XXIV. Walka
Nirauan, 35 lat po bitwie o Yavin
Kylo Ren chwycił Madge za łokieć i szarpnął ją w tył. Pierwsze zdziwienie minęło i teraz wyrzucał sobie, że powinien był przewidzieć, że dziewczyna rozpozna w rycerzach Ren swych dawnych towarzyszy z Akademii Jedi, ale teraz powinna zamilknąć.
— Nie wtrącaj się — warknął. — To nie jest twoja walka!
Madge podniosła na niego wzrok. Jej oczy stały się nagle jeszcze bardziej okrągłe i błękitne. Miała rację! Zamaskowanym rycerzem Ren naprawdę był Kell Tainer! Chłopak, którego w jej obronie Ben pozbawił dłoni! Madge nie rozumiała, jak to się mogło stać, że Kell znalazł się w szeregach rycerzy Ren. Przecież Ben i on... Cóż, nie przepadali za sobą to stanowczo zbyt łagodne określenie. Oni pałali do siebie tak ogromną i palącą nienawiścią, że za cud można było poczytać to, że obu jeszcze nie spopieliła. Dziewczyna zanurzyła się w Moc. W czterech kolejnych rycerzach także rozpoznała ślad obecności padawanów z Akademii Jedi. Tylko jeden rycerz był dla niej zupełnie nieznajomy. Jego broń stanowiła dziwna halabarda z jakiegoś metalu, który lśnił w świetle błyskawic, co jakiś czas przecinających zasnute chmurami niebo. Ren zerknął w jej stronę i przechylił głowę z zainteresowaniem, zupełnie jak gdyby dopiero teraz spostrzegł jej obecność, ale nic nie powiedział i nawet na milimetr nie ruszył się ze swego miejsca. Ben odepchnął Madge kawałek dalej, jakby chciał trzymać ją z dala od walki, która już wisiała w powietrzu.
— Nie wtrącaj się! — nakazał.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Miała się nie wtrącać?! To po jaką cholerę w takim razie targał ją tam ze sobą?! Otworzyła usta, aby mu odpowiedzieć, ale wtedy usłyszała chrapliwy śmiech Kella. Czy raczej – Deliana Rena. Mężczyzna przełożył rękojeść miecza świetlnego do lewej dłoni. Zamiast prawej z pewnością miał protezę. Może niewygodnie było mu nią walczyć, dlatego nauczył się używać do walki lewej ręki? A może był oburęczny? Serce po raz kolejny podeszło jej do gardła. Czy naprawdę ma w spokoju stać i patrzeć, jak Ben walczy z tym mężczyzną na śmierć i życie? Czy on oszalał? Poza tym, co jeśli pozostali rycerze postanowią pomóc Delianowi, którego najwyraźniej zapragnęli widzieć w roli swego nowego mistrza? Też ma na to tylko patrzeć i nie ważyć się choćby kiwnąć palcem? To stanowczo zbyt wiele! Ben nie może tego od niej żądać! Za nic we wszechświecie nie zgodzi się na coś takiego! Otworzyła usta, aby coś odpowiedzieć, ale wtedy ponownie do jej uszu dobiegł śmiech Deliana, który sprawił, że przez jej ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
— Proszę, proszę... — rzucił. — Mała Madge jak zwykle dzielnie trwa przy boku swego ukochanego rycerza! — zakpił. — Zupełnie jak za dawnych czasów! — Postąpił kilka kroków w przód. Przeniósł spojrzenie swych ukrytych za maską oczu na Kylo. — Wiedziałem, że nie zabiłeś tej dziwki, choć tak nam powiedziałeś. Jesteś na to zbyt słaby. Ukryłeś ją gdzieś, co? To do niej latałeś, gdy znikałeś na „szkoleniu"? — Mężczyzna znów się zaśmiał. — Nie martw się, kiedy już cię zabiję, zajmę się nią. A jeśli dobrze się sprawi, kto wie? — Wzruszył ramionami. — Może okażę jej litość, zabijając ją szybko i w miarę bezboleśnie!
Madge ruszyła do przodu, zaciskając obie dłonie w pięści. Podejrzewała, że słowa tego człowieka, którym stał się Kell, miały jedynie wpędzić Bena w furię, ale sprawiły, że i ją ogarnął gniew.
— Byłeś uczniem Luke'a! — zawołała. — Wszyscy byliście! Popatrzcie tylko na siebie! Już niżej chyba nie mogliście upaść!
Gardziła nimi. Gardziła tymi podłymi ludźmi, którzy, porzucając nauki mistrza Skywalkera, wybrali prostszą, łatwiejszą i szybszą ścieżkę – ścieżkę zła i Ciemnej Strony Mocy. Jej pogarda musiała być mocno wyczuwalna, ponieważ Delian Ren mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza świetlnego.
— Zawsze uważałaś się za lepszą od wszystkich wokół — warknął. — Ulubienica Luke'a Skywalkera... Ale jesteś tylko brudną szmatą! I zdechniesz... Tak jak Ben Solo!
Madge znów rzuciła się do przodu, najwyraźniej gotowa samemu stanąć do walki z rycerzem Ren, ale powstrzymało ją wyciągnięte ramię Bena.
— Dość tego! — wrzasnął. Rozszczelnił maskę, zdjął ją, a następnie cisnął w błoto, prosto pod nogi pretendenta do tytułu Wielkiego Mistrza Zakonu Ren. — To na tym ci zależy, więc zamknij się i stań do walki!
Delian Ren wydał z siebie nieartykułowany dźwięk.
— Z przyjemnością! — zawołał po chwili.
Madge udało się jeszcze chwycić Bena za rękę.
— Nie rób tego... — poprosiła gorąco.
Mężczyzna odwrócił się ku niej. Deszcz sprawił, że ciemne loki zamieniły się w gęste strąki, lepiące się do jego czoła, twarzy i szyi. Usta Bena milczały, ale jego oczy mówiły więcej, niż byłyby w stanie przekazać jakiekolwiek słowa. Otoczył ją ramionami i dosłownie na sekundę, przycisnął mocno do swej piersi, jakby pragnął zapewnić ją, że nic mu nie będzie, albo... Pożegnać się z nią. Musnął ustami czubek głowy dziewczyny, a w następnej chwili wypuścił ją z uścisku. W jego dłoni zapłonęła czerwona klinga miecza świetlnego z podwójnym jelcem. Ben odwrócił się na pięcie. Klinga jego broni z sykiem zderzyła się z ostrzem Deliana, sypiąc wokół fontannami szkarłatnych iskier. Świetliste ostrza syczały, zderzając się ze sobą, a także w kontakcie ze spadającymi na nie kroplami deszczu. Madge z sercem dudniącym jej o żebra bez słowa obserwowała pojedynek, od czasu do czasu podnosząc do twarzy dłoń, aby otrzeć z policzków łzy zmieszane z kroplami deszczu. Za każdym razem, gdy klinga Deliana śmigała zbyt blisko ciała Bena, jej wnętrzności ściskały się w ciasny supeł. Jednocześnie wprost rozpierała ją energia. Rwała się, aby pomóc Najwyższemu Dowódcy, a jej dłoń krążyła niebezpiecznie blisko rękojeści miecza świetlnego, przyczepionej do jej pasa. Ale pozostali Renowie nie reagowali, także w milczeniu obserwując pojedynek i kobieta obawiała się, że jeśli się wtrąci, ściągnie na Bena ich gniew, z czego z pewnością nie wyniknie nic dobrego...
W pewnym momencie Solo poślizgnął się na rozmokłym gruncie i upadł, co skwapliwie wykorzystał jego oponent, mierząc ostrzem swej broni prosto w jego pierś. Ben w ostatniej chwili zdążył jednak odbić cios, przeturlał się na bok i już po chwili znów stał na nogach, gotów do dalszej walki. Mimo to, Madge zareagowała niemal instynktownie, widząc, że życiu Bena zagraża niebezpieczeństwo. Przypomniała sobie, że przecież sam prosił ją, by go chroniła... W jej dłoni w sekundzie zabłysła rękojeść miecza świetlnego. Aktywowała swą broń, ale nim zdążyła wtrącić się do walki, drogę zagrodziła jej halabarda ze lśniącego metalu. Uniosła miecz, pragnąć przeciąć ją na pół, ale ku jej zdumieniu, fioletowa klinga nie przeszła gładko przez metal, tak, jak powinna była, a odbiła się od niego. Beskar..., pomyślała zdumiona. Albo cortosis... O ile wiedziała, tylko te dwa stopy metali były odporne na ciosy miecza świetlnego. Uniosła głowę, cofając ostrze miecza. Na jej drodze stanął Ren, ten, którego nie znała...
— To honorowy pojedynek — powiedział tylko.
Madge mocno zacisnęła usta, aż utworzyły jedynie cienką linię na jej twarzy, ale dezaktywowała swą broń i cofnęła się o krok. Pojedynek nadal trwał w najlepsze. Ben oraz Delian Ren byli równie zdeterminowani, aby wygrać. Żaden z nich nie zamierzał się poddać, ani ułatwiać wygranej swemu rywalowi. Obaj wiedzieli, że jest to pojedynek na śmierć i życie. Dwie krwistoczerwone klingi bezustannie zwierały się ze sobą z nieprzyjemnym sykiem i skwierczeniem. Madge starała się nawet na sekundę nie stracić Bena z oczu, choć mocno rozpraszała ją obecność rycerza Ren, który pozostał przy niej nawet pomimo tego, że wyłączyła swój miecz świetlny. Zachowywał się zupełnie, jakby chciał jej pilnować, albo... Przypilnować, aby pozostali rycerze nie wyrządzili jej krzywdy. Zerknęła na niego ukradkiem. Poprzez Moc nie wyczuwała od niego żadnych złych intencji, choć oczywiście nie musiało to niczego znaczyć. Wystarczyło, aby rycerz po prostu umiejętnie ukrywał swe uczucia w Mocy. Jednak Ren trwał u jej boku, a jego halabarda bardziej osłaniała ją, niż groziła jej. Kim był ten człowiek? Jakimś zaufanym Bena? Dziewczyna wkrótce jednak całkowicie straciła zainteresowanie Renem i przestała zastanawiać się, kim mógł być, ponieważ wyczuła falę ogromnego bólu, promieniującą od Bena. Kiedy spojrzała w stronę mężczyzny, dostrzegła, że on i Delian stali tak blisko siebie, że mogliby wyglądać na splecionych w miłosnym uścisku, gdyby nie dwa szkarłatne ostrza, którymi przebili siebie nawzajem. Madge wydała z siebie zduszony okrzyk przerażenia. Delian Ren był martwy. Klinga miecza świetlnego Bena przeszyła sam środek jego piersi. Ale... Rycerz jakimś sposobem zdołał jeszcze ranić Bena. Ostrze jego broni zanurzyło się w prawym boku Solo, przebijając go na wylot. Madge nie wiedziała, jak poważna mogła być rana, ale Najwyższy Dowódca warknął głucho, odpychając od siebie ciało swego przeciwnika. Rycerz Ren runął w błoto, wypuszczając z dłoni rękojeść miecza świetlnego. Klinga zgasła w momencie, gdy wysunęła się spomiędzy jego bezwładnych palców, upadając na ziemię. Ben, oddychając ciężko, dezaktywował własne szkarłatne ostrze. Przyłożył dłoń do rany i odwrócił się, szukając wzrokiem Madge. Jego rycerze stali bez ruchu, niczym posągi wykute z kamienia. Choć nie mieli prawa ingerować, byli przekonani, że Delian Ren zwycięży, nadając nowy kierunek zarówno Najwyższemu Porządkowi, jak i całemu Zakonowi Ren. Tymczasem wyglądało na to, że Zakon będzie pogrążał się w dalszej stagnacji pod nieprzerwanymi rządami Kylo Rena...
Ulga, jaką poczuła Madge, gdy spoczął na niej wzrok ciemnych oczu Bena, była wręcz obezwładniająca. Nogi ugięły się pod nią, ale zmusiła się do biegu, aby wyjść mu naprzeciw. Widziała, jak jego usta układają się, aby wymówić jej imię, ale wtedy w jej mózgu eksplodowała jedna myśl: niebezpieczeństwo! Rycerz Ren, którego bronią był ogromny karabin blasterowy, wystrzelił, celując w plecy Najwyższego Dowódcy. Madge zareagowała w tej samej sekundzie. Strach o życie tego mężczyzny, którego przecież tak mocno kochała, dodał jej sił. Użyła Mocy, aby odepchnąć Bena w bok i w biegu aktywowała swój miecz świetlny. Ren wystrzelił jeszcze kilkakrotnie, ale udało jej się odbić wszystkie szkarłatne błyskawice energii, podążające w jej stronę. Gdy znalazła się o krok przed nim, z łatwością jednym machnięciem klingi przecięła na pół karabin, który Ren trzymał w dłoniach. Wyczuła przerażenie ukrytego za maską mężczyzny, gdy ten cofnął się o krok.
— Madge... — wyszeptał, ale było już za późno.
Dziewczyna wściekle machnęła ostrzem miecza świetlnego i głowa rycerza Ren spadła z jego ramion. Ciało mężczyzny osunęło się w błoto. Madge nawet nie zastanawiała się nad tym, co robi. Jej oczy przesłoniła czerwona mgła wściekłości i strachu. Odwróciła się ku pozostałym rycerzom Ren. Trzech z nich wciąż stało skupionych w ciasną grupę. Na widok jej wykrzywionej wściekłością twarz, popatrzyli po sobie, jakby sami zastanawiali się, co zrobić, ale w końcu unieśli dłonie, dając znać, że nie zamierzają jej atakować. Na razie. Madge nie wiedziała jednak, gdzie podział się czwarty z nich, ten z halabardą. Jej serce przeszył lodowaty sztylet przerażenia. W panice rozejrzała się wokół siebie. Dostrzegła Bena, leżącego na boku, na ziemi kawałek dalej. Nie ruszał się. Pochylał się nad nim czwarty rycerz Ren. Przez moment Madge przeraziła się, że zabił Bena, ale, Mocy niech będą dzięki, wyczuła, że Solo nadal żyje.
— Odsuń się od niego! — zawołała w stronę Rena, pędząc ku Benowi co sił w nogach.
Rycerz posłusznie wstał i cofnął się.
— Nie obawiaj się — powiedział. — Najwyższy Dowódca żyje...
Madge z bijącym mocno sercem dezaktywowała ostrze swej broni. Przyklęknęła przy Benie, delikatnie przewracając go na plecy.
— Ben — mówiła gorączkowo. — Ben, słyszysz mnie? To ja, Madge...
Ujęła jego kochaną głowę w obie dłonie, opierając ją na swych kolanach. Wtedy spostrzegła, że po policzku mężczyzny spływa krew zmieszana z błotem oraz kroplami deszczu. Odepchnęła go przy użyciu Mocy. Ben musiał wtedy stracić równowagę, przewrócił się i uderzył głową o kawałek skały... Do jej oczu napłynęły słone łzy. Czułym gestem odgarnęła włosy z jego czoła.
— Ben... — wyszeptała. — Nie zostawiaj mnie... Proszę... — Pochyliła się, wyciskając na jego ustach pocałunek. Ale wiedziała, że to w niczym nie pomoże, a ona nie była uzdrowicielką Jedi, ani nie miała przy sobie żadnego pakietu medycznego... Poczuła się nagle straszliwie zagubiona. Nie wiedziała, co powinna zrobić...
Od nieznajomego Rena napłynęła fala głębokiego zdumienia. Nigdy wcześniej nie widział, aby ktokolwiek okazywał Kylo tak ogromną czułość oraz przywiązanie. Wydawało mu się nawet, że Wielki Mistrz stroni od towarzystwa kobiet.
— Kim ty jesteś? — spytał z ciekawością.
Madge niechętnie oderwała wzrok od Bena, spoglądając prosto w wizjer maski rycerza. Nim jednak zdążyła się odezwać, poczuła, że za jej plecami przystanęli pozostali Renowie.
— To Jedi — odezwał się jeden z nich. Jego głos wydał się dziewczynie znajomy, lecz nie potrafiła dopasować go do twarzy żadnego z byłych padawanów Luke'a. — Uczennica Skywalkera!
Madge zatrzęsła się z gniewu. W ustach mężczyzny słowa „uczennica Skywalkera" zabrzmiały niczym obelga. A przecież on sam także był kiedyś jego padawanem! Nie wypuściła z ramion ciała Bena, ale odwróciła się w kierunku zamaskowanych mężczyzn.
— Nie jestem już Jedi! — zawołała. — A wy doskonale wiecie, dlaczego! — Sięgnęła po rękojeść swej broni. Aktywowała fioletowe ostrze i machnęła nim kilkakrotnie, jakby w ten sposób usiłowała odpędzić otaczających ją rycerzy Ren. — Zbliżcie się do niego, a was zabiję! — wrzasnęła.
Mężczyzna dzierżący halabardę lekko pokręcił głową.
— Delian Ren rzucił przywódcy wyzwanie, ale przegrał — rzekł powoli. Zbliżył się do ciała swego dawnego towarzysza i odnalazł tkwiącą w błocie rękojeść jego miecza świetlnego. Otarł ją z brudu i przytroczył do swego pasa. — Kylo Ren nadal pozostaje naszym mistrzem. Trzeba go stąd zabrać. Potrafisz pilotować prom? — zwrócił się do zdumionej dziewczyny.
Madge przełknęła gulę, która nagle utkwiła jej w gardle i przecząco pokręciła głową.
— Nie — odparła cicho. Spuściła wzrok, ścierając z twarzy nieprzytomnego Bena resztki krwi oraz błota.
— Nie szkodzi — mruknął Ren, który zawadiacko przerzucił krótką pelerynkę przez lewe ramię. — Ja potrafię.
Jego głos dziewczyna rozpoznała od razu. W gruncie rzeczy nie zmienił się wiele od czasu, gdy słyszała go po raz ostatni, nawet pomimo tego, że także miał na twarzy maskę. To z pewnością był Wurth Skidder, wiecznie roześmiany chłopak o rdzawych włosach i zielonych oczach jak szmaragdy, który ciągle zasypywał wszystkich całym mnóstwem żartów, które sam wymyślał. Do tej pory sądziła, że on także zginął w pogromie Jedi. Nigdy nie podejrzewała go o jakiekolwiek związki z Ciemną Stroną Mocy. Zresztą, Bena też nie, a proszę bardzo, kim się stał – Wielkim Mistrzem Zakonu Ren oraz przywódcą Najwyższego Porządku, który narodził się z samej Ciemnej Strony Mocy...
— Dobrze — zarządził Ren dzierżący halabardę. — Uruchom silniki statku.
Wurth skinął głową, a gdy go mijał, Ren podał mu swą halabardę. W następnej chwili pochylił się ku Benowi.
— Zabierzemy go na prom — powiedział, delikatnie dźwigając ku górze bezwładne ciało dowódcy. — A później na pokład „Finalizera". Tam będzie miał najlepsza opiekę.
Madge tylko skinęła głową. Sama nie wiedziałaby, co robić, była więc wdzięczna, że ktoś przejął dowodzenie. Posłusznie ruszyła więc za Renami na pokład promu, mając głęboką nadzieję, że droidy medyczne na pokładzie gwiezdnego niszczyciela zdołają ocalić Bena...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top