XXXIV. Zakaz

Akademia Jedi, 29 lat po bitwie o Yavin

Słońca właśnie chyliły się ku zachodowi, gdy Madge postanowiła wybrać się nad jezioro położone w lesie nieopodal budynków Akademii Jedi. Pragnęła oddać się medytacji. Czasem bywała zbyt niecierpliwa i w takich właśnie chwilach mistrz Skywalker radził jej, aby spojrzała w głąb siebie, aby wsłuchała się w Moc... To znaczy, aby zaczęła po prostu medytować, ponieważ to powinno nauczyć ją cierpliwości. Mimo wszystko, Madge nie przepadała za tym zajęciem. Wchodzenie w stan odpowiedni do medytacji trwało stanowczo zbyt długo, a ona wolała działać, być ciągle w ruchu... Poza tym, nigdy tak naprawdę nie była przekonana, czy pragnie jeszcze bardziej wsłuchiwać się w swe myśli. Bała się tego, co mogłaby w nich odnaleźć. Zwłaszcza ostatnimi czasy, gdy niemal bezustannie prześladowało ją przeczucie, że wydarzy się coś złego... Nie miała jednak żadnego pojęcia kiedy, ani też co złego mogłoby się zdarzyć. Nie doświadczyła też żadnej wizji. Dlatego też ze swych przeczuć nie zwierzała się nikomu – ani Benowi, ani Luke'owi. Mistrz Jedi miał już wystarczająco spraw na głowie, więc nie chciała dokładać mu kolejnych zmartwień. Ben natomiast od kilku dni chodził dziwnie nieobecny, jego myśli krążyły wokół czegoś, do czego nigdy nie dopuszczał Madge, i nawet gdy rozmawiali, dziewczyna nigdy nie miała pewności, czy Solo w ogóle jej słucha, więc ze swoimi przeczuciami postanowiła dać sobie radę sama. Bez niczyjej pomocy.

Dziewczyna usiadła nad brzegiem jeziora, którego taflę zachód słońc malował w piękne, złoto-czerwone barwy. Skrzyżowała nogi, a dłonie oparła luźno na kolanach. Zamknęła oczy, biorąc kilka głębokich oddechów.

— Skup się, Madge... — wymamrotała. — Spójrz w głąb siebie. Nie myśl! Czuj!

Szukała spokoju, ale ten wcale nie chciał nadejść. Zdawało jej się, że bez końca powtarzała różnorakie ćwiczenia oddechowe, których uczył mistrz Skywalker, ale nie pomagały jej one w żaden sposób. Wreszcie, zrezygnowana, otworzyła oczy, oparła łokcie na kolanach, a twarz na dłoniach i spoglądała w spokojną taflę jeziora, skrzącą się w ostatnich promieniach zachodzących słońc. Ze smutkiem pomyślała, że miała już dwadzieścia jeden lat i nieco wcześniej Luke zasugerował jej, że jeszcze rok, góra dwa i zakończy swą edukację w Akademii Jedi. Prosił, aby zastanowiła się, co pragnęłaby robić później. Problem w tym, że Madge właściwie nie miała zielonego pojęcia, czym mogłaby się zająć. Praktycznie nie znała życia poza Akademią Jedi. W ogromnej galaktyce czuła się niczym bantha w składzie porcelany – głupia, niezdarna i niewychowana. Nie znała się na niczym, niczego nie potrafiła... Nie posiadała chyba żadnych przydatnych umiejętności... Bała się, że nie da sobie rady, wyrwana spod opiekuńczych skrzydeł Luke'a. Bo tak naprawdę, co miała do zaoferowania galaktyce? W Akademii mistrz Skywalker nauczył ją, jak panować nad Mocą, aby dziewczyny nie przerażała drzemiąca w niej siła, ale... Nic więcej. Od Bena oczekiwano, że pójdzie w ślady wuja, ale od niej? Widać musiała dysponować naprawdę maleńkim potencjałem Mocy, skoro Luke nie chciał jej u siebie dłużej, niż to absolutnie konieczne... Madge była bliska rozpaczy. W jej oczach wezbrały łzy. Pociągnęła nosem. Kiedy o wszystkim opowiedziała Benowi, ten wydawał się na nią zły. Był przecież starszy od dziewczyny, a z nim do tej pory Luke nie przeprowadził takiej rozmowy. Końca jego szkolenia nadal nie było widać. Madge usiłowała zażartować, że to pewnie dlatego, że kobiety dorastają szybciej niż młodzi mężczyźni, ale Ben w żadnym razie nie był wtedy w nastroju do żartów...

Dziewczyna westchnęła ciężko. Już zamierzała wrócić z powrotem do swej kwatery w Akademii, gdy za plecami nagle usłyszała głośny wizg. Później coś silnie uderzyło ją w plecy. Madge krzyknęła, kiedy niemal straciła równowagę i runęła wprost do wody. Na szczęście w ostatniej chwili chwyciła się gałęzi rosnącego nieopodal drzewa. Za jej plecami ponownie rozległ się dźwięk – ćwierkanie robota astromechanicznego. Madge odwróciła się. Odsunęła się od brzegu, marszcząc brwi.

— Artoo? — powiedziała, spostrzegając niewielkiego biało-niebieskiego droida, który kołysał się delikatnie na boki, jakby rozbawiony tym, że udało mu się wykręcić jej niezły dowcip. — Co ty tutaj robisz?

Droid wydał z siebie kilka szczebiotliwych dźwięków oraz gwizdów, informując dziewczynę, że mistrz Skywalker ją wzywa. Madge natychmiast zrzedła mina. Jedną poważną rozmowę z Luke'm miała już za sobą. Nie była przekonana, czy jest gotowa na kolejną.

— Artoo, mistrzowi na pewno chodzi o mnie? — wymamrotała.

R2-D2 pisnął potwierdzająco. Madge westchnęła ciężko. Stwierdziła jednak, że cokolwiek tym razem wymyślił dla niej mistrz Jedi, woli mieć to już za sobą. Spuściła głowę i niechętnie powlokła się za niewielkim Sobocikiem. Artoo wciąż popiskiwał, raz ciszej, raz głośniej, ale nie wiedział, czego tym razem Luke pragnął od dziewczyny. Głównie narzekał na nierówne poszycie lasu, po którym musiał się toczyć. Madge tylko przewróciła oczami. W umiejętności narzekania przewyższał go chyba tylko C-3PO, droid protokolarny o złotej barwie powłoki, należący do Leii Organy-Solo. Na szczęście jego marudzenie dobiegło końca, gdy wrócili na teren Akademii Jedi. Artoo potoczył się za nią, gdy Madge skierowała swe kroki prosto do kwater mistrza Skywalkera. Luke nosił tytuł Wielkiego Mistrza Zakonu Jedi. Mógłby zażądać od Nowej Republiki wszelkich możliwych luksusów, lecz zamiast tego urządził sobie mieszkanie w maleńkim pomieszczeniu w budynku pierwszej świątyni Jedi. Jego kwatera była nadzwyczaj skromna. Proste łóżko, jasny strój Jedi na zmianę oraz kilka bibelotów – w tym okrągły kompas, wyglądający na niezwykle stary, niemal starożytny – to stanowiło cały majątek tego niezwykłego człowieka. Madge cicho wsunęła się do środka, starając się uspokoić serce, które wystukiwało szaleńczy rytm w jej piersi. Dlaczego czuje tak ogromny niepokój? Przecież ze strony Luke'a nigdy nie spotkała jej żadna krzywda...

— Mistrzu — powiedziała. — Wzywałeś mnie...

Luke, który do tej pory z zamyśloną miną wpatrywał się w okno, odwrócił się w jej stronę. Minę miał ponurą, brwi zmarszczone... Madge zaniepokoiła się jeszcze bardziej.

— Coś się stało? — spytała.

Skywalker westchnął ciężko. Podszedł do Madge i ujął jej dłonie. Spojrzał w błękitne, niewinne oczy dziewczyny, i... Ogromny ciężar spoczął nagle na jego piersi, ponieważ zdał sobie sprawę, że za chwilę złamie jej serce...

— Madge — odezwał się cicho, z ogromną troską. — Musimy porozmawiać. Bardzo poważnie porozmawiać...

Dziewczyna poczuła, że nagle cała krew odpłynęła jej z twarzy. Mistrz Skywalker od początku był dla niej niczym ojciec, którego nigdy nie miała, ale obawiała się, że właśnie stało się to, czego zawsze najbardziej się obawiała – Luke miał już dosyć niańczenia jej. Czas, aby opuściła bezpieczne mury Akademii nadszedł szybciej, niż sądziła. Choć spodziewała się takiego obrotu sprawy, nie mogła się z tym pogodzić. Nie chciała opuszczać tego miejsca. Za nic we wszechświecie nie chciała tego robić! Łzy trysnęły z jej oczu. Zarzuciła Luke'owi ręce na szyję, łkając rozdzierająco.

— Proszę, nie każ mi opuszczać Akademii! — zawołała. — To jest mój dom! To tutaj chcę zostać! Zrobię, co tylko będziesz chciał! Będę sprzątać, albo gotować, albo zajmować się młodszymi padawanami... Zrobię cokolwiek! Tylko nie odsyłaj mnie... Błagam!

Luke, mocno skonsternowany, słuchał szlochów i błagań dziewczyny. Owszem, wcześniej rozmawiali o tym, w jaki sposób Madge wyobraża sobie swą przyszłość, napomknął coś o tym, że mogłaby się udać na jaką planetę tylko by chciała, lecz nigdy z własnej woli nie wygnałby jej z Akademii! Sądził po prostu, że dziewczyna sama nie będzie miała ochoty tam pozostać. Była młoda, miała jeszcze całe życie przed sobą. Myślał, że może bardziej wolałaby odlecieć, zwiedzić galaktykę, niż pozostać w nudnej Akademii i całe swe życie poświęcić w całości naukom Jedi. Była tak inna, niż on w jej wieku. Wtedy pragnął jedynie przeżywać przygody, zbierać informacje na temat Jedi, a na myśl o spokoju, nudzie oraz dłuższym pozostawaniu w jednym miejscu, aż przechodziły go ciarki.

— Nie o to chodzi, Madge... — rzekł cicho. Zawsze traktował ją jak własną córkę. Naprawdę nie zamierzał wyrzucać jej z Akademii, choć skoro już o tym wspomniała, w świetle ostatnich wydarzeń może rzeczywiście lepiej byłoby, gdyby stąd odeszła...

Dziewczyna pociągnęła nosem, odsuwając się od niego. Otarła łzy grzbietem dłoni. Luke nadal wyczuwał jej niepokój, coraz głębszy i przytłaczający, ponieważ wciąż nie rozumiała, dlaczego właściwie mistrz Jedi wezwał ją do siebie. Nie domyślała się niczego...

— Jeśli nie chodzi o mój pobyt w Akademii... — zaczęła niepewnie. — To w takim razie, o co?

Luke Skywalker po raz pierwszy miał wrażenie, że nie wie, jak ubrać swe myśli w słowa. Przez lata brał udział w bitwach, stawiał czoła Imperium Galaktycznemu, niestraszne były mu niebezpieczeństwa, lecz teraz obawiał się ponad wszystko reakcji Madge...

— Mistrzu... — Dziewczyna zaczęła się nieco niecierpliwić. — Powiedz mi wreszcie, o co chodzi! — Była wyraźnie zdenerwowana i po raz pierwszy zapomniała o zachowaniu spokoju, podnosząc głos na Luke'a.

— Chodzi o Bena! — odparł szybko mężczyzna.

Madge poczuła się niczym rażona piorunem. O Bena? Jak to, o Bena? Co mogło się stać? Serce biło jej niczym oszalałe. Uświadomiła sobie, że niepokój, który czuła, od początku był związany właśnie z nim... Posłała Luke'owi błagalne spojrzenie. Niech mistrz już dłużej jej nie dręczy! Niech w końcu wyjaśni, o co dokładnie chodzi!

— Dziewczyno, posłuchaj mnie bardzo uważnie — rzekł powoli mistrz Jedi. — Musisz być świadoma, że to, co powiem, wynika jedynie z mojej troski o ciebie. Chcę dla ciebie jak najlepiej...

Madge szybko prędko głową. Nie chciała dyskutować ze Skywalkerem. Pragnęła wreszcie usłyszeć, co się stało.

— Usiądźmy. — Luke podprowadził ją do kamiennej ławy, jedynego oprócz łóżka mebla znajdującego się w jego kwaterze. Poczekał, aż dziewczyna usiądzie, a następnie usadowił się obok niej i ujął jej obie dłonie w swoje. — Madge — podjął ponownie, spoglądając w jej jasne oczy. — Odkąd Ben dowiedział się o Vaderze, zmienił się. Stał się... — Mężczyzna przez moment szukał odpowiedniego słowa. — Nieprzewidywalny. Rośnie w nim ciemność...

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

— Ben się po prostu boi — odrzekła. — Boi się, że w przyszłości mógłby stać się kimś takim, jak Vader, ale do tego nigdy nie dojdzie! Pomogę mu zwalczyć tę ciemność, obiecuję!

Luke uśmiechnął się ze smutkiem.

— Moja droga, obawiam się, że nie dasz rady. Boję się, że dla Bena może być już za późno...

Madge gwałtownie poderwała się na równe nogi.

— To nieprawda! — zawołała. — Zawsze mówiłeś, że nigdy nie jest za późno! Powtarzałeś, że nawet Vader się nawrócił! Może masz rację i Ben nieco się pogubił, ale on jest dobry! Nigdy nie przejdzie na Ciemną Stronę! Nie stanie się drugim Darthem Vaderem! — Dłonie z całych sił zacisnęła w pięści.

— Madge, ciebie zaślepia twoja miłość do Bena! — odrzekł Luke. — Nie widzisz, że on zaczyna stanowić zagrożenie dla wszystkich wokół!

— To nieprawda! — syknęła dziewczyna. — Nawet ty nie znasz Bena tak dobrze, jak ja!

Skywalker spojrzał na nią zimno.

— Madge, to ja jestem mistrzem Jedi — odparł. — Spójrz w głąb siebie, zaufaj Mocy! Wiesz, że mam rację! Też to czujesz! Bena pochłania Ciemna Strona Mocy, a jeśli nie będziesz wystarczająco ostrożna, pochłonie ona także ciebie! Myślisz, że będę spokojnie przyglądał się, jak Ben się stacza i ciągnie cię za sobą na samo dno?!

Madge pokręciła głową. Ukryła twarz w dłoniach, łkając rozdzierająco, ale jej łzy nie mogły w niczym pomóc. Nie sprawią, że Ben się opamięta. Nie przywrócą go Jasnej Stronie Mocy. Luke chwycił dziewczynę za nadgarstki, odsunął dłonie od jej twarzy i zmusił ją, aby na niego spojrzała.

— Musisz być teraz silna — powiedział z ciężkim sercem. — Jak prawdziwa Jedi, musisz odsunąć na bok swe uczucia i zrobić to, co będzie konieczne, jeśli z jakiegoś powodu mnie się to nie uda...

— Nie! — zaprotestowała Madge, nawet nie chcąc sobie wyobrażać, co Luke mógł mieć na myśli. — Nie zrobię niczego przeciw Benowi! Nigdy! Sam powiedziałeś mi kiedyś, że nie ma nic złego w tym, że go kocham i, że nigdy nie powinnam pozwolić sobie wmówić, że jest inaczej!

Twarz mistrza Jedi przybrała ponury wyraz.

— Owszem, tak powiedziałem. Pamiętam. Ale Madge, zrozum mnie, proszę! — Położył dłonie na jej ramionach i lekko je uścisnął. — Sytuacja uległa zmianie! Przyszłość jest w ciągłym ruchu, ale nie widzę jej w jasnych barwach! Nie możesz dłużej spotykać się z Benem! Posłuchaj mnie dobrowolnie. Inaczej po prostu ci tego zabronię!

— Zabronisz?! — wykrztusiła Madge. — Nie możesz! Ja go kocham!

— Doskonale cię rozumiem — starał się wyjaśnić Luke. — Ale jesteś Jedi. Masz swoje obowiązki. Wiesz, że dobro jednostki nie może stać ponad dobrem ogółu. Ben jest groźny! Musisz go od siebie odsunąć, nie ma innego wyjścia. Zmienił się, odkąd dowiedział się o Vaderze. Sama widzisz, jak zachowuje się na treningach. Odciął Kellowi dłoń. Jedi tak nie postępuje...

— Nie obchodzi mnie to! — zawołała Madge, czując łzy spływające po jej policzkach. Miała wrażenie, jakby mistrz Jedi wbił jej tysiące lodowatych ostrzy prosto w serce. Nie mogła zrobić tego, o co ją prosił. Nigdy! Zawiodła się na nim. Okrutnie zawiodła. Co to za mistrz, który z taką łatwością przekreśla swych uczniów?!

Skywalker spojrzał na nią zimno.

— W takim razie, nie pozostawiasz mi żadnego wyboru, Madge — rzekł powoli. — Zabraniam ci dłużej spotykać się z Benem! — Przy ostatnich słowach jego głos przeszedł w krzyk. — Polecisz na Coruscant, skontaktuję się z Tionną, aby przyjęła cię do siebie, i zostaniesz tam, dopóki sytuacja się nie uspokoi!

Dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze, cofając się o krok z miną, jakby Luke ją spoliczkował. Zresztą, po raz pierwszy podniósł na nią głos, więc czuła się podobnie, jak gdyby ją uderzył.

— Nie... — wykrztusiła. — Nie! — zawołała po chwili, czując, jak Moc wibruje wokół niej. Gniew kotłował się w jej duszy i musiała, po prostu musiała znaleźć dla niego jakieś ujście, nim rozsadzi ją od środka. Wyciągnęła przed siebie dłoń, a wtedy Luke nagle uniósł się w powietrze, a w następnej chwili grzmotnął plecami w ścianę i osunął się po niej ciężko. Skywalker ją oszukał! Kiedyś mówił jej coś zupełnie innego! Twierdził, że jej miłość do Bena nie jest niczym złym! Nie rozumiała, dlaczego tak nagle zmienił zdanie, ale jednego była pewna – nigdy, przenigdy nie pozwoli, aby ktokolwiek, lub cokolwiek rozdzieliło ją i młodego Solo! — Nienawidzę cię! — wrzasnęła, podczas gdy mistrz Jedi powoli gramolił się z podłogi. — Nie pozwolę ci stanąć między nami! Nigdy!

Zanim minęło jego zdumienie i Luke zdążył w jakiś sposób zareagować, Madge wyminęła go i wybiegła czym prędzej z jego kwatery. Nie zdziwiła się, gdy na zewnątrz spotkała Bena. Wyglądało na to, że cały czas podsłuchiwał jej rozmowę z mistrzem Jedi, bo sprawiał wrażenie mocno zdenerwowanego. Nerwowo przechadzał się w tę i we w tę, dłonie co rusz silnie zaciskając w pięści, to znów rozluźniając. Na jego widok kolejne łzy spłynęły po policzkach dziewczyny.

— Ben! — zawołała, biegnąc ku niemu.

Chłopak przystanął, spoglądając w jej stronę. Otaczająca go Moc nabrzmiała smutkiem. Ruszył ku dziewczynie. Spotkali się w połowie drogi. Solo natychmiast pochwycił ją w ramiona. Przytulał ją przez dłuższą chwilę, ale wreszcie z cichym westchnieniem odsunął się od niej.

— Słyszałeś...? — spytała zduszonym głosem.

Solo powoli skinął głową.

— Każde słowo... — Przez moment z dziwną miną spoglądał w oczy dziewczyny, aż w końcu ujął jej dłonie w swoje. — Madge, nie jesteś tutaj bezpieczna — rzekł szybko. — Chodź, nie mamy ani chwili do stracenia!

Madge pozwoliła, aby Ben powiódł ją za sobą w stronę lasu. Po krótkim marszu znaleźli się na polanie, gdzie czasem trenowali walkę na miecze świetlne. Na trawie stał niewielki statek. Dziewczyna nie potrafiła odgadnąć jego typu, ponieważ zbyt dobrze nie znała się na statkach, ale okręt na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie szybkiego i zwinnego.

— Ben, co się dzieje? — spytała szybko, wyczuwając w Mocy coś ciemnego, duszącego, co zawisło nad Akademią Jedi niczym ciężkie, czarne chmury.

— Luke nie cofnie się przed niczym — odrzekł chłopak. — Musisz opuścić to miejsce! Chodź!

Rampa statku opadła. Ben sprawnie wspiął się do wnętrza statku, ale dziewczyna zawahała się. Akademia Jedi była w końcu jej domem... Odwróciła się, spoglądając na strzeliste wieżyczki widoczne w oddali ponad koronami drzew. Na moment opadło ją uczucie, że widzi je po raz ostatni. Pokręciła głową, aby pozbyć się tego wrażenia. Z pewnością wróci tam wkrótce, ale Luke mówił tak okropne rzeczy... Nie mogła mu już ufać. Pozostał jej jedynie Ben. Tylko jemu naprawdę na niej zależało, tylko on ją prawdziwie kochał. Komu innemu mogłaby zaufać, jeśli nie właśnie jemu?

— Madge? — usłyszała nagle.

Drgnęła, odrywając wzrok od wieżyczek Akademii. Ben stał u szczytu rampy statku. Cofnął się, zdając sobie sprawę, że Madge nie idzie za nim, choć zdążył już dotrzeć do kokpitu i uruchomić silniki okrętu. Dziewczyna spojrzała na niego. Solo sprawiał wrażenie, że za chwilę zacznie ze zniecierpliwienia przestępować z nogi na nogę.

— Naprawdę nie mamy zbyt wiele czasu. Chodź! — nalegał.

Zawahała się po raz ostatni, lecz w końcu podbiegła do niego. Ben chwycił ją za dłoń. Wdusił przycisk podnoszący rampę i oboje ruszyli do kokpitu.

— Dokąd mnie zabierasz? — spytała Madge, gdy już usadowiła się w fotelu pasażera, zapinając uprząż ochronną.

— W bezpieczne miejsce — odrzekł chłopak, manewrując kontrolkami i przyciskami na konsoli sterującej.

Madge nagle zamarła. Zaczęła na powrót rozpinać uprząż.

— Co robisz? — warknął Solo.

— Moje rzeczy, Ben! — odparła szybko dziewczyna. — Wszystkie zostały w mojej kajucie! Muszę po nie wrócić!

Chłopak zerknął na nią przez ramię. Ujrzał rękojeść miecza świetlnego, przytroczoną do paska Madge i pokręcił głową.

— Masz wszystko, czego ci trzeba — oznajmił. — Siadaj, nie mamy już czasu!

Mimo to, dziewczyna nie przestała rozpinać uprzęży. Mocno zacisnęła usta i zanim Ben zdążył ją powstrzymać, wybiegła ze statku. Nie zdąży zabrać wszystkiego, co mogłoby być jej potrzebne, ale w jej kwaterze zostały trzy rzeczy, których za żadne skarby nie porzuci – jej mitara, pluszowa tooka oraz skrawek pergaminu, na którym Solo wykaligrafował dwa słowa, które na zawsze wryły się w jej pamięć oraz serce. Gdy wróciła na pokład statku, Ben był wyraźnie zły. Nie czekając, aż usiądzie, poderwał okręt do lotu. Madge ciężko opadła na fotel pasażera. Zapięła pasy ochronne, wpatrując się w krajobraz planety widoczny za przednim iluminatorem. Nie wiedziała, skąd Ben wziął statek, ale trochę obawiała się zapytać. Chłopak zachowywał się... Dziwnie. Wmówiła sobie jednak, że z pewnością jest to jedynie wynikiem jego troski o nią. Nie chciała więc przysparzać mu dodatkowych problemów oraz zmartwień. Ale Ben milczał przez cały czas trwania lotu, a ona nagle zaczęła zdawać sobie sprawę, że chyba jednak popełniła błąd. Gwałtownie zatęskniła za Akademią, którą ledwo co zdążyła opuścić. Czy naprawdę jej lub Benowi, albo komukolwiek innemu mogło grozić ze strony Luke'a jakiekolwiek niebezpieczeństwo? Nie wierzyła w to. Solo na pewno w głębi serca także w to nie wierzył, ale skoro już zgodziła się, żeby zabrał ją stamtąd, nie zamierzała zmuszać go do powrotu. Sądziła bowiem, że chłopak postanowi zostawić ją na kilka dni w domu swych rodziców na Chandrili, lub ewentualnie podrzuci ją do Landa, jednak, gdy statek wreszcie wyszedł z nadprzestrzeni i oczom Madge ukazała się żółta kula piachu, bez choćby jednej plamy zieleni lub błękitu, przez jej ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Łzy wezbrały w jej oczach.

— Ben... — wykrztusiła, czując ogromną gulę, która nagle utkwiła jej w gardle. Z trudem przełknęła ślinę. — Co to za miejsce?

— Tatooine — odrzekł chłopak, nawet na nią nie spojrzawszy.

— Tatooine... — powtórzyła jak echo, zapadłszy się głębiej w swoim fotelu. Miała co do tego złe, bardzo złe przeczucia. Chciała poprosić, żeby Ben na powrót zabrał ją do Akademii Jedi, ale miała wrażenie, że swą prośbą ściągnęłaby jedynie na siebie jego gniew, więc w ostatniej chwili ugryzła się w język, przyglądając się ze łzami w oczach, jak Ben przygotowuje statek do lądowania.

Weszli w atmosferę planety i po chwili chłopak posadził niewielki okręt na piaszczystym podłożu, po stronie planety, na której panował dzień. Żadna kontrola lotów nie wywołała ich; Solo wylądował w niewielkim oddaleniu od budynków jakiejś osady. Madge nie śmiała ruszyć się z miejsca. Może to tylko przystanek? Może trzeba dokonać jakichś ważnych napraw przed dalszą drogą, lub uzupełnić paliwo? Przecież Ben na pewno jej tam nie zostawi, prawie na środku pustyni... Ale, kiedy chłopak puścił stery i odwrócił się ku niej, zrozumiała, że taki właśnie miał zamiar. Serce podeszło jej do gardła, a łzy spłynęły po policzkach.

— Ben, nie... — szlochała. — Błagam, nie zostawiaj mnie tutaj...

Solo tylko pokręcił głową.

— Nie mam wyboru! — zawołał gwałtownie, czym jeszcze bardziej przeraził Madge. — Ale nie martw się — dodał po chwili, już nieco spokojniej, ujmując jej dłoń. — Wrócę po ciebie. Zobaczysz, wszystko się ułoży...

Dziewczyna nadal łkała spazmatycznie, gdy Ben pociągnął ją za sobą, zmuszając, aby w biegu pozbierała swoje rzeczy, wstała i wyszła za nim, prosto na spaloną słońcem powierzchnię Tatooine. Wiedziała, że Luke spędził na tej planecie osiemnaście lat swojego życia, ale wiedza ta nawet w najmniejszym stopniu nie była w stanie poprawić jej samopoczucia. Bała się. Przecież nie na darmo Tatooine nazywana była siedliskiem największych i najgorszych kryminalistów w całej galaktyce. Jak wiele czasu przyjdzie jej tam spędzić? Przecież Ben nie pozwolił jej się spakować, nie miała przy sobie żadnych swoich rzeczy, wyłącznie miecz świetlny, który dyndał smętnie u jej pasa, oraz przedmioty, które stanowiły dla niej największą wartość. Ale co z ubraniami? Z pożywieniem? Z wodą?

Ben przystanął, zerkając w kierunku widocznych nieopodal zabudowań osady. W następnej chwili położył dłonie na ramionach Madge, zmuszając ją, aby na niego spojrzała.

— Hej, zaufaj mi — powiedział, starając się uśmiechnąć. — Wszystko będzie dobrze. Wrócę po ciebie, przysięgam. To Mos Espa — wyjaśnił, ruchem głowy wskazując w kierunku miasta. — Nikt nie powinien cię tam szukać. Ukryjesz się.

Dziewczyna pobladła wyraźnie. Przecież przepadnie na tej planecie... Przez twarz Bena przemknął cień.

— Dasz sobie radę, Madge — zapewnił. — Jesteś silna!

— Ale ja nie chcę tutaj zostać! — zaprotestowała. Zarzuciła ręce na szyję chłopaka, wtulając się w niego ze wszystkich sił. — Ben, boję się... — chlipnęła.

— Wiem — odrzekł szybko Solo. — Ale nie będziesz tu długo! Wrócę po ciebie! Przysięgam! Rozumiesz?

Madge miała wrażenie, że jego głos zadrżał lekko, ale w następnej chwili Ben ujął jej twarz w obie dłonie, pocałował ją mocno, a następnie odwrócił się i bez słowa pobiegł ku frachtowcowi. Dziewczyna z rozpaczą przyglądała się, jak statek po chwili odpala silniki i wznosi się ku niebu. Pobiegła kawałek za nim. Wracaj!, chciała wrzeszczeć. Nie zostawiaj mnie! Ale z jej piersi dobył się jedynie cichy szloch. Pozostawił ją na piaskach tej spalonej przez bezlitosne słońca planety, ale nakazał jej tam na siebie czekać. Obiecał, że wróci po nią, więc z pewnością to zrobi.

Kiedy stary, wysłużony frachtowiec zupełnie znikł jej z oczu, opadła na ziemię, ale nadal nie oderwała wzroku od jasnego, błękitnego nieba. Czekała...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top