05: Szkolenie | 02

32:5:30 [ABY]

Nieznane Regiony, planeta Madior w układzie Sidis

∽𑁍∼

Nautolanin cierpliwie powtórzył po raz dwunasty podstawową sekwencję wprowadzającą do Shii-Cho, podczas której jednocześnie unosił siłą myśli dwa pudełka na wysokość swojej głowy. Był bardzo wyrozumiały, a jego pokłady cierpliwości zdawały się nie mieć końca. Niestrudzenie powtarzał ruchy ćwiczebnym mieczem, poprawiał Kirę i dawał jej pouczenia.

Trwało to już tydzień. Dziewczyna bez problemu opanowała pierwsze kroki władania bronią na kijach, a nawet ćwiczeniowych mieczach, lecz gdy do walki trzeba było włączyć Moc, nagle wszystko, czego się nauczyła popadło w zapomnienie. Bez żadnego konkretnego powodu nastolatka nie umiała płynnie połączyć przewidywania ruchów przeciwnika i jednoczesnego ustawiania broni adekwatnie do sytuacji. Mimo usilnych prób i ogromnych chęci, Krall nie był w stanie z tym nic zrobić.

— Skup się, Kiro — upomniał ją łagodnie, gdy po raz kolejny upadła na ziemię po źle wziętej zasłonie.

Dziewczyna kiwnęła głową, po czym podniosła się z posadzki. Nie zrobiła tego ochoczo. Jej mina mówiła sama za siebie – miała dość.

— To nie ma sensu, mistrzu — stwierdziła, gdy posłał jej uprzejme, zdziwione spojrzenie. — Ja po prostu nie umiem.

Krall Dient pokręcił jednak tylko spokojnie głową i posłał jej motywacyjny uśmiech.

— Każdy ma swoje mocniejsze i słabsze strony, Kiro. — powiedział pocieszycielsko. Wyraz jego twarzy jednak diametralnie się zmienił, gdy zobaczył zbolałą i zniechęconą uczennicę. — Powinienem cię przeprosić — dodał po chwili, a jego twarz oblekło zatroskanie.

— Przeprosić? Czemu? — zdumiała się Ziemianka. Zmarszczyła brwi, próbując coś sobie przypomnieć, aż wreszcie rzekła: — To ja powinnam przeprosić, mistrzu. Marnuję twój czas, nerwy i...

Nautolanin przerwał jej łagodnym uniesieniem dłoni.

— Jestem nauczycielem, a mimo to nie potrafię cię nauczyć. Wybacz mi proszę. Niestety, w tej kwestii nie umiem zaradzić ci niczego poza jedną rzeczą: znajdź innego mentora. — zrobił małą pauzę, jak gdyby rozważał wybór między jednym wyjściem a drugim. Gdy Kira zaczynała wątpić, czy kiedykolwiek zamierza odezwać się ponownie, niespodziewanie wypowiedział niezrozumiałe dla niej słowa: Ahsoka Tano.

— Co? — mruknęła skonsternowana. — Możesz powtórzyć, mistrzu?

— Ahsoka Tano — spełnił polecenie wciąż zamyślony nauczyciel. — Tak, to będzie odpowiedni wybór — rzucił jeszcze do siebie, po czym wyciągnął komunikator i wklepał jakąś wiadomość. Po chwili nadeszła odpowiedź, a Kralla przepełniła ulga.

Gdy Ziemianka miała już zamiar zapytać, co właściwie się stało, niespodziewanie rozległo się pukanie, a następnie drzwi sali treningowej się rozsunęły.

— Mistrzu...? — zza framugi wyjrzała twarz ciemnowłosego chłopaka. Jego wzrok prześledził z uwagą całe pomieszczenie, aż zatrzymał się na wpatrującej się w niego Kirę. — Oh. — mruknął zawiedziony.

— To ty, Corranie? — zagadnął go mistrz, choć doskonale znał odpowiedź. — Wejdź, śmiało. Coś się stało? — zapytał z troską, widząc jak nastolatek niepewnie przekracza próg.

— Nie, znaczy tak — zaplątał się zapytany. — To jest, zastanawiałem się, czy tutaj wszystko w porządku. Mój trening miał się zacząć ponad godzinę temu i pomyślałem...

— Ohh, przepraszam cię, drogi Corranie! — zakrzyknął prosto z serca mistrz Jedi. — Wybacz mi, straciłem zupełnie poczucie czasu ćwicząc z Kirą.

— Już drugi raz w tym tygodniu — mruknął pod nosem młody Drull. Stanowiło to swego rodzaju osiągnięcie – był czwartek, a więc mistrz nie zapomniał o jego treningu aż dwa razy, co było i tak niezłą statystyką, gdyby porównać ją do poprzedniego miesiąca. — Nic się nie stało — zapewnił natomiast głośno, choć z głosu nie udało mu się wytłumić całego żalu i urazy, jaką odczuł. — Mam sobie iść? — spytał, siląc się na miły ton.

Mistrz Dient popatrzył na niego z namysłem.

— Nie. Właściwie świetnie się składa, Corranie, że zdecydowałeś się pojawić. Chodź tutaj. Weź to. — Gdy Krall dał swojemu szkolącemu się niemal trzy lata uczniowi treningowy miecz, nie dziwota, że ten popatrzył na niego spode łba. Poczciwy nautolanin zdawał się jednak tego nie zauważyć.
— No, dalej. Walczcie — zakomenderował, patrząc to na Kirę, to na jej chwilowego przeciwnika.

— Ale mistrzu... — zaoponował Corran, mierząc krytycznym spojrzeniem niedoświadczoną i wyraźnie zrezygnowaną dziewczynę.

— Walcz, mój uczniu. Czy uczyłem cię czczej paplaniny podczas walki, czy też może ruchów bronią? — ofuknął go nauczyciel. Car westchnął ciężko i obrzucił krytycznym spojrzeniem przeciwniczkę. Komentarz mistrza Jedi nieco podniósł ją na duchu, a wizja wyrwania się z monotonności bezsensownych ćwiczeń zmotywowała ją do tego stopnia, że przyjęła poprawną postawę wyjściową. Jej mina wyraźnie mówiła, że nie zamierzała się szczególnie angażować do pojedynku, którego nie miała szansy wygrać, jednak trzeba było przyznać, że wykrzesała trochę siły woli potrzebnej do sparowania mieczy.

Corran dawno nie prowadził walki, w której z góry miał zagwarantowane zwycięstwo. Widząc, że taka okazja może się nie powtórzyć w najbliższych dniach i cierpiąc na niedobór rozrywki w ostatnim czasie, postanowił się zabawić.

Już po kilku ciosach skierowanych celnie na przedramienia Ziemianki, które pozostawiły niegroźne, lecz dokuczliwe obrażenia, jej nastawienie zdecydowanie się zmieniło. Niechętna akceptacja ustąpiła determinacji – padawanka za wszelką cenę chciała nie dać się trafić, ale jednocześnie oddać irytująco szczerzącemu się partnerowi, ku jego nieukrywanemu rozbawieniu.

Nie miał najmniejszych problemów z odbijaniem jej ciosów, lecz jak na nieco ponad miesiąc nauki, musiał przyznać, że osiągnęła naprawdę wiele. Gdyby doliczyć do tego to, że nie miała nigdy przedtem broni w ręku... cóż, pod tym względem miał łatwiej, gdy przybył do akademii. Część kroków mógł pominąć. Nie były mu potrzebne.

Przez swoje zamyślenie niemal oberwał w udo, jednak w ostatniej chwili instynktownie odskoczył. Moc w porę poinformowała go o zamiarze nastolatki, przez co miał wystarczającą ilość czasu na wybronienie się od ataku.

O, właśnie. Moc.

Do głowy wpadł mu bardzo głupi, ale nad wyraz kuszący pomysł. Przez moment zastanawiał się nad skalą złośliwości nowo obmyślonego żartu, ale prędko przekonał sam siebie, że będzie miał z tego niezły ubaw, co ostatecznie go przekonało. Dziewczyna próbowała właśnie najprostszego możliwego cięcia – jednego z niewielu, które na tym etapie znała – po czym wydała z siebie okrzyk zdumienia, gdy uśmiechający się od ucha do ucha chłopak puścił broń.

W jeszcze większe zdziwienie wprawiło ją to, że miecz świetlny wcale nie upadł na ziemię. Ostrze unosiło się na tej samej wysokości i nadal naciskało na klingę Ziemianki, tym razem z o wiele większą siłą. Mocowanie się nie miało sensu, z czego rychło zdała sobie sprawę. Odskoczyła – musiał to przyznać – w idealnym momencie, na ułamek sekundy przed tym, gdy zielone ostrze przeszyło powietrze w miejscu gdzie bytowała przedtem jej szyja.

Odbił kilka natarć, zakreślając efektywne łuki lewitującą bronią. Zerknął z ukosa na swojego mistrza. Krall Dient próbował przybrać surowy wyraz twarzy, co nie do końca wychodziło mu tak, jak powinno. Nic jednak nie powiedział, więc Corran uznał to za cichą rezygnację i jednocześnie nieme przyzwolenie. Może liczył, że zmotywuje to dziewczynę do jakiegoś niespodziewanego działania?

W tej właśnie chwili niemal poczuł żar klingi, która przejechałaby w prostej linii po jego łydce, gdyby tylko nie wybił się zapobiegawczo w bok. Zupełnie jak poprzednim razem, zrobił to bez ingerencji woli – jego ruchami sterowała Moc, do czego zdążył się już na tyle przyzwyczaić, że nie zwracał na to nawet większej uwagi.

Chwycił unoszącą się rękojeść treningowego miecza i wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym zrobił najbardziej niespodziewaną dla przeciwniczki rzecz: zgasił zielono-białą klingę i wyciągnął przed siebie ręce, poruszając przy tym energicznie palcami.

Kira nie zdążyła nawet w myślach zapytać samej siebie co też on najlepszego wyprawia, gdy przez całe jej ciało zaczęło przechodzić zbyt dobrze znane mrowienie. Ostatkiem woli wyłączyła miecz świetlny, dzięki czemu uniknęła poparzenia, po czym zaczęła histerycznie się śmiać i wykrzywiać w różne strony.

Dziewczyna upadła na ziemię i poczęła zwijać się w bliżej nieokreślonych drgawkach, próbując nie zadławić się własnym chichotem i łapczywie chwytając powietrzem gdy tylko było to możliwe. Młody Drull również się śmiał, nie okazując jednak litości przeciwniczce i zawzięcie dalej łaskocząc ją poprzez Moc. A Krall... cóż. Krall zbaraniał. Ewidentnie. Stał w bezruchu, gapiąc się na odgrywającą się scenę z szeroko otwartymi oczami.

— Gdy już znudzi ci się duszenie i wycieranie podłogi, możesz się poddać, to przestanę się bawić — oznajmił wesoło, a w jego oczach można było dostrzec iskierki rozbawienia. Ziemianka nie odezwała się jednak ani słowem, postanawiając, że nie da mu tej satysfakcji płynącej z pełnej wygranej. Zaciskała zęby, starając się jednocześnie do kopania w określonym i wcześniej przewidzianym kierunku, co nadałoby jej cierpieniu jakiś sens.

W końcu udało jej się, a nerwowy wykop brązowym kozakiem trafił prosto w rozluźnioną łydkę starszego padawana. Jęknął, co było bardziej wyrazem zaskoczenia niźli bólu, jednak ta chwilowa utrata koncentracji wystarczyła, by podnieść się z ziemi i chwycić leżący obok treningowy miecz, a następnie płynnie włączyć go i podstawić pod gardło Corrana Drulla.

Trudno jednakże oczekiwać, by uczący się trzy lata adept, który lada dzień miał zostać nominowany do rangi Rycerza dał się pokonać w tak banalny sposób. Został wytrącony z równowagi – owszem – ale jak przystało na czujnego i dobrze wyszkolonego Jedi, szybko dostosował się do nowej sytuacji i zareagował błyskawicznie.

I chociaż czuł żar treningowego miecza dziewczyny na swoim gardle wiedział, że wygrał ten pojedynek. Jego ostrze zatrzymało się idealnie dwa centymetry przed jej pasem, gotowe przeciąć przeciwniczkę w pół, gdyby tylko broń była prawdziwa. Do tego mógł w każdej chwili kopnąć ją w brzuch i zrobić szybki przewrót w tył – wtedy uniknąłby trafienia, a jego wygrana byłaby tylko kwestią chwili – dłuższej lub też krótszej w zależności od tego, ile jeszcze chciałby się pobawić.

— Koniec — zarządził Krall, który właśnie odzyskał głos. — Padawan Corran wygrywa.

— Ale... przecież w każdej chwili mogę podciąć mu gardło! — zaprotestowała nerwowo nastolatka.

— Twój ruch, choć ułudny, nie może wyrządzić mu zbyt wielkiej krzywdy — oznajmił ze stoickim spokojem mistrz. — W ciągu pół sekundy standardowego czasu jest w stanie wymyślić co najmniej cztery najbardziej oczywiste wyjścia z tej sytuacji.

— Na twoje szczęście byłem skupiony na czymś innym — wtrącił chłopak, po czym puścił jej oczko.

Zrobiło jej się trochę przykro, gdyż zdała sobie sprawę, że przeciwnik nie traktował tego ani trochę poważnie. Prędko zaczęła zastanawiać się nad odpowiedzią, ale zanim było jej dane się wysłowić, mistrz Dient pociągnął swoją mowę dalej.

— Niemniej jestem z ciebie bardzo dumny Kiro. Świetnie sobie poradziłaś w... nieoczekiwanych okolicznościach. Gdybyś połączyła swoje umiejętności z przewidywaniem w Mocy, stałabyś się bardzo groźnym przeciwnikiem.

Ziemianka skłoniła się zgodnie z etykietą i odpowiedziała:
— Dziękuję, mistrzu.

— Jesteście teraz wolni. Mistrzyni Tano przylatuje za dwie godziny. Kiro — zwrócił się w jej stronę, posyłając jej jedno z poważnych, acz nie surowych spojrzeń. — proszę, przyjdź wtedy pod hangar ósmy. Corran cię zaprowadzi — postanowił, zwalając mu dziewczynę na głowę na najbliższe sto dwadzieścia minut. Nautolanin skinął im głową, co było wyraźnym sygnałem do opuszczenia sali. Corran jednak się zawahał.

— Mistrzu, a mój trening? — spytał chłopak.

— Właśnie się odbył — odpowiedział mistrz Jedi.

— Ale...

— Wyciągnij wnioski, mój młody padawanie — polecił mu mistrz, po czym obdarzył ucznia dobrotliwym uśmiechem. — A w twojej sprawie, Kiro, porozmawiam z mistrzynią jak szybko się da.

Krall popchnął delikatnie Drulla i wyprowadził go za drzwi, gdzie czekała już Ziemianka. Uśmiechnął się jeszcze łagodnie, a następnie zablokował drzwi i oddał się prawdopodobnie swoim rozmyślaniom, zostawiając dwójkę padawanów samym sobie.

— Cóż, ja jestem głodny. Idę na stołówkę — oznajmił chłopak, odzyskując przy tym rezon. Odpowiedź mistrza trochę go zirytowała, ale przynajmniej miał więcej wolnego czasu. Poza tym miała tu przybyć sama mistrzyni Tano... legendarna następczyni Córki i strażniczka światła.

Corran widział ją w swoim życiu już kilka razy, jednak spotkanie oko w oko z legendą zawsze było czymś ekscytującym. Gdy dodatkowo dochodziła do tego możliwość oddania młodej adeptki pod opiekę kogoś innego, żeby mógł dokończyć własny trening i wreszcie otrzymać upragnioną rangę... cóż, nie było powodu do narzekań.

— To dość egoistyczne podejście — skrytykowała otwarcie Meiiyan Su, po czym nadziała na widelec kawałek pieczonego korzenia kajaka i zmierzyła go badawczym spojrzeniem.

— To nie tak, że jej nie lubię — zaoponował Drull, oglądając się za siebie. Upewnił się, że Kira Brown znajduje się w bezpiecznej odległości, dumając nad (według niego) smakowicie wyglądającym deserem złożonym z joganów w białe pasy skrojonymi z cząstkami meiloorunów. — Po prostu nie podoba mi się metoda, jaką wybrał Krall. Poświęca jej całą uwagę, a ja robię za manekin.

— I to wcale nie jest egoistyczne — mruknęła togrutanka, patrząc na przyjaciela z pobłażaniem.

— Hej, serio ją lubię — bronił się padawan. — Jest inteligentna, ma ładne oczy i poczucie humoru, ale Krall ją faworyzuje podczas gdy... co cię tak bardzo bawi? — zlustrował spojrzeniem duszącą się ze śmiechu Strażniczkę. Pierwszym powodem, który przyszedł mu na myśl była Kira słysząca jego ostatnie słowa i stojąca tuż za nim, dlatego też odwrócił się prędko przez ramię, nie kontrolując zdradliwego rumieńca, który wdarł się na jego policzki z powodu zażenowania. Odetchnął głęboko, gdy okazało się, że jego rozumowanie było błędne i odwrócił się z powrotem do rozmówczyni, patrząc na nią z konsternacją.

— No...? Co jest takie śmieszne?

Reakcja chłopaka spowodowała jednak jeszcze większy przypływ nieoczekiwanej radości togrutanki, która śmiała się do rozpuku zwracając na siebie uwagę co najmniej połowy obecnych na stołówce osób.

Po upływie kolejnej minuty udało jej się uspokoić, a wtedy odpowiedziała mu szeptem:
— Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że ona ci się podoba?

— Nie przywaliłaś ostatnio zbyt mocno głową o jakiś twardy obiekt? — zapytał z troską Corran, odkrawając kawałek swojego steku i wkładając go do ust. — Może zaprowadzić cię do uzdrowicieli albo przywołać jakiegoś medyka...?

Meiiyan posłała mu swój szelmowski uśmiech, dając do zrozumienia, że nie uda mu się tak łatwo jej spławić. Niestety, nie było jej dane niczego powiedzieć, ponieważ do stołu podszedł właśnie obiekt ich wcześniejszych rozważań.

— Wszystko w porządku, Mei? — zapytała niepewnie dziewczyna, nawiązując do jej poprzedniego ataku śmiechu.

Su popatrzyła z dezorientacją na Ziemiankę, a po chwili wybuchnęła śmiechem – ponownie.

Skołowana Brown rzuciła pytające spojrzenie Corranowi, a ten uśmiechnął się szeroko i klepnął na siedzenie obok siebie, dając jej do zrozumienia, by zajęła tamto miejsce.

— Biedna Mei... — rzekł ze współczuciem, a do jego głosu wkradł się cień dramaturgii. — Widzisz, nawet tak mała rzecz jak pieczony dewback jest w stanie zrobić jej krzywdę. Nieporadna, nie jest w stanie się obronić przed krwiożerczym kajakiem i pada pokonana przez niego w bolesnych drgawkach, dusząc się i płacząc! — wykrzyknął, nie mogąc już powstrzymać triumfującego uśmieszku. — Ale mimo to dzielnie to znosi. O tak, Mei, dasz sobie radę!

— Kre... kretynie — wysapała Meiiyan w przerwach między salwami śmiechu. — Kiedyś cię chyba zabiję.

— Powodzenia — życzył szczerze chłopak, po czym wstał by odnieść swoją tacę, zostawiając przyjaciółkę razem z wciąż zdezorientowaną, ale również rozbawioną Kirą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top