Spokój

Zalia stała na przeciw bestii. Uspokoił się. Stwór też. Przestał krzywić pysk. Siedział spokojnie jak tresowany pies. Gdyby nie mrugał można by było pomylić go z posągiem. Poczuła dziwne połączenie z tym zwierzeńciem. Pokazała rękąm w stronę wybitnej szyby. Stwór zrozumiał, kiwnoł głową i wyskoczył na dwór. Zalia podeszła do okna. Stwór podniósł głowę i zawył. Spojrzała na szczyt pagurka pod którym znajdowała się jaskinia. Stała tam zakpatrzona powstać ze świetnym widokiem na statek. Na tle księżyca wyglądała naprawdę tajemniczo, lecz ona domyślała się kto to.
Nagle stado tych stworów przebiegło obok statku, spojrzała na nie przez ułamek sekundy. W tym czasie postać zniknęła. Do kokpitu weszła Hera.
-Nie wiem czemu ale wszystkie Wiekole nagle wybiegły ze statku. Podejrzewam, że to twoja sprawka.
Powiedziała patrząc na Ezre.
-Nie moja.
Ezra spojrzał na Zalie.
Zalia spojrzała na podłogę. Czuła się dziwnie wiedząc, że prawdopodobnie uratowała życie nie tylko swoje, ale i całej załogi. Dodatkowo przez dokładny przypadek.
-To był długi dzień.
Powiedziała Hera, najwidoczniej widząc jej zmieszanie.
-Właśnie.
Zalia szybko wyszła na korytarz.
Na ścianach zauważła ślady pazurów i miejsca przypalone promieniem blastera.
Weszła do swojej kajuty. W środku siedziała Sabin bandarzująć sobie nogę.
-Pomóc ci?
Zapytała.
-Nie dzięki.
Odpowiedziała, po czym skrzwiła się lekko.
-A może jednak.
Powiedziała podchodząc bliżej.
-No może...
Zalia dokończła zakładać opatrunek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top