XXXI. Niebezpieczeństwo
Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin
Madge z ulgą powitała koniec długiej, męczącej narady, na którą zaciągnął ją Ben. Wiedziała, że zrobił to z czystej złośliwości, ponieważ nie była mu tam do niczego potrzebna. Wczoraj schlała się w trupa i głowa bolała ją niemiłosiernie. W dodatku jej żołądek zaczynał wyprawiać dzikie harce. Nie potrafiłaby nawet zreferować, o czym Najwyższy Dowódca debatował ze swymi rycerzami. Zastanawiało ją tylko, w jaki sposób wczorajszej doby dotarła do swej kwatery i dlaczego Clei Ren przygląda jej się w tak dziwny sposób. W jego oczach lśniła dziwna troska (raczej niepodobna do typowego użytkownika Ciemnej Strony Mocy), a gdy ich spojrzenia spotykały się, uśmiechał się do niej ledwo zauważalnie. Właściwie to tylko kąciki jego ust drgały leciutko, ale nie miała wątpliwości, że gdyby byli sami, jego wargi rozciągnęłyby się w szerokim uśmiechu. Całkowite przeciwieństwo młodego Rena stanowił Solleks. Człowiek, który był kiedyś Gannerem Rhysode'm, starannie omijał ją wzrokiem, lecz gdy już zdarzyło mu się na nią spojrzeć, głębia nienawiści kryjąca się w jego oczach, przerażała ją. Gdyby tylko był w stanie to zrobić, z pewnością na miejscu spopieliłby ją wzrokiem. Już zaczęła sobie nawet wyobrażać, jak z oczu mężczyzny wystrzeliwują nagle wiązki lasera, przeszywając jej pierś. Lub głowę, która nagle eksplodowałaby niczym dojrzały owoc. Jedynie Ben ani razu nie spojrzał na nią, ale przynajmniej zachował w sobie dość litości, aby nie pytać jej o zdanie w żadnej kwestii. Pamiętała bowiem, jaki chłód bił od niego, gdy sam osobiście przybył do jej katery, aby wyrwać ją ze snu. Nie pozwolił jej się przebrać, ani wziąć prysznica, więc miała na sobie to samo, wymięte ubranie co poprzedniego dnia oraz cuchnęła straszliwie przetrawionym alkoholem. Natomiast o tym, w jakim stanie muszą znajdować się jej włosy, nie chciała nawet myśleć. Ledwo zdążyła jedynie ochlapać twarz wodą, a Ben już ciągnął ją za sobą do sali konferencyjnej. Oprócz Renów obecnych tam było także kilku admirałów oraz, oczywiście, generał Hux, który przecież musiał się wcisnąć dosłownie wszędzie. Generalątko aż promieniowało pewnością siebie. Po raz pierwszy odkąd go poznała, Armitage stał dumnie wyprostowany, z wysoko uniesioną głową i cały aż kraśniał z pychy. Madge natomiast przez całą naradę miała ochotę legnąć przy tym przeklętym stole, przy którym rozsiedli się pozostali, zamknąć oczy i zasnąć, ale Ben nakazał jej przez cały czas trwania narady stać za swoimi plecami. Pod koniec nogi już uginały się pod nią i ledwo była w stanie na nich ustać. Czuła się, jakby spędziła tam całą wieczność, ale wreszcie Najwyższy Dowódca wstał, sygnalizując tym samym koniec zebrania. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, na moment przymykając oczy. Ben opuścił salę konferencyjną, nie czekając aż inni zrobią to samo. Madge natychmiast ruszyła za nim, ale zdążyła jeszcze zauważyć jak Hux i Solleks Ren wymieniają między sobą dyskretne spojrzenia. Przez sekundę zastanowiła się, czy ci dwaj przypadkiem nie knują czegoś, ale niemal natychmiast porzuciła tę myśl jako niedorzeczną. Hux za nic we wszechświecie nie zniżyłby się do współpracy z kimś, kto ma po swojej stronie Moc. A sam Solleks... Cóż, Ganner pogardzał teraz każdym, kto nie był nim. Z pewnością więc jedynie coś jej się przywidziało.
Ben poczekał, aż odeszli kawałek od sali konferencyjnej, po czym gwałtownie zatrzymał się i odwrócił ku Madge.
— Jesteś z siebie dumna? — spytał zimno.
Dziewczyna była tak zmęczona, że ton jego głosu nie zrobił na niej żadnego wrażenia. Ledwo uniosła wzrok, aby na niego spojrzeć. Nie miała nawet siły ani ochoty się odzywać. Ruszyła do przodu, pragnąc wyminąć Najwyższego Dowódcę i czym prędzej udać się do swej kwatery, ale Ben złapał ją za łokieć i przytrzymał w miejscu.
— Madge — warknął. — Pytałem, czy jesteś z siebie dumna!
— Nie drzyj mi się do ucha — odwarknęła dziewczyna głębokim, gardłowym głosem. — Boli mnie głowa!
— Nie będę z tobą dyskutował w ten sposób!
Madge odepchnęła jego rękę, a po chwili z całych sił, jakie jeszcze jej pozostały, pchnęła go obiema dłońmi w pierś.
— Idź w pizdu! — wrzasnęła.
Następnie wypluła z siebie stek przekleństw w tym dziwnym języku z Föld. Kylo nie rozumiał słów, ale podejrzewał, że wyzywała go od najgorszych. Znów. Nie próbował więc jej powstrzymywać. Niech idzie. Zamiast tego bezradnie przyglądał się jak, nadal nieco chwiejnym krokiem, zmierza w kierunku swej kwatery. Po chwili, zamiatając pokład długą peleryną, Ren ruszył na mostek. Musiał sprawdzić niepokojące doniesienia o Ruchu Oporu, który podobno przejął dwa kolejne posterunki Najwyższego Porządku, podburzając nie tylko mieszkańców nieposłusznych planet, ale także... Żołnierzy, do tej pory wiernie służących Najwyższemu Porządkowi. Miał więc na głowie ważniejsze problemy, niż Madge, która pozwoliła, aby władzę nad nią przejęła tak prozaiczna rzecz jak alkohol i całkowicie przesłoniła jej wszystko, całą rzeczywistość. Tylko raz zatrzymał się i odwrócił, pragnąc upewnić się, że dziewczyna podąża we właściwym kierunku. Zdążył jeszcze zauważyć skrawek jej szaty, gdy znikała za zakrętem korytarza...
Madge nie wyczuła, że Ben się jej przyglądał, a w swym chwilowym porywie wściekłości nie chciała o nim nawet myśleć. Po dotarciu do swej kwatery wzięła szybki prysznic, po czym ciężko runęła na łóżko. Długo spała jak zabita, a ocknęła się czując nieprzyjemny posmak w ustach i mając wrażenie, że usłyszała cichy szum, jakby zasuwanych drzwi. Wytarła cieknącą jej z kącika ust stróżkę śliny i przejechała dłonią po zmęczonej twarzy. Musiała jeszcze śnić. Oprócz niej w pomieszczeniu nie było nikogo. Była całkiem sama. Ubrała się, zerkając na chronometr. Doba okrętowa właśnie dobiegała końca. Przespała nieomal cały dzień, ale nadal była potwornie zmęczona. Jak to w ogóle możliwe? Gdy sięgała po rękojeść miecza świetlnego, pozostawioną na łóżku, do jej uszu dobiegł dziwny dźwięk. Jakby... Szum skrzydełek niewielkiego stworzenia? Tak, najprawdopodobniej owada. Rozejrzała się i wtedy dostrzegła niewielkiego żuka o czarnym, chitynowym pancerzu, który niespokojnie kręcił się przy drzwiach do jej kwatery. Skąd mógł się tam wziąć? Przecież pokład gwiezdnego niszczyciela powinien być sterylny! Czy ona powinna zaraportować gdzieś tego owada? Przypięła do pasa miecz świetlny, ruszając w kierunku żuka, a wtedy on najpierw zaczął kręcić się po podłodze, niby bez ładu i składu, a w następnej chwili wystrzelił jak z procy, śmignął pod nogami dziewczyny i schował się pod jej łóżkiem. Madge zanurkowała za nim, zaglądając pod łóżko, ale wtedy jej umysł dosłownie rozwrzeszczał się jednym słowem: niebezpieczeństwo! Niemal widziała zapalające się w jej mózgu czerwone lampki alarmowe. Gwałtownie poderwała się na równe nogi. Ben! Rzuciła się biegiem ku wyjściu z kwatery. Ben był u siebie. Użyła Mocy, aby rozsunąć właz i czym prędzej wbiegła do środka. Była przekonana, że Moc pragnie ostrzec ją przed niebezpieczeństwem, które groziło właśnie jemu, ale ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że gdy opuściła swą kwaterę, niebezpieczeństwo zmalało. Nadal je wyczuwała, ale nie tak silne, jak u siebie. Zmarszczyła brwi. O co w tym wszystkim chodzi? Ben był Najwyższym Dowódcą, więc to, co wyczuwała, musiało mieć jakiś związek właśnie z nim. Chciał, aby go chroniła, więc chyba nadszedł wreszcie czas, aby w końcu zaczęła to robić...
Madge weszła do sypialni mężczyzny. Za drzwiami prowadzącymi do odświeżacza usłyszała szum wody, więc domyśliła się, że Ben bierze prysznic. Obrzuciła wzrokiem jego ascetycznie urządzoną kwaterę, po czym, niewiele myśląc, zrzuciła ubranie, pozostawiając je byle gdzie na podłodze. Rękojeść miecza świetlnego wsunęła pod poduszkę i w samej bieliźnie wślizgnęła się do łóżka Bena. Skoro coś czyhało na jego życie, nie opuści go, nawet choćby siłą próbował wyrzucić ją ze swej kwatery. Zwinęła się w kłębek, intensywnie wpatrując się w jeden punkt na szarej ścianie na wprost łóżka. Kilka chwil później szum wody ustał. Ben skończył brać prysznic i po chwili wszedł do sypialni. Jego biodra opasał krótki ręcznik, drugim właśnie wycierał włosy. Madge uniosła głowę, spoglądając na niego. Przez jego szyję i pierś biegła długa, poszarpana blizna. Kolejna, okrągła, wyglądająca jak ślad po oparzeniu końcówką miecza świetlnego, widniała na lewym ramieniu mężczyzny. Na swym ciele nosił ślady wielu walk oraz wielu lat cierpienia. W pierwszej chwili jej serce ścisnęło się z bólu. W następnej pomyślała, że blizny dodają mu niesamowitego uroku. Przez lata ich rozłąki, Ben nabrał pewności siebie. Zmężniał. Zawsze był przystojnym i uroczym chłopakiem, ale teraz stał się zabójczo przystojnym mężczyzną...
Solo zawahał się i zatrzymał w pół kroku, ujrzawszy w swoim łóżku Madge, w dodatku, mającą na sobie wyłącznie bieliznę. Jego oczy rozszerzyły się, a brwi powędrowały do góry.
— Madge... — wykrztusił. — Co ty... Wyprawiasz?
W jego głosie brzmiało zdumienie, ale wbrew wszystkiemu, Ben zdawał się być zadowolony, że ją widzi. Domyślała się, na co liczył, więc od razu postanowiła wybić mu z głowy jego brudne myśli.
— Nie wyobrażaj sobie niewiadomo czego! — warknęła. — Grozi ci jakieś niebezpieczeństwo, nie wyczuwasz tego?
Ben zmarszczył ciemne brwi.
— Mnie? — powtórzył. — Niebezpieczeństwo? To dlatego prawie naga znalazłaś się w moim łóżku?
Wbrew samej sobie Madge poczuła, że się rumieni.
— Nie chcę, żebyś dziś spał sam — burknęła.
Solo zachichotał.
— Pewnie... — rzucił.
Na moment zniknął za drzwiami do odświeżacza, a gdy wrócił, miał na sobie ciemne spodnie, w których, jak domyśliła się Madge, zwykle sypiał. Z końcówek jego ciemnych włosów nadal skapywała woda. Splótł ramiona na piersi, przez moment przyglądając się dziewczynie. Ostatnim razem, gdy znaleźli się razem w łóżku, nie przypomniał sobie, aby któreś z nich zmrużyło oczy choć na sekundę... A zdarzyło się to tak wiele lat temu... Od tamtej pory mnóstwo rzeczy uległo zmianie. Oni także. Ben nie był już tą samą osobą, którą Madge znała wcześniej. Nie umiał nią być. Już nie. Ale Madge także nie była już taka sama... Mężczyzna poczuł przygniatający go nagle ogromny smutek. Madge zawsze była dla niego niczym gwiazda świecąca pustą nocą. Dlaczego ją opuścił? Dlaczego pozwolił, aby to kiedykolwiek miało miejsce...?
Dziewczyna nagle parsknęła cicho.
— Co tak patrzysz? — mruknęła.
Solo delikatnie pokręcił głową.
— Nic — odrzekł cicho. — Nieważne. Śpij, Madge...
Po chwili zbliżył się do łóżka i położył obok niej. Dziewczyna odwróciła się plecami do niego, więc Ben po chwili uczynił to samo. Słyszał spokojny, miarowy oddech Madge i był pewien, że dziewczyna zasnęła. Po chwili jednak poczuł, że Madge wsunęła stopy pomiędzy jego nogi. Syknął, ponieważ jej palce jak zwykle były zimne jak sople lodu. Madge zaśmiała się cicho.
— Jak za dawnych czasów, co? — usłyszał jej stłumiony głos, jakby wtulała twarz w poduszkę.
Uśmiechnął się lekko.
— Tak... — wymamrotał.
Madge nadal była niespokojna. Na moment zapadła cisza, ale dziewczyna nerwowo przebierała stopami po stopach Bena.
— Ben... — szepnęła w końcu. — Wróć do domu...
Serce mężczyzny ścisnęło się z bólu.
— Nie mam domu — odrzekł.
Ponownie w komnacie zapadła grobowa cisza. Solo był przekonany, że Madge już nie odezwie się do niego, zapewne urażona do żywego jego odpowiedzią, ale nagle usłyszał jej cichy szloch. Po chwili dziewczyna usiadła na skraju łóżka. W mroku panującym w pomieszczeniu, widział, jak drżą jej ramiona i jak podnosi dłonie do twarzy, aby otrzeć z nich łzy. W jego sercu zagościł nagle lodowaty lęk – lęk, że Madge opuści go. Tym razem już na zawsze...
— Powiedz mi... — wykrztusiła w pewnym momencie, głosem stłumionym przez łzy. — Czy zostało w tobie coś wartego ocalenia?
Nie czekając na odpowiedź, wstała, ale wtedy Ben niespodziewanie chwycił ją za rękę.
— Madge... Zostań tu... — poprosił. W jego głosie zabrzmiał autentyczny strach. — Zostań dziś ze mną...
Dziewczyna zawahała się, sprawiając mu tym jeszcze większy ból. W końcu postanowiła jednak wrócić do łóżka. Ben natychmiast objął ją, przyciskając mocno do swej piersi. Przez moment bez słowa leżeli przytuleni do siebie. Solo pragnął jednak jakiegoś gestu, zapewnienia z jej strony, że nie odejdzie, nie opuści go...
— Nie odchodź... — wyszeptał niemal wprost do jej ucha.
Madge westchnęła ciężko. Obróciła się w ramionach Bena, kładąc się twarzą ku niemu. Leżeli teraz nos w nos. Usta Bena znajdowały się ledwo kilka milimetrów od ust dziewczyny. Pragnął ją pocałować, ale jednocześnie powstrzymywał się przed tym ze wszystkich sił. Nie miał pewności, jak Madge zareagowałaby na pocałunek, a nie chciał jej spłoszyć. Naprawdę pragnął tej nocy mieć ją przy sobie i czuć ciepło jej miękkiego ciała tuż obok swojego. Dziewczyna ujęła jego twarz w obie dłonie, patrząc mu w ciemnościach prosto w oczy.
— Nigdzie się nie wybieram — odrzekła.
Po tych słowach wtuliła się w niego i po kilku chwilach oboje zapadli w sen. Sen Madge był jednak niespokojny, bez snów. Dziewczyna przez całą noc wierciła się nerwowo, ponieważ w jej podświadomości wciąż wypływało na wierzch jedno słowo: niebezpieczeństwo...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top