XXVI. Rycerze Ren
Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin
Madge miała dziwne sny. Niespokojne. Pełne złych przeczuć. Widziała Luke'a, który mówił jej, że znalazła się w samym sercu ciemności i prosił, żeby uważała na siebie. Pragnęła zapytać go o to, co wydarzyło się w Akademii Jedi, o to, co widziała we wspomnieniach Bena, ale Skywalker nie słyszał jej, lub udawał, że nie słyszy. Miała ochotę jednocześnie wrzeszczeć, płakać i przytulić się do niego. Ale Luke nie zbliżył się do niej. Nawet, gdy starała się do niego podbiec, on jedynie oddalał się od niej coraz bardziej. Bezustannie powtarzając, że zewsząd otacza ją mrok, i prosząc, by uważała na siebie...
Wreszcie Madge ocknęła się, zdając sobie sprawę, że był to jedynie sen. Wtedy też spotkała ją miła niespodzianka. Okazało się, że spogląda prosto w bursztynowe oczy Bena, mające ten niesamowity, niepowtarzalny odcień koreliańskiej brandy. Głowę opierała na poduszce tuż obok głowy Bena. On natomiast obejmował ją jednym ramieniem, przytulając do siebie mocno...
— Czułem twoją obecność... — wymamrotał. Odchrząknął, ponieważ gardło nadal miał wyschnięte i podrażnione po intubacji, która była konieczna, aby umieścić go w pojemniku z bactą. — Byłaś tutaj... Cały czas...
Delikatnie skinęła głową, muskając policzek Bena czubkami palców. Mężczyzna uśmiechnął się z trudem. Wyciągnął drugą rękę, jakby pragnął zamknąć Madge w uścisku swych ramion, ale skrzywił się i natychmiast opadł z powrotem na poduszki. Każdy nieco gwałtowniejszy ruch sprawiał, że od rany na boku na całe jego ciało promieniował potworny ból. Może i był Najwyższym Dowódcą oraz Wielkim Mistrzem Zakonu Ren, ale z własną fizycznością nie wygra. Tak poważnej rany nie wolno było mu zlekceważyć. W końcu, klinga miecza świetlnego Deliana Rena przeszyła go na wylot...
Madge poruszyła się niespokojnie i przysiadła na krawędzi łóżka.
— Nie wstawaj — powiedziała z troską. — Powinieneś odpoczywać...
Ben spojrzał na nią. Jego usta rozciągnęły się w wymuszonym uśmiechu. Wyciągnął ku niej lewą dłoń. Ujęła ją w obie ręce i przycisnęła do ust. W oczach dziewczyny zakręciły się łzy. Tak niewiele brakowało, by utraciła go już na zawsze...
— Madge — powiedział cicho mężczyzna, wychwytując targające nią uczucia. — Jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram...
Kobieta pociągnęła nosem. Pochyliła się ku Benowi, nadal mocno ściskając jego dłoń w swej dłoni. Drugą ręką odgarnęła pukiel ciemnych włosów z twarzy mężczyzny, a następnie musnęła jego czoło swymi ciepłymi wargami.
— Już nigdy cię nie opuszczę. Ani nie pozwolę, żebyś mnie gdziekolwiek zostawił!
Solo skrzywił się zabawnie.
— To obietnica? — wymamrotał. — Czy groźba?
Madge nie mogła się nie roześmiać, gdy zorientowała się, że Ben sobie z niej żartuje. Ujęła jego twarz w obie dłonie i pocałowała go lekko.
— Żebyś wiedział, od tej pory łatwo się mnie nie pozbędziesz! — obiecała.
Otarła rękawem łzy, które nagromadziły się w jej oczach. Solo wyglądał, jak gdyby pragnął powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy dziewczyna usłyszała charakterystyczny szum serwomotorów – do pomieszczenia wszedł droid medyczny, aby zmienić Najwyższemu Dowódcy opatrunek. Ben, na widok droida, z trudem dźwignął się do pozycji siedzącej, a jego dłoń automatycznie powędrowała do rany na boku. Madge przez moment przyglądała się zabiegom robota, który, gdy już pozbył się starego opatrunku, zeskanował ranę i przyłożył do niej nowy, nasączony odpowiednią ilością płynu bacta. Ben krzywił się przy każdym dotknięciu jego zimnych, metalowych kończyn, więc dziewczyna, nie zważając na protesty droida, odebrała mu bandaż i sama obwiązała nim Bena w pasie. Droid medyczny ciągle wyrażał swe niezadowolenie tym faktem, ale w końcu Najwyższy Dowódca odprawił go niecierpliwym gestem. Niewielka maszyna nie miała innego wyboru, jak tylko wykonać polecenie i oddalić się posłusznie. Kiedy droid wreszcie zniknął im z oczu, Ben zerknął na Madge. Jej twarz była blada, włosy miała w nieładzie. Ubranie dziewczyny pokrywały skorupy zaschniętego błota oraz krew. Nie została ranna, więc domyślił się, że musiała być to jego krew... Albo, któregoś z rycerzy Ren... Wygrał walkę z Delianem, ale z następujących po tym wydarzeń niewiele pamiętał. W jaki sposób znalazł się ponownie na pokładzie „Finalizera"? Co stało się z pozostałymi Renami? Dopiero teraz dotarło do niego także to, że Madge miała przecież ogromne szanse na ucieczkę. Mogła porzucić go na pastwę pozostałych rycerzy i odejść, odlecieć, zabrawszy jego wahadłowiec. A mimo to, pozostała przy nim. Ben wiedział, że nie zasłużył na nią, ani na jej miłość. Nigdy na nią nie zasługiwał...
Dziewczyna zorientowała się, że Solo się jej przygląda i uśmiechnęła się do niego blado. Była wykończona, brudna, a z pewnością także głodna i spragniona.
— Madge, idź do siebie — powiedział. — Musisz odpocząć.
Pokręciła głową.
— Nie — odrzekła szybko, starając się, aby jej głos zabrzmiał lekko, beztrosko i świeżo. — Nic mi nie jest. Zostanę z tobą.
— Madge... — powtórzył Ben. Z czułością przesunął palcem po kosmyku jej potarganych włosów.
Łzy ponownie zalśniły w jej oczach. Oparła głowę na piersi mężczyzny, a on objął ją, tym razem nie zważając na ból promieniujący z rany. Madge płakała jak dziecko, ale powoli, wraz ze łzami, uchodziło z niej napięcie, cierpienie oraz tęsknota za dawnymi czasami. Za przeszłością, która już nigdy nie wróci. Z trudem przychodziło jej zaakceptowanie zmian. Nawet jeśli były to zmiany na lepsze. Ben ciągle tulił ją do siebie, nawet gdy już nieco się uspokoiła i tylko od czasu do czasu pociągała nosem. Kiedy jednak oboje wyczuli nadejście czterech mężczyzn, Madge szybko odsunęła się od niego i wstała, zanim ci zdążyli wkroczyć do pomieszczenia. Już po kilku sekundach jednak w środku pojawili się czterej rycerze Ren. Tym razem nie kryli swych twarzy za maskami, ani nie mieli przy sobie swych charakterystycznych broni. Trzech dziewczyna rozpoznała od razu. Jednym z Renów rzeczywiście był Wurth Skidder, ale jego twarz nie przypominała już radosnej twarzy młodzieńca, którą zapamiętała. Skidder spoglądał na nią ponuro, a jego bezwłosą czaszkę oraz piękne niegdyś oblicze pokrywały szpecące blizny po oparzeniach. Mężczyzna wyglądał, jakby kiedyś dosłownie palił się żywcem... Madge nie była w stanie zbyt długo spoglądać na niego. Szybko przeniosła spojrzenie na pozostałych rycerzy. Drugim z nich był Ganner Rhysode, także były padawan Luke'a. Gdy ich oczy spotkały się na moment, mężczyzna wściekle zmarszczył brwi, a jego ciemne oczy zabłysły. Emanowała od niego wyłącznie wrogość. Nie podobała mu się jej obecność na „Finalizerze". Nie chciał jej tam i nawet nie zamierzał się z tym kryć. Kolejnym i ostatnim, którego znała, był niezbyt wysoki mężczyzna o oliwkowej cerze i lekko skośnych oczach – Valin Horn. Gdy jeszcze uczęszczał do Akademii Jedi, był raczej nieśmiałym chłopcem i nie miał zbyt wielu przyjaciół, ale za to zawsze ogromnie przykładał się do nauki. Nie mogła uwierzyć, że on także znalazł się wśród Renów...
Madge z trudem przełknęła ślinę i przeniosła wzrok na ostatniego z rycerzy. Nie znała go, nie miała pojęcia, kim był, ale gdy poczuł na sobie jej spojrzenie, odwrócił się ku niej, rozciągając usta w nieśmiałym uśmiechu. Madge zdziwił jego wygląd. Nie wiedziała, czego się spodziewać, ale na pewno nie przyszłoby jej do głowy, że Ren dzierżący halabardę z beskaru będzie młodym mężczyzną w jej wieku, może odrobinę starszym, o jasnych, zielonych oczach oraz długich jasnoblond włosach, łagodnie spływających na jego plecy oraz ramiona. Nie odwzajemniła uśmiechu, natomiast zerknęła w stronę Bena, który, na początku zaskoczony nieoczekiwaną wizytą Renów, teraz starał się udawać, że jego rana to nic groźnego. Nie mógł bowiem okazać żadnej słabości. Podniósł się do pozycji półsiedzącej, a dziewczyna z trudem zwalczyła w sobie chęć, aby poprawić mu poduszki.
— Furud Ren nie żyje — powiedział nagle Ganner bez żadnego wstępu.
Kylo Ren zmarszczył brwi.
— Jak to się stało? — spytał zimno.
— Zabiła go twoja kobieta — rycerz zawahał się na moment, nim dokończył: — Mistrzu. Zabiła, choć był bezbronny.
Madge poczuła gwałtownie wzbierającą w niej złość. Rhysode znał jej imię! Wiedział, kim była! A mimo to, potraktował ją jak rzecz, nazywając ją kobietą Bena. A ona nie była niczyją własnością! Co więcej, oskarżył ją o morderstwo z zimną krwią, choć Ren, którego na Nirauan pozbawiła głowy, nie był bezbronny! Chciał zabić Bena! Zrobiła tylko to, co w tamtej chwili uznała za konieczne, aby go bronić!
— To nieprawda! — zawołała. Ruszyła do przodu, ale zatrzymało ją wyciągnięte ramię Bena.
— Madge, stój — powiedział cicho mężczyzna, ze smutkiem kręcąc głową. — Czego żądasz? — ponownie zwrócił się do rycerza.
— Sprawiedliwości — odparł Ren.
Madge krew nagle uderzyła do głowy. Chciał sprawiedliwości?! Ona mu zaraz pokaże sprawiedliwość! Sięgnęła ku rękojeści swego miecza świetlnego, ale wtedy jasnowłosy rycerz odchrząknął, aby tym sposobem zwrócić na siebie uwagę pozostałych.
— Mistrzu — ze spokojem zwrócił się do Bena, splatając dłonie za plecami. — Sprawiedliwość już została wymierzona. Furud Ren pragnął pozbawić cię życia, strzelając ci w plecy. Lady Ren ocaliła cię. — Spojrzał w kierunku Madge i ukłonił jej się lekko.
— Lady Ren?! — warknął Ganner, usłyszawszy słowa swego towarzysza. — Ona nie jest jedną z nas! Furud był!
— Dość! — zawołał nagle Ben ze złością. Odwrócił się ku Madge. — Czy to prawda? — spytał. — Zabiłaś Furuda Rena?
Madge wzięła głęboki oddech, aby nieco się uspokoić. Niepewnie zerknęła na jasnowłosego mężczyznę, który tak niespodziewanie stanął w jej obronie, a następnie przeniosła wzrok na Bena.
— Tak — odparła cicho. — Zabiłam go, choć wcale nie był bezbronny i naprawdę usiłował cię zabić. Jeśli chcesz, możesz zobaczyć to w moich wspomnieniach... — dodała po chwili.
— Nie ma takiej potrzeby — odparł szybko Solo. — Wierzę ci.
— Zabiła jednego z nas! — warknął Ganner. — Ona jest Jedi! Nie może ujść jej to płazem!
— Przestań już z tą Jedi — parsknął jasnowłosy Ren. Pokręcił głową. — Sam nim kiedyś byłeś! Skoro lady Ren jest tutaj, znaczy to, że ona także porzuciła ich bezrozumne nauki! Zabiła Furuda w obronie naszego mistrza!
Ganner odwrócił się ku niemu.
— Clei Ren — warknął wściekle. — Powinieneś wreszcie nauczyć się, kiedy zamilknąć!
— Podobnie jak i ty, Solleks! — odciął się młodszy Ren.
Dłonie Gannera zacisnęły się w pięści. Ruszył na swego towarzysza, ale na dźwięk głosu mistrza zatrzymał się gwałtownie.
— Dość! — wrzasnął Ben, aż po kręgosłupie Madge przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Mężczyzna ciężko opadł na poduszki. — Delian Ren rzucił mi wyzwanie i przegrał! Srebrne pasy w dalszym ciągu należą do mnie! Skoro Furud Ren także pragnął rościć sobie prawa do tytułu mistrza Zakonu, mógł uczynić to samo! Jednak on wolał zachować się jak tchórz, więc zginął jak tchórz! Nie ma litości dla zdrajców!
— Wyznaczyłeś więc kobietę, aby stała się wykonawczynią twej woli? — rzucił zaczepnie Solleks Ren.
Ben zmierzył go pełnym wściekłości spojrzeniem, a Madge czuła, że jej serce bije jak oszalałe. Dłoń kobiety w dalszym ciągu krążyła w pobliżu rękojeści miecza świetlnego, którą trzymała przytroczoną do pasa. Jeśli któryś z rycerzy zaatakuje, będzie gotowa do walki. Ochroni Bena, tak, jak mu obiecała...
— To nie twoja sprawa! — warknął Najwyższy Dowódca. — Znaj swoje miejsce, Solleks, albo skończysz tak, jak Furud!
— Och, doskonale znam swoje miejsce! — warknął niezadowolony rycerz Ren. — Dlatego nie rozumiem, co pomiędzy nami robi dziwka Jedi! Twierdziłeś, że oprócz sześciu padawanów, nikogo nie pozostawiłeś przy życiu! Tymczasem okazało się, że kłamałeś! Najpierw wyszło na jaw, że Skywalker żył, a teraz jeszcze sprowadziłeś w nasze szeregi jego ukochaną córeczkę! Ta kurwa powinna zdechnąć razem z nim!
Madge rzuciła się do przodu, lecz ponownie powstrzymało ją wyciągnięte ramię Bena.
— Jeszcze jedno słowo — syknęła — a wepchnę ci twój język w...
— Każ swojej suce wreszcie przestać szczekać — parsknął Ganner, rzucając w stronę dziewczyny spojrzenie pełne pogardy.
Madge poczuła, że cała krew odpłynęła jej z twarzy. Jednocześnie wyczuła wściekłość, która wzbiera w Benie niczym rzeka. Wiedziała, że jeszcze jedno słowo Gannera, a rzeka wyleje i nie powstrzymają jej żadne tamy...
— Solleks, zamilcz wreszcie — rzucił milczący dotąd Wurth. Wyglądał, jakby obawiał się, że za chwilę Najwyższy Dowódca pozabija ich wszystkich, co z pewnością nie przyniosłoby żadnego pożytku, zwłaszcza im.
— Ta mała dziwka z pewnością dobrze służyć umie tylko jako materac! — rzucił Solleks.
Na moment zapadła głęboka, upiorna cisza. Serce Madge dziko dudniło o jej żebra. Miała ochotę słowa Gannera wepchnąć z powrotem do jego gardła, razem z klingą swego miecza świetlnego, ale w miejscu nadal powstrzymywała ją wyciągnięta ręka Bena.
— Madge, idź do siebie — powiedział nagle mężczyzna. Jego głos był zimny niczym kosmiczna próżnia. Nawet nie spojrzał na dziewczynę, cały czas piorunując wzrokiem Gannera. — Muszę przypomnieć komuś, gdzie jest jego miejsce...
Madge popatrzyła na niego z troską.
— Nie rób tego — poprosiła. — Jesteś ranny. Powinieneś odpoczywać...
— Powiedziałem, idź do siebie! — warknął Ben. Jednocześnie kobieta zobaczyła, jak Ganner nagle unosi się w powietrzu i jego ciało zostaje przez niewidzialną siłę rzucone o ścianę. Potem ponownie. I jeszcze raz...
Madge zadrżała. Ben był ranny, a mimo to pochwycił mężczyznę Mocą i trzymał go w tak ciasnym uścisku, że miała wrażenie, iż za chwilę połamie mu wszystkie kości... Wolała nie wiedzieć, co stanie się później. Wyrzucając sobie, że jest zwykłym tchórzem, czym prędzej opuściła pomieszczenie. Gdy właz zasunął się za jej plecami, a ona znalazła się już na korytarzu, ze zdumieniem zorientowała się, że trafiła prosto na generała Huxa. Zupełnie, jakby mężczyzna stał pod drzwiami do kwatery Bena i wyczekiwał, aż zostanie wezwany, albo... Jakby zwyczajnie i bezczelnie starał się podsłuchać o czym Najwyższy Dowódca może rozprawiać ze swymi rycerzami. Zmarszczyła brwi, a jej czoło przecięła podłużna zmarszczka. Mimo to, wyprostowała się dumnie, z uwagą wpatrując się w rudowłosego generała. Nie odezwała się, czekając aż Hux zrobi to pierwszy. Generał wyglądał na zdumionego jej widokiem, jednak zaraz przykrył swe uczucia pod zwyczajową maską obojętności. Spojrzał na nią z góry, splatając dłonie za plecami.
— Ach, Madge... — powiedział w końcu. Jego usta rozciągnęły się w wąskim, zimnym uśmiechu.
— Ach, generał Hux... — odparła, śmiało spoglądając mężczyźnie w oczy.
— Czy coś się stało? — spytał z udawaną troską. — Najwyższy Dowódca ma przy sobie swych rycerzy, więc nie potrzebuje już twojego towarzystwa?
— To nie twoja sprawa! — warknęła.
Starała się go wyminąć, ale Hux niespodziewanie chwycił ją za łokieć i przytrzymał w miejscu.
— Wyjaśnijmy coś sobie, Madge — syknął. — Znajdujesz się na moim okręci i wszystko, co się tutaj dzieje, jest moją sprawą, czy ci się to podoba, czy nie!
Dziewczyna ze zdumieniem popatrzyła na długie, białe palce Huxa zaciśnięte na jej ręce.
— Uważaj na słowa, generale — odparła powoli. — To nie ty jesteś Najwyższym Dowódcą!
Choć nie podobało jej się, w jaki sposób Ben pokierował swym losem, nie widziała żadnego powodu, dla którego nie miałaby się teraz zasłonić jego rangą. Chociaż to, w jaki sposób Ben ją zdobył, to już zupełnie inna historia...
— Jestem generałem wojsk Najwyższego Porządku! — odrzekł zimno Hux. — Gdyby nie ja, twój Najwyższy Dowódca już dawno straciłby swój tytuł, a pewnie także życie! Natomiast ty jesteś tylko kobietą znikąd! I nie jestem pewien, czy to dobrze, że Kylo Ren ufa byle komu...
Madge gniewnie zmarszczyła brwi. Nie była byle kim! Znała Bena lepiej niż ktokolwiek inny! A już na pewno lepiej niż Hux! Otworzyła usta, aby odpowiedzieć mu jakąś kąśliwą uwagą, lecz zanim zdążyła to zrobić, Armitage nagle poczerwieniał na twarzy. W jego oczach błysnęła panika i mężczyzna natychmiast chwycił się obiema dłońmi za szyję, puszczając łokieć dziewczyny. Madge odwróciła się ze zdumieniem. Tuż za jej plecami stał Clei Ren, z dłonią wyciągniętą przed siebie. Palce powoli zaciskał w pięść.
— Generale, wydaje mi się, że się pan zapominasz — powiedział z wyraźną groźbą w głosie. — Nikt nie ma prawa odzywać się w ten sposób do lady Ren!
Oczy Madge rozszerzyły się. No proszę, Clei Ren ponownie rusza jej na ratunek... Uniosła do góry prawą brew, spoglądając to na niego, to na Huxa, którego twarz całkowicie już spurpurowiała. Osunął się na kolana, podczas gdy niewidzialne palce Mocy coraz silniej zaciskały się na jego szyi, utrudniając mu oddychanie.
— Rozumiemy się?! — warknął Ren.
Madge cofnęła się o krok, przystając obok jasnowłosego rycerza. Splotła ramiona na piersi. Hux miał zbyt wysokie mniemanie o sobie i czuła dziwnie ogromną satysfakcję, przyglądając się, jak walczy o każdy oddech, jak w jego oczach lśni coraz większa panika. Był zdany wyłącznie na łaskę lub niełaskę Rena... Gdyby to od niej zależało, od razu wyrzuciłaby go w próżnię, oczywiście bez skafandra, aby jak najprędzej się go pozbyć. Ale Ben powiedział, że pomimo wszystkich swoich wad, Hux czasem mu się przydaje. Niepewnie musnęła więc czubkami palców ramię Rena.
— Puść go — poprosiła.
Clei natychmiast wypuścił generała z uścisku Mocy, zupełnie jakby wykonywał rozkaz. Hux ciężko oparł się o ścianę, biorąc kilka głębszych oddechów.
— Znaj swoje miejsce, generale — przestrzegł.
— Oczywiście — syknął Hux. Podniósł się z trudem. Poprawił mundur, skłonił się Madge i Renowi, po czym odszedł czym prędzej w swoją stronę. Gdy w końcu zniknął im z pola widzenia, groźny wyraz twarzy jasnowłosego Rena zastąpił delikatny uśmiech. Spojrzał na towarzyszącą mu kobietę.
— Czy wszystko w porządku, lady Ren? — spytał.
Dziewczyna westchnęła cicho.
— Nie jestem żadną lady Ren — poprawiła go. — Mam na imię Madge. Nic mi nie jest — zapewniła. — Co ty tutaj robisz? Wydawało mi się, że... — zawahała się na moment, nie będąc pewną, czy może przed nim zdradzić prawdziwą tożsamość Bena — ...że Kylo Ren... — Przygryzła wargę, nie będąc w stanie mówić dalej.
Clei Ren jednak w lot zrozumiał, o co jej chodziło.
— Mistrz prosił, abym dopilnował, że nikt nie będzie cię niepokoił...
Dziewczyna na moment spuściła wzrok, spoglądając na swe ubłocone buty i brudne ubranie. Wolałaby zostać przy Benie, ale była potwornie zmęczona. Musiała odpocząć. Natomiast jeśli Clei Ren rzeczywiście mu sprzyjał, nie była pewna, czy to dobrze, że go opuścił, zostawiając samego z pozostałymi rycerzami... Teraz bardziej niż kiedykolwiek Ben potrzebował kogoś, kto będzie po jego stronie.
— Ze mną wszystko w porządku — powiedziała zmęczonym głosem. — Możesz wracać do mistrza.
Clei zamrugał kilkakrotnie, spoglądając na nią niepewnie.
— Lady Ren, mistrz Kylo wyraźnie zaznaczył, że...
Oczy Madge zapłonęły, choć dosłownie padała z nóg.
— Że co? — przerwała mu. — Że masz mnie pilnować?!
Usta jasnowłosego mężczyzny rozciągnęły się w krzywym uśmiechu.
— Cóż, mniej więcej o to mu chodziło — odrzekł.
Dziewczyna przez chwilę przyglądała mu się z lekko przekrzywioną głową, ale nagle, niemal wbrew samej sobie, roześmiała się. Poczuła nagły przypływ sympatii do tego mężczyzny. Nie wyczuła napływających od niego fal wrogości, czy nienawiści. Wręcz przeciwnie – Moc podpowiadała jej, że wbrew wszystkiemu, może mu zaufać.
— Zapewniam cię, że dam sobie radę — odezwała się po chwili. — Najwyższy Dowódca teraz bardziej niż ja potrzebuje kogoś, kto go przypilnuje — dodała ostrożnie. — Wiesz, co mam na myśli? — spytała, zniżając głos niemal do szeptu.
W oczach Rena zabłysło zrozumienie.
— Oczywiście, moja pani — odrzekł.
— Udam się teraz do swojej kwatery, a ty wracaj tam. — Wskazała na drzwi do kajuty Bena.
Clei zerknął na nie i zmarszczył brwi. Po chwili ponownie przeniósł wzrok swych lśniących, zielonych oczu na Madge.
— Dobrze. — Skłonił się lekko. — Uważaj na siebie, moja pani...
W następnej chwili odwrócił się i kilka sekund później właz do kwatery Bena zasunął się za jego plecami. Madge westchnęła ciężko i skierowała swe kroki do własnej kajuty. Zapikał jej komunikator, okazało się, że to Piri wzywa ją na kolejne zajęcia w symulatorze lotów, ale zignorowała jej wiadomość. Zrzuciła z siebie ubranie, wzięła szybki prysznic, a następnie, zupełnie wykończona, padła na łóżko...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top