-1-

— Tyle razy mówiłem, nie trenuj sama, bo tylko utrwalasz błędy — westchnął Luke, przystając blisko jej placu treningowego. — Niżej na nogach.

Claire od razu przyswoiła radę Mistrza, poruszając się zwinnie, niczym dzikie zwierzę, trzymając w dłoni miecz świetlny. Przy nadchodzących ciemnościach, zielona poświata oświetlała jej zmęczoną twarz. Trenowała dobre kilka godzin, mimo że trening z Mistrzem skończyła jeszcze przed obiadem. Przesuwała stopy bezszeletnie, unikając niewidzialnego wroga. Luke nie był pewien, kogo sobie wyobrażała, ale widząc wyraz jek twarzy, mógł tylko zgadywać, że prawdziwego potwora. Choć były to tylko ćwiczenia, zachowywała ciągle ostrożność, unikając niewidzialnych ciosów, odparowując je. Wykrzywiała się w złości, choć starała się zachować spokój.

Ciągle poprawiała pozycję, by trzymać nogi nisko. Zakręciła się wokół własnej osi, wykonując sekwencję ciosów, kończąc na uderzeniu w wielką skałę. Wyłączyła miecz, przytroczając go z powrotem do pasa. Minęło już tyle lat, a ciągle czuła bolesną ranę w sercu, gdzie jej dom, Akademia Jedi Luke'a Skywalkera została zniszczona przez siostrzeńca jej Mistrza. Pewnie, gdyby i ona zginęła, stałby się zgorzkniałym starcem, uciekającym do samotni, zostawiając świat w rękach innych.

Mając ostatnią uczennicę przy sobie był w stanie jeszcze czasem się uśmiechać, lecz przeszłość i jego ścigała. O wszystko się obwiniał. Dlatego szkolił Claire ciężej niż kogokolwiek innego. Tylko ona mogła naprawić jego błędy. Oboje byli tego świadomi. Luke starzał się i trafił siły z każdym dniem, a Claire miała zostać ostatnim Jedi, który będzie przekazywał swoją wiedzę następnym pokoleniom.

— Wystarczy na dziś — powiedział Mistrz. — Nic ci nie przyjdzie z katowania samej siebie. Nie przyjmuję jutro wymówki, że jesteś zmęczona. Chodź, kolacja gotowa.

Claire dalej stała na środku pola, wbijając wzrok w swoje buty.

— Miewam dziwne sny — rzuciła, nie czekając na żadną reakcję. — Czy to dobrze, że my jesteśmy tu, kiedy Rebelia twojej siostry walczy?

— Leia sama chciała, abym cię szkolił. Gdy będziesz gotowa, dołączysz do nich.

— A jeśli nie będę na czas?

Luke popatrzył na podopieczną, zbyt długo jak na jej gust, po czym odwrócił wzrok.

— Będziesz. 

Claire westchnęła, wiedząc, że ze swojego Mistrza więcej nie wyciągnie. Od zniszczenia Akademii Jedi stał się zamkniętym człowiekiem, nie mówiącym nigdy, co siedzi mu w głowie. Czytanie w myślach nie było mocną stroną dziewczyny, więc pozostawało jedynie zgadywać, jaki humor miał jej Mistrz w danej chwili. Wcale nie było to łatwe, bo nastroje Skywalkera zmieniały się zaskakująco często. Jeden błąd popełniony podczas treningu potrafił sprawić, że z zadowolonego jej staraniami, stawał się znacznie surowszy. 

Gdyby nie Opiekunowie Lanai, nie wytrzymałaby. Istoty te pilnowały porządku i dbały o kamienne chaty od czasów Pierwszych Jedi, którzy niegdyś zamieszkiwali te wioskę. Mimo że nie rozumiała do końca ich języka, czuła ulgę, że może im się zwierzać, a one słuchają. Lubiła sobie tłumaczyć, że tak właśnie jest. Samo wysłuchanie dawało sporo na jej nerwy. Starała się być opanowaną i idealną uczennicą Mistrza, pokazując mu, że nie wszystko z Akademią zostało na zawsze zrujnowane. Próbowała pokazać mu, że ostatnia uczennica spełni jego ambicje i przysłuży się galaktyce jako prawdziwy Jedi.

— Jeszcze pomedytuję — zaczęła nagle temat, zbliżając się do swojej kamiennej chaty. Dla uszanowania prywatności jej chata mieściła się trzy domy dalej od tej, którą zamieszkiwał Mistrz Jedi. I tak gdyby coś się działo, Mistrz od razu by to wyczuł. — Myślę, że tak powinnam zrobić.

— A kolacja? — zapytał Mistrz.

— Odpuszczę dzisiaj — odparła przepraszająco, po czym weszła do swojej chaty. Oparła się plecami o drzwi, czekając, aż Luke oddali się wystarczająco daleko. Gdy jego kroki ucichły, wzięła głęboki oddech. — Czuję coś — szepnęła do siebie. Rozejrzała się po chacie, ale nic poza jej skromnym dobytkiem nie zakłócało małej przestrzeni. — Chyba mam paranoję.

Usiadła na skórze rozłożonej płasko na ziemi, przyjmując pozycję do medytacji. Słyszała wody oceanu wokół wioski i skupiła się na niech. Wsłuchiwała się w burzliwy szum, słyszała każde uderzenie fal o skały. Wody stawały się niespokojniejsze, czuła to. Zmarszczyła czoło, wyczuwając pierwszą kroplę deszczu uderzającą o dach jej chaty. 

— Czuję cię — mruknęła pod nosem.

Może teraz ciałem znajdowała się na Ahch-To, ale myślami przemierzała odległą galaktykę, mijając pasy asteroid, nieznane planety, obce układy, aż odnalazła cel swej gwieździstej tułaczki. Widziała ogromny statek, budzący grozę swym rozmiarem jak i tym, do czego był w rzeczywistości zdolny. A oto był on — Gwiezdny Niszczyciel — główny statek Najwyższego Porządku. Claire widziała go często w snach, przez co prowadzona ciekawością szukała go. Musiała być ostrożna, by nikt nie odnalezł jej ani Mistrza. 

Przemierzała korytarze statku, znając jego układ niemal na pamięć. Przypatrywała się pracy ludzi, żadna twarz nie była jej już obca. Szerokim łukiem unikała komnat Najwyższego Wodza, wiedząc, że jego potęga od razu ją by schwytała, a ona zostałaby więźniem własnego umysłu, a także sprowadziła Najwyższy Porządek na Ahch-To. Jej duchowa postać znalazła się przed drzwiami komnaty, do której zaglądała najczęściej, do czego wstyd było jej się przyznać. Zajrzała do środka, niczym zjawa przeszła przez drzwi i zobaczyła jego. Stał ubrany w czarny strój, przypominający kim był — wrogiem, potworem i postrachem galaktyki. 

— Kimkolwiek jesteś, odejdź — warknął młody chłopak, przecinając powietrze swoim mieczem świetlnym, którego czerwony blask przypominał krew. — Czuję cię — dodał, wymierzając koniec miecza świetlnego w kierunku, z którego wyczuwał nieznaną obecność. 

Już niejeden raz zdawał sobie sprawę z czyjejś wizyty, ale nigdy nie był w stanie odnaleźć źródła i miejsca, z którego tenże byt przybywał. Nie potrafił przypisać płci, twarzy ani rasy istoty go nawiedzającej. Jednak z każdą wizytą energia stawała się coraz bardziej namacalna, o czym gość najwidoczniej nie wiedział. Zmrużył ciemne oczy, nieco przysłaniając je kurtyną jeszcze ciemniejszych rzęs. Widział obrys postaci, ledwo i niewyraźnie. Postać była od niego znacznie mniejsza, drobna. Czuł, że postać mu się przygląda.

— Kimkolwiek jesteś, gdziekolwiek jesteś, zadzierasz ze złą osobą — ostrzegł ją.

Claire jednak dalej trwała w miejscu. Rzadko uciekała Mocą poza Ahch-To, ale gdy pewnego dnia poczuła, że ta samoistnie chce ją gdzieś poprowadzić, oddała jej się, pozwalając sobie na wycieczki przez gwiazdy. Mistrz Luke pewnie by ją za to potępił i skazał na bardzo ciężki trening, mający wybić z głowy jej te głupoty. Może i by się z nim zgodziła, ale gdy po raz pierwszy znalazła się na Gwiezdnym Niszczycielu, przypadkiem spotkała jego. Wtedy już świadomie podążyła za nim, chcąc na niego patrzeć. Szukać w nim śladów dawnej osoby, którą kiedyś był.

Potem specjalnie uciekała w podróż, chcąc go po prostu zobaczyć. Nosił imię Kylo Ren. I nie różnił się niczym od sithów. Był zbrodniarzem, a na dłoniach miał więcej krwi niż ludzie na statku mówili. Ona pamiętała go jako młodego chłopca, Bena Sola, który ciężko trenował by być Jedi i pomagał jej, gdy starsi koledzy wywyższali się nad nią. Pamiętała też jego twarz, gdy spopielił Świątynię Jedi, w której mieściła się Akademia. Zamordował wszystkich uczniów. Każdego. Oprócz Luke'a i jej samej. Niestety twarz Kylo Rena była jedynym podobieństwem do tamtego chłopca. W oczachn kryła się prawdziwa nienawiść i chęć niesienia zniszczenia. Przez całe jego jestewstwo przemawiał gniew. Ben Solo odszedł.

Mimo to chciała patrzeć na niego.

— Przepadnij — warknął groźniej, pchając miecz świetlny przed siebie.

Czerwony koniec przebił klatkę piersiową dziewczyny, przez co od razu wróciła do siebie na Ahch-To. Obudziła się z krzykiem, łapiąc za miejsce, które niedawno przeszył czerwony blask. Oddychała ciężko, próbując uspokoić skołotane serce oraz narastający lęk. Po raz pierwszy uznał jej obecność i zareagował na nią. W sposób bardzo bolesny. W drzwiach stanął Skywalker, który otaksował całe pomieszczenie, aż napotkał leżącą niezgrabnie uczennicę. Podszedł do niej prędko i chwycił za ramiona. Potrząsnął nią, zmuszając, aby na niego spojrzała.

— Głupia dziewczyno! Co żeś uczyniła?! — krzyknął. — Gadaj!

— Ja tylko... 

— Sięgasz po moce i miejsca, których nie rozumiesz! Czy wiesz, co mogłaś sprowadzić na nas? Na siebie?! Gdzie byłaś?! Mów, gdzie byłaś?!

Claire zbyt oszołomiona gwałtownością Mistrza, nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Do jej oczu napłynęły łzy, a ona po raz pierwszy dała upust własnym emocjom.

— Nie wiem! W gwiazdach! Nie wiem, gdzie byłam, ale widziałam coś strasznego! Powinniśmy ruszyć na front! Mrok, ciemność, to wszystko...

— To potęga, która cię przerasta — rzekł z powagą Luke.

— Przecież po to mnie szkolisz, czyż nie? Bym była potężniejsza!

— Już kiedyś spotkałem się z taką potęgą. Wtedy mnie nie przeraziła, lecz teraz tak — rzucił i wyszedł, zostawiając Claire samą.

— Mistrzu? Mistrzu!

Wybiegła za nim na zewnątrz, od razu czując na nagiej skórze ramion chłodne krople deszczu. Luke'a nigdzie nie było. Porozmawia z nim jutro, obiecała sobie. Nie zostawiłby jej przez coś takiego. 

Prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top