XXXVI. Ruiny
Akademia Jedi, 35 lat po bitwie o Yavin
Czarny, połyskujący myśliwiec z hukiem wbił się w atmosferę planety, runął w dół, kosząc przy tym spory kawał lasu wysokich drzew, aby w końcu wbić się ciężko w ziemię, ryjąc przy tym długie bruzdy w poszyciu. Zatrzymał się gwałtownie, gdy skończył już podskakiwać jak szalony i obijać się o wszystko. Madge przez długą chwilę siedziała oszołomiona w fotelu pilota, z całych sił ściskając drążek sterowniczy. Zafundowała sobie niezłe lądowanie... Nieco twarde, ale jakoś udało jej się przeżyć. Chyba. Wzięła głęboki oddech. Nie czuła przy tym bólu, więc żebra, a co najważniejsze, płuca, nie zostały uszkodzone podczas upadku. Dziewczyna zaklęła, na moment opierając czoło o pulpit sterowniczy. Miała nadzieję, że choć zafundowała sobie twarde lądowanie, to to cholerstwo będzie jeszcze zdolne do lotu. Z pewnością TIE miał gdzieś wbudowany lokalizator, więc prędzej czy później ktoś z Najwyższego Porządku by ją znalazł, ale nie chciała być uważana za damulkę w opresji, którą musi wyratować jej rycerz w powiewającej pelerynie; jej książątko z Alderaanu. Obiecała sobie, że już nigdy więcej nie okaże przed Benem żadnej słabości. Gdy uniosła głowę, niespodziewanie ujrzała na panelu kilka kropel krwi. Zmarszczyła brwi, przykładając dłoń do czoła. Pomacała je chwilę i odkryła dość głębokie rozcięcie na prawej skroni. Krwawiło mocno, ale po dokładniejszym badaniu dziewczyna stwierdziła, że czaszka nie jest uszkodzona, więc nic jej nie grozi. Starła z twarzy krew rękawem swej szaty. Uwolniła się z otaczającej jej ciało ochronnej uprzęży, a następnie otworzyła owiewkę kabiny i wygramoliła się na zewnątrz. Zsunęła się po boku myśliwca i już po chwili stała na polanie. Przez myśl przebiegło jej, że Ben zapewne użyłby Mocy, aby zgrabnie wyskoczyć z kabiny myśliwca, fiknąć parę salt w powietrzu i dopiero potem stanąć na ziemi. Uwielbiał się popisywać. Zwłaszcza przed jak największą widownią. A teraz, pomyślała ze smutkiem, wmówił sobie, że musi wszystkim udowodnić, że jest równie silny, co Darth Vadera, a właściwie nawet silniejszy, niż jego dziadek. Robił to na każdym kroku. Nie potrafiła jednak zrozumieć, po co. Czy nie mógł być po prostu sobą, Benem? Człowiekiem, którego znała i kochała?
Madge westchnęła cicho, opierając dłonie na biodrach. Planeta, na której się znalazła, rzeczywiście pełna była Mocy, a polana wydawała jej się niepokojąco znajoma... Zamknęła oczy, starając się wsłuchać w opływające ją prądy Mocy. Miała wrażenie, że słodko szepczą do niej tylko jedno słowo: dom... Serce ścisnęło jej się z bólu. Wróciła do domu...
— Dom... — powtórzyła, ze zdumieniem orientując się, że po jej policzkach spływają łzy.
Rozejrzała się dookoła. Pamiętała tę polanę. To stąd Ben zabrał ją na Tatooine. A to znaczyło, że budynek Akademii Jedi znajduje się niedaleko... Dziewczyna raz jeszcze zerknęła na myśliwiec TIE. Przygryzła wargę. Jeśli ktoś go ukradnie, prawdopodobnie już nigdy nie wydostanie się z tej planety. Po chwili jednak parsknęła cicho. Kto niby miałby go ukraść? Duch jakiegoś starożytnego mistrza Jedi? Machnęła ręką. TIE był tam bezpieczny. Pobiegła do lasu, pragnąc choć jeszcze raz w życiu ujrzeć mury Akademii Jedi. Wydeptane ścieżki, którymi wędrowała wraz z Benem, dawno już pozarastały zielskiem i pnączami, więc musiała wyciąć sobie nowe, używając przy tym klingi swego miecza świetlnego. Kiedy wreszcie udało jej się przedrzeć przez las, gdy dotarła do miejsca, gdzie powinna znajdować się Akademia Jedi, niemal krzyknęła ze zgrozy. W miejscu domu zastała wyłącznie ruiny... Wiedziała, że Najwyższy Porządek zniszczył Akademię, ale ujrzeć to na własne oczy... To było ponad jej siły. Z głównego budynku świątyni pozostała jedynie sterta gruzu. Madge domyśliła się, że zbombardowano go celowo, aby obrócić w perzynę nie tylko ściany, ale także całą wiedzę, którą skrywał w swym wnętrzu. W jednej chwili odniosła wrażenie, że całe jej życie tam było wyłącznie snem. Pięknym snem, z którego obudziła się w galaktyce ogarniętej koszmarem. Nigdy wcześniej nawet nie przyszło jej do głowy, że Ben zdolny jest do wyrządzenia aż tak ogromnego zła. Kiedy była jeszcze uczennicą Luke'a, nikt jeszcze nie słyszał ani o Snoke'u, ani o Najwyższym Porządku. A teraz? Wszyscy, których znała i kochała, odeszli. Jedyne miejsce w całej galaktyce, które mogłaby nazwać domem, zostało obrócone w perzynę. Co jeszcze jej pozostało? Obie dłonie zacisnęła w pięści, z całych sił, aż wbiła paznokcie w ciało, niemal raniąc się do krwi. Na Moc, po co Ben wywiózł ją na Tatooine? O wiele litościwiej postąpiłby zabijając ją na Ossusie, tak jak pragnęli tego jego rycerze Ren. Wyrzuciła z siebie stek przekleństw, co przyniosło jej chwilową ulgę. Nie trwała ona jednak zbyt długo. Za każdym razem, gdy spoglądała na ruiny Akademii, miała wrażenie, że jej serce pęka na miliony maleńkich kawałeczków. Oddałaby wszystko, aby móc cofnąć czas i stanąć u boku Luke'a, gdy Najwyższy Porządek najechał Akademię, albo powstrzymać go, gdy postanowił odwiedzić Bena w samym środku nocy. Nadal nie rozumiała, po co to zrobił, ale nie wierzyła, w to, co mówił Solo, że Luke zamierzał go zabić. To nie było w stylu mistrza Jedi. Sam przecież uczył ich, że po miecz świetlny należy sięgać wyłącznie w ostateczności. Luke nie podniósłby ręki na jednego ze swych uczniów, w dodatku bezbronnego. Jednak, czy jej rozważania miały teraz w ogóle jakikolwiek sens? Luke nie żył, więc już nigdy nie pozna jego wersji tej historii. Nigdy nie dowie się prawdy...
Madge pociągnęła nosem, ocierając łzy z oczu. Choć świątynia została doszczętnie zniszczona, niektóre chaty, stanowiące kwatery uczniów, wyglądały na nienaruszone. Dała kilka kroków w ich stronę, ale zawahała się. Czy nie zobaczyła już dosyć? W chatach nie zastanie żywej duszy. Jedynie zakurzone wspomnienia dawnego szczęścia. Czy było jej to potrzebne? Czy nie lepiej zając się przyszłością, zamiast wciąż spoglądać wstecz? Coś jednak nakazywało jej iść naprzód. Moc wzywała dziewczynę, jakby pragnęła jej coś pokazać. Madge ruszyła więc przed siebie. Nie było sensu grzebać w ruinach świątyni Jedi, więc skupiła się wyłącznie na ocalałych chatach. Ta, która należała do Bena, nie przetrwała. Dach zawalił się do środka, ciągnąc za sobą ściany. Mimo to, dziewczyna przyklęknęła obok, przykładając dłoń do nagrzanego słońcem kamienia. Ben, nie!, w tej samej chwili usłyszała w swej głowie głos Luke'a. Gwałtownie wciągnęła powietrze, czym prędzej cofając dłoń. Pokręciła głową. Tyle cierpienia... I po co to wszystko? Przeszła do następnej chaty. Nie pamiętała już, do kogo należała, ale została zachowana w nienaruszonym stanie. Weszła do środka. Posłanie, biurko oraz porozrzucane tu i ówdzie rzeczy osobiste pokrywała gruba warstwa kurzu. Gdyby nie to, można by odnieść wrażenie, że osoba zamieszkująca ją wyszła na chwilę i zaraz wróci. Madge przerzuciła kilka sztuk ubrań, pozostawionych na łóżku i wtedy na ziemię wypadł niewielki holodysk. Dziewczyna ujęła go w dłoń i aktywowała. Przed jej oczami zatańczył hologram przedstawiający kobietę o ogniście rudych włosach oraz towarzyszącego jej mężczyznę, który trzymał w ramionach dziewczynkę o długich, równie ognistych włosach, co kobieta. Madge przypomniała sobie imię dziecka. Kirana. Była najmłodszą uczennicą w Akademii Luke'a. Mistrz Skywalker przywiózł ją tam zaledwie na kilka miesięcy przed zniszczeniem świątyni. Kirana miała tylko dziesięć lat...
Madge wyłączyła hologram i schowała dysk do kieszeni. Chciałaby wiedzieć, co się z nią stało. Zapewnie nie żyła, jak reszta uczniów. Ale jak zginęła? W bombardowaniu? Od ciosu miecza świetlnego? Najwyższy Porządek nie miał litości. Nie, nie Najwyższy Porządek. Ben oraz jego rycerze Ren... Zabili swoich towarzyszy. W tym nawet dzieci... Dziewczyna czym prędzej wybiegła z chaty. Przeszukała jeszcze kilka innych, nie znajdując w nich jednak niczego nietypowego, czy wyjątkowo ciekawego, aż w końcu dotarł do tej, którą sama zajmowała jako uczennica Luke'a. Przed wejściem nogi ugięły się pod nią. Upadła na kolana. Wrzasnęła w udręce, paznokciami ryjąc ciemną ziemię. Dom... To był jej dom! I co z niego zostało?! Usiadła, zanosząc się bezsilnym, rozpaczliwym szlochem. Nie dała rady wejść do środka. Nie miała odwagi. Zerwała się na równe nogi i rzuciła biegiem przed siebie. Po kilku minutach wpadła w zagajnik jakichś drzew, którego nie pamiętała. Usiłowała się rozejrzeć, ale wtedy uderzyła głową w grubą gałąź. Z jękiem runęła w tył. Gdy zdołała się podnieść, zorientowała się, że znalazła się w zagajniku drzew uneti... Przypomniała sobie, że dawno temu, jedną z lekcji w Akademii było zasadzenie sadzonki takiego drzewka i wzmocnienie jego wzrostu przy użyciu Mocy. Po latach niewielkie roślinki rozrosły się do ogromnych rozmiarów...
Madge podniosła się i usiadła u stóp drzewa, w gałąź którego wcześniej uderzyła głową. Czuła przepływającą przez nie Moc. Być może było to dziwne, ale... Drzewo wydawało jej się znajome. Wiedziała, że Moc przepływa przez wszystko, co żyje, ale nigdy nie sądziła, że aury drzew mogą różnić się między sobą, podobnie jak aury zwierząt, czy ludzi. Wciągnęła w płuca świeże powietrze, przesycone zapachem dżungli. Otworzyła się na Moc, jednocząc się ze wszystkim, co ją otaczało i wtedy wyczuła coś, czego nie powinna była... Obecność, którą ostatni raz czuła rok temu. Obecność, która gasła powoli, aby zjednoczyć się z Mocą...
— Luke... — wyszeptała.
Zakręciło jej się w głowie. Przecież Luke nie żył! Nie mogła już czuć jego obecności! Chyba, że... Oczy dziewczyny otworzyły się gwałtownie. Poderwała się na równe nogi, zaciskając dłonie w pięści. Rok temu... To, co się wydarzyło... Może był to wyłącznie jakiś podstęp? Fortel, mający sprawić, żeby Ben uwierzył, że Luke naprawdę jest martwy, podczas gdy prawda była zgoła inna?
— Madge — usłyszała nagle. — Powinnaś już wiedzieć, że nie ma śmierci. Jest tylko Moc. Czy moje nauki naprawdę nie zdały się na nic?
Dziewczyna poczuł, jak jej serce podskoczyło z radości w jej piersi.
— Luke! — wykrzyknęła. — Mistrz Skywalker!
Odwróciła się i uśmiech natychmiast, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znikł z jej twarzy. Oczywiście, że Luke nie żył. Za plecami Madge rzeczywiście stał mistrz Jedi, który miał nawet na sobie tradycyjne szaty Jedi, ale... Całą jego sylwetkę otaczała błękitnawa poświata, jak gdyby był jedynie hologramem. Dziewczyna zrozumiała, że ma do czynienia z duchem Mocy. Nigdy wcześniej nie miała okazji z żadnym rozmawiać, ale pamiętała opowieści Luke'a, który mówił, że po śmierci swego pierwszego mistrza, Obi-Wana Kenobiego, przez pewien czas widywał go jeszcze pod taką właśnie postacią w miejscach, które przesycone były Mocą.
— Mistrzu Skywalker... — wykrztusiła. — Czy... To naprawdę ty...?
Luke skinął głową, podchodząc ku niej.
— Madge... — wyszeptał, wyciągając dłoń, jakby pragnął pogładzić ją po policzku. — Moja mała dziewczynka...
Do tej pory Madge wydawało się, że ma do Luke'a tysiące pytań, ale teraz, gdy znów go ujrzała, wszystkie nagle wyparowały jej z głowy. Zapragnęła wyłącznie przytulic się do niego mocno...
— Przepraszam... — załkała. — Przepraszam za wszystko...
— Madge, nie zrobiłaś nic, za co byłabyś mi winna jakiekolwiek przeprosiny...
— Nieprawda! — zaprotestowała natychmiast. — Odebrałeś mnie piratom i wychowałeś, a ja... Ja... — Głos jej się załamał, a po policzkach spłynęły kolejne, słone łzy. — Gdy widzieliśmy się po raz ostatni, powiedziałam ci, że cię nienawidzę...
Mistrz Jedi spojrzał na nią z troską.
— Wiem, że wcale tak nie myślałaś — odrzekł. — Wiem, przez co wtedy przechodziłaś, ale tylko spójrz na siebie! Wyrosłaś na wspaniałą kobietę!
Madge parsknęła, ocierając łzy grzbietem dłoni.
— Wspaniałą? — powtórzyła. — Jedyne, co potrafię, to chlać...
Luke zachichotał.
— Do tego także trzeba mieć talent — zauważył.
Młoda kobieta splotła ramiona na piersi i uśmiechnęła się niepewnie, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć.
— Usiądźmy — powiedział więc mistrz Skywalker.
Madge, zupełnie jak za dawnych czasów, posłusznie opadła na ziemię. Oparła się plecami o pień rozłożystego drzewa uneti.
— Poznajesz je? — spytał mistrz Jedi.
Dziewczyna automatycznie pokręciła głową. Nigdy nie zwracała większej uwagi na rośliny. Wszystkie wyglądały dla niej tak samo...
Luke uśmiechnął się z rozrzewnieniem.
— Zasadziliśmy je wspólnie, gdy miałaś... Ile? Sześć lat?
Oczy Madge rozszerzyły się ze zdumienia.
— To ta maleńka sadzonka, którą... — Zawahała się, zarumieniła mocno i nagle urwała.
— Tak, to sadzonka, którą zdeptał Ben — odrzekł cicho Luke. — Tylko spójrz na to drzewo. Ono wciąż rośnie. Nie poddaje się. Zupełnie jak ty.
— Świetnie — mruknęła dziewczyna. — Teraz porównujesz mnie do drzewa?
Skywalker zachichotał, ale zaraz spoważniał.
— Tylko popatrz na nie. Wiatr, który szarpie jego gałęziami, jest jak twój ból. Uginasz się pod nim, ale nigdy nie dajesz się złamać.
Madge pokręciła głową.
— Wiele rzeczy zrobiłam nie tak, jak powinnam była...
Luke westchnął ciężko.
— Zupełnie jak ja... — powiedział. — Nigdy nie powinienem był uciekać. Powinienem był cię odszukać, wrócić do Leii...
— Nie byłam daleko, Luke...
— Co się stało? — spytał cicho duch mistrza Jedi. — Wtedy, po naszej kłótni... Dokąd się udałaś?
Dziewczyna pociągnęła nosem, obejmując kolana ramionami.
— To Ben. Wszystko słyszał — odparła. — Zabrał mnie na Tatooine i pozostawił w pobliżu Mos Espy. Obiecał mi, że po mnie wróci i... Wrócił. Po siedmiu latach. Już jako Kylo Ren. Pokazał mi też swoje wspomnienia. Powiedział, że później tamtej nocy chciałeś go zabić we śnie...
Luke spuścił wzrok. Było mu wstyd za to, co usiłował uczynić. A właściwie – za to, co przez krótką chwilę miał zamiar zrobić. Lecz swego zamiaru nigdy nie wprowadził w życie.
— To nie do końca tak, Madge — rzekł. — Kiedy zniknęłaś, chciałem z nim porozmawiać. Mówiłem ci, że wyczuwam w nim ciemność. Była noc. Poszedłem do jego chaty. Ben spał. Sam nie wiem, co mną wtedy kierowało, ale to, co wtedy wyczułem... Co zobaczyłem... — Mistrz Jedi bezradnie pokręcił głową. — Zupełnie mnie zmroziło. Przeraziłem się, ponieważ Ben miał przynieść zagładę wszystkiemu, co kocham. Także tobie. Sięgnąłem po miecz świetlny, ale to był odruch. Aktywowałem go i przez sekundę pomyślałem, że mógłbym powstrzymać całe zło, którego przyczyną stanie się Ben, ale... Nie mogłem. Ben nie zdążył jeszcze wyrządzić nikomu żadnej krzywdy. Wtedy jednak on obudził się, a ja... Do tej pory czuję wstyd. Ten sam, co wtedy. A wagę konsekwencji poczuła cała galaktyka...
Madge ponownie poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Pamiętała, jakie uczucia towarzyszyły Benowi w tamtej chwili. Oglądając jego wspomnienia, czuła to samo, co on. Wtedy jeszcze nie było w nim gniewu – jedynie ogromne przerażenie, dławiący strach oraz poczucie osamotnienia...
— Ben sądzi, że twoim zamiarem od początku było pozbycie się go — powiedziała cicho. — Myśli, że uważałeś go za potwora, dlatego pragnąłeś to zrobić.
— Nie — zaprzeczył Luke. — Byłem przerażony tym, co zobaczyłem! Wygląda jednak na to, że swym zachowaniem sam doprowadziłem do tego, że moja wizja się spełniła. Dlatego uciekłem. Ukryłem się na Ahch-To. Pewnie tkwiłbym tam do tej pory, gdyby nie pojawienie się Rey. To dzięki niej przekonałem się, że muszę w jakiś sposób pomóc Ruchowi Oporu i Leii. Na Crait próbowałem jeszcze raz pomówić z Benem, przekonać go, że to, co robi, jest złe, prosić, aby się opamiętał, ale nie chciał mnie słuchać...
— Myślę, że po tym, co się wydarzyło, Ben nie posłucha już ani ciebie, ani Leii. Z czystej przekory — odrzekła Madge, w duchu mając nadzieję, że Luke jakimś cudem nie wyczuje uczuć, które targnęły nią na wzmiankę o Rey. Miała wrażenie, że Ben, a później także mistrz Skywalker, usiłowali zastąpić ją tą zbieraczką złomu. Choć przecież to ona, Madge, zmarnowała siedem lat swojego życia, czekając na Tatooine na pojawienie się któregoś z nich. Ale okazała się, że dla obu ważniejsza od niej była jakaś przybłęda z Jakku!
— Madge — mruknął mistrz Jedi, uśmiechając się do niej z pobłażliwością. — Twoje uczucia cię zdradzają...
Dziewczyna prychnęła.
— Nie jestem już dzieckiem — odparła nieco urażonym tonem. — Dziewczynka, którą się zaopiekowałeś, dorosła i stała się kobietą.
— Wiem — odrzekł łagodnie duch Luke'a Skywalkera. — I ogromnie żałuję, że nie było mnie przy tobie, gdy najbardziej mnie potrzebowałaś...
Madge niby od niechcenia machnęła ręką.
— To już nie jest ważne. To przeszłość. Teraz najważniejszy jest Ben — stwierdziła.
Mistrz Skywalker milczał przez chwilę, spoglądając na nią z troską.
— Co planujesz zrobić? — spytał ostrożnie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Wiedziała, że jej odpowiedź nie spodoba się Luke'owi, ale nie chciała go oszukiwać.
— Ben... Czasem doprowadza mnie do szału, ale nie opuszczę go. Już nie. Nie potrafię go przekreślić, tak jak inni — powiedziała. — Jeśli będzie trzeba, zginę u jego boku, ale nie odejdę. Wszyscy go opuścili. Ja nie mogę tego zrobić...
— Ważą się losy całej galaktyki, a ty myślisz tylko o nim?
Dłonie Madge z ogromną gwałtownością zacisnęły się w pięści.
— Ben jest dla mnie wart więcej, niż cała ta przeklęta galaktyka! — zawołała gwałtownie. — A mimo to... — dodała ciszej, a jej błękitne oczy nagle wypełniły się łzami. — Stale mam wrażenie, że go zawodzę...
— To dlatego, że go kochasz... — powiedział łagodnie Luke.
Przez moment Madge wpatrywała się w niego bez słowa. Jak to się stało, że rozmawiała z Luke'm, jakby nigdy nic się nie stało? Jakby nie dzieliły ich lata rozłąki, ani nawet jego śmierć? Miała ochotę jednocześnie śmiać się i płakać. Może Luke naprawdę był duchem Mocy, a może jedynie halucynacją, którą wytworzył sobie jej udręczony umysł, aby nie czuła się już tak ogromnie samotna? Czuła się, jakby z najjaśniejszego blasku ktoś strącił ją nagle w najgłębszą ciemność. Ukryła twarz w dłoniach.
— Ja... Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić — wyznała. — Ben wyrządził tyle zła, a mimo to...
— A mimo to, co? — spytał cicho Luke, unosząc brwi do góry.
Madge z trudem przełknęła ślinę. Obawiała się, że mistrz Jedi może się zdenerwować, ale postanowiła zaryzykować i powiedzieć dokładnie, co czuje.
— Nadal wyczuwam w nim światło — odrzekła. — Pomimo tego, co uczynił... Pod skorupą Kylo Rena nadal kryje się Ben Solo, którego znałam...
Luke milczał przez chwilę, po prostu przyglądając się jej twarzy. Zarumieniła się i spuściła wzrok – zupełnie jak za dawnych lat, gdy spodziewała się bury, jednak w duchu gotowała się już na kłótnię. Nie tylko Ben się zmienił. Ona także. Mimo to, kolejne słowa mistrza Jedi zupełnie ją zaskoczyły.
— A więc podążaj za swoimi uczuciami — rzekł. — I zawsze słuchaj, co szepcze ci twoje serce. Ono zna drogę.
Madge ponownie poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Nie wiedziała, co się stanie, ale pod wpływem nagłego impulsu, wyciągnęła ku Luke'owi obie dłonie. Ujęła jego ręce w swoje. Ku jej zdumieniu, nie ścisnęła powietrza, a miała wrażenie, że naprawdę trzyma Luke'a za ręce, jak gdyby mistrz Jedi nadal żył. Skywalker wydawał się równie zdumiony, co ona, ale natychmiast odwzajemnił uścisk jej dłoni, nie chcąc przegapić, ani utracić ani sekundy z ich ponownego spotkania. Madge po raz pierwszy uśmiechnęła się do niego, choć gardło miała ściśnięte. Po chwili mistrz Skywalker objął ją mocno i przytulił do swej piersi. Dziewczyna wiedziała, że żadne słowa nie będą w stanie wyrazić tego, ile Luke dla niej zrobił, opisać miłości, jaką zawsze jej okazywał. Był dla niej więcej niż ojcem, więcej niż przyjacielem – pomógł jej odnaleźć samą siebie, prawdę o tym, kim była i kim mogłaby się stać.
— Dziękuję — wyszeptała. — Dziękuję, Luke... Za wszystko...
Mistrz Jedi obdarzył ją kolejnym, pełnym miłości uśmiechem. W następnej chwili rozejrzał się, przyglądając się dłużej słońcom Ossusa, które powoli zaczynały już znikać za horyzontem.
— Ściemnia się — powiedział. Zwrócił swój wzrok na twarz dziewczyny, brudną i umazaną krwią z rozcięcia na czole. — Obawiam się, że czas się już pożegnać, Madge. Musisz wrócić tam, gdzie prowadzi cię twoje przeznaczenie.
Strach przeszył serce młodej kobiety. Luke zawsze będzie obecny w jej życiu poprzez wszystko, czego ją nauczył, ale nie chciała się z nim rozstawać. Jeszcze nie teraz... Nie chciała patrzeć, jak odchodzi, jak ją opuszcza... Wiedziała, że mistrz Jedi czuł to samo. Zostałby przy niej, gdyby tylko mógł, lecz nie miał już takiej możliwości. Płacił za błąd, który popełnił lata temu. Był jednak przekonany, że Madge poradzi sobie, bez względu na wszystko, co los postanowi jeszcze postawić na jej drodze. Gdyby jednak kiedykolwiek go potrzebowała, wystarczy, że sięgnie ku niemu, a on zjawi się, jeśli Moc pozwoli...
— Idź już, Madge — rzekł ze smutkiem. — Nie możemy zmienić tego, co nieuniknione...
Dziewczyna pozwoliła, aby po jej policzkach popłynęły kolejne łzy. Luke dał jej nowe życie, zabrał ją z miejsca, gdzie umierała nadzieja. Czy kiedykolwiek zdołała mu się odwdzięczyć za wszystko, co dla niej zrobił? Szczerze w to wątpiła. A jednak Luke pojawił się wtedy, gdy najbardziej go potrzebowała, by dodać jej otuchy...
— Wierzę, że jeszcze kiedyś się spotkamy — dodał cicho mistrz Jedi. — Może, gdy twoja droga dobiegnie już końca, a może wcześniej...
— Albo w kolejnym życiu — odparła Madge, siląc się na słaby uśmiech. — Będę starała się słuchać serca, jak mówiłeś, ale...
Skywalker delikatnie pokręcił głową.
— Musisz już iść — powtórzył.
— Pozwól mi zostać — poprosiła dziewczyna, mocniej ściskając jego dłonie. — Jeszcze tylko chwilę...!
— Będę za tobą tęsknił — rzekł Luke, spoglądając na nią ze smutkiem. — Ogromnie. Jednak naprawdę wierzę, że to jeszcze nie koniec. Jeszcze kiedyś będzie nam dane się spotkać...
Po tych słowach mistrz Jedi cofnął dłonie, a jego sylwetka zaczęła powoli zanikać. Przez moment Madge czuła jeszcze jego obecność, a po chwili wiatr przyniósł jej echo jego głosu:
— Moc będzie z tobą. Zawsze...
Nic więcej. Madge znów została kompletnie sama. Samotna i zagubiona...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top