, żal, wściekłość czy bezsilność. A może wszystko na raz?
Gdy cudem uniknął przedziurawienia brzucha krańcem wyłączonej elektropałki, zrozumiał że dziewczyna naprawdę nad sobą nie panuje i jeśli prędko jej nie powstrzyma, może wylądować z dziurą w piersi, a wtedy z wszystkich jego planów nici. Przypomniał sobie lekcje walki, jakie wciskał w niego ojciec i chyba po raz pierwszy poczuł wdzięczność za godziny które musiał spędzać nad nauką. Ponownie chwycił broń dziewczyny w połowie, lecz tym razem oburącz. Pociągnął drąg gwałtownie do siebie, po czym wywinął kilka młynków, wykręcając dziewczynie ręce. Mirna chcąc nie chcąc musiała puścić broń, jednakże najwyraźniej nie zamierzała dać się pokonać tak łatwo. Jej palce zgrubiały, a szczupłe palce momentalnie zmieniły się w szpony. Corran przełknął głośno ślinę, widząc przerażająco długie pazury zdolne rozszarpać go na strzępy. Przez krótki moment liczył na to, że zamierza mu tylko wyrwać elektropałkę, lecz gdy ta rzuciła się na niego, stracił wszelkie wątpliwości. Kilkukrotnie stracił równowagę, starając się odbijać szpony jak najdalej od klatki piersiowej i innych organów narażonych na posiekanie za pomocą nieszczęsnej i mocno już poharatanej pałki.
Starał się równoważyć ofensywę z obroną, mając w pamięci, że zbytnie skupienie się na jednej ze stron może okazać się tragiczne w skutkach. Silne ataki kobiety zwalały go niemalże z nóg, mimo to gorączkowo szukał każdej potencjalnej luki, którą mógłby wykorzystać do ataku.
Wkrótce ją znalazł i niemal natychmiastowo wykorzystał: gdy po raz kolejny kuzynka zamachnęła się mocno przygotowując do potężnego ciosu, na krótką chwilę odsłoniła swoje ciało i wystawiła je na potencjalny błyskawiczny atak. Corran nie zamierzał czekać aż nadarzy się kolejna okazja, więc niemal jednocześnie wcelował w nią elektropałką, co włączył broń, a energetyczny strumień przeszył jej ciało powodując spazmy bólu.
Dziewczyna zadygotała pod wpływem impulsu, ale gdy tylko ustał była gotowa ponowić atak. Dostrzegając to w oka mgnieniu, Drull wiedział, że nie pozostało mu już nic innego.
Wyłączył pałkę, po czym z całą siłą wbił broń ostrym krańcem w stopę Mirny. Tamta zawyła z bólu tak głośno, że z niedalekich drzew poderwała się cała chmara latających stworzeń.
Corran tymczasem zabrał się do ucieczki, biorąc nogi za pas i nie oglądając się za siebie. Jedyne co było mu potrzebne to komunikator, który bezpiecznie podskakiwał w jego kieszeni. Reszta nie była mu już niezbędna.
Wiedział bowiem, że jeśli chce uciec, musi to zrobić już dzisiaj.
— Dostanę to, czego chcę, Drull! — zaprzysięgła jeszcze Mirna, a jej przerażająco wściekły głos doszedł jeszcze do uszu oddalającego się biegiem chłopak. — Zapamiętaj to sobie dobrze: dostanę czego chcę!
Corran nagle drgnął, a jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Powoli otworzył oczy, rozglądając się uważnie. Wiedział, że z transu wybudziła go Moc – z czego z jednej strony się cieszył. Niestety znał ten rodzaj skoku w Mocy, a to nie było już zbyt optymistyczne. Ktoś był w pobliżu i go obserwował.
Nie potrzebował wiele czasu by odgadnąć kto to.
Starając się sprawiać wrażenie rozluźnionego, wstał z kamienia i nonszalancko oparł się plecami o pień pobliskiego drzewa. Ręce skrzyżował na ramionach, lecz przedtem upewnił się, że jego miecze świetlne zwisają ciągle przypięte do pasa, gotowe w każdej chwili poszybować do jego ręki.
— Wiem że tu jesteś, Mirna — mruknął pozornie obojętnym głosem, w rzeczywistości silnie wytężając zmysły. — Przestań się chować.
Jakby w odpowiedzi na jego zawołanie coś zaszeleściło w koronie drzewa, o które się opierał, a sekundę później w jego stronę poszybowało mieniące się czerwienią shoto strażnika – krótka broń o jeszcze krótszej klindze, jednak z wyjątkowo długą rękojeścią i uchwytem zamocowanym prostopadle do pozostałej części miecza. Dzięki Mocy chłopak bez problemu wyczuł zbliżające się niebezpieczeństwo i zrobił długi krok w bok, jednocześnie błyskawicznie dobywając mieczy.
Shoto zatoczyło koło i wróciło z powrotem do ręki kobiety, która wyłoniła się zza drzew.
Jej twarz okalał okrutny uśmiech, a złotoczerwone tęczówki przyprawiały o dreszcze, jednak wciąż jeszcze można było rozpoznać w niej osobę, którą była dawniej. Szczęka, spojrzenie, ruchy i gesty pozostały takie same, choć jej blada skóra przerażająco wręcz kontrastowała z czarnym strojem bez rękawów i odsłoniętym brzuchem. Zapinana pod szyję kamizelka wydłużała optycznie szyję i wyszczuplała, sprawiając że kobieta bardziej przypominała upiora niż żywą istotę ludzką. Niepokojącego klimatu dopełniały błyskające złowrogo złotoczerwone tęczówki i czarne niczym heban włosy, obecnie posplatane w cienkie warkoczyki mające symbolizować postanowienie lub złożoną obietnicę. A Corran Drull aż za dobrze wiedział, co to była za przysięga.
— Sprawdzałam tylko twój refleks — rzekła kobieta, gasząc ostrze broni, które schowało się z sykiem.
— To nasze tereny — warknął. — Czego tu szukasz?
— Tego co zwykle: ciebie. — odparła, a jej usta rozciągnęły się w przyprawiającym o dreszcze uśmiechu.
— Gdyby któregoś dnia rozszarpał cię wściekł rankor, nie płakałbym — wyznał nie do końca szczerze. W rzeczywistości nadal bolało go, że pełna żądzy zemsty dziewczyna niemal z marszu dołączyła do Sithów tylko po to, by jeszcze bardziej go pogrążyć. Po części obwiniał także siebie, co dodatkowo potęgowało żal o losy obecnej Sithanki.
Darth Mirna roześmiała się dźwięcznie, co wywołało u niego kolejne ukłucie poczucia winy. W takich chwilach, gdy przypominała dawną siebie, było mu bardziej przykro niż zwykle. Nie mógł jednak zapominać, że wcale nie musiała tego robić i była to jej indywidualna decyzja. Nie powinien obwiniać się za to, co się stało. Była groźną zabójczynią i żaden fakt tego nie usprawiedliwi.
— Gdzież się podziały twoje maniery? — zapytała ze sztucznym zmartwieniem. — Myślałam, że ojciec uczył cię ogłady i postępowania wobec dam?
— Moje maniery mają się świetnie, zapewniam cię — odrzekł oschle. — Jednak nie widzę tu żadnych dam. Wracaj do swoich, nic tu po tobie.
Dziewczyna nie zraziła się odpowiedzią Corrana. Jak gdyby nigdy nic, zaczęła bawić się jednym ze swoich mieczy – tym samym, które jeszcze dwie minuty temu próbowało uciąć mu głowę.
— Wiesz, skarbie, słyszałam, że całkiem dobrze ci się układa z tą nową, jak jej tam… Kirą?
Tego było już za wiele. Krew się w nim zagotowała, co niemal automatycznie przekuł do dodania sobie siły w walce, jak to uczył się przez niespełna trzy lata od mistrza Kralla. Pozwolił, by furia napędzała jego ruchy, nie dając jednak przejąć emocjom całkowitej kontroli. Jego zielone miecze świetlne w błyskawicznym tempie ścinały się z czerwonymi ostrzami Mirny Drull. Kierowała nim Moc i wyuczone na pamięć sekwencje, które mieszał i przeplatał również bez większego zastanowienia. Kobieta miała jednakże podobną wprawę, co sprawiało, że walka była wyjątkowo zaciekła. Miecze zderzały się raz po raz, co jakiś czas przyciągając do siebie przeciwników bliżej, czasami sprawiając, że pod wpływem siły odskakiwali od siebie tworząc kilkumetrową dziurę.
Właśnie podczas jednego z takich uskoków, za plecami Corrana rozległ się znajomy głos.
— Corran, gdzie ty… — gdy Meiiyan Su zobaczyła trwające starcie, bez zastanowienia sięgnęła po własne świetlne sztylety i przyjęła bojową postawę, gotowa wesprzeć przyjaciela i stawić czoło członkini Mrocznej Rady.
Mirna Drull jednak jedynie się roześmiała, a następnie zgasiła własne miecze. Posłała Jedi okrutny, przerażający uśmieszek, po czym wycedziła:
— To do następnego, skarbie.
Odwróciła się i odeszła.
Corran próbował ruszyć za nią, ale silne ramiona togrutanki skutecznie go od tego powstrzymały. Wreszcie padawan opanował się, biorąc głęboki wdech i przywracając swój wygląd do jako takiego porządku.
— Nie warto — szepnęła Strażniczka Jedi.
Niechętnie kiwnął głową.
— Chodźmy znaleźć Kirę — zaproponował, na co kobieta wyraźnie się ożywiła. Oboje wiedzieli, że dawał tym samym sygnał, że nie chce o tym rozmawiać, ale oboje to szanowali.
Z uśmiechami ruszyli z powrotem do budynku, miło rozmawiając, choć pod maskami ich obojga czaił się żal i smutek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top