XXV. Rany

Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin

Madge bez słowa spoglądała na ciało Bena, unoszące się bezwładnie w pojemniku z bactą. Jak wyjaśnił jej droid medyczny, rana na boku Najwyższego Dowódcy nie należała do śmiertelnych. Choć ostrze miecza świetlnego przebiło go na wylot, na szczęście nie uszkodziło poważnie żadnych organów wewnętrznych. Mimo to, Kylo Ren potrzebował leczniczych kąpieli w płynie bacta, ponieważ był to najszybszy i najskuteczniejszy sposób na odbudowę zniszczonych tkanek oraz mięśni. Madge nie opuściła go nawet na sekundę. Teraz bowiem Ben był słabszy niż kiedykolwiek wcześniej i narażony na wszelkie możliwe ataki. A ona obiecała przecież, że będzie go chronić. Za wszelką cenę. Jeśli więc Ben kiedykolwiek potrzebował jej ochrony, to właśnie teraz. Wiedziała, że rycerze Ren nie są zadowoleni z jego wygranej. W dodatku, ten wstrętny generał Hux cały czas krążył w pobliżu ambulatorium, niby po to, aby monitorować stan zdrowia Najwyższego Dowódcy. Dziewczyna była jednak pewna, że ten drań wbiłby Benowi wibroostrze między łopatki, gdyby tylko nadarzyła się po temu okazja. Przeszkadzała mu jednak ciągła obecność Madge. Gdyby przy niej spróbował wyrządzić Renowi jakąkolwiek krzywdę, wszczęłaby alarm, a Hux, oskarżony o zdradę stanu, z pewnością straciłby życie. Dziewczyna natomiast sama wolała umrzeć, niż patrzeć, jak ginie ktoś, na kim jej zależy. Przeżyła co prawda stratę Luke'a, jej uparte serce nie przestało bić, gdy wyczuła w Mocy odejście mistrza Jedi, ale gdyby to samo miało spotkać Bena, po prostu poddałaby się, nie dając rady dłużej żyć. Oparła dłoń, a następnie czoło o chłodną powierzchnię przezroczystego pojemnika. Choć Ben pozostawał nieprzytomny, sięgnęła ku niemu w Mocy. Jego ciało drgnęło wyraźnie, gdy poczuł dotyk jej obecności. Odpowiedział na jej wezwanie, starając się dodać jej otuchy. Madge uśmiechnęła się blado. Właśnie w ten sposób zachowałby się Ben, którego pamiętała... Gdy tkwiła na Tatooine, pozbawiona jego bezustannej obecności, nabrała nieco dystansu, choć i tak nie zmieniło to faktu, że ogromnie go kochała. Patrząc wstecz, potrafiła jednak nieco obiektywniej ocenić jego poczynania. Zrozumiała, że Ben Solo wcale nie był tak idealny, jak wcześniej sądziła (potrafił być ogromnie zarozumiały, zanadto skupiony na sobie i żądny poklasku), ale zawsze był obok niej, gdy go potrzebowała. Często jednak jego negatywne zachowanie wynikało z tego, że sam miał wobec siebie zbyt wygórowane wymagania, którym nie zawsze potrafił sprostać. Napędzał się tym samym w błędne koło frustracji i bólu, wmawiając sobie, że nigdy nie sprosta oczekiwaniom swych rodziców oraz wuja. Nie było mu łatwo. Urodził się w najsłynniejszej rodzinie w galaktyce i od dziecka żył pod ogromną presją. Wiele od niego wymagano, ale w jaki sposób Ben miał dorównać swym słynnym rodzicom oraz wujowi, który był przecież Wielkim Mistrzem Jedi, tym samym, który pokonał samego Dartha Vadera oraz Imperatora Palpatine'a? Madge nigdy nie miała najmniejszych wątpliwości, że Leia i Han kochali swojego syna, ale oboje zawsze na pierwszym miejscu stawiali swe obowiązki oraz przyzwyczajenia. Leia za nic we wszechświecie z własnej woli nie porzuciłaby swej roli w senacie, była urodzoną przywódczynią (co nadal doskonale udowadniała, kierując Ruchem Oporu, formując go niemalże od zera), a Han... Cóż, nawet pomimo tego, że dziewczyna zawsze czuła do niego ogromną sympatię, musiała przyznać, że bardziej od rodziny kochał i cenił swą wolność i niezależność. Nie dla niego była rodzinna sielanka, osiadły tryb życia. Han miał charakter wiecznego włóczęgi. Musiał ciągle coś robić, bezustannie być w ruchu... Dla Leii natomiast zawsze priorytetem było dobro całej galaktyki, więc jej własne dziecko spadało na dalszy plan. A małemu Benowi, dorastającemu wśród droidów-nianiek ciągle powtarzano, jakich cudownych ma rodziców i jak to powinien brać z nich przykład. Starać się być takim, jak oni. Ale nawet gdy Ben próbował, usilnie starając się naśladować czy to Hana, czy też Leię, niewiele to dawało. Kiedy natomiast nieświadomie zaczął manifestować ogrom potęgi Mocy, jakim dysponuje, Leia podjęła decyzję o odesłaniu go na naukę do Luke'a, co zamiast polepszyć, jedynie pogorszyło sprawę. Ben był jedynie małym dzieckiem, niegotowym jeszcze, aby opuścić dom oraz matkę. Mimo to, Leia podjęła decyzję. Oczywiście, bez udziału Bena. Był tylko dzieckiem i nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, aby pytać go o zdanie; pytać, czy on w ogóle pragnie zostać rycerzem Jedi, czy nie. I tak prędko wyrwany spod opieki rodziców, Ben nie potrafił żadnego miejsca w galaktyce nazwać swym domem. Dokądkolwiek by się nie udał, zawsze miał wrażenie, że jest tam wyłącznie na chwilę, ponieważ zdąża w zupełnie inne miejsce. Leia z pewnością kierowała się jedynie myślą o dobru syna, nie swą własną wygodą, ale czasem dziwnie to okazywała. Odesłała go daleko od siebie, i to był moment, w którym go straciła. W Akademii Jedi Ben musiał bowiem na każdym kroku udowadniać, że jest godzien, aby dzierżyć miecz świetlny, jak jego wuj; że jest godzien być potomkiem wielkiego rodu Skywalkerów...

Madge właściwie dopiero teraz przyszło do głowy, że Ben wcale nie był tak szczęśliwy, jak sądziła. Ona niemalże wychowała się w Akademii Jedi, Luke zastąpił jej ojca, którego nawet nie pamiętała, więc na wszystko patrzyła zupełnie inaczej. Nigdy nawet nie przeszło jej przez myśl, że ktoś może czuć się źle w Akademii. Ona nie była też nikim ważnym, więc nie stawiano przed nią wygórowanych oczekiwań... Ale mały Solo... Co on miał powiedzieć? Dlaczego nigdy wcześniej nie zastanowiła się, jak on się właściwie czuje? Była zwykłą, okrutną egoistką! Miała go przy sobie, więc nic więcej jej nie obchodziło... A może po prostu powinna była zapytać go, czy zostanie Jedi było tym, czego Ben naprawdę pragnie? Zapytać, czy on rzeczywiście tego chce? Nie jego matka, ojciec, czy wuj, ale właśnie on... Kto wie, może odpowiedź Bena zaskoczyłaby ją? Może mieszkaliby teraz we dwoje na jakiejś spokojnej planecie, a wojna między Ruchem Oporu a Najwyższym Porządkiem w ogóle nie miałaby miejsca? Ale Madge nigdy nie przyszło do głowy, aby zapytać młodego Solo o jego marzenia, czy plany, podobnie jak wszyscy inni, przyjmowała za pewne, że pragnie on pójść w ślady wuja, więc tkwiła teraz na pokładzie gwiezdnego niszczyciela Najwyższego Porządku, z czołem opartym o powierzchnię pojemnika z bactą.

Od dziecka wszyscy naokoło sterowali życiem Bena, a on pozwalał na to, uważając, że jest wart tylko tyle, ile sądzą o nim inni. Jak mogła pokazać mu, że się mylił? Dla niej wart był więcej niż cały wszechświat, właśnie dlatego, że był sobą...

Madge drgnęła, usłyszawszy nagle za plecami jakiś hałas. Odwróciła się gwałtownie, sięgając po miecz świetlny, gotowa nawet za cenę własnego życia chronić Bena, ale okazało się, że za jej plecami pojawił się jeden z droidów medycznych. Kąpiel Najwyższego Dowódcy w płynie bacta dobiegła końca. Dziewczyna odsunęła się od przezroczystego pojemnika, by droidy medyczne bez problemu mogły wyciągnąć z niego mężczyznę i przetransportować go do znajdującego się nieopodal łóżka. Na szczęście w pomieszczeniu oprócz niej oraz robotów, nie było nikogo innego. Przylegało ono do komnat Bena. Przecież Najwyższego Dowódcy nie można było położyć w zwykłym ambulatorium, razem z rannymi szturmowcami, czy niższymi rangą oficerami. Dlatego Kylo Ren miał do dyspozycji swoje własne, oddzielne, choć sporo mniejsze. A choć Najwyższy Porządek chwilowo został pozbawiony przywódcy, Madge nie miała najmniejszych wątpliwości, że generał Hux zdążył już skwapliwie przejąć obowiązki Bena i wydawał rozkazy kolejnych podbojów.

Dziewczyna westchnęła cicho. Chciała pomóc droidom umyć Bena z resztek płynu bacta, ale odpędziły ją, ponieważ nie należała do członków personelu medycznego. Zamiast jednak przeklinać je, ile wlezie, posłusznie odsunęła się na bok. Bez słowa przyglądała się, jak droidy myją Bena, a następnie układają go do łóżka. Dopiero wtedy pozwoliły jej zbliżyć się do mężczyzny, choć nie do końca podobał im się jej strój. Odkąd wraz z Renami wróciła z Nirauan, nie miała nawet okazji się przebrać. W pośpiechu zrzuciła z siebie jedynie ciężki płaszcz, mokry i zabłocony. Była przemoczona, nie pozostała na niej nawet jedna sucha nitka, ale od powrotu na „Finalizera", ubranie już zdążyło na niej wyschnąć. Jej buty także były cała brudne i zapaćkane, a błoto zaschło na nich w ciężkie skorupy piachu. Madge zrozumiała wzburzenie droidów jej wyglądem, gdy zorientowała się, że przy każdym jej kroku część piachu odpada z butów. Zabrudziła w ten sposób już całe ambulatorium. Ale, przynajmniej droid sprzątający będzie miał co robić..., pomyślała z nutą złośliwości.

Kiedy Ben został już ułożony w łóżku, dziewczyna zbliżyła się do niego. Przysiadła na krawędzi posłania. Poprawiła mu poduszkę, czule musnęła dłonią jego ciemne loki. Pierś Bena była naga i Madge zauważyła, że blizna przecinająca jego twarz, znaczy także szyję mężczyzny i kończy się dopiero na jego klatce piersiowej. Na lewym ramieniu Bena widniał także okrągły, zagojony już ślad po oparzeniu, który z pewnością pozostawił miecz świetlny. Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś dźgnął go końcówką świetlistej klingi, wypalając na jego ciele trwały ślad. Czy zrobił to Snoke? Czy któryś z rycerzy Ren? A może jeszcze ktoś inny? Madge poczuła, że jej oczy wypełniły się łzami. Pochyliła się, z miłością muskając ustami bliznę pozostawioną na ramieniu mężczyzny. W następnej chwili sięgnęła po pled, okrywając go nim ciaśniej. Droidy powiedziały jej, że Ben powinien wkrótce odzyskać przytomność. Kolejne kąpiele w płynie bacta nie będą już potrzebne. Wystarczą opatrunki nasączone bactą oraz uzdrawiające szczeliwo. Ben był bezpieczny, już nic nie zagrażało jego życiu, ale mimo to, Madge postanowiła, że nie odejdzie od niego nawet na krok, dopóki Ben nie odzyska przytomności. Ściągnęła więc buty i położyła się obok niego, na skraju łóżka. Mocno objęła jego ramię i zwinęła się w kłębek, przytulając do piersi mężczyzny. Pomyślała o Luke'u. O tym, ile dla niej zrobił i z jaką łatwością skreślił Bena... Przecież to nie było do niego podobne. Luke nigdy nikogo nie przekreślał, nie opuszczał, nie spisywał na straty... Lecz, z drugiej strony, Luke był wielkim mistrzem Jedi. Na pierwszym miejscu zawsze stawiał dobro galaktyki. Może Moc przekazała mu jakąś wizję? Może Luke zobaczył, że Ben dołączy do Najwyższego Porządku i stanie się drugim Vaderem? Jednak, czy naprawdę byłby tak okrutny, żeby starać się zapobiec jakiejś wizji, zabijając młodzieńca, który nie uczynił niczego złego? Dlaczego wszyscy tak nagle odwrócili się od Bena? Dlaczego nie było przy nim ojca, ani matki? Madge nie dała rady dłużej powstrzymywać łez. Choć mocno zaciskała powieki, nie chciały przestać płynąć po jej policzkach. Tak naprawdę tylko to przyniosło im bycie Jedi – blizny oraz rany, które już nigdy się nie zagoją. Czy naprawdę tak miało wyglądać ich przeznaczenie...?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top