XXXV. Myśliwiec

Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin

Przerażenie, które ogarnęło Madge na widok Bena, zabijającego w amoku niewinnego człowieka (nie miała żadnych wątpliwości, że to jednak Hux stał za zamachem na jej życie), gwałtownie zmieniło się w ogarniającą ją furię i złość, że Ben nie postępuje tak, jak powinien, czyli tak, jak ona mu każe. Powinna była w jakiś sposób zaprotestować, gdy zorientowała się, jakie są jego zamiary, albo stłuc Bena na oczach całej jego załogi, tak, żeby popamiętał, choć zdawała sobie sprawę, że w ten sposób mocno nadwątliłaby jego autorytet, jako Najwyższego Dowódcy. Ale po raz kolejny nie zrobiła niczego. Jedynie stała i przyglądała się, jak kogoś zabijano...

Trzasnęła się pięścią w głowę, ponieważ pomyślała, że łatwiej będzie jej znieść fizyczny ból, lecz w niczym to nie pomogło. Nie mogła zapomnieć o tym, co widziała. Nie umiała wyrwać ze swego umysłu obrazu Bena, opryskanego krwią oraz resztkami mózgu adiutanta Huxa...

Swoim dziwnym zachowaniem zyskała jedynie to, że dwóch szturmowców patrolujących korytarz, obejrzało się za nią ze zdumieniem. Jeden z nich wyglądał, jakby pragnął ją o coś zapytać, ale jego towarzysz, najwyraźniej dostrzegając miecz świetlny, przypięty do paska dziewczyny, szybko pociągnął go za sobą, zdając sobie sprawę, że nie warto zaczepiać tych, którzy po swojej stronie mieli Moc...

Madge oblała fala gorąca. Poczuła się jak dzieciak, przyłapany na robieniu czegoś surowo zabronionego. A niech ich wszystkich pokol pochłonie! Zabrzęczał komunikator dziewczyny. Ze złością odpięła go od paska i zerknęła na wyświetlacz. Piri. Odrzuciła połączenie, nie mając ochoty na żadne pouczania i nauki. Po chwili zmarszczyła brwi. Czy przypadkiem nie rozmawiała z nią ostatnio? Coś sobie przypominała, ale... Jakby przez mgłę. Nie, nawet gdyby, to i tak nie miała ochoty na rozmowę z panią kapitan. W tamtym momencie zniosłaby rozmowę z tylko jedną osobą – z Luke'm, ale z nim niemożliwością było się skontaktować. Nie żył. Myśl ta natchnęła ją jednak do innego pomysłu – musiała choć na chwilę wyrwać się z pokładu „Finalizera". Nabrała ochoty, aby... Polatać. Ale nie na jakimś symulatorze lotów. Pragnęła zasiąść za sterami prawdziwego statku. Jakiegokolwiek. W tym celu udała się do głównego hangaru gwiezdnego niszczyciela. Podobało jej się, że nikt jej nie zatrzymywał. Mogłaby do tego nawet przywyknąć...

Zdając sobie sprawę, że jej myśli ocierają się niebezpiecznie o Ciemną Stronę Mocy, oparła dłonie na biodrach, przez moment rozglądając się po ogromnym pomieszczeniu, aż w końcu wzrok dziewczyny padł na jej wymarzony statek. Był to myśliwiec TIE, lecz nieco zmodyfikowany. Kabina pilota w statkach tego typu była zazwyczaj idealnie okrągła, natomiast w przypadku tego egzemplarza, wyglądała, jakby ktoś spłaszczył ją od góry i od dołu. Płaty skrzydeł także wykonano nietypowo – mocno wydłużone ku przodowi maszyny, zostały zwieńczone lufami działek. Podejrzewała, że były to działka laserowe. Madge zastanawiała się, do kogo mogło należeć to cudo. W hangarze znajdował się tylko jeden myśliwiec tego typu. Czy był to jakiś prototyp? Czy okręt specjalnie wybudowany na życzenie kogoś specjalnego? Na przykład, Kylo Rena? Madge zachichotała. Czyj by nie był, latanie nim z pewnością będzie stanowiło niezłą zabawę.

Dziewczyna powoli, niespiesznie ruszyła w kierunku myśliwca. Nikt nie usiłował jej zatrzymać, dopóki nie dotarła do drabinki, po której można było wspiąć się do kabiny pilota. Wtedy też dwóch szturmowców, których pełno kręciło się wszędzie na pokładzie „Finalizera", zorientowało się, że Madge zachowuje się podejrzanie, jakby pragnęła przywłaszczyć sobie nie swoją własność.

— Hej! — krzyknął jeden z nich. — Stój!

Niezwykły myśliwiec TIE rzeczywiście należał bowiem do Kylo Rena i nikt oprócz Najwyższego Dowódcy nie miał najmniejszego prawa zbliżać się do niego. Madge jednak zignorowała okrzyki żołnierza, czym prędzej wspinając się do kokpitu. Gdy wsunęła się na fotel pilota, przekonała się, że wnętrze statku nie różni się niczym szczególnym od wnętrza zwykłego myśliwca TIE, którym uczyła się latać w symulatorze lotów. Uruchomiła silniki statku, usiłując poderwać go do lotu, ale wtedy coś szarpnęło ją do tyłu. Jednocześnie rozległ się irytujący dźwięk alarmu.

— Uwaga, nieautoryzowana próba startu w hangarze głównym — mówił monotonny, męski głos. — Powtarzam, nieautoryzowana próba startu z hangaru głównego. Oddziały na miejsca! Zatrzymać statek!

Madge aż zazgrzytała zębami ze złości. Oczywiście, że to cholerstwo jest w jakiś sposób przymocowane do pokładu! Inaczej, byle kto mógłby narobić niezłego zamieszania na pokładzie gwiezdnego niszczyciela. Wiedziała jednak, że ona da sobie radę z każdym zabezpieczeniem. Nie była byle kim. Miała po swojej stronie Moc! Wyobraziła sobie sploty grubych kabli, którymi TIE przytrzymywany był w jednym miejscu, a następnie wyobraziła sobie, że je odpina. Krzyknęła z radości, gdy przy następnej próbie startu myśliwiec bez problemu poderwał się ku górze. Wtedy też do hangaru wpadł sam Najwyższy Dowódca na czele oddziału szturmowców. Madge, która nadal miała lekkie problemy ze sterami, śmignęła tuż ponad jego głową, aż Ben musiał się uchylić. Nie próbuj mnie zatrzymać..., pomyślała. Jestem cholerną lady Ren i robię, co chcę!

Minęła chwila, nim udało jej się zapanować nad sterami na tyle, aby ustabilizować tor lotu myśliwca, tak, aby przestał wyczyniać dzikie harce i obijać się o inne statki. Skierowała go ku wylotowi hangaru. Czuła gniew promieniujący od Bena, ale nie zatrzymała się. Albo Najwyższy Dowódca wyda rozkaz, aby otworzyć wrota i wypuścić ją, albo Madge rozbije o nie myśliwiec, zabijając ich wszystkich na miejscu. Solo bez trudu odgadł jej intencje. Nie był głupi, a poza tym, chciał jeszcze trochę pożyć. Sięgnął po komunikator, wydając odpowiedni rozkaz, i po kilku sekundach wrota hangaru uchyliły się. Dziewczyna przeleciała przez skrzące się pole ochronne, które miało za zadanie nie pozwolić, aby próżnia wkradła się do środka, doprowadzając do dekompresji, a w efekcie do zniszczenia całego okrętu, i nagle znalazła się w pustce kosmosu, rozświetlonej jedynie lśniącymi w oddali ognikami gwiazd. Widok jednocześnie zachwycił ją i przeraził. W pełni uświadomiła sobie, że nie znajduje się już w symulatorze lotów, a od zimnej śmierci w próżni dzieli ją zaledwie kilkanaście centymetrów blachy. Właściwie dopiero teraz poczuła, że naprawdę żyje. Wzięła kilka głębokich wdechów, przekonując się, że system podtrzymywania życia działa bez zarzutu. To był kolejny powód wyższości tego typu myśliwca TIE nad zwykłą „gałą" – nie musiała zakładać ogromnego, niewygodnego hełmu pilota.

Z ogromną prędkością przecinała przestrzeń kosmiczną, coraz bardziej oddalając się od „Finalizera" oraz reszty floty gwiezdnych niszczycieli, co mogła dostrzec na ekranie taktycznym. Cały czas trzymała dłonie na drążkach sterowniczych, starając się lecieć w miarę prosto. Zastanawiała się, czy statek jest wyposażony w hipernapęd. Nawet pomimo tego, że był ogromnie szybki, podróż do jakiejkolwiek planety z prędkością mniejszą od prędkości światła, lub równą jej, zabrałby Madge wiele lat... Gdy już całkowicie wyszła z zasięgu „Finalizera", rozejrzała się po kabinie szukając tam czegokolwiek (może jakiejś dźwigni?), która mogłaby sprawić, że TIE skoczy w nadprzestrzeń. Wcisnęła guziki umieszczone na drążkach sterowniczych, ale wtedy z działek myśliwca wyleciały dwie torpedy, prując przed siebie w poszukiwaniu celu, który mogłyby roznieść na atomy. Dziewczyna pobladła lekko, gdy obie w końcu zderzyły się ze sobą i wybuchły w oślepiającym rozbłysku światła. Pomyślała, że dobrze, iż „Finalizer" znajduje się za jej plecami. Inaczej narobiłaby niezłego bałaganu... Wcisnęła jeszcze kilka innych guzików, ale nie dostrzegła żadnej istotnej zmiany. Raz, aby dosięgnąć jednego z nich, musiała wychylić się mocno do przodu, co sprawiło, że oparła się na jednym z drążków sterowniczych. TIE wpadł w szaleńczy korkociąg i znów dobrą chwilę oraz mnóstwo przekleństw zajęło jej ponowne wyrównanie lotu. Wreszcie jednak Madge udało się dopiąć swego – pociągnęła niewielką wajchę umieszczoną tuż obok fotela pilota i myśliwiec skoczył w nadprzestrzeń. W głowie lekko jej się zakręciło, gdy gwiazdy rozciągnęły się w długie, białe smugi. Odwykła już od takich widoków. Ostatni raz z tak bliska była świadkiem skoku w nadprzestrzeń chyba jeszcze na pokładzie „Sokoła Millenium". Całe długie lata temu...

Dziewczyna nie ustawiła jednak żadnych ko ordynatów, nie ustaliła żadnej konkretnej trasy skoku w nadprzestrzeń, więc po kilku minutach TIE zaczął głupieć, nie wiedząc, dokąd ma się udać. Kontrolki na pulpicie sterowniczym zalśniły czerwonym blaskiem. Rozwył się alarm, którego nie potrafiła wyłączyć. Aby go uciszyć, ponownie pociągnęła więc dźwignię hipernapędu, wyrywając statek z nadprzestrzeni. Ryzykowała tym życie, ale gdyby tego nie zrobiła, kto wie, czy statek nie rozleciałby się na kawałki w nadprzestrzeni. Tak, czy tak, byłaby martwa, więc na dobrą sprawę, co za różnica, czy zginie w nadprzestrzeni, czy po wyjściu z niej, jeśli wpadnie na jakiś niezidentyfikowany obiekt, znajdujący się na kursie kolizyjnym z jej myśliwcem? Na szczęście, nic takiego nie miało miejsca. TIE zachwiał się, gwałtownie wyrwany z nadprzestrzeni, ale zawisł nieruchomo w próżni, tuż nad zieloną tarczą jakiejś planety, która okrążała dwa słońca. Madge poczuła, że cała krew nagle odpłynęła jej z twarzy, a serce znacząco przyspieszyło swój rytm. Znała to miejsce. Wyczuwała Moc, która promieniowała z samego serca planety. Dom..., pomyślała. Ale... Czy to możliwe? Czy naprawdę znalazła się tuż obok planety, na której Luke zbudował Akademię Jedi? Przecież nawet nie znała jej nazwy (ze względów bezpieczeństwa mistrz Skywalker utrzymywał ją w sekrecie nawet przed swymi uczniami), nie mówiąc już o jakichkolwiek współrzędnych! Ale komputer pokładowy dokładnie analizował dane dotyczące jej lokalizacji i w końcu wypluł z siebie współrzędne, wraz z nazwą planety: Ossus. Akademia Jedi, lub coś innego, przesiąkniętego Mocą, znajdowało się na powierzchni Ossusa...

Madge nigdy nie rozumiała, dlaczego została obdarzona wrażliwością na Moc. Nigdy nie była typem osoby, która pierwsza rwałaby się do ratowania galaktyki, ale mimo to, Moc z jakiegoś powodu stanowiła jej dziedzictwo, choć ona sama wciąż nie wiedziała, co ze sobą począć. Czuła, że ciężar, który spoczął na jej barkach, był zbyt ciężki, aby była w stanie go udźwignąć. Poza tym, bardziej martwiła się o samego Bena, niż o resztę galaktyki. Pragnęła go uratować, ale nie miała pojęcia jak. Miała wrażenie, że jedyną osobą, która byłaby w stanie go uratować, był właściwie on sam, ale nie miała pewności, czy Solo rzeczywiście tego pragnie. Nie wierzyła jednak, aby faktycznie zależało mu na władzy, zwłaszcza, że niemal cały ciężar dowodzenia przerzucił na Huxa. Czego więc, tak naprawdę mógł pragnąć Ben? Zachowywał się jak dziecko, które w swej obrazie na cały wszechświat pragnie zrobić na złość swej matce. Musiała przyznać, że to jedno wyszło mu po mistrzowsku. Leia przeszła przez niego prawdziwe piekło...

Madge wciąż zastanawiała się, co robić. Myśliwiec na razie dryfował powoli w pustce przestrzeni kosmicznej. Jeśli na Ossusie rzeczywiście znajdowała się kiedyś Akademia Jedi, odnajdzie tam jedynie ruiny, ból oraz echa wspomnień mnóstwa szczęśliwych chwil, które tylko go spotęgują... Zawróć..., nakazała sobie w myślach. Nie ma tam czego oglądać! Zawróć natychmiast!

Dziewczyna zaklęła pod nosem. A w następnej chwili z całych sił pchnęła drążek sterowniczy do przodu, przyglądając się, jak za przednim iluminatorem zielona tarcza planety z każdą chwilą staje się coraz większa...          

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top