-2-

Claire stała przed swoją chatą, zdezorientowana i oszołomiona. Deszcz zaczął padać mocniej, uderzając w nią, jakby próbował ją obudzić z tej koszmarnej rzeczywistości. Oddech miała szybki, a serce waliło jak młot. Luke nigdy wcześniej tak na nią nie krzyczał. Wiedziała, że zrobiła coś złego, ale nie rozumiała jeszcze dokładnie, co tak bardzo go wytrąciło z równowagi.

W głowie ciągle miała obraz Kylo Rena, jak ten wymierza w nią swój miecz. Czy to było ostrzeżenie? Przestroga? A może zapowiedź czegoś znacznie gorszego? Te pytania rozbrzmiewały w jej umyśle, ale nie znajdowała na nie odpowiedzi. Zastanawiała się, czy powinna wrócić do chaty i spróbować medytować ponownie, jednak sama myśl o ponownym wejściu w stan, w którym mogłaby znów spotkać się z Kylo Renem, budziła w niej przerażenie.

Stała tak przez chwilę, zdezorientowana i przemoknięta, aż w końcu opuściła głowę. Musiała znaleźć Luke'a. Nie mogła zostawić tej sprawy bez wyjaśnienia. Ruszyła przed siebie, krok za krokiem, starając się uspokoić, choć drżące ręce zdradzały jej niepokój. Deszcz wzmagał się z każdą chwilą, zmywając z niej resztki wystraszenia, pozostawiając jedynie determinację.

Przemierzyła kamienne ścieżki wioski, kierując się ku miejscu, gdzie Luke często udawał się na medytację. Była to stara jaskinia na końcu wyspy, gdzie przypływ wody wlewał się do środka, tworząc naturalne echo, które ułatwiało skupienie. Gdy tam dotarła, od razu zauważyła jego postać, siedzącą na skraju klifu. Wyglądał, jakby był częścią tej surowej, nieprzyjaznej natury, zespolony z nią w sposób, który przypominał Claire, jak potężnym Jedi był jej Mistrz.

— Mistrzu... — zaczęła cicho, nie chcąc go wystraszyć ani rozgniewać.

Luke nie odwrócił się, ale Claire czuła, że wie o jej obecności. Zbliżyła się do niego powoli, z szacunkiem dla jego ciszy.

— Przepraszam — wyszeptała, siadając obok niego. — Nie powinnam była...

— Wiesz, co widziałem w twoich oczach, Claire? — przerwał jej Luke, wciąż nie patrząc na nią. Jego głos był spokojny, ale w jego tonie kryła się głęboka melancholia. — Widziałem ten sam cień, który widziałem wiele lat temu. W oczach młodego chłopca, który miał stać się kimś wielkim, ale którego zgubiła pycha i gniew.

Claire nie odpowiedziała. Milczała, czekając na jego dalsze słowa, choć każda sekunda ciszy była dla niej torturą.

— Kylo Ren... Ben Solo... nie jest tylko wspomnieniem, Claire. Jest bardzo realnym zagrożeniem. I widzę, że jest w tobie coś, co go do ciebie przyciąga. — Luke w końcu spojrzał na nią, a jego niebieskie oczy były pełne smutku i troski. — Musisz być ostrożna. Moc jest potężna, ale i zdradliwa. Widziałem, jak pochłania najlepszych z nas.

— Nie chcę być jak on — wyszeptała, czując, jak łzy znów napływają jej do oczu. — Nigdy nie chciałam...

— Wiem — przerwał jej łagodnie Luke, kładąc dłoń na jej ramieniu. — Ale to, czego teraz doświadczyłaś, to nie tylko twoje pragnienia. To coś więcej. Kylo Ren wyczuł twoją obecność, a to oznacza, że jesteście powiązani bardziej, niż myślisz. Być może to los, być może przeznaczenie. Ale musisz być gotowa.

Claire poczuła, jak strach ustępuje miejsca nowej emocji — determinacji. Jeśli Kylo Ren wiedział o niej, oznaczało to, że musiała się przygotować na to, co nieuniknione. Jeśli miała stanąć z nim twarzą w twarz, musiała być gotowa, by stawić mu czoła. Bez lęku, bez wątpliwości.

— Co powinnam zrobić, Mistrzu? — zapytała, patrząc na niego z nową siłą w oczach.

Luke patrzył na nią przez chwilę, jakby ważył każde słowo. W końcu wziął głęboki oddech.

— Zbyt długo nie pozostaniemy ukryci — odparł Luke. — Myślę, że... — Nie dokończył, gdyż niebo przeszył zbyt dobrze znany mu statek. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w Sokoła Milennium, na którym spędził wiele czasu ze swojej młodości. Wątpił, by to Leia przybyła do niego z nagłą wizytą, prędzej spodziewał się tylko Chewie'go i Hana Solo, starych przyjaciół. — To musi zaczekać.

Claire podążyła za spojrzeniem Luke'a, unosząc głowę, by zobaczyć, co tak nagle przykuło jego uwagę. Przez mroczne, burzowe niebo przebijał się znajomy kształt — Sokół Millennium. Jego charakterystyczny dźwięk silników wibrował w powietrzu, przywołując wspomnienia o przeszłości, której echa wciąż żyły w umyśle Luke'a.

— To... to Sokół? — zapytała Claire, czując mieszankę zdziwienia i ekscytacji. Wiedziała, jak ważny był ten statek dla jej Mistrza, jak wiele razy uratował on życie jemu i jego przyjaciołom. Ale w głębi duszy czuła też lęk — dlaczego teraz? Czyżby coś się stało?

— Tak — odparł Luke, nie odrywając wzroku od statku, który właśnie zniżał lot, by wylądować na płaskiej, kamienistej powierzchni Ahch-To. — Ale to nie Leia. Przynajmniej nie teraz.

Claire poczuła, jak napięcie w jej ciele rośnie, gdy Sokół zbliżał się coraz bardziej. Luke, choć starał się zachować spokój, nie mógł ukryć zaskoczenia. Sokół Millennium był w końcu symbolem dawnych czasów, czasów, kiedy walczył u boku swoich przyjaciół o przyszłość galaktyki. Tylko dlaczego teraz, po tylu latach, pojawił się na Ahch-To?

Wkrótce statek wylądował z charakterystycznym sykiem hydrauliki. Rampy zaczęły się opuszczać, a z wnętrza statku wyłoniły się znajome sylwetki. Claire dostrzegła najpierw potężną postać Chewbacci, który wyłonił się z wnętrza Sokoła, jego ryk niosący się po skalistej wyspie.

— Chewie — mruknął Luke z uśmiechem, choć jego oczy były wciąż pełne niepokoju. — Ale gdzie jest Han?

Nim zdążył dokończyć myśl, za Chewbaccą pojawiła się młoda kobieta o ciemnych włosach, z wyrazem determinacji na twarzy. Claire rozpoznała ją od razu — Rey. To była ta dziewczyna, o której Luke słyszał od Lei, ta, która miała moc tak silną, jakiej nie widziano od lat.

— Mistrzu Skywalkerze — powiedziała Rey, podchodząc do niego, jej głos pełen mieszanki ulgi i desperacji. — Pragnę, abyś mnie szkolił.

Claire wpatrywała się w młodą dziewczynę z niekrytą ciekawością. Dawno nie widziała drugiego człowieka, nie licząc Luke'a, ale i nim czasem można było się znudzić. Claire nie spodziewała się spotkać dziewczyny w swoim wieku. Wyczuwała od niej moc tak silną, lecz zduszoną, że mimowolnie Claire czuła lekkie drżenie powietrza wokół Rey.

yuke spojrzał na Rey, a potem na Claire. W jego oczach pojawił się cień wahania, jakby ważył decyzję, której nie był do końca pewien. Claire widziała to wyraźnie i poczuła, jak jej serce przyspiesza. Coś w Rey przyciągało uwagę jej Mistrza, a ona sama nie była pewna, co to mogło oznaczać dla niej.

— Rey — zaczął Luke powoli, jego głos głęboki i pełen powagi — twoja moc jest niezwykle silna. Czuję to. Ale... — Zatrzymał się na chwilę, jakby szukał właściwych słów. — Trening Jedi nie jest czymś, co można traktować lekko. To długa, trudna droga, pełna wyzwań i niebezpieczeństw.

— Jestem gotowa na wszystko — upierała się dziewczyna. 

Luke spoglądał wciąż na otwarte wejście na Sokoła, powoli zdając sobie sprawę, że jego legendarny pilot nie dołączy do nich. Wyczuwał smutek Rey i Chewie'go, rozumiejąc, czym był on spowodowany. Spojrzał pochmurno na przybyszkę.

— Co się stało?

Pytanie zawisło między nim, lecz Rey doskonale zdawała sobie sprawę, o co pytał Mistrz Luke. O kogo. Spuściła wzrok na swoje zakurzone buty. Pojawienie się Hana Solo w jej życiu zmieniło je o sto osiemdziesiąt stopni, dał jej nadzieję i nową przyszłość, miała zostać jego drugą pilotką! Niestety los postanowił z niej zakpić i odebrać kogoś, kto mógł stanowić wzór ojca, którego nigdy nie miała. I nie pamiętała.

— Kylo Ren — odpowiedziała tylko, a serce Claire zabiło mocniej. Ben zabił własnego ojca? Nie miał skrupułów przed mordowaniem młodych padawanów w świątyni, ale bez oporów odebrał życie także ojcu? 

Cisza, która zapadła po słowach Rey, była ciężka i pełna napięcia. Luke zamknął oczy, jakby chciał odciąć się od tego, co usłyszał, ale prawda była zbyt bolesna, by ją zignorować. Wspomnienia powróciły z całą mocą: chwile spędzone z Hanem, ich wspólne przygody i walki, a także utrata, która teraz stawała się jeszcze bardziej tragiczna.

Claire patrzyła na swojego Mistrza, próbując wyczytać coś z jego twarzy, ale Luke milczał, zmagając się z burzą emocji. Wreszcie otworzył oczy, a jego wzrok był pełen bólu i determinacji.

— Han... — wyszeptał, jakby samo wypowiedzenie jego imienia sprawiało mu trudność. — Kylo... Ben... zabił swojego ojca.

Rey nie mogła powstrzymać łez, które teraz swobodnie płynęły po jej policzkach. Czuła, że Luke rozumie jej ból, że to, co ich łączyło, było teraz czymś więcej niż tylko losem galaktyki. Byli rodziną, mimo że losy każdego z nich były tak różne.

— Próbowałam go powstrzymać — wyznała Rey drżącym głosem. — Ale... ale nie mogłam. Jest za silny.

Claire, która do tej pory starała się trzymać swoje emocje na wodzy, poczuła, jak coś w niej pęka. Ben Solo, chłopak, którego kiedyś znała, z którym dzieliła wspomnienia z Akademii, zamordował Hana Solo. To było zbyt wiele. Gniew i żal mieszały się w niej, tworząc mieszankę, która groziła wybuchem. Luke odwrócił wzrok w kierunku załamanej Claire, wyczuwając jej wątpliwości.

— O tym właśnie ci mówiłem — rzekł stanowczo, stając tuż przed Claire. Położył rękę na jej lewym ramieniu, ściskając je nieco mocniej. — Jego nie da się ocalić. To nie jest już ta sama osoba, którą znałaś.

— Znałaś go...? — spytała cicho Rey.

— Trzy lekcje — powiedział w końcu Luke, spoglądając na obie dziewczyny. — Udzielę wam trzech lekcji.

— Przecież to nie jest wszystko, czego powinieneś mnie nauczyć! — protestowała Claire.

— Odpocznijcie, zaczynamy o świcie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top