XXIII. Pojedynek

Akademia Jedi, 28 lat po bitwie o Yavin

Słońce stało już wysoko na niebie, gdy Luke zarządził treningowe walki na miecze świetlne. Chciał w ten sposób odciągnąć uwagę swych uczniów od afery, która nagle wybuchła w senacie galaktycznym. Ktoś dotarł bowiem do informacji o prawdziwym pochodzeniu Leii. Informacji, która do tej pory pozostawała pilnie strzeżoną tajemnicą. Odkryto, że Leia jest tak naprawdę córką Dartha Vadera. Okrzykniętą ją oszustką oraz wydalono z senatu. Luke z ledwością sam był w stanie w to uwierzyć. HoloNet aż huczał od plotek, że jego siostra miałaby rzekomo pewnego dnia pójść w ślady swego prawdziwego ojca i zagarnąć władzę w galaktyce wyłącznie dla siebie. Jak mieszkańcy sektorów wspólnych mogli być tak podli i okrutni? Po tym, ile Leia zrobiła dla dobra galaktyki? Po tym, jak przelewała krew w wojnie przeciwko Imperium? Mimo wszystko Luke nie miał najmniejszych wątpliwości, że jego siostra poradzi sobie. Była politykiem z krwi i kości, i zawsze potrafiła obronną ręką wybrnąć z każdej sytuacji. Mistrz Jedi bardziej martwił się o swego siostrzeńca. Inni życzliwi padawani już donieśli mu o tym, że jest wnukiem Dartha Vadera. Ben był przerażony swym własnym dziedzictwem oraz wściekły na wszystkich, ponieważ poczuł się okrutnie oszukany. Najpierw wyszperał skądś informacje, że jego własny ojciec nie od początku był bohaterskim generałem Rebelii (z początku bowiem wiódł beztroski żywot szmuglera i drobnego złodziejaszka), a teraz w dodatku dowiedział się, że jego matka i wuj przez całe lata ukrywali przed nim prawdę o jego prawdziwym pochodzeniu. Leia wysłała już do syna kilka wiadomości, starając się mu wszystko wyjaśnić, jakoś wytłumaczyć, że kierowała się wyłącznie myślą o jego dobru, dlatego nigdy wcześniej nie zdradziła mu prawdy o Vaderze, ale młody Solo nie chciał jej słuchać. Właściwie to wywrzeszczał Luke'owi w twarz, że nie chce mieć już nigdy więcej do czynienia ani z nim, ani z kobietą, która nosiła miano jego matki. Skywalker niepokoił się, ponieważ w duszy siostrzeńca wyczuwał coraz większą ciemność, która w dodatku jeszcze narastała, zwłaszcza w czasie treningów. Bał się tego, co z chłopakiem może uczynić informacja, że jego przodkiem był sam Darth Vader. Czy prawda nie zepchnie Bena jeszcze głębiej w odmęty mroku? Czasem Skywalker miał wrażenie, że jedynie Madge trzyma go jeszcze przy Jasnej Stronie Mocy. Jakby Ben doskonale zdawał sobie sprawę, że jedno, najmniejsze potknięcie, jedno mocniejsze wahnięcie w stronę mroku, będzie oznaczało jej utratę. Mistrz Jedi był bowiem pewien, że jeśli Ben obierze inną drogę, jeśli odejdzie od ścieżki Jedi, Madge za nim nie podąży... Obecnie jednak młody Solo nie chciał się widzieć nawet z nią. Zamknął się w swojej kwaterze, nie dopuszczając do siebie nikogo. Madge usiłowała go jakoś pocieszyć, ale poległa. Im bardziej starała się do niego przemówić, tym mocniej Ben zamykał się w sobie i oddalał od niej. W niczym nie pomogły także jej zapewnienia o dozgonnej miłości. Ben był wściekły i złamany. Nie chciał widzieć nikogo. Choć wciąż przecież zależało mu na Madge, bał się, co dziewczyna mogła o nim teraz myśleć, skoro okazał się wnukiem Vadera, jednego z największych potworów, jakich kiedykolwiek oglądała galaktyka. Mimo to, Madge kochała go tak samo jak wcześniej, niezmiennie i nieprzerwanie. Luke to wiedział, ale Ben najwyraźniej po prostu nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Mistrz Jedi miał teraz doprawdy ciężki orzech do zgryzienia. W Akademii wrzało niczym w ulu. Jego uczniowie wytykali Bena placami, drwili z niego, szeptali na jego widok, lub unikali chłopaka jak ognia. Jak gdyby to Ben był winien tego, co robił Darth Vader. Jakby to on sam wybrał sobie rodzinę, w której się urodzi. Natomiast co poniektórzy młodsi padawani bali się go panicznie i natychmiast schodzili mu z drogi. Tylko Madge bezustannie, jak na straży, tkwiła pod drzwiami jego kwatery. Prosiła, błagała, ale Ben był nieugięty. Nie wpuścił jej do środka. Wreszcie Luke'owi zrobiło się jej żal. Aby zająć czymś swych uczniów, zarządził dodatkowe zajęcia. Medytacja nie miała sensu, ponieważ padawani byli zbyt podnieceni i podenerwowani, dlatego zdecydował się na lekcję szermierki. W ten sposób młodzi ludzie, których miał pod swą opieką, będą mogli zająć czymś ciała oraz umysły. Poza tym, były to ulubione ćwiczenia Bena. Luke naiwnie sądził, że być może w ten sposób uda mu się wywabić chłopaka z jego kwatery.

Gdy padawani zgromadzili się na dziedzińcu Akademii, a mistrzowi Jedi w końcu udało się odciągnąć Madge od drzwi do kwatery Bena, Luke zarządził pierwszą walkę. Wystawił do niej Madge oraz Kella Tainera, chłopaka silnego Mocą, ale bezlitośnie kpiącego z Bena i wiecznie z nim rywalizującego. To Kell zaniósł Benowi wieść o tym, że młody Solo jest wnukiem Dartha Vadera. Zachowywał się przy tym, jakby był to powód do dumy i nie potrafił zrozumieć, w jaki sposób taki zaszczyt mógł spotkać kogoś takiego jak Ben, a nie jego. Cała uwaga padawanów skupiła się na Benie, jak gdyby zapomnieli, że skoro Leia Organa jest córką Vadera, to jej brat bliźniak, Luke Skywalker, ich mistrz i nauczyciel, jest jego synem. Cóż, Luke był już widocznie zbyt stary i padawani najwyraźniej nie potrafili sobie wyobrazić, że mógłby być czyimkolwiek synem. Co innego młodzieniec w ich wieku. Z niego można było kpić, ponieważ nie posiadał nad nimi żadnej władzy...

Mistrz Skywalker bez słowa przyglądał się, jak Madge i jej przeciwnik aktywują miecze świetlne i przybierają postawy bojowe, szykując się do pojedynku. Od czasu do czasu nadal jednak kierował spojrzenie swych oczu w stronę kwatery Bena. Chłopak pogrążony był w nieutulonym żalu i choć Luke bardzo tego pragnął, tym razem nie potrafił mu pomóc. Madge oraz Kell raz po raz wymieniali się ciosami lśniących kling mieczy świetlnych. Oczy dziewczyny nadal były zaczerwienione od płaczu, ale skupiała się wyłącznie na walce, rozumiejąc, że najmniejszy błąd może kosztować ją nawet utratę kończyny. Lub życia. Nie było bowiem możliwości przestawienia miecza świetlnego na tryb treningowy. Oczywiście, Kell nie walczył po to, by ją zabić, lecz zawsze należało liczyć się z tym, że może wydarzyć się jakiś wypadek. W pewnej chwili dwie lśniące klingi zwarły się w mocnym uderzeniu, sypiąc dookoła palącymi iskrami. Był remis. Ani Madge ani Kell nie zamierzali ustąpić. Napierali na siebie z coraz większą siłą, ale szala zwycięstwa nie przechylała się na żadną ze stron. W pewnej chwili Madge uniosła wzrok, spoglądając prosto w oczy swego przeciwnika. Szmaragdowe tęczówki Kella lśniły dziko. Dziewczyna zmarszczyła brwi, gdy Tainer uśmiechnął się lekko. W następnej chwili uderzyła w nią niewidzialna fala, która sprawiła, że Madge runęła na ziemię. Tuż przed jej twarzą mignęła klinga miecza świetlnego Kella. Dziewczyna przeturlała się na bok, ponownie aktywując własną broń. Kolejny cios chłopaka ześlizgnął się więc po fioletowym ostrzu jej broni. Madge kopnęła go w kolano, sprawiając, że Kell z sykiem cofnął się o kilka kroków. Podniosła się z ziemi, dysząc ciężko. Kell opuścił miecz i wyglądało na to, że Madge zwyciężyła, ale wtedy w chłopaka wstąpiła niezahamowana wściekłość. Nie mógł pozwolić, aby pokonał go słabszy padawan! W dodatku będący dziewczyną! Nie pozwoli się tak upokorzyć! Rzucił się w kierunku dziewczyny z wysoko uniesioną bronią. Madge zasłoniła się swym mieczem świetlnym i świetliste ostrza znów zwarły się ciasno, z nieprzyjemnym sykiem, sypiąc fontannami iskier. Kell odnalazł wzrokiem oczy Madge i zaczął się w nie intensywnie wpatrywać.

— Nie powinnaś ze mną walczyć — powiedział spokojnie, lecz niezwykle stanowczo. — Powinnaś opuścić miecz. Opuść broń, Madge.

Oczy dziewczyny rozszerzyły się. Zawahała się, ale głos Kella był tak słodki i melodyjny... Niemal hipnotyzujący... Sprawiał, że nie miała ochoty mu się sprzeciwiać i pragnęła wykonać każdy jego rozkaz. Rozkaz? Nie, prośbę...

— Opuść miecz, Madge — powtórzył chłopak, jeszcze silniej nasycając swe słowa Mocą.

Dziewczyna powoli zaczęła opuszczać broń, w głębi świadomości zdumiona jednak swym własnym ruchem. Coś było nie tak... Coś było nie w porządku... Odsłoniła się, ale Kell nie dezaktywował swej broni. Czuła ciepło klingi jego miecza świetlnego, znajdującej się tuż przy jej twarzy...

— Nie! — usłyszała nagle głos mistrza Skywalkera, ale dochodził on do niej jakby z wielkiej odległości. — Kell, przestań natychmiast!

Mimo słów mistrza Jedi, chłopak nie przestał napierać na Madge. Pokonał ją, ale to mu nie wystarczyło. Upokorzyła go, więc powinna ponieść za to surową karę. Skywalker ruszył do przodu, aby ratować swą przybraną córkę, ale nagle coś z ogromną siłą odrzuciło ją w tył. Madge z przeraźliwym krzykiem poleciała wysoko w górę, uderzając plecami o pień pobliskiego drzewa, a następnie runęła na ziemię. Miecz świetlny wypadł z jej dłoni i zgasł w momencie, gdy zderzył się z powierzchnią gruntu. Przed Kellem, zupełnie jakby nagle wyrósł spod ziemi, pojawił się Ben Solo. Zanim chłopak zdążył zareagować, siostrzeniec Luke'a Skywalkera machnął wściekle swym mieczem świetlnym o błękitnej klindze i prawa dłoń Tainera, z palcami wciąż mocno zaciśniętymi na srebrnym cylindrze broni, spadła pod nogi nagle zupełnie bezbronnego Kella. Chłopak wrzasnął ze zgrozą, mocno chwytając lewą ręką za kikut dłoni. Ben obrzucił go pogardliwym spojrzeniem, a następnie odwrócił się na pięcie, ruszając ku Madge, która bez przytomności leżała na ziemi. Przyklęknął przy niej, starając się ją ocucić. Nie chciał wyrządzić jej krzywdy... Po prostu nie zdawał sobie do końca sprawy, z jak ogromną siłą odrzucił ją w tył... Wreszcie Madge powoli otworzyła oczy, spoglądając na niego w zdumieniu. Zamrugała powiekami, chwytając się dłonią za głowę.

— Ben...? — wymamrotała. — Co się stało?

— Nic, już wszystko dobrze... — odparł Solo, pomagając jej wstać.

Madge podniosła się niepewnie, na chwiejnych nogach. Ben podtrzymał ją delikatnie. Oczy dziewczyny rozszerzyły się, gdy kawałek dalej ujrzała wrzeszczącego z bólu Kella, nad którym pochylał się Luke. Na ziemi leżała odcięta w nadgarstku dłoń chłopaka. Madge pobladła. Czy to ona to zrobiła? Niczego nie potrafiła sobie przypomnieć...

— Czy to... — wykrztusiła. — Czy ja...

— Nie, Madge — odparł szybko Ben, przyciskając ją do swej piersi. — Ja to zrobiłem. To był tylko nieszczęśliwy wypadek...

Solo zerknął na Tainera z nienawiścią lśniącą w głębokich, ciemnych oczach. Następnym razem Kell zastanowi się dwa razy, zanim spróbuje skrzywdzić Madge. On, lub ktokolwiek inny!

— Ben, to, co zrobiłeś, jest niedopuszczalne! — zawołał Luke, gdy droid medyczny zabrał rannego ucznia w kierunku budynków Akademii, aby tam opatrzyć kikut jego dłoni.

Młody Solo wyprostował się. Zdecydowanie górował wzrostem nad swym wujem.

— Niedopuszczalne jest to, co próbował zrobić Tainer! — zaprotestował. — Użył Mocy, aby skłonić Madge do opuszczenia broni! Zraniłby ją, albo nawet zabił, a ty nie zareagowałeś w żaden sposób! Kellowi nic nie będzie. Jego rodzice z pewnością zafundują mu najdroższą i najnowocześniejszą protezę.

Skywalker tylko ze smutkiem pokręcił głową. Ben od samego początku nie potrafił porozumieć się z Kellem. Nie lubił go i uważał za pustego, rozpuszczonego dzieciaka. Zresztą, z wzajemnością. W momencie, gdy tylko się poznali, obaj zapałali do siebie ogromną niechęcią. Jednak Luke nie miał siły dyskutować teraz ze swym siostrzeńcem. Później wymyśli dla niego jakąś adekwatną karę. Najpierw musi upewnić się, że Kellowi na pewno nic się nie stało i powiadomić jego rodziców o tym nieszczęsnym incydencie. Oczywiście, młody Tainer sam nie był bez winy, ale to nie Ben rolą było wymierzanie sprawiedliwości pozostałym padawanom. Luke minął więc swego siostrzeńca, podchodząc do Madge. W chłopaku nadal buzował ogromny gniew, ale Skywalker postanowił, że rozmówi się z nim później. Niejasno podejrzewał, że powodem zachowania Bena była nie tylko chęć zapewnienia Madge bezpieczeństwa, ale także złość na Kella za to, że wcześniej chłopak z niego kpił. O ile Luke był to w stanie zrozumieć, ponieważ nadal pamiętał, jaki gniew i rozpacz w nim samym wywołała wiadomość o tym, że Vader jest jego ojcem, to jednak nadal nie zmieniało to faktu, że nie pochwalał zachowania Bena. Chłopak za mocno poddawał się porywającym go falom Ciemnej Strony Mocy. Najgorsze było jednak to, że nawet nie starał się im oprzeć. Skywalker wiedział, że musi coś zrobić, zanim dojdzie do momentu, w którym dla Bena nie będzie już powrotu, lub zanim chłopak doprowadzi do kolejnej katastrofy... Obrzucając go uważnym spojrzeniem, Luke zbliżył się do Madge, kładąc obie dłonie na jej ramionach. Ben odsunął się na bok, choć bardzo niechętnie. Nadal czuł na sobie spojrzenia pozostałych uczniów.

— Wszystko w porządku, moja droga? — spytał Luke.

Dziewczyna była nieco blada i skołowana, ale był to jedyny ślad tego, że Kell usiłował wedrzeć się do jej umysłu i za pośrednictwem Mocy nakłonić ją do swej woli.

— Nic mi nie jest — zapewniła, uśmiechając się blado. Mocno chwyciła dłoń Bena, splatając ze sobą ich palce.

Luke nagle spochmurniał. Ujął twarz dziewczyny w obie dłonie i musnął ustami jej czoło. Po chwili cofnął się o krok.

— Wracajcie do siebie — zwrócił się do swych padwanów. — Koniec zajęć na dziś.

Po tych słowach odwrócił się na pięcie, zmierzając ku budynkom Akademii. Pozostali uczniowie także rozeszli się do swych kwater. Tylko Madge i Ben nadal pozostali na polanie. Młodzieniec spojrzał na nią wzrokiem pełnym rozpaczy i bezradności. Z trudem przełknął ślinę.

— Wiesz już, kim jestem — wymamrotał, ciężko opadając na trawę. Nie patrzył na nią. Wzrok uparcie wbijał w ziemię.

Madge usiadła przy nim. Położyła dłoń na ramieniu młodego Solo, uśmiechając się łagodnie.

— Zawsze wiedziałam, kim jesteś — odparła. — Jesteś moim Benem Solo. Reszta nie ma żadnego znaczenia!

Ben wreszcie podniósł głowę, spoglądając na nią. Ze zdumieniem ujrzała w jego ciemnych oczach łzy.

— Madge, ty nie rozumiesz! — zawołał gwałtownie. — Jestem wnukiem Dartha Vadera! Co, jeśli predestynuje mnie to do pójścia w jego ślady?! Znienawidzisz mnie kiedyś...

Madge zmarszczyła brwi. Wyciągnęła dłoń, odsuwając na bok pukiel ciemnych włosów z jego twarzy.

— Ben, co ty wygadujesz? — spytała łagodnie. — Dlaczego miałbyś pójść w ślady Vadera? Ty jesteś dobry... Wiem, że jesteś. Zresztą, cokolwiek by się nie stało, nigdy nie przestanę cię kochać...

Solo nagle otoczył ją ramionami, przyciskając do siebie z całych sił.

— Obiecujesz? — zapytał drżącym głosem.

— Obiecuję... — wymamrotała, chowając twarz w połach jego tuniki. — Obiecuję, Ben...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top