XXXII. Żuk

Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin

Madge przebudziła się tuż przed rozpoczęciem kolejnej doby okrętowej, z głębokim wrażeniem, że coś jest nie tak. Czuła się zmęczona i niewyspana. Moc ciągle podszeptywała jej o czającym się gdzieś w pobliżu niebezpieczeństwie. Dziewczyna zerknęła na Bena. Nadal spał, ciasno otaczając ją ramionami, spokojny i najwyraźniej zupełnie nieświadomy grożącego mu niebezpieczeństwa. Madge powoli wysunęła się z jego ramion, tak, aby go nie zbudzić. Ubrała się i najciszej jak umiała, przeszukała jego kwaterę, starając się znaleźć źródło zagrożenia. Jej starania po kilku chwilach spełzły na niczym. Nie znalazła niczego podejrzanego. Wtedy jednak przypomniała sobie o owadzie, którego poprzedniego dnia widziała w swojej komnacie. Cóż, żuk śmigający po sterylnych pomieszczeniach gwiezdnego niszczyciela z pewnością nie należał do codziennych widoków. Zastanowiła się chwilę. Czy źle zinterpretowała podszepty Mocy, a niebezpieczeństwo, które wyczuwała tak naprawdę groziło jej, a nie Benowi? Zmarszczyła brwi. Ale to przecież nie miało żadnego sensu! Nie była nikim ważnym! Czyżby jednak ktoś obawiał się, że będzie miała znaczący wpływ na decyzje Bena? Nie, to również nie miało najmniejszego sensu. Najwyższy Dowódca już nieraz udowodnił, że ma jej zdanie za nic i i tak nie zamierza jej słuchać. Jednak, ponieważ u Bena niczego nie znalazła, postanowiła przeszukać także swoją kwaterę. Bezszelestnie opuściła pomieszczenia zajmowane przez Kylo Rena, przebiegła przez korytarz i po kilku sekundach znalazła się u siebie. Od razu czujnie rozejrzała się po salonie. Tutaj niebezpieczeństwo wyczuwała zdecydowanie bardziej wyraźnie, niż u Bena. W prawą dłoń ujęła rękojeść swego miecza świetlnego, ale na razie nie aktywowała go. Nadal nie była pewna, z czym przyjdzie jej się zmierzyć. Przeszukała salon i, niczego nie znalazłszy, skierowała swe kroki do sypialni. Gdy tylko przestąpiła próg pomieszczenia, Moc ostrzegła ją, żeby uważała. Dziewczyna gwałtownie cofnęła się w tył, uderzając plecami o ścianę. Po podłodze tuż przy łóżku kręcił się ten sam niewielkich rozmiarów żuk, którego widziała wczoraj. Wyglądało na to, że Moc usilnie starała się ostrzec ją właśnie przed nim. Madge ledwo była w stanie w to uwierzyć. Przecież takie maleństwo z pewnością nikomu nie wyrządziłoby żadnej krzywdy... Mimo to, spróbowała sięgnąć Mocą do umysłu zwierzęcia. Wyczuła tylko jedno – głód. Głód zabijania i sycenia się swą martwą ofiarą...

Madge gwałtownie wciągnęła powietrze. Owad wyczuł ją i rzucił się w jej stronę, wysuwając długą, zakończoną ostro, niczym szpikulec, ssawkę. W tej samej sekundzie dziewczyna aktywowała fioletową klingę swego miecza świetlnego. W następnej chwili owad, przecięty na pół jednym chirurgicznym cięciem, upadł na pokład. Madge dezaktywowała broń i przyklęknęła, by przyjrzeć się dokładniej niewielkim, dymiącym szczątkom. Owad, zamknięty w czarnym, chitynowym pancerzyku, podążał za swym pierwotnym instynktem – pragnął zaspokoić głód, a ona była potencjalną ofiarą. Kto jednak, na sczerniałe kości Imperatora, podrzucił go do jej kwatery? Nie wierzyła, aby znalazł się tam przypadkiem. A skoro był tak niebezpieczny, że w Mocy odbierała ostrzeżenia przed nim, ktoś najwyraźniej naprawdę się pomylił i zamiast do komnaty Bena, dostarczył go do niej. Jej podejrzenie od razu padło na generała Huxa. Nie tylko dlatego, że czuła do niego ogromną niechęć. Hux jako jedyny posiadał ambicję oraz środki, aby sięgnąć po tytuł Najwyższego Dowódcy i zdetronizować Bena. Nieważne, w jaki sposób. Dla władzy Hux zrobiłby wszystko...

Dziewczyna lekko trąciła czubkiem palca jedną z części żuka. Ciekawiła ją ta ostra trąbka. Czy owad wysysał krew swej ofiary, czy wstrzykiwał jej jakąś zabójczą toksynę, a później żywił się jej ciałem? Może nawet składał jaja w ciele swej ofiary, aby larwy miały się czym żywić? Cóż, póki co jednak Madge nie miała ochoty stać się pożywką dla przyszłych pokoleń owadów. Wstała i już zamierzała rozgnieść resztki żuka stopą, kiedy nagle coś przyszło jej do głowy. Wstrzymała się chwilę i wtedy usłyszała, że drzwi do jej kwatery rozsunęły się. Do środka wpadł Ben. W jego ciemnych oczach lśniła panika i strach tak ogromny, że całkowicie przysłaniał jego obecność w Mocy.

— Madge! — zawołał, chwytając ją w ramiona. — Na Moc, nic ci nie jest?! — Odsunął ją od siebie na odległość wyciągniętych ramion. Jego dłonie przesunęły się po jej twarzy i szyi, a wzrok obiegał całą sylwetkę, szukając jakichkolwiek śladów ran czy urazów. — Niebezpieczeństwo, o którym mi mówiłaś... — Z trudem przełknął ślinę. — Ono groziło tobie... Co się stało?

— Ben, nic mi nie jest. Wszystko w porządku — odrzekła dziewczyna, ujmując go za dłoń. — Popatrz. — Czubkiem buta szturchnęła jedną z połówek żuka, którego ktoś podrzucił do jej kwatery.

Mężczyzna zmarszczył brwi, zerkając na martwego owada.

— Skąd to się tu wzięło? — wymamrotał. Pochylił się i ujął w dłoń obie połowy żuka. — Wiesz, co to?

Madge wzruszyła ramionami.

— Nie mam pojęcia, ale ktoś chyba planował się ciebie pozbyć i pomylił kwatery... To ten owad był niebezpieczeństwem, które czułam. Zaatakował mnie...

Ben warknął wściekle. Z trudem powstrzymał się przed zaciśnięciem dłoni w pięść. Żuk był dowodem na to, że ktoś go zdradził. Ktoś usiłował zamordować Madge. Na pewno nie zostawi tak tej sprawy!

— Wiesz, co to za gatunek, Ben? — spytała cicho dziewczyna.

Solo pokręcił głową. Objął ją drugą ręką i przycisnął mocno do swej piersi. Czule musnął ustami czubek jej głowy.

— Sprawdzimy to — obiecał. — Dam ci eskortę. Od dziś wszędzie będziesz poruszać się w towarzystwie szturmowców. Co najmniej czterech!

Madge odsunęła się od niego. Zmarszczyła brwi, gniewnie spoglądając na Bena.

— Nie! — zaprotestowała. — Nie potrzebuję ochrony! Sama dam sobie radę! Twoi żołnierze będą mi tylko przeszkadzać!

— Madge...

— Nie, Ben! — twardo powtórzyła dziewczyna. — Żadnych wałęsających się za mną szturmowców! Koniec i kropka!

Solo ściągnął ciemne brwi, ale zdał sobie sprawę, że gdy Madge już raz na coś się uprze, nie da rady z nią wygrać. Powoli skinął głową.

— Dobrze, nie przydzielę ci eskorty, ale dostaniesz straż, która będzie przez całą dobę pilnować drzwi do twojej kwatery.

Madge oparła prawą dłoń na biodrze. Jej lewa ręka powędrowała do szyi. Lekko musnęła palcami wisiorek, który dostała od Bena. Niech mu będzie. Łatwiej zniesie dwóch żołnierzy pilnujących wejścia do jej kwatery, niż szturmowców pałętających się wszędzie za jej plecami.

— Może być — mruknęła. — A co zrobimy z tym robalem?

— Poddamy go analizie — odparł Ben. — Chodź.

Odwrócił się na pięcie, powiewając połami swej czarnej peleryny. Madge czym prędzej potruchtała za nim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top