XVIII. Hux
Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin
Następną dobę Madge zaczęła tak, jak zażyczył sobie tego Najwyższy Dowódca. Mężczyzna wyrwał ją z głębokiego snu i jeszcze niemal śpiącą, słaniającą się na nogach i ledwo przytomną, zaciągnął do sali treningowej. Pragnął sprawdzić, co jeszcze pamiętała z nauki w Akademii Jedi. Podejrzewał bowiem, że przebywając przez siedem lat na Tatooine, rzadko miała okazję pojedynkować się z kimś na miecze świetlne. Najpewniej wcale. Przecież zadbał o to, niszcząc Akademię swego wuja. I tak jak się spodziewał, Madge zupełnie odzwyczaiła się od treningów. W swym obecnym stanie może i dałaby radę pokonać szturmowca, ale nie zaprawionego w bojach użytkownika Mocy. W starciu przeciwko rycerzom Ren nie miałaby żadnych szans. Dobrze, że na razie walczyli treningowymi mieczami świetlnymi, bo Ben sam zabiłby ją już kilkakrotnie, gdyby było inaczej. Chyba, że Madge robiła to specjalnie i celowo podkładała się pod klingę jego miecza. Rzucał ją na matę niezliczoną ilość razy, nie dając jej żadnej taryfy ulgowej, ale najprawdopodobniej właśnie to skutkowało. Madge za każdym razem podnosiła się, tłumiąc w sobie coraz większą złość. Była wściekła, że pozwalała rzucać sobą niczym szmacianą lalką. Kiedy Ben po raz kolejny powalił ją na ziemię, warknęła głucho. Mężczyzna przez chwilę stał nad nią, a wreszcie pokręcił głową z wyraźnym rozczarowaniem malującym się na jego spoconej twarzy.
— Koniec na dziś — oświadczył stanowczo.
Sięgnął po treningowy miecz dziewczyny i odwrócił się do niej plecami, pragnąc odłożyć go na miejsce. Wyglądało na to, że Madge tylko na to czekała. Kiedy tylko Ben spuścił ją z oczu, chwyciła go za kostkę i szarpnęła mocno. Kylo Ren zachwiał się. Stracił równowagę i runął w tył. Madge prędko przeturlała się na bok, a gdy mężczyzna znalazł się już na macie, usiadła na nim okrakiem. Chwyciła go za oba nadgarstki i przyszpiliła do materaca. Przez twarz Kylo przemknął wyraz kompletnego zaskoczenia, ale całkowicie znikła dezaprobata, której był pełen jeszcze chwilę wcześniej. Dziewczyna dyszała ciężko, a ciemne, spocone włosy lepiły się do jej twarzy. Mimo to, nadal pragnęła mieć ostatnie słowo. Na twarz Rena wypłynął krzywy uśmieszek, tak bardzo podobny do charakterystycznego uśmiechu jego ojca...
— Nie wiem, co chcesz osiągnąć — rzucił, drażniąc się z nią. — Ale ta pozycja całkiem mi odpowiada...
Madge najpierw zarumieniła się mocno, a następnie parsknęła.
— A niech cię...! — wymamrotała.
Podniosła się, stając z boku. Ale Ren ani drgnął, więc przewróciła oczami i wyciągnęła do niego dłoń, aby pomóc mu wstać. Kylo chwycił jej rękę i... Ponownie pociągnął ją na siebie. Objął Madge i przetoczył się, tym razem znajdując się na niej. Przez chwilę po prostu obejmował ją bez słowa, spoglądając głęboko w jej błękitne oczy. W końcu wyciągnął dłoń, z czułością odgarniając włosy z jej twarzy.
— I co teraz? — zamruczał.
Madge zmarszczyła brwi.
— Ben, to co robisz, jest po prostu złe — powiedziała cicho.
Dobry humor Kylo uleciał wraz z jej słowami. Raczej nie chodziło jej dokładnie o to, co robił w tamtej chwili. O, nie. Jego czułość podobała się jej. Podejrzewał, że miała na myśli wszystko, co uczynił od momentu ich rozstania oraz jego nieustający pościg za rebeliantami.
— Nie mów tak! — odparł gniewnie. — To, co robię, jest konieczne, nie złe!
— Ukrywasz zło za ideologią! — odparowała.
Oczy Bena zabłysły tak dziko, że Madge przez chwilę sądziła, że odpowie jej czymś, co zrani ją do żywego, lub, co gorsza, spróbuje ją uderzyć, czego nigdy by mu nie wybaczyła. Ben nigdy nawet nie poważyłby się o tym myśleć, więc gdyby teraz ośmielił się podnieść na nią rękę, miałaby niezbity dowód, że nic już z niego nie pozostało, że w jego sercu na dobre zagościł już Kylo Ren. Na szczęście mężczyzna nie zrobił niczego takiego. Wypuścił ją z uścisku i wstał. Ciemne włosy przeczesał drżącą dłonią.
— Madge, dlaczego mówisz takie rzeczy? — spytał cicho. — Naprawdę nie dostrzegasz, że w galaktyce potrzebne są zmiany?
Dziewczyna wstała. Podeszła do niego powoli. Położyła dłoń na ramieniu Bena, ściskając je delikatnie.
— Owszem, potrzebne są zmiany — zgodziła się z nim. — Mnóstwo zmian. Ale nie kosztem życia niewinnych i bezbronnych istot! Ben! Najwyższy Porządek karmi się złem, ale ty nie! Nie jesteś taki jak oni!
Solo niecierpliwie strząsnął jej dłoń ze swego ramienia.
— Przestań! — warknął. — Przestań natychmiast!
— Nie! — zawołała Madge. — Nie przestanę! Powiedziałeś, że mnie potrzebujesz, że ja jedna powiem ci, co tak naprawdę myślę! I właśnie to robię! Nie pasujesz tutaj! Wiem to, bo cię znam! Bo martwię się o ciebie i zależy mi na tobie!
Ren drgnął.
— Zależy? — powtórzył, jakby zupełnie nie usłyszał, lub zignorował resztę jej słów. — Tylko?
— A to mało?! — wybuchła. — Co ci mam jeszcze powiedzieć?! Dobrze wiesz, że prawda jest taka, że nadal cię kocham! Nie byłoby mnie tutaj, gdyby było inaczej!
Kylo spojrzał na nią. Jego oczy błyszczały, ale zdumieniem i czymś, co Madge nie do końca potrafiła określić.
— Kochasz mnie? — powtórzył. — Powiedziałaś, że twoja miłość umarła razem z Benem Solo...
Dziewczyna głęboko wciągnęła powietrze. Zarumieniła się i na moment spuściła wzrok, wpatrując się w swe dłonie.
— A ty uwierzyłeś? — sarknęła. — Nawet pomimo tego, co zrobiłeś, nie potrafię przestać... Nie potrafię cię nienawidzić, albo czuć do ciebie mniej... — Łzy spłynęły po jej twarzy. Wstydziła się ich, bo oznaczały słabość, więc szybko zaczęła ocierać je z policzków. — Nigdy nie przestanę cię kochać... — wykrztusiła.
Odwróciła się do niego plecami, aby już dłużej nie oglądał jej łez. Aby nie widział, jak mocno ją zranił i jak bardzo nadal ją to bolało, choć przecież powrócił do niej, jak obiecał. Za to, co uczynił, powinna go znienawidzić. Powinna. Całym sercem i duszą. Ale nie potrafiła się do tego zmusić. Po krótkiej chwili Ben zbliżył się do niej. Położył dłonie na ramionach dziewczyny, odwracając ją twarzą ku sobie. Madge westchnęła, gdy otoczył ją ramionami. W tamtej chwili pomyślała, że Ben musiał być okrutnie samotny przez te wszystkie lata, opuszczony przez wszystkich. Ona musiała więc zostać przy nim. Nie, poprawiła się po chwili. Wcale nie musiała. Chciała. To był jej wybór. Tylko i wyłącznie jej. Zostanie przy nim. I albo uda jej się ponownie sprowadzić Bena na Jasną Stronę Mocy, albo zginie u jego boku. Cóż, jak spadać to z hukiem...
— Już dobrze, Madge — rzekł cicho Ben, przytulając ją do swej piersi. — Już wszystko dobrze... Wojna wkrótce dobiegnie końca, i wtedy nic nas już nie rozdzieli...
Dziewczyna z całych sił zacisnęła powieki, mocno obejmując jego szyję ramionami. Ukryła twarz na ramieniu Bena, chcąc znaleźć się jeszcze bliżej niego, pragnąc, aby obejmował ją i tulił już bez końca... W następnej chwili Ben ujął jej twarz w obie dłonie i przytulił usta do jej ust. Pocałował ją tak czule i delikatnie, jak nigdy wcześniej. Poprzez Moc napłynęły ku niej uczucia mężczyzny i zrozumiała, że on również nadal ją kocha. Ale, skoro tak, gdzie w tym wszystkim miejsce dla Rey? Madge ciaśniej przylgnęła do Bena. Nie, obiecała sobie, że o tej dziewczynie nie będzie już myśleć. Była chwilową słabością Bena, niczym więcej, więc i ona nie powinna już zawracać sobie nią głowy...
Oboje tak bardzo zatracili się w pocałunku, że nawet nie usłyszeli, iż drzwi prowadzące do sali treningowej rozsunęły się, a do środka wkroczył mężczyzna odziany w czarny mundur. Przez moment przyglądał im się spod zmarszczonych brwi, aż wreszcie odchrząknął znacząco. Ren zamarł. Chwilę później odsunął się do Madge. Dziewczyna spojrzała w stronę nowo przybyłego. Rozpoznała go od razu. To był ten wymuskany, rudowłosy generał, który nazwał ją „ścierwem", gdy Ben sprowadził ją na pokład „Finalizera". Jak on się nazywał? Husk? Hux? Chyba Hux... Solo także odwrócił się w stronę generała. Madge natychmiast wyczuła jego wściekłość, że ktoś miał czelność im przeszkodzić.
— Generale Hux — warknął. — Czy coś się stało?
— Oczywiście, Najwyższy Dowódco — odparł mężczyzna z gładko ulizanymi, rudymi włosami. — Nie śmiałbym kłopotać cię w innym wypadku...
Głos mężczyzny pełen był wzgardy. Madge szybko zerknęła na Bena, ale on albo nie zauważył tego, albo nie chciał zauważyć, albo, co gorsza, wolał udawać, że nic się nie stało. Generał zbliżył się do nich, trzymając dłonie splecione za plecami. W umyśle dziewczyny natychmiast zapaliła się ostrzegawcza lampka. Wszystko w niej krzyczało, że ten człowiek ubrany w czarny mundur jest niebezpieczny, a jego pojawienie się nie zwiastuje niczego dobrego. Z trudem powstrzymała odruch, który kazał jej natychmiast brać nogi za pas, albo chwycić pierwszą lepszą broń. Stanęła bliżej Bena, opierając się ramieniem o jego ramię. Hux obrzucił ją niedbałym spojrzeniem i ponownie zwrócił swój wzrok na Kylo Rena.
— Najwyższy Dowódco — podjął. — Dotarły do nas plotki o nowej bazie Ruchu Oporu zlokalizowanej na Chad.
Madge poczuła, że cała krew nagle odpłynęła z jej twarzy. Ben przyjął tę wiadomość z zimnym, bezdusznym spokojem.
— Wyślij tam nasze oddziały — rozkazał.
Hux powoli skinął głową.
— Już to zrobiłem — oznajmił. — Baza została zniszczona, a miejscowa ludność spacyfikowana.
Madge dostrzegła, z jak ogromnym trudem przychodzi Benowi panowanie nad sobą. Jego szczęki zacisnęły się mocno. To on nosił tytuł Najwyższego Dowódcy, a Hux podważał jego autorytet, wydając wojskom rozkazy bez jego autoryzacji. Mimo to, Ben ze wszystkich sił starał się nie zrobić nic gwałtownego. Madge nie była pewna, czy to ze względu na jej obecność, czy nie, ale sądziła, że w innych okolicznościach ciało generała już dawno leżałoby na pokładzie bez życia. Jej samej nie podobały się słowa tego mężczyzny. Hux powiedział, że ludność Chad została spacyfikowana, więc zapewne rozkazał urządzić tam masakrę. Żeby jednak usłyszeć jakieś sensowne wiadomości na ten temat, musiałaby dostać się do kanałów niezależnego HoloNetu. Na „Finalizerze" nie usłyszy niczego poza bezwartościową propagandową papką...
— Dobrze — warknął w końcu Ren. — Czy na Chad był obecny ktoś z dowództwa Ruchu Oporu?
Madge czuła, że Ben pragnął zapytać o matkę. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale wiedziała, że wolałby, aby nie stała jej się żadna krzywda. Zresztą, o kogo innego mógłby pytać? Z tego, co wyczytała w archiwach Najwyższego Porządku, większość dowództwa Ruchu Oporu zginęła na pokładzie krążownika Leii o nazwie „Raddus". Miało to miejsce jeszcze przed bitwą na Crait. Tylko Organa przeżyła. Oprócz niej, został już tylko admirał Statura, który w porę zdołał ewakuować się z D'Qar, nim flota Najwyższego Porządku zniszczyła tamtejszą bazę rebeliantów. Z Chad z pewnością postąpili podobnie. Ale D'Qar, w przeciwieństwie do tej planety, nie była przez nikogo zasiedlona...
Hux pokręcił głową.
— O tym nic nie wiemy — rzekł, odpowiadając na pytanie Rena. — Jeśli tak, w porę zdążyli się ewakuować. Ruch Oporu z pewnością znów szuka kolejnej planety, na której mógłby urządzić swą kryjówkę.
Ben machinalnie skinął głową.
— Informuj mnie o wszystkim na bieżąco — powiedział. — A następnym razem, zanim wydasz jakiś rozkaz, najpierw skonsultuj go ze mną — warknął. — Czy to jasne?
— Jak słońce, sir — odparł szybko Hux.
Przez moment obaj mężczyźni mierzyli się nawzajem wzrokiem w niemym pojedynku. Madge przyglądała im się spod zmarszczonych brwi. Miała wrażenie, że generał celowo prowokuje Bena, choć on starała się jak mógł, aby nie wybuchnąć. Nie podobało jej się zachowanie tego rudowłosego, przylizanego wymoczka. Ani to, że bezustannie trzymał dłonie splecione za plecami. Chował tam coś, czy co? Wreszcie jednak to generał jako pierwszy odwrócił wzrok. Tym razem Ben wygrał potyczkę. Hux jednak zwrócił teraz swe jasne oczy na Madge.
— Najwyższy Dowódco, nie przedstawisz mnie swej towarzyszce? — spytał.
Ren cały aż poczerwieniał na twarzy. Hux wyraźnie kpił sobie z niego!
— Naturalnie — warknął. — Madge — zwrócił się do dziewczyny. — Poznaj generała Armitage'a Huxa. Generale, to Madge.
Dziewczyna tylko skinęła mu głową. Hux obrzucił ją spojrzeniem od stóp do głów i wreszcie także skłonił jej się lekko.
— Madge? — powtórzył, unosząc ku górze prawą brew. — A dalej?
— Po prostu Madge — syknęła towarzyszka Najwyższego Dowódcy.
— Hux, Madge jest moją prawą ręką — oświadczył nagle Ben, wprawiając i generała i dziewczynę w równym stopniu w ogromne zdumienie. — Jej rozkazy masz traktować równie poważnie, co moje. Zrozumiałeś?
Armitage odchrząknął. Z brudnej pijaczki z Tatooine na prawą rękę przywódcy Najwyższego Porządku – to się dopiero nazywa awans społeczny!
— Oczywiście, Najwyższy Dowódco — wymamrotał. — Jak sobie życzysz...
Na moment zapadła niezręczna cisza, podczas której Hux bezczelnie wgapiał się w Madge, doprowadzając tym Bena do szału. Jego dłonie zacisnęły się w pięści.
— Jeśli nie masz nam niczego więcej do powiedzenia, możesz odejść — powiedział przez zaciśnięte zęby, niecierpliwie odprawiając generała.
Jasnowłosy mężczyzna skłonił się, po czym bez słowa odwrócił się na pięcie i odszedł. Madge zauważyła, że lewą dłonią pocierał prawy rękaw swego munduru. Dopiero, gdy całkowicie zniknął jej z oczu, opuszczając salę treningową, odeszło także uczucie zagrożenia, które do tej pory ściskało ją za serce.
— Ten człowiek jest niebezpieczny — powiedziała zimno. — Nie powinieneś pozwolić, aby zbliżał się do ciebie.
Ben delikatnie pokręcił głową.
— Wiem — odrzekł. — Ale nie mogę się go pozbyć. Zna Najwyższy Porządek. Dorastał w tym miejscu.
Madge tylko parsknęła, splatając dłonie na piersi.
— I tak mi się nie podoba — mruknęła. — Swoją drogą, co to miało być? — syknęła. — Od kiedy to jestem twoją prawą ręką? Jakie rozkazy? Czego ty ode mnie wymagasz? Sądziłam, że będziesz jedynie chciał, abym była obok... Tak nagle zmieniłeś zdanie?
Mężczyzna uśmiechnął się blado. Zbliżył się do dziewczyny, kładąc dłonie na jej ramionach. Pochylił się, lekko muskając ustami jej czoło.
— Nie — odrzekł. — Nie zmieniłem zdania. Ale lepiej będzie, jeśli Hux będzie traktował cię z szacunkiem, prawda? Nie pozwól mu się stłamsić.
Madge parsknęła.
— O to się nie martw — rzuciła. — Nie pozwolę!
— To dobrze. — Ben odsunął się od niej i na jego ustach ponownie zagościł uśmiech. Nieco cieplejszy niż wcześniej. — Mam coś dla ciebie — rzekł.
Zbliżył się do swoich rzeczy, ciśniętych niedbale pod jedną ze ścian. Spod kłębów czarnego materiału stanowiących jego pelerynę, wyciągnął srebrną rękojeść. Podszedł do Madge, wyciągając ją w jej stronę. Oczy dziewczyny rozszerzyły się. Po chwili jej usta wykrzywiły się w uśmiechu.
— To... — zaczęła.
— Twój miecz świetlny — powiedział Ben.
Dziewczyna odebrała broń z jego dłoni. Przez moment przyglądała jej się bez słowa. Solo musiał jej doprawdy ogromnie ufać, skoro dał jej do ręki miecz świetlny. Przecież w każdej chwili mogłaby aktywować fioletową klingę i przebić nią jego serce... Ale Ben miał rację. Znał ją. Czasem miała wrażenie, że nawet lepiej, niżby chciała. Westchnęła, odsuwając te myśli na bok. Zamiast na nich, skupiła się na uczuciu niewypowiedzianej ulgi, która ogarnęła ją, gdy poczuła w dłoni znajomy ciężar rękojeści. Zupełnie, jakby odzyskała część siebie. Jednak, miecz świetlny był wyłącznie rzeczą. Uczoną ją na Jedi. Czy nadal nią była? Co w ogóle znaczyło bycie Jedi? Co miało być jej przeznaczeniem? Jeśli to naprawdę Moc kierowała jej losem, prowadziła ją doprawdy niezwykle krętymi ścieżkami... Po krótkiej chwili wahania Madge aktywowała ostrze swej broni. Fioletowa klinga z sykiem wysunęła się z rękojeści. Poruszyła nią kilkakrotnie.
— Pamiętam, jak pomogłeś mi go zbudować — rzekła cicho Madge, uśmiechając się do wspomnień.
Ben wzruszył ramionami.
— Niczego nie zrobiłem — odparł. — Miecz jest twoim dziełem.
Oczy dziewczyny zabłysły, jakby nagle wpadła jej do głowy jakaś dzika myśl. Wskazała na toporną rękojeść miecza świetlnego mężczyzny.
— Może mały pojedynek? — zaproponowała. — Wolę swój miecz od tego treningowego kija!
Usta Bena znów rozciągnęły się w krzywym uśmieszku – niemal idealnej kopi uśmiechu jego ojca. Madge przełknęła ślinę, zmuszając się, aby nie myśleć o Hanie; nie w tamtej chwili. Kiedy indziej zapyta Bena, dlaczego podniósł rękę na własnego ojca, co dokładnie się stało... Ale jeszcze nie teraz. Udało jej się ponownie zdobyć coś na kształt zaufania Bena i nie chciała tego utracić... Po chwili Solo skinął głową i błyskawicznie przywołał do dłoni rękojeść własnego miecza świetlnego. Aktywował go, bez ostrzeżenia rzucając się na Madge. Wyprowadził cios z dołu, jak gdyby pragnął przeciąć ją na pół. Dziewczyna odskoczyła w bok, gniewnie marszcząc brwi. Ze złością zazgrzytała zębami, ale nie poskarżyła się nawet słowem. Przecież potencjalny wróg także nie będzie jej prosił o pozwolenie na atak. Ben zaatakował ponownie, a wtedy klingi ich broni zwarły się z sykiem, sypiąc wokół fontanny czerwonych i fioletowych iskier. Siłowali się przez moment, a zerknąwszy na twarz mężczyzny, Madge spostrzegła płonące w jego oczach szaleństwo. Wpadł w bitewny szał, zupełnie zapominając, z kim ma do czynienia, zapominając, że to jedynie trening... Płonące ostrze miecza świetlnego oraz ciężar rękojeści w dłoni działały na niego niczym czerwona płachta na reeka. Dziewczyna nie zamierzała jednak ustąpić. O nie, nie da się pokonać! Nie tym razem! Z całych sił naparła na Bena, zmuszając go, aby się wycofał. Udało jej się odepchnąć go do tyłu, na co zareagowała radosnym okrzykiem. Jej triumf nie potrwał jednak zbyt długo – Solo warknął, wyprowadzając następny cios. Jarzące się klingi ponownie zderzyły się z sykiem i skwierczeniem. Tym razem to Madge musiała się cofnąć. Odskoczyła, zasłaniając się przed kolejnymi ciosami, którymi zasypywał ją Ben. Swe ataki wzmacniał ogromnymi dawkami Mocy, sprawiając, że z każdym kolejnym krokiem Madge zbliżała się coraz bliżej ściany. W końcu zetknęła się z nią plecami. Mężczyzna wytrącił miecz z jej dłoni i przytknął czubek swego krwistoczerwonego ostrza do jej szyi. Dziewczyna głośno wciągnęła powietrze, odchylając głowę w bok, jak najdalej od ciepła bijącego od ostrza. Ben dyszał ciężko, spoglądając na nią z wściekłą miną. Po chwili jednak wyraz jego twarzy złagodniał.
— Przegrałaś — stwierdził. Jego usta wykrzywił szeroki uśmiech, zupełnie jakby był dzieckiem, które właśnie udowodniło swą wyższość nad innym.
Madge zmełła w ustach przekleństwo. Zbyt długo nie używała miecza świetlnego. Oby tylko nie okazało się, że to Ben będzie zmuszony chronić ją... Wątpiła, czy z tak niepewną dłonią w ogóle przyda mu się do czegokolwiek...
— Tak — wymamrotała. — Przegrałam... A teraz, proszę, zabierz to sprzed mojej twarzy...
Ben odsunął się o krok, dezaktywując krwistoczerwoną klingę swego miecza świetlnego. Dziewczyna wreszcie mogła swobodnie odetchnąć.
— Musisz więcej ćwiczyć — stwierdził Solo.
Madge nigdy nie była typem wojowniczki, zwykle wolała wybierać pokojowe metody rozwiązywania konfliktów, ale teraz nie miała wyboru – musiała przynajmniej dorównać mu w szermierce na miecze świetlne. Dziewczyna popatrzyła na niego, splatając dłonie na piersi. Powoli wypuściła powietrze z płuc.
— Powiedz mi coś, czego nie wiem — mruknęła niechętnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top