07: Broń Jedi | 02
32:5:31 [ABY]
Nieznane Regiony, planeta Madior w układzie Sidis
∽𑁍∼
Gdy Kira usłyszała, że ma się stawić w hangarze gdzie oczekiwał prom kosmiczny, była pewna, że poleci na jakąś nieznaną wcześniej planetę, zwiedzi nowy świat… Tymczasem czekało ją niemiłe zaskoczenie: nie leciały nigdzie poza planetę, tylko na jej biegun.
— Statkiem zaoszczędzimy wiele dni drogi — wyjaśniła pokrótce Ahsoka.
Była małomówna i dość wycofana w rozmowie, za to jej umysł zdawał się przenikać wszystko i wszystkich. Zdaniem Ziemianki było to trochę przerażające – od Ahsoki biła taka Moc, że dziewczyna miała wrażenie, że jest w stanie wyczuć każdy jej nierówny oddech i mrugnięcie oczami. To wrażenie przytłoczenia wcale nie pomagało jej przekonać się do togrutanki. Wręcz przeciwnie.
— Co jest na biegunie? — spytała by przerwać niezręczną ciszę. Może gdy będzie prowadzić dialog chociaż częściowo przestanie zwracać uwagę na odpychające usposobienie togrutanki?
— Lodowce — odpowiedziała zwięźle Ahsoka. Gdy Kira Już miała zadać kolejne, niezwiązane w żaden sposób z poprzednim pytanie, by tylko nie zapadła cisza, Tano po raz pierwszy w jej obecności rozwinęła wypowiedź: — Ogromne góry lodowe, w których ukryta jest niekończąca się sieć korytarzy, w których można znaleźć kryształy Kyber.
Dziewczyna mocno się zdziwiła. Mistrz Krall opowiadał jej o kryształach Kyber, które nadawały kolor mieczom świetlnym i pozwalały je aktywować.
— Kryształy do mieczy świetlnych? — upewniła się.
Togrutanka skinęła głową.
— Rozmawiałam z mistrzynią Mlint i wyraziła zgodę, byś zbudowała swoją własną broń. Pod moim nadzorem.
— Minęły dopiero trzy miesiące odkąd zaczęłam naukę… — Kira nadal wątpiła w wiarygodność tej nowiny. Owszem, ciężko pracowała, lecz nie trzeba było wiele by zobaczyć, jak kiepsko sobie radziła. Nie umiała połączyć jednocześnie korzystania z Mocy i szermierki – a na tym opierała się w zasadzie cała koncepcja pojedynku między użytkownikami Mocy. Nie spodziewała się, że uda jej się prędko przezwyciężyć blokadę, którą ubzdurał sobie jej mózg, ani tym bardziej że będzie miała okazję zbudować swoją własną broń. O wiele bardziej prawdopodobne było, że wywaliliby ją na zbity pysk.
— Możliwe, że budowa własnego miecza pomoże ci osiągnąć balans między fizycznymi i mentalnymi aspektami walki — wysnuła tezę Ahsoka. — A jeśli nie, z budowy twojej broni też będziemy mogli wiele odczytać. Może ona podpowie coś nam, byśmy my mogli pomóc tobie. Brałam już udział w takich przypadkach. Nie musisz się niczym martwić.
— Mhm — mruknęła wciąż nieprzekonana Brown. Nie czuła się komfortowo z tym, że mistrz Dient poinformował o jej nieudolności Ahsokę bez jej wiedzy. O zgodzie nie wspominając.
Reszta drogi przebiegła im w milczeniu. Togrutanka nie skomentowała nawet faktu, że wylądowały pośrodku białej nicości, otoczone przez wszechobecną mgłę tego samego koloru. W niczym nie przypominało to leśno-tropikalnych klimatów, w których znajdowała się Akademia. Aż trudno było uwierzyć, że była to wciąż ta sama planeta.
Bez słowa opuściły statek, a następnie udały się w kierunku, który prawdopodobnie był wschodem. Żadna różnica. Wszystko wyglądało tak samo.
— Na moją komendę skupisz się na obiekcie przed nami i użyjesz tyle Mocy, ile tylko potrafisz. Musimy otworzyć wejście. — odezwała się w końcu Tano. — Gotowa? Trzy, dwa, jeden… teraz!
Brown rzeczywiście mocno zaangażowała się w zadanie. Początkowo była z lekka zdezorientowana, bowiem nie widziała przed sobą zupełnie niczego. Nie wyczuła też niczego w Mocy, ale może zwyczajnie miała na to za mało czasu – w końcu ciągle się uczyła, prawda? Na szczęście zadanie wcale nie było takie trudne, jakim z początku mogło się wydawać. A może to siła togrutanki, która tak ją przytłaczała przyszła jej z pomocą? Nie wiedziała. Ale, szczerze mówiąc, nie miała ochoty zbytnio się w to zagłębiać. Zamiast tego zajęta była podziwianiem, jak białe kłęby dymu rozstępują się na boki, ukazując wejście do lodowej pieczary. Wraz z powiewem mroźnego wiatru powodujący lekki dreszcz na jej twarzy, jednocześnie poczuła bardzo podobne mrowienie w środku głowy. Wyraźnie czuła emanującą z jaskini Moc, jednak była ona inna niż ta, którą posługiwała się na co dzień.
— Czujesz to — bardziej stwierdziła niż zapytała Ahsoka. — Dobrze. W tych jaskiniach znajdują się ogromne pokłady Pierwotnej Mocy. — wytłumaczyła. — Moc, która nie została jeszcze skalana ani przez ciemną, ani przez jasną stronę Mocy. Jest neutralna. Niewykorzystana. Dzika.
Dziewczyna przytaknęła. Nie rozumiała tego do końca, ale postanowiła zapytać o szczegóły mistrza Kralla. Nie miała ochoty prosić o wyjaśnienie Tano i liczyć, że odpowie lub nie, zależnie od humoru.
Doszły do imponującego swoją wielkością wejścia, a togrutanka się zatrzymała.
— Dalej musisz iść sama, Kiro — orzekła. — Pamiętaj, żeby pod żadnym pozorem nie używać w jaskiniach Mocy — przestrzegła ją. — I uważaj. W środku czeka na ciebie twój największy lęk.
Średnio pocieszona tym niezwykłym odkryciem, Ziemianka ruszyła przed siebie. Chyba nie miała innego wyboru. Nie, jeśli chciała udowodnić swoją wartość.
∽𑁍∼
Spojrzała na godzinę i zdumiała się niepomiernie. Minęło ponad czterdzieści minut. Dlaczego szła tak wolno? Szkoła przecież była oddalona nieco ponad kwadrans od domu. Nie na długo, pomyślała smutno. W końcu po feralnym wypadku pani Brown została unieruchomiona na wózku inwalidzkim. Mieszkanie w bloku mieszkaniowym nie ułatwiało jej wcale życia, co więcej, stało się uciążliwe dla wszystkich domowników. Mieszkanko było dość ciasne, a że mieszkali na półpiętrze, nie docierała do nich winda. Dlatego też rodzice Kiry zdecydowali się przeprowadzić do niewielkiego domku jednorodzinnego, w którym mama dziewczyny mogłaby wieść w miarę proste życie. Ziemianka nadal ubolewała nad tym, że nie może zrobić niczego więcej. Niestety, kobieta była wtedy w zbyt złym stanie, by móc bez ryzyka przetransportować ją do innej galaktyki.
Młoda padawanka cicho westchnęła, po czym zatrzymała się wreszcie przed domem. Wpisała czterocyferkowy kod i weszła na klatkę, po czym zaczęła wspinać się nieśpiesznie po schodach. Miała jeszcze trochę czasu przed udaniem się na Madior, gdzie miała uczestniczyć w oficjalnym powitaniu tej całej Tano. Może uda jej się na chwilę zdrzemnąć, albo chociaż położyć się, by zgromadzić nowe siły na resztę wyczerpującego dnia? Byłoby wspaniale.
Nacisnęła klamkę, a drzwi ustąpiły pod naciskiem jej dłoni. Pociągnęła je w swoją stronę i przestąpiła próg. Uderzyło ją jakieś silne, niepokojące przeczucie.
— Mamo? Jesteś tutaj? — zapytała z troską, wchodząc głębiej do mieszkania i rozglądając się. Coś nakazało jej iść w stronę sypialni rodzicieli, więc tak też zrobiła.
To co tam zobaczyła zasznurowało jej usta i zamroziło nogi. Strach ją sparaliżował.
Na środku pomieszczenia stał Crist, unoszący triumfalnie nad ziemią matkę Kiry. Ziemianka chciała rzucić się na Sitha, ale potknęła się o coś nogami. Coś dużego. Przeniosła wzrok na ten obiekt i omal nie wrzasnęła. Ciało pana Brown leżało bezwładnie na posadzce, a w środku jego klatki piersiowej wypalona była ogromna dziura.
— Kiro! — krzyknęła matka. — Dlaczego… dlaczego nie zdołałaś nas uratować? Dlaczego dałaś im wygrać?
Darth Crist uśmiechnął się paskudnie i zacisnął rękę w pięść. Rozległ się okropny, mrożący krew w żyłach chrzęst i rodzicielka nastolatki upadła na ziemię obok swojego męża.
— Niee! — wrzasnęła zdruzgotana padawanka. Rzuciła się na Crista, ale jej pięści przenikały przez ciało Sitha, który tylko pogardliwie się uśmiechał. Nagle w drzwiach stanął Corran Drull. Kira ledwie go rozpoznała, bo widok miała przesłonięty łzami, które zdawały się nie mieć końca. Jedi bez zastanowienia rzucił się na ucznia Krukta, i w kilku sprawnych ruchach powalił go na ziemię. Odwrócił się w stronę dziewczyny, która minimalnie odetchnęła z ulgą i udało jej się odzyskać zdolność patrzenia. Spojrzała w oczy chłopaka i… zamarła. Były przepełnione kpiną.
— I ty chcesz zostać Rycerzem? Jesteś nieodpowiedzialna. Niepojętna. Niekompetentna. Mam wymieniać dalej?
— Zawiodłaś nasze oczekiwania, więc niestety musisz nas opuścić, Kiro — odparł nienaturalnie twardo mistrz Krall, skądkolwiek się tam wziął. Nie zwróciła nawet na to uwagi, zbyt przepełniona rozpaczą. — Zapomnij o wszystkim, co cię spotkało. Nigdy nas nie spotkałaś.
— Nie, wracajcie! — zaprotestowała nastolatka. Chciała chwycić mistrza za rękę, ale napotkała pustkę. — Dam sobie radę. Nie będę się bać walki i ryzyka. Nie pozwolę Sithom skrzywdzić bezbronnyh ludzi. Obiecuję, że dam z siebie wszystko. — wydusiła na jednym tchu.
— A jeśli to Sithowie będą tymi bezbronnymi? — zapytał nagle głos Crista i odbił się echem po ścianach pokoju.
Pytanie pozostało bez odpowiedzi, a świat wokół zawirował.
Nagle poczuła zimny metal przykładany do jej karku.
— Ręce do góry. — zawołał zimno czyiś niski głos. Chciała się odwrócić, ale lufa wycelowanej w nią broni skutecznie to uniemożliwiała. Zidentyfikowanie napastnika nie przysporzyło jej jednak większych trudności, bo przed nią pojawiło się kolejnych trzech mężczyzn ubranych w czarne kombinezony i uzbrojonych w paralizatory i nieco mniej wymyślną broń. Nietrudno było się domyślić, że czwarty wygląda tak samo.
— Masz dwa wyjścia — odparł flegmatycznie człowiek w garniturze, który wyłonił się zza jej pleców, odrywając przedtem lufę od jej karku. — A właściwie to jedno. Przekażesz nam wszystkie informacje, jakie posiadasz i wyniesiesz się precz. Nie chcemy tu takich dziwadeł jak ty.
Zmierzyła go przestraszonym spojrzeniem, na co zareagował jedynie drgnieniem kącika ust.
— Nie zrozum mnie źle, to nic osobistego — zapewnił sztucznym głosem. — Ale nie mogę pozwolić na wywołanie tak wielkich kontrowersji wśród społeczeństwa. To… zbyt ryzykowne.
— Będę bronić tych, których zdołam — szepnęła najpierw cicho, czując niespodziewany przypływ odwagi. — Nie mogę uratować wszystkich, ale uratuję tych, których mam na wyciągnięcie ręki bez względu na koszt. Będę chronić Ziemię — obiecała, a obraz wokół rozmazał się i zawirował.
∽𑁍∼
Brown znalazła się znowu w jaskini, której chłód ponownie szczypał ją niemiłosiernie po twarzy i unieruchamiał zmarznięte członki. Dziewczyna wzięła parę głębokich wdechów na uspokojenie kołatającego serca, a następnie poruszyła na próbę zdrętwiałymi palcami. Udało się już za drugim razem, co można było poczytać jako pewnego rodzaju sukces.
Rozejrzała się wokół. Nie pamiętała nic od przekroczenia progu jaskini aż do przerażającej wizji. W zasadzie korytarz nie wyróżniał się niczym szczególnym, co nie znaczy, że nie był niezwykły. Jak całe to miejsce. Niby niepozorne, a jednak skrywało w sobie coś, czego nie potrafiła określić. Tętniło nieokiełznaną energią, która może i wprawiła by ją w zachwyt, gdyby tylko przed chwilą nie przeżyła najbardziej traumatycznej wizji w swoim życiu. Teraz jednak z każdą chwilą docierało do niej coraz bardziej, że była to tylko i wyłącznie iluzja Mocy. Mimo to coś tu nie pasowało. Czy nie powinna przezwyciężyć swego lęku, zamiast tylko stawić mu czoła? Nie czuła się wcale jak gdyby udało jej się pokonać jej strach. Ba, była przekonana, że gdyby taka sytuacja zdarzyła się naprawdę, zachowałaby się dokładnie tak samo. Co Moc chciała jej przekazać? Nie wiedziała.
Wreszcie udało jej się wstać. Oceniła raz jeszcze miejsce, w którym się znajdowała. Mogła iść w lewo lub w prawo. Którą drogę wybrać?
W pierwszym odruchu chciała użyć Mocy, lecz przypomniała sobie przestrogę togrutanki. Jakkolwiek mogła jej nie lubić, wolała nie ryzykować w najlepszym wypadku jej gniewu – w najgorszym Moc wie czego.
Postanowiła zdać się na przeczucie i skręciła w lewo. Niemal od razu znalazła się w okrągłej komnatce, której ściany lśniły tysiącami światełek, niczym brokat. Ziemianka z zafascynowaniem wpatrywała się w lodowe mury, na chwilę zapominając o całym świecie. Z pozoru gładka powierzchnia miała w sobie mnóstwo bruzd i wgłębień, z których raz po raz wyrastały błyszczące kryształy. Nie było wśród nich regularności, każdy z nich był osobnym i indywidualnym bytem, lecz mimo to tworzyły razem jakąś całość. Całość… którą coś zaburzało. Dziewczyna powiodła uważnie po tafli zbitego lodu, w której trzymane były klejnoty. Gdzieś tu był element, który ją wzywał. Przyjrzała się dokładniej, aż wreszcie dostrzegła małe uwypuklenie z rozrośniętym kryształem, który blokował wzrost kilku mniejszych. I nie potrafiła powiedzieć skąd, ale wiedziała, że to jest to, czego tak uparcie szukała. Coś, co należało do niej już wcześniej, i będzie do niej należeć aż po kres dni. Cząstka jej. Przedłużenie jej własnej woli…
Jeszcze jakiś czas wpatrywała się z zachwytem w mieniącą się wszelkimi kolorami komnatę, dopóki nie zaczęły jej na powrotem zamarzać palce. Uprzytomniła sobie wtedy, jak wiele czasu musiało minąć od momentu przylecenia na biegun. Żwawym krokiem ruszyła do wyjścia, choć, jak sama przyznała, nie powinna wiedzieć, gdzie się ono znajduje. A jednak trafiła.
Ahsoka już na nią czekała. Gdy młoda dziewczyna pokazała jej kryształ, ta uśmiechnęła się z lekkim zdziwieniem, ale nic nie powiedziała. Był to chyba pierwszy taki uśmiech, jaki Kira u niej widziała. Skoro jednak togrutanka się nie odezwała, Ziemianka nie widziała powodu, dla którego to ona miałaby to robić. Usiadła w milczeniu w fotelu drugiego pilota i wpatrywała się z zamyśleniem w sporej wielkości kryształ.
W hangarze już oczekiwał na nie mistrz Krall, ku wielkiej uciesze Ziemianki. Wymienił kilka uprzejmych uwag z mistrzynią Tano, a następnie wskazał jej miejsce prawdopodobnego pobytu mistrzyni Mlint, zgodnie z prośbą tej ostatniej. Kirę tymczasem odprowadził aż do drzwi w podziemnej południowej części Akademii, gdzie padawanka zwykle się nie zapuszczała. Gmach był ogromny, a korytarze niemal identyczne. Ziemianka i tak uważała za sukces to, że potrafiła trafić do własnego pokoju, sali treningowej, medytacyjnej i z drobną pomocą do skrzydła szpitalnego, a także na stołówkę i do ubikacji. Więcej nie było jej na razie do szczęścia potrzebne, a więc nawet nie interesowała się tym, co skrywa w sobie budynek. Dlatego też słysząc o ogromnym warsztacie zdumiała się odrobinę bardziej niż trochę. Krall jednak okazał jej ogromną wyrozumiałość i zostawił ją dopiero pod samymi drzwiami, posyłając przy tym pokrzepiający i zarazem pełen dumy uśmiech.
Nie czekając na niewiadomo co, dziewczyna podeszła, a automatyczne drzwi rozsunęły się z cichym sykiem, ukazując oczekującą ją po drugiej stronie postać. Powitał ją starszy Zabrak o jasnej karnacji, którego strój był intensywnie pobrudzony smarem i innymi chemicznymi substancjami, o których Kira zapewne w życiu nie słyszała. Gdy weszła w głąb pomieszczenia, zachęcona zapraszającym gestem Zabraka, dojrzała w plątaninie metalowych blach i kabli dwa znajome rogi o biało-czerwonych wzorach. Meiiyan Su! A więc to tutaj spędzała całe dnie. W sumie nie było w tym nic dziwnego. W końcu często siedziała przy elektronice lub mechanicznych pracach. To był jej konik. Zobaczywszy ją, togrutanka pomachała jej, który to gest z chęcią odwzajemniła. Zgodnie z poleceniem mężczyzny, który wpuścił ją do warsztatu udała się do przyjaciółki, wykorzystując ten czas do sumiennego przyjrzenia się otoczeniu. Pomieszczenie spokojnie zmieściłoby pół hangaru, a całe zastawione było wszelkimi rodzajami sprzętu, od technologicznego złomu do komputerów najnowszej generacji. Wszędzie walały się śrubokręty, wiertarki, piły, a także śruby czy kawałki metalu. Były tu nawet rozmontowane części statków kosmicznych!
— Witaj w moim świecie. — uśmiechnęła się togrutanka, gdy Brown podeszła bliżej. — Słyszałam, że masz budować miecz świetlny.
Gdy Ziemianka potwierdziła i pokazała zdobycz ze swojej podróży, Meiiyan poleciła zamknąć jej oczy i wczuć się w Moc, by zbudować rękojeść. Najpierw jednak musiała wybrać odpowiednie elementy, w czym, niestety nie znając pozaziemskiej technologii, musiała zdać się na instynkt. W ogóle nie była nigdy dobra z mechaniki. Technika w szkole była prowadzona tak słabo, że dziewczyna prawie nic z niej nie wyniosła. Jakimś cudem chyba jednak udało jej się dobrać odpowiednie części, bo po chwili skupienia i błąkaniu w swoich własnych myślach próbując wyobrazić sobie ostrze, usłyszała ciche kliknięcie. Uradowana otworzyła oczy. Dwa elementy połączyły się ze sobą. Pozostałe trzydzieści (głównie drobne śrubki) nadal tkwiły w poprzednim stanie, a co gorsza rozsypały się po całym stole, bo otwierając oczy straciła koncentrację, przez co wszystkie lewitujące dotychczas podzespoły wylądowały z powrotem na blacie. Meiiyan stojąca parę stolików dalej beztrosko parsknęła, słysząc poirytowany jęk przyjaciółki.
Po chwili jednak Kira spoważniała. Gwałtownie nachyliła się nad swoim kryształem, po czym wydała z siebie dziwny, będący połączeniem rozpaczy, bezradności i poirytowania dźwięk.
Nawet Meiiyan oderwała się od pracy, słysząc dziwny odgłos wydobywający się z czyjegoś gardła.
— Nie wiedziałam, że ludzie potrafią wydawać z siebie takie dźwięki. — rzekła z rozbawieniem.
— Mei… Kryształ, on się… rozkruszył — wydusiła brązowowłosa, której wcale nie było do śmiechu.
—Jak to rozkruszył? — fuknęła Strażniczka Jedi. — Kryształy Kyber nie mogą się skruszyć. To niemożliwe!
Jednym susem znalazła się przy Kirze. Togrutanie są nadzwyczaj szybcy, zanotować, pomyślała dziewczyna.
Z zaintrygowaniem przyglądała się Kyberowi. Po dłuższej chwili zrobiła najbardziej nieoczekiwaną rzecz, jakiej nastolatka mogła się spodziewać: zaczęła się niepohamowanie śmiać i dusić ze śmiechu. Gdy młoda Jedi poparzyła na nią z jeszcze bardziej przerażoną i skołowaną miną, togrutanka z lekka się uspokoiła.
Ocierając łzy, wydusiła:
— Przepraszam, nie powinnam. Po prostu przypomniałaś mi coś. Wiesz, kiedy budowałam swoje miecze, miałam ten sam problem. Moja mistrzyni — tu wyraźnie spoważniała. Kira wiedziała, że tamta nie lubi tego tematu i stara się go omijać za wszelką cenę. — powiedziała wtedy: nie ma przypadków. I potem okazało się, że zbudowałam dwa miecze. Widocznie twój też nie będzie zwykły.
— Jednak jedna rzecz mnie ciekawi — dodała po chwili namysłu — Czemu rozłamał się na trzy?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi, a obie dziewczyny wróciły do pracy.
∽𑁍∼
Kilka godzin później w pracowni rozległ się radosny okrzyk.
— Udało mi się! Skończyłam!
Meiiyan po raz kolejny niemal przeteleportowała się do niej. Dwie srebrne klingi o drobnych ornamentach, z budowy dość proste. Jeden dłuższy, drugi nieco krótszy. Dość wąskie jak na zwykłe miecze, jednak nie wyróżniające się niczym szczególnym.
Obie przyjaciółki wpatrywały się w nie ze zdumieniem.
— Na co jeszcze czekasz? Odpal je!
W pomieszczeniu rozległ się podwójny, charakterystyczny dźwięk. Kira wstrzymała oddech z zachwytu. Pierwszy miecz było zwykłym świetlistym ostrzem o akwamarynowej klindze. Drugi, dłuższy był jednoręcznym dwustronnym mieczem świetlnym o fioletowej barwie.
Ostrożnie obróciła w palcach obie bronie. Prosty, zwyczajny miecz i nietypowy podwójny, z minimalnie skróconą długością ostrza. Czuła, jakby miecze były naturalną częścią jej dłoni. Już rozumiała, co miał na myśli mistrz Krall, gdy mówił o jedności z bronią.
Teraz nareszcie rozumiała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top