Rozdział XI


Ben...

Magdi ocknęła się nagle. Czuła, że łzy spływają po jej policzkach, jednak nie miała pojęcia, dlaczego...

- Ben!

Zamrugała. Wszystko wokół niej wydawało się tak olbrzymie... Zdała sobie sprawę, że patrzy na świat oczami najwyżej kilkuletniego dziecka. Najdziwniejsze było jednak to, iż nie była już w kwaterze Kylo, a na zielonej, nasłonecznionej polanie. Wokół niej rosły ogromne drzewa, rozbrzmiewające odgłosami tysięcy zwierząt, których dom stanowiły. W oddali, spomiędzy drzew wznosiła się w górę strzelista wieżyczka ogromnej, murowanej budowli. Może świątyni...?

- Ben!

Od strony lasu biegła w jej stronę młoda, śliczna kobieta. Długie, ciemnobrązowe włosy miała rozpuszczone. Ubrana była w ciemnozielone spodnie, wysokie brązowe buty oraz jasną bluzkę. Kiedy znalazła się tuż przy niej, przyklęknęła i pochyliła się nad nią. Jej oczy, głębokie i brązowe, patrzyły na nią z miłością oraz troską.

- Już dobrze, kochanie - powiedziała czule, uśmiechając się łagodnie. - Nic się nie stało, po prostu się przewróciłeś... Już dobrze...

Magdi widziała, jak kobieta wyciąga dłoń, aby pogładzić ją po głowie, kiedy nagle... 

Wszystko zniknęło. 

Dziewczyna drgnęła i rozejrzała się dookoła. Siedziała na podłodze, przy posłaniu Rena, opierając głowę na materacu i mocno ściskając jego dłoń w swej dłoni. Przeniosła wzrok na twarz mężczyzny. Oczy miał zamknięte. Spał. Jego oddech był miarowy i spokojny. Sama odetchnęła z ulgą. Delikatnie pogłaskała go po policzku i zamyśliła się, wciąż wpatrzona w jego bladą twarz. Znów miała taki dziwny... Sen. Kim mogła być ta kobieta, którą widziała? Nie przypomniała nikogo, kogo Magdi znała. A to imię? Ben? Żadnego Bena również nie znała. A przecież... Wyglądało to niemal jak wspomnienie z dzieciństwa. Tyle tylko, że nie jej... 

Kylo poruszył się niespokojnie, więc puściła jego dłoń i odsunęła się nieco. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że na ramiona narzuconą ma jego czarną opończę. Nawet nie pamiętała, kiedy się nią owinęła... Sięgnęła dłonią, aby ją z siebie zdjąć i odłożyć na bok, lecz wtem usłyszała głos Kylo.

- Zatrzymaj ją - powiedział cicho. - Pasuje ci.

Zdumiona, odwróciła głowę w jego stronę. Poczuła, że się czerwieni. Mężczyzna wpatrywał się w nią uporczywie.

- Dziękuję - mruknęła. 

Zbliżyła się do niego i niepewnie ujęła jego dłoń. Odwzajemnił jej uścisk, więc drugą dłonią czule pogładziła go po włosach. Wydawał się nieco zdumiony, lecz nie odepchnął jej, ani nie próbował uciekać przed jej dotykiem.

- Ben, jak się czujesz?- spytała łagodnie po chwili milczenia.

Skrzywił się i syknął wściekle. Spostrzegła, że napiął mięśnie, zanim jednak zdążyła się odsunąć, rzucił się na nią. Bez cienia delikatności, mocno chwycił ją za włosy i zbliżył twarz do jej twarzy.

- Jeśli jeszcze raz spróbujesz mnie tak nazwać, zabiję cię!

- Ale - wykrztusiła. - Co się stało? Nie rozumiem... Co znów zrobiłam...?

W jej oczach zabłysły łzy i po chwili spłynęły po policzkach. Przecież zwróciła się do niego tak, jak miał na imię – Kylo... A skoro nie tak, to jak ma do niego mówić? Odepchnął ją. Upadła na podłogę.

- Nazwałaś mnie Benem! Skąd znasz to imię?! Co jeszcze powiedziała ci Organa?!

Magdi patrzyła na niego bezgranicznie zdumiona. Nazwała go Benem...? Naprawdę? Skrzywiła się. Być może, ale zapewne zupełnie przypadkiem, bo wciąż rozmyślała o tym dziwnym śnie. Jego pytań jednak nie rozumiała. Jedyna Organa, jaką znała, to przywódczyni Ruchu Oporu, ale nigdy nie spotkała jej osobiście. I co ta kobieta mogła niby o nim wiedzieć? Miała coś wspólnego z jakimś Benem?

- Przepraszam... - wydukała. - Ja... Nie chciałam. Nikt mi nic nie mówił! - zapewniła. - A to imię... Po prostu śniło mi się dzisiaj. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak się do ciebie zwróciłam...

Właściwie to ciekawiło ją, co aż tak złego jest w imieniu Ben, że Kylo tak potwornie się wściekł, bała się jednak o to zapytać, żeby nie rozzłościć go jeszcze bardziej. Mężczyzna natomiast nagle odwrócił głowę i spojrzał na nią, marszcząc brwi.

- Śniło ci się? - spytał ostro. - Miałaś jakiś dziwny sen? Opowiedz mi! - zażądał.

Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. Zebrała się w sobie i opowiedziała mu o wszystkim, co widziała i słyszała w swoim, jakże realistycznym, śnie. Gdy skończyła, Kylo milczał, gapiąc się na nią, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu.

- Ten sen - mruknął w końcu. - Miałaś kiedyś podobne?

Zawahała się. Nie wiedziała, co powiedzieć, aby znów nie narazić się na jego gniew.

- Nie - odparła wreszcie, spuszczając wzrok.

- Kłamiesz! - warknął.

Wzdrygnęła się, słysząc ton jego głosu.

- Pamiętaj, że mogę wydobyć z ciebie wszystko, co tylko zechcę! - zagroził.

Zadrżała.

- Dlaczego jesteś taki? - wyszeptała. - Kylo...

Chwycił ją za ramię i potrząsnął nią mocno.

- Mów! - zażądał.

Na moment ukryła twarz w dłoniach. Przecież to był tylko sen... Nic ważnego...

- Dobrze - wyjąkała w końcu. - Coś takiego... Zdarzyło mi się dwa razy. Pierwszy raz, kiedy ciebie tutaj nie było. - Chlipnęła. - W nocy... Tuż przed twoim przylotem... Śniło mi się, że ktoś mnie woła...

Spojrzała na niego niepewnie. Ren zmarszczył brwi.

- Mów dalej.

Wzruszyła ramionami i skrzyżowała ręce na piersi.

- Byłam tutaj sama, ale słyszałam czyjś głos. Nie wiedziałam, co się dzieje, a to było tak... Realistyczne. - Pokręciła głową. - I nagle poczułam potworny ból w lewym boku. Jak gdyby ktoś mnie postrzelił...

Mężczyzna nagle pobladł, słuchając jej z uwagą. Kiedy Magdi opowiedziała mu o dalszej części swego snu i o tajemniczym obcym, którego nigdy wcześniej nie widziała, Kylo skrzywił się. Milczał przez długą chwilę. Ona również nie odzywała się. Czekała. Właściwie sama nie wiedziała, na co.

- To... To były moje wspomnienia. - odezwał się wreszcie Kylo, bardzo cichym głosem.

Zamrugała gwałtownie. Jego wspomnienia...? Jak to możliwe...?

- Moc - odpowiedział na pytanie, którego nawet nie zdążyła zadać. - Z jakichś względów uznała, że powinnaś je znać.

- Ale dlaczego? - dopytywała.

Poruszył się niespokojnie.

- Nie wiem! - warknął.

Magdi zmarszczyła brwi. Więc ta kobieta, którą zobaczyła... To była jego matka? A to imię... Kylo tak naprawdę miał na imię Ben? To chociaż po części wyjaśniało, dlaczego aż tak się wściekł, gdy tak go nazwała. Ale dlaczego ukrywał swą prawdziwą tożsamość? Przed kim?

- Ben... To ty, prawda? - spytała dla pewności.

- To było... dawno temu. - mruknął. - Nie chcę o tym rozmawiać. 

Zamknął oczy i odwrócił głowę. Dziewczyna zrozumiała, że dyskusja dobiegła końca. Westchnęła cicho i przesunęła się pod ścianę. Podciągnęła kolana pod brodę i otuliła się opończą Kylo. Miała do niego tak wiele pytań... Jak to się stało, że znalazł się tutaj, po stronie Najwyższego Porządku? Kim był ten dziwny obcy, którego widziała w jego wspomnieniu? I gdzie on w ogóle był, kiedy zostawił ją tutaj samą? A co najważniejsze, dlaczego został ranny? 

Spojrzała na jego sylwetkę, odcinającą się na tle ściany. Cóż... Obiecała sobie, że na pewno go o to zapyta. Choćby nie wiadomo co! Ale... Nie teraz. Teraz powinien mieć spokój, odpoczywać i wracać do zdrowia. Umościła się wygodniej i zamknęła oczy, próbując zasnąć. Kiedyś. Kiedyś zapyta go o wszystko...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top