04: Jedi | 01

32:2:8 [ABY]

Nieznane Regiony, planeta Ziemia w Układzie Słonecznym

∽𑁍∼

Kira z niecierpliwością czekała na pociąg mający przywieźć jej rodziców. Nie widziała ich dwa tygodnie – polecieli na wykłady medyczne do Nowego Jorku, przez co ominęła ich cała przygoda córki.

Przez krótki czas nastolatka zastanawiała się, czy powinna im wyjawić, czemu w jej pokoju była zalana podłoga (gdy została uprowadzona okno w kamienicy pozostało otwarte, a pech chciał, że następnego dnia było silne oberwanie chmury), jednak szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Jeśli komukolwiek powiedziałaby, że uprowadzili ją kosmici, polecili by jej znajomego psychiatrę. Ewentualnie uznaliby, że zmyśla. Na jedno wychodziło.

Oficjalnie więc Kira poszła na dłuższy spacer, a deszcz ją zaskoczył. Schowała się i przeczekała opad w pobliskiej galerii, ale niestety woda zdążyła powlewać się do środka, przez co sąsiedzi złożyli skargę.

Będzie musiała powiadomić rodzicieli w miarę prędko, ale nie będzie im psuć pierwszego dnia w znajomych stronach. Niech nacieszą się powrotem do ukochanego kraju i wizytą z córką.

Wreszcie pociąg pojawił się na horyzoncie, a moment później wyhamował i z jego wnętrzności zaczęła wypływać masa ludzka.

Godzina była dość wczesna, więc pasażerów było zdecydowanie mniej, niż dziewczyna się spodziewała. Kiedy nieliczni przesłaniający jej widok przechodnie odsłonili jej widok, zza rozsuwanych płacht wejściowych pociągu ujrzała gramolącą się z ogromną walizką kobietę o ciemnych, niemal czarnych włosach, a za nią mężczyznę z wąsem taszczącego trzy inne takiej samej wielkości bagaże. Rozległ się głośny gwizd, mający pośpieszyć ostatnich podróżników, by zniecierpliwiony konduktor mógł udać się na upragnioną przerwę.

Dziewczyna chciała podbiec i mocno ich uściskać, ale jakieś dziwne, nieznane dotąd przeczucie kazało jej zostać w miejscu. Sama nie wiedziała czemu, ale nagle poczuła duży przypływ niepokoju. Przez jej kark przeszło nieprzyjemne mrowienie, gdy pociąg ruszył. Chwilę potem poznała przyczynę, a strach przejął kontrolę i unieruchomił jej ciało.

Z drugiej strony peronu przypatrywało jej się trzech umięśnionych mężczyzn w czarnych szatach. Jeden z nich, środkowy, miał znudzoną, lecz przystojną twarz, krótko zgolone włosy i poszarpane, znoszone ubrania, wyraźnie kontrastujące z młodym wiekiem i bladą skórą. Gdyby nie ból egzystencjalny wymalowany na twarzy, wyglądałby nawet atrakcyjnie. Drugi miał na sobie metalową maskę, która zakrywała każdy skrawek jego twarzy. Jego pozbawione rękawic ręce miały kolor krwistej czerwieni, co sugerowało, iż nie należał do rasy ludzkiej. Ostatni Sith również nie byk człowiekiem – jego skóra była jasnoniebieska, a włosy w ciemniejszym odcieniu tej samej barwy związał w kucyk na czubku głowy. Jego oczy świeciły przerażającą czerwienią, dającą poczucie, że widzi on wszystko i wszystkich – nie tylko to, co rzeczywiście widzialne, ale także emocje, myśli i uczucia. Jego wzrok przenikał wszystko, na co tylko skierował swe spojrzenie.

Ledwie pociąg zniknął w głębi tunelu, trzech napastników skoczyło nienaturalnie długim susem i w mgnieniu oka znalazło się po drugiej stronie peronu. Sięgnęli do pasów, gdzie przymocowane były cylindryczne pręty. Brown odruchowo wykonała krok w tył. Gdyby wiedziała, jak bardzo śmiercionośna jest broń, którą dzierżyli w dłoniach, na pewno zwiewałaby szybciej niż pędzące nocą lothalskie wilki.

Tkwiła jednak w słodkiej nieświadomości, jak ogromne szkody może wyrządzić świetliste ostrze, które właśnie wysunęło się z podłużnych metalowych rurek. Jedynie podświadomość kazała jej trzymać się od jarzącej się szkarłatnie klingi z daleka.

Przeciwnicy odwrócili się w jej stronę. Przewodzący grupce brunet rzucił dziewczynie znudzone spojrzenie, które krzyczało wręcz, by los pozwolił mu zwijać się stąd jak najszybciej. Niebieskoskóry posłał jej psychopatyczny, złowieszczy uśmiech, a zamaskowany zakręcił popisowego młynka świetlistym mieczem.

Stali mniej więcej w połowie odległości między nią a rodzicielami. Od przeciwników dzieliło ją około dwudziestu metrów. Nie było szans, by dostać się na drugą stronę muru złożonego z trzech barczystych mężczyzn, zresztą sparaliżowanej strachem dziewczynie nawet nie przeszło to przez myśl. Jedyne, o czym pomyślała, to głośne Pomocy!, jednak słowa ugrzęzły jej w gardle i rozbrzmiały jedynie w jej umyśle.

To jednak wystarczyło.

Dreszcze przeszły jej po plecach, gdy usłyszała wytarty z emocji głos środkowego mężczyzny. Bez trudu zrozumiała słowa wypowiedziane w języku Basic, co tylko przypomniało jej o niechcianej przygodzie sprzed paru dni.

— Złapać dziewczynę. Z tymi dwoma zróbcie cokolwiek chcecie, ale śladów mi nie zostawiać, jeśli nie chcecie porozmawiać sobie z Kruktem w cztery oczy. — wydał polecenie. Dwóch, wyraźnie starszych od niego wojowników burknęło coś pod nosem, jednak uczynnie ruszyli w stronę nastolatki. Odzyskawszy władzę w nogach zaczęła się cofać, jednak – o ironio – jak w jakimś przewidywalnym opowiadaniu o słabej fabule – natrafiła na kolumnę podpierającą strop podziemnego dworca.

Sithowie nie śpieszyli się zbytnio. Albo misja uprowadzenia nieprzeszkolonej, przestraszonej małolaty była dla nich zbyt nudna, by włożyć w chód trochę życia i energii, albo po prostu się nie wyspali. Gdy byli jednak około dziesięciu stóp od niej, niespodziewanie ze strony sąsiedniej, ustawionej równolegle kolumny ozwał się głęboki, trochę chłopięcy głos:

— A-a, nie tak szybko, koledzy.

Oczy wszystkich zwróciły się w tamtą stronę. Oparty jedną nogą i plecami o kolumnę stał młody, na oko dwudziestoletni brunet o zielonych, błyszczących oczach i figlarnym uśmiechu. Miał szarą, luźną i pomiętą koszulę, złote bransolety i ciemnoszare spodnie, a także wysokie skórzane buty. Z obu stron jego pasa zwisały dwa podłużne pręty, bardzo podobne do tych, które dzierżyli napastnicy.

Zamaskowany Sith zmęłł w ustach jakieś utarte dla kosmitów przekleństwo, po czym spojrzał z (jak można było się domyślić) nienawiścią na niespodziewanego przybysza.

— Wynoście się stąd, póki jeszcze macie szansę wrócić do domu bez szwanku — ostrzegł jeszcze inny głos, którego właścicielka chwilę później wyłoniła się zza kolumny. Była to Meiiyan Su, jej uprzednia porywaczka i Strażniczka Rycerzy Jedi.

— Atakujcie — wysyczał wściekle Darth Crist, dowódca grupy uderzeniowej Sithów. Rzucił spojrzenie pełne furii na mądrych inaczej chwilowych podwładnych, którym trzeba było wydać tak oczywisty komunikat. Tamci z wrzaskiem rzucili się na dwójkę Jedi, ignorując zupełnie poprzedni obiekt zainteresowań, jakim była dziewczyna. Uczeń Dartha Krukta jednak nie zapomniał o niej ani na chwilę.

Kira poczuła nagle, że ciało jej nieruchomieje, a ona sama nie ma kontroli nad własnymi ruchami. Nie mogła odezwać się ani poruszyć dobrowolnie, mimo usilnych chęci i silnej woli. Zamiast tego przysuwała się z każdą sekundą coraz bliżej przepełnionego kipiącą złością mężczyzny.

Gdy poczuła, że zaraz zemdleje, bo Sith skutecznie i najprawdopodobniej w pełni świadomie utrudniał jej dostęp do tlenu, niespodziewanie dojrzała kątem oka wirującą, zielono-białą smugę.

Crist w ostatniej chwili uniknął rozpędzonego ostrza miecza świetlnego, które zmierzało w jego kierunku. Chcąc nie chcąc musiał stracić koncentrację, a co za tym czucie znowu powróciło i Kira była w stanie samodzielnie panować nad własnymi odruchami. Wirujący miecz zatoczył łuk, a następnie niby boomerang wrócił do ręki właściciela, którym okazał się być zielonooki chłopak.

— Car, odciągnij ją od tego i weź na siebie Vala. Ja zajmę się Rouhtem i Cristem. Dopilnuj, by nic jej się nie stało — poleciła młodemu Jedi Meiiyan Su, po czym z dzikim rykiem rzuciła się szarżą na okrytego maską przeciwnika.

Corran Drull, dobrze wyszkolony padawan Kralla Dienta natychmiast spełnił polecenie. Chwycił nastolatkę za rękę i powiódł za oddaloną bardziej kolumnę. Tam zaczął gorączkowo grzebać w kieszeni spodni, aż w końcu wyciągnął z nich mały, owalny wisiorek uwiązany na rzemyku. Założył Kirze Brown go na szyję, a widząc jej pytające spojrzenie, wyjaśnił:

— To kawałek skóry isalamira. Crist nie będzie mógł użyć przeciw tobie Mocy.

Wyjaśnienie to zamiast odpowiedzi przyniosło jeszcze więcej pytań, jednak dziewczyna rozsądnie powstrzymała się od ich zadawania. Chłopak chyba chciał jeszcze coś dodać, jednak zamiast tego gwałtownie się odwrócił, jednocześnie zapalając ponownie ostrze przypiętej wcześniej do pasa broni, która magicznym sposobem sama wpadła mu w dłoń.

Chwilę później do uszu nastolatki dotarł zduszony jęk, któremu towarzyszył upadek na ziemię nieopodal niej odciętego niebieskiego kikuta, który niegdyś był ręką Dartha Vala.

Corran wykonał mocne pchnięcie Mocą, jednak skóra isalamira skutecznie zahamowała impet uderzenia, redukując siłę do zera. Zdawszy sobie z tego sprawę chłopak bezceremonialnie kopnął twardym butem przeciwnika najpierw w splot słoneczny, a następnie w szyję, gdy Sith w akcie bólu schylił się i skulił, próbując zminimalizować ból. Na koniec padawan wymierzył jeszcze celnego prawego sierpowego, a Val bezwładnie osunął się na posadzkę.

Dziewczyna spojrzała z przerażeniem na Drulla. Ten prawdopodobnie wyczuł jej strach, bo odwrócił się do niej i posłał jej przepraszające spojrzenie.

— Muszę cię ochronić — przypomniał, nagle zauważając nieciekawie wyglądający kikut leżący na ziemi tuż obok przestraszonej dziewczyny — Ojć. To niechcący — bąknął, niepewnym spojrzeniem mierząc odciętą rękę.
— Może lepiej się odwróć? — rzekł, po czym nie czekając nawet, aż oszołomiona nastolatka zdąży choćby zamknąć oczy, chwycił kikut w trzy palce, krzywiąc się przy tym okropnie, i wyrzucił go pod tory, by nikt nie musiał na niego patrzeć.

Tymczasem Meiiyan Su sprawnie radziła sobie z dwoma przeciwnikami naraz. Crist nie był jeszcze w pełni wyszkolony, a choć jego ciosy były precyzyjne i śmiertelnie starannie wymierzone, to wyraźnie nie umiał zgrać się z wymachującym na oślep, ale za to z rankorową siłą Rouhtem. Przeszkadzali sobie nawzajem, naturalnie ku obopólnej frustracji. Wreszcie Crist odpuścił, oberwawszy uprzednio mocno w ramię. Zawył z bólu i upuścił miecz, co prędko wykorzystała Su w nieoczekiwany sposób. Odepchnęła nacierającego ponownie Rouhta Mocą, po czym szybko zgasiła jeden ze swoich świetlnych sztyletów. Zamiast niego sięgnęła po zwykły, zdawałoby się, metalowy sztylet.

Beskarowe ostrze bez trudu wbiło się w rękojeść miecza Crista, rozdzierając go na pół i sprawiając, że stał się niezdatny do użytku. Chwilę później włożyła nóż z powrotem do pochwy i w ostatniej chwili wybiła się łukiem do góry, odbijając się na jednej nodze, co bez pomocy Mocy nigdy by jej się nie udało – unikając tym samym przepołowienia przez ogromne, półtora metrowe ostrze broni Rouhta.

Wylądowała dwa kroki za nim, po czym znowu przypuściła atak. Pozwalała, by Moc kierowała jej ruchami. Dopuszczała do siebie satysfakcję, niepokój i złość, nie dając jednak przejąć nad sobą zupełnie kontroli negatywnym emocjom i sercu. W tej potyczce musiała zachować zdrowy rozsądek na pierwszym miejscu, bo chodziło nie tylko o jej życie, ale także Corrana i Kiry.

Siłowanie się na miecze nagle przerwał jej przerażony wrzask kobiety. Meiiyan spojrzała w tamtą stronę i momentalnie zamarła.

Matka Kiry unosiła się nad torami i chwytała za gardło, w rozpaczliwym akcie próby zdjęcia niewidocznych macek oplatających jej krtań. Jej mąż leżał z rozciętym łukiem brwiowym na posadzce, tuż obok uśmiechającego się złowieszczo Dartha Crista, który mimo pulsującego bólem ramienia i okrwawionej twarzy z triumfem unosił bezbronną kobietę nad ziemią.

Nie to było jednak najgorsze.

W tym samym momencie, w którym Mei ujrzała kontrolowaną przez Sitha kobietę, do jej montrali jak i uszu innych doszedł donośny gwizd.

— Pociąg... — szepnęła struchlała Kira. Corran popatrzył na nią z niezrozumieniem. No jasne, przecież nie rozumiał angielskiego. — Pociąg! Na torach! — krzyknęła już w basicu. Tym razem dotarło, choć pojęcie pociąg raczej nie było popularne w odległej galaktyce. Mimo to chłopak załapał i puścił się biegiem w stronę kobiety. Rzucił się na trzymającego ją w powietrzu Sitha, a niespodziewający się tego Crist przewrócił się na ziemię. Zaczęli siłować się i okładać pięściami, a tymczasem matka Kiry zaczęła spadać w dół. Jej córka patrzyła bezczynnie zza filara, nie mogąc zrobić nic, by jej pomóc.

Na szczęście ułamek sekundy później pani Brown została schwytana inną, znacznie łagodniejszą i delikatniejszą niewidzialną ręką. Meiiyan Su przeszyła na wskroś brzuch Dartha Rouhta jego własnym mieczem, by potem błyskawicznie złapać w locie upadającą kobietę.

Ulga nie trwała jednak długo. Doprowadzony do furii Crist uwolnił z siebie Moc, która ugodziła Corrana i sprawiła, że potoczył się bezładnie po ziemi parę metrów dalej, niezdolny do wykonania żadnego ruchu. Następnie szybko szarpnął matką Kiry, próbując przejąć nad nią kontrolę. Pociąg wychylił się już z tunelu. Przerażoną, zdaną na innych, obcych jej ludzi, kobietę nieliczne uderzenia serca dzieliły od rozpędzonego środka transportu, który z piskiem próbował zahamować.

Przez głowę Meiiyan przeszła bardzo podobna sytuacja.

Nie. Nie podda się. Uda jej się uratować tę kobietę. Uratuje ją. Ona na to liczy. Wszyscy na nią liczą...

Togrutanka szarpnęła mocno matką Kiry w górę, jednak ułamek sekundy za późno. Rozległ się przeraźliwy, okropny i na długo zapadający w pamięć dźwięk łamanych kości, a potem już tylko jedno wielkie nic.

Meiiyan ostrożnie sprowadziła na ziemię nieszczęśliwą kobietę i ułożyła ją na podłodze. Miała nienaturalnie wygięte nogi i wyglądało to bardzo niepokojąco.

— Musisz wezwać medyka — stwierdziła przytomnie Meiiyan po ocenieniu ogólnego stanu nieprzytomnej rodzicielki nastolatki.

Kira znalazła się przy matce tak szybko, jak tylko Meiiyan Su ułożyła ją bezpiecznie na ziemi. Wszyscy Sithowie byli nieprzytomni, lecz nie było teraz czasu by zawracać sobie nimi głowę. O stanie matki Kiry mogły decydować minuty.

— Ona... musimy ją zabrać do skrzydła szpitalnego — wysapał Corran Drull. Mówienie wyraźnie sprawiało mu ból, a lewą ręką trzymał się mocno za swój prawy bok.

— Ciebie też musimy szybko tam zaprowadzić — mruknęła togrutanka, mierząc uważnym spojrzeniem padawana. — Ludzie nie mogą nas zobaczyć.

— Ja się w oczy nie rzucam, to twoje rogi są tak rozpoznawalne — wybronił się Drull, siląc się przy tym na lekki uśmiech.

Szybko zajęli się pokonanymi przeciwnikami, po czym wrócili do Kiry, która w tym czasie zdążyła zadzwonić na pogotowie.

— Chodźmy, nie ma czasu — popędziła go Meiiyan. — Kiro — zwróciła się do Ziemianki — Wiem, że nie chciałaś mieć z nami nic wspólnego, ale proszę, weź to — to powiedziawszy podała jej malutki krążek z niebieskimi paseczkami. — To holokomunikator. Gdyby coś się działo albo miałabyś do nas jakąś sprawę, dzwoń. Zapisałam tam swój numer.

— Żegnaj — wydusił z siebie Corran, zmuszając kąciki ust do jeszcze większego wysiłku. — Do zobaczenia, mam nadzieję w innych okolicznościach.

Odszedł, podpierany przez Meiiyan Su, która również lekko kuśtykała. Parę minut później przyjechało pogotowie.

∽𑁍∼

Crist jak najszybciej dźwignął się z posadzki, gdy tylko odzyskał przytomność. Jego towarzysze również zaczynali się budzić. Czemu zemdlał? Ostatnie co pamiętał to dziwne uczucie braku samokontroli nad własnym ciałem, które przyszło nagle i pierwszy raz w jego krótkim życiu. Chciał rzucić kobietę pod pociąg, ale jakaś niezależna od niego samego siła nakazała mu stać nieruchomo. Nie miał wpływu na swoje własne ruchy. Wiedział, że to nie była sprawka Jedi. Czuł to. Ten protest odezwał się z głębi jego duszy, choć wbrew jego woli i chęciom. Czemu tak się stało? Nie miał bladego pojęcia. Może Darth Krukt mu to wyjaśni? Tak, musi go o to zapytać. Mistrz na pewno będzie wiedział.

— Wstawać — warknął widząc ociągających się towarzyszy. — Gdzie my w ogóle jesteśmy?

Czarne, ciasne pomieszczenie w żadnym wypadku nie przypominało obszernego dworca, na którym toczyła się ich ostatnia walka.

— Wydaje mi się, w jakimś schowku — mruknął nieszczęśliwie Val.

— Jakim znowu schowku, jedziemy tą przeklętą puszką jeżdżącą po torach! Jedi musieli nas tu wsadzić po tym jak pomdleliśmy. W tej chwili możemy być bardzo daleko od naszego statku, a w dodatku Rouht jest ciężko ranny.

Poodoo... — zaklął Crist. — Musimy się stąd wydostać i to jak najszybciej. Darth Krukt czeka na raport...

∽𑁍∼

Pan Brown i jego córka niecierpliwie oczekiwali na ostateczny werdykt lekarzy. Operacja właśnie dobiegła końca i wreszcie mieli dowiedzieć się, jak bardzo poważne były obrażenia kobiety. Po dłużących się w nieskończoność minutach z sali w końcu wyszła pielęgniarka, która niemal natychmiast podeszła w stronę siedzącej córki z ojcem.

— Pan Brown? Mamy dobrą i złą wiadomość.

Ojciec Kiry nieświadomie ścisnął mocniej rękę córki, która była równie zdenerwowana jak i on.

— Pańska żona żyje i powinna niedługo się wybudzić, jednak musieliśmy jej amputować obie nogi. Kości w praktycznie całych nogach były połamane, a mięśnie uszkodzone. Nie było... nie było szans, by je uratować — poinformowała lodowato urzędniczym tonem, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy, że każde jej kolejne słowo jest niczym następny ostry sztylet wbijany prosto w serce słuchających jej ludzi.

A potem, jakby nigdy nic, poszła sobie dalej.

Obojętność na ludzkie cierpienie.

Przekleństwo tego świata.

Kira nie zastanawiała się ani chwili. To był raczej impuls, niżli świadoma decyzja, a jednak była pewna, że postępuje dobrze. Gdy tylko pan Brown poszedł zadzwonić i powiadomić o tragedii najbliższych, Kira zamknęła się w łazience, a tam uruchomiła świecący krążek.

— Halo? Meiiyan Su, to ty?

Natychmiast odpowiedział jej znany, lecz zaniepokojony głos.

— Kira? Co się dzieje?

Dziewczyna wzięła głęboki wdech.

— Chcę do was dołączyć.

I tak oto zaczęła się przygoda pełna cierpień i smutku, żalu i nadziei, radości i bólu. Decyzja połączenia dwóch osobnych światów na zawsze miała zmienić zarówno odległą galaktykę, jak i małą, z pozoru nic nie znaczącą planetkę niedostępnego dotąd Układu Słonecznego – Ziemię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top