Prolog

Jesteś wyjątkowa.

Wyróżniasz się na tle pozostałych padawanów.

Masz szansę zostać jednym z najpotężniejszych Jedi, o ile zgodzisz się dołączyć do mojej Akademii.

Wiatr zawył wściekle, a srogi deszcz runął z nieba w jednej chwili. Pomimo dodatkowych kocy, dziewczynka nie potrafiła zapewnić sobie odpowiedniej ilości ciepła. Jęknęła, kiedy po raz kolejny usłyszała grzmot, a niebo przeszyła błyskawica.

Jesteś wyjątkowa.

Posiadasz dar, dzięki któremu pewnego dnia staniesz się ostatnią nadzieją galaktyki.

Starsza kobieta dołożyła drewna do kominka, ale on również nie dał rady rozgrzać chaty. Oddała swój koc dziewczynce,  potem przysiadła przy niej na prowizorycznym łóżku i potarła jej ramiona i opierając podbródek na czubku jej głowy.

Jesteś wyjątkowa.

Możesz stać się kimś wielkim, bo jest ci to przeznaczone. Twoje pojawienie się zostało zapisane w gwiazdach.

Pewnego dnia będziesz mogła ocalić wiele istnień.

Jeżeli tylko wybierzesz Jasną Stronę Mocy.

Starsza kobieta zniknęła, podobnie jak kominek i cała chata. Pozostał jedynie mrok oraz szalejąca dookoła burza. Dziewczynka otworzyła oczy, rozglądając się po innych padawanach oddanych teraz medytacji. Wstała z podłogi i wyszła na zewnątrz. Nie było burzy. Ani ciemności. Słońce i świeży powiew wiatru zapowiadały piękny dzień... 

- Clarisso - odezwał się ktoś za jej plecami. Odwróciła się, by popatrzeć na Mistrza Luke'a Skywalkera. - Nie medytujesz w sali medytacji?

Spuściła wzrok, nie chcąc przyznać się przed mistrzem, że za każdym razem w jej myślach pojawiała się chata i starsza kobieta, która wolała się nią zaopiekować niż zająć się sobą. 

- Rozumiem, że czujesz się jeszcze nie na miejscu - westchnął mężczyzna. - Przyzwyczaisz się. Jesteś wśród swoich, podobnych tobie. Nie musisz bać się swojej wyjątkowości. Swojej Mocy.

Moc.

Jesteś wyjątkowa.

Moc w tobie jest silna.

Szepty nakazujące jej zajrzeć w głąb siebie. Gdyby to zrobiła, gdzie by to ją zaprowadziło? Odkryłaby Ciemną Stronę Mocy? Zbłądziłaby? Czy wtedy powrót byłby możliwy? Wysiliła się na uśmiech, nie chcąc dzielić się z mistrzem swoimi wątpliwościami.

- Ja... potrzebowałam świeżego powietrza - odpowiedziała całkiem szczerze.

Kiedy wyszła na zewnątrz, wszelki strach, nerwy odeszły w niepamięć. Luke skinął głową i oddalił się. Clarissa śledziła go wzrokiem, aż zniknął jej z pola widzenia. Minęły dwa miesiące odkąd została zabrana od rodziców przez Skywalkera, chcącego ją uczyć. Od zawsze powtarzano, że jest wyjątkowa. Miała to w genach, tak jej mawiano. Nigdy nie rozumiała sensu tych słów. Co było wyjątkowego w czytaniu w cudzych myślach, wymuszaniu na kimś swojej woli, czy podnoszenie przedmiotów.

Luke Skywalker miał pokazać jej inne możliwości, chciał pozwolić się jej rozwinąć. Jako Jedi i jako człowiek. Niektórzy byli zafascynowani swoimi umiejętnościami, inni mniej, ale każdy czuł się tu, jak odpowiedni klocek ułożony w układance na właściwym miejscu. Clarissa nie podzielała tego uczucia. Potrzebowała więcej czasu. Obejrzała się w lewo, w stronę wysokiego drzewa, pod którym siedział inny padawan - skryty, rzadko się odzywający, ale bardzo utalentowany.

Wyjątkowy.

Mówiono o nim Ben Solo - syn Lei Organy i Hana Solo, bohaterów Galaktyki, siostrzeniec Luke'a, Mistrza Jedi. Tak, był wyjątkowy, a Moc była w nim silna. 

- Hej! - zawołał ktoś, a Clarissa przymknęła oczy, wiedząc, co nadchodzi. - Przynieś! - krzyknęła ta sama osoba, rzucając czymś daleko, na dach jednego z budynków mieszkalnych, gdzie padawani spali i odpoczywali.

Przed Clarissą stanął Deron, młody padawan, który stracił w czasie wojny rodziców, mieszkał z dziadkami i ciotką, póki Luke go nie przyjął pod swoje skrzydła. Był wyniosły i złośliwy. Aż dziwne, że Ciemna Strona nie przekabaciła go na swoją stronę. Wysoki chłopak, zaczesał do tyłu jasne włosy, uśmiechając się złośliwie.

- No? Na co czekasz?

Deronowi towarzyszyła dwójka chłopców, również wysokich, a przede wszystkim starszych. Bez słowa wykonała polecenie, stanęła przed budynkiem i wyciągnęła przed siebie rękę. Miś z dachu poruszył się, ale nie wpadł w jej rękę. Deron i jego koledzy zaśmiali się.

- Eh... Claire, nie możesz być taka posłuszna... Naprawdę pozwolisz się tak wykorzystywać? - sapnął Deron, kręcąc głową, po czym przywołał misia do siebie i podał go dziewczynce. - Może i masz Moc, ale nie panujesz nad nią i nie masz charakteru...

- Przepraszam - odpowiedziała pokornie, na co towarzysze Derona zaśmiali się. 

- Jeżeli chcesz możesz dołączyć do nas. - Jego uśmiech poszerzył się, przypominając uśmiech drapieżnika. Naprawdę niebezpiecznego.

- Kto by chciał z wami robić cokolwiek?

Clarissa zastygła w bezruchu, kiedy stanął obok niej Ben Solo. Chłopak spojrzał na nią z góry, a potem posłał pokrzepiający uśmiech.

- Deron, zaczepiaj starszych padawanów, a nie dopiero uczących się, jasne?

- Solo, co? - parsknął Deron. - W bohatera się bawisz? Pożałujesz tego!

Deron przybrał pozycję gotową do ataku, ale nie wykonał żadnego ruchu, kiedy dostrzegł zbliżającego się mistrza. Warknął coś pod nosem i uciekł. Ben wywrócił oczami na ten akt tchórzostwa. Spojrzał jeszcze raz na Clarissę, a potem delikatnie zmierzwił jej włosy.

- Bądź bardziej ostrożna.

I odszedł.

Po zmroku Clarissa ułożyła się już do spania. Całą resztę dnia myślała o tym akcie dobroci, jakiego dokonał względem niej młody Ben Solo. Uśmiechnął się do niej... Zmierzwił jej włosy. Był od niej o cztery lata starszy, może nie uchodził za na najprzystojniejszego ucznia tutaj, ale dla niej wydawał się być uroczy. Ledwo przymknęła oczy i zasnęła, od razu się obudziła.

Ciszę przerwał przeraźliwy wrzask. Clarissa zerwała się z posłania i nie myśląc o mieczu świetlnym wybiegła na zewnątrz. To, co zobaczyło przeraziło ją. Po jej policzkach spłynęły łzy, kiedy patrzyła, jak cała akademia, świątynia... wszystko płonie. Wśród ognia widziała ciała - młodzi padawani leżeli martwi. A między trupami stał on - Ben Solo. Trzymał miecz świetlny wbity w ciało... Derona. Inni padawani walczyli między sobą. Z ust Clarissy wydobył się krzyk rozpaczy. Ben spojrzał na nią. Ale nie zrobił nic.

Ktoś przy nim stanął, powiedział do niego, ale on pokręcił głową. Odeszli. Cała siódemka. Clarissa padła na kolana, płacząc i zawodząc. Jak tak dobry chłopiec mógł tego dokonać? Zniszczył Akademię Jedi własnego wujka... Gdzie był Mistrz Luke? Czyjaś dłoń spoczęła na jej ramieniu.

- Mistrzu...? - jęknęła, pociągając nosem.

Luke patrzył na nią z bólem. Widziała wszystko. Przeżyła tylko ona.

- Co się... stało?

Nie odpowiedział jej. Nigdy tego nie powiedział. Nie chciał obarczać jej tą myślą. R2-D2 zapiszczał coś, a Luke mu przytaknął.

- Zostałaś tylko ty...

Wyjątkowa.

Jesteś wyjątkowa, bo zostałaś wybrana.

Jesteś wyjątkowa, bo on cię oszczędził. 

Nie zabił cię.

Czy ocalisz Bena Solo?

- Jeżeli chcesz odeślę cię do domu - powiedział Luke.

Miał brudną od popiołu twarz, a w jego oczach wciąż kryły się łzy. Clarissa przetarła twarz, mając wciąż przed oczami mordującego kolegę Bena. I innych, którzy również zrobili wiele złego.

- Nie - szepnęła. - Proszę... szkól mnie dalej, Mistrzu Luke...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top