XVII. Prośba
Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin
Filety z salara znikały z talerza niemal z prędkością światła, czemu Kylo Ren przyglądał się z lekko uniesionymi brwiami. Nigdy wcześniej nie widział, aby Madge jadła tak wiele w dodatku w takim tempie... Jednak, po tygodniu głodowania i późniejszym pobycie w ambulatorium, gdzie trafiła wyłącznie na swoje własne życzenie, jej organizm domagał się substancji odżywczych. Musiała się wzmocnić. Bez tego nie da rady trenować, a ćwiczeń nie mógł jej odpuścić. Będzie musiała codziennie trenować pod jego okiem. Jak tylko wróci do pełni sił. Ren musiał sprawdzić, jak wiele pamiętała z treningów w Akademii Jedi oraz nauczyć jej wielu nowych rzeczy. Tylko wtedy będzie mogła stać się jego pełnowartościową sojuszniczką.
Madge, skończywszy wreszcie jeść, odstawiła na bok talerz i sztućce, po które natychmiast zjawił się jeden z droidów sprzątających. Przez moment z ciekawością obserwowała ruchy niewielkiego robota, a następnie przeniosła wzrok swych błękitnych oczu na Bena. Na jej ustach błąkał się cień uśmiechu.
— Dopiąłeś swego, Kylo Renie — powiedziała, siląc się na lekki ton. — Zostałam tutaj, na twoim statku, wśród twoich ludzi. Czego ode mnie oczekujesz?
Gdyby mężczyzna nie znał Madge, sam fakt, że w końcu nazwała go Kylo Renem, uznałby za swój mały triumf. Z tą dziewczyną jednak nigdy nic nie było proste. Skoro zwróciła się do niego w ten sposób, miała w tym jakiś ukryty cel. Znów coś knuła...
— Wreszcie dotarło do ciebie, jak masz mnie tytułować — rzucił przekornie, wyginając usta w krzywym uśmiechu. — To dobrze.
Madge wzruszyła ramionami z miną niewiniątka.
— Powiedziałeś, że Ben Solo jest martwy — rzekła. — A skoro tak, razem z nim umarła moja miłość. Nie mam już niczego, więc równie dobrze mogę zginąć pod rozkazami Kylo Rena. Co za różnica?
Oparła głowę na prawej dłoni, palcem lewej kreśląc po stole niewielkie koła. Ren rozejrzał się dookoła. W mesie oprócz nich nie było nikogo, ale Kylo wolał o pewnych rzeczach rozmawiać w zaciszu swych kwater, a nie w miejscu, gdzie z łatwością mógłby zostać podsłuchany. Lekko pochylił się ku siedzącej naprzeciw niego kobiecie.
— Przejdźmy do mojej kwatery — powiedział. — Tam będziemy mogli swobodnie porozmawiać.
Madge westchnęła ciężko, po czym raz jeszcze wzruszyła ramionami.
— Jak sobie życzysz — mruknęła, wstając.
Szła za Renem bez słowa, choć minę miała nieodgadnioną. Przez chwilę mężczyzna miał wrażenie, że Madge wsunie dłoń pod jego ramię, jak to miała w zwyczaju zawsze, gdy wybierali się gdzieś razem, ale nagle drgnęła i natychmiast cofnęła rękę, przypominając samej sobie, z kim ma teraz do czynienia. Mimo to, pragnęła wsunąć dłoń we włosy Bena (nie, Kylo!) i rozwichrzyć je gestem, który tak dobrze pamiętała... Chciała go przytulić i pocałować... Pragnęła, by powiedział jej, że nadal jest tym samym mężczyzną, który porzucił ją na Tatooine... Żeby zapewnił ją, że wszystko będzie dobrze... Ale wiedziała doskonale, że nie będzie. Już nigdy. Dobrze kończyły się wyłącznie bajki, a ich życie nie przypominało żadnej. Dla nich dobrego końca zabraknie. Kiedyś z pewnością wierzyłaby, że będzie inaczej – Ben nawróci się, powróci do matki i wszystkie winy zostaną mu przebaczone. Teraz rozumiała jednak, że byłyby to wyłącznie bajania młodej, zakochanej kobiety patrzącej na wszystko przez pryzmat swej miłości do mężczyzny, który droższy był jej ponad wszystko. Nawet gdyby Ben powrócił na łono Jasnej Strony Mocy, musiałby odpowiedzieć za wszystkie swe dotychczasowe czyny. Zapewne do listy jego podłych uczynków dopisano by także zniszczenie układu Hosnian. W końcu, było to zwykłe morderstwo z zimną krwią. W dodatku, miliardów cywilów. Układ ten był praktycznie pozbawiony armii i nie był w stanie wojny z Najwyższym Porządkiem. Za jego zniszczenie Bena z pewnością okrzyknięto by zbrodniarzem wojennym i gdyby jakimś zrządzeniem Mocy udało mu się uniknąć kary śmierci, resztę życia spędziłby w więziennej celi pod specjalnym nadzorem. Madge nie chciała tego. Nie mogła jednak pozwolić, aby to Najwyższy Porządek zwyciężył w tej wojnie, bo wtedy życie stracą kolejne miliony niewinnych istot...
Zerknęła na Bena – na jego bladą twarz oraz ciemne, zmarszczone brwi. O czym rozmyślał? O podboju kolejnej planety? Poczuła, że ogarnia ją niewyobrażalna złość. Nabrała ochoty uderzyć go w głowę czymś ciężkim i siłą zatargać przed oblicze matki, choć nawet nie wiedziała, gdzie mogłaby szukać Leii. Może nawet uniosłaby dłoń, aby wcielić swój szalony zamiar w życie, ale wtedy dotarli do kwatery Kylo. Właz rozsunął się przed nimi i Ren wciągnął ją do środka. Ledwo zdążyła rozejrzeć się wokół, gdy nagle poczuła, jak palce mężczyzny zaciskają się na jej dłoni. Przyciągnął ją do siebie. Po chwili znalazła się w jego ramionach. Ben pochylił głowę, szukając jej ust, lecz, domyśliwszy się jego zamiarów, odwróciła głowę.
— Przestań — syknęła.
Ale mężczyzna nie zamierzał przestawać. Z pełną mocą wróciło do niego wspomnienie tamtej nocy sprzed tak wielu lat, gdy po raz pierwszy targana spazmami rozkoszy, drżała w jego ramionach. Pragnął jej tu i teraz. Pragnął czuć jej ciepło, miękkość jej ciała, bicie jej serce tuż przy jego sercu, gdy ich ciała złączą się w jedno... Nie zamierzał wypuszczać jej ze swych ramion. Już nie. Nawet na sekundę... Choć desperacko odwracała głowę, w końcu jego usta i tak odnalazły jej miękkie wargi, wyciskając na nich długi pocałunek. Madge szarpnęła się, ale Ben położył dłoń na jej karku i mocniej wpił się ustami w jej usta. Dziewczyna jęknęła cicho. Jej dłonie zacisnęły się na ramionach Rena. Zmiękły jej kolana i nagle, dziwnie drżąca, pozwoliła, aby Ben całował ją do utraty tchu. Od lat bowiem tylko o tym marzyła. Ale same pocałunki nie wystarczyły mu. Ben był głodny jej ciała. Poczuła, że uniósł ją i, nie przestając całować, zaniósł do sypialni. Bezceremonialnie rzucił ją na łóżko, sięgając dłońmi nadal ukrytymi w czarnych rękawicach, ku zapięciu jej tuniki. Madge, dysząc ciężko, złapała go za nadgarstki. Pokręciła głową. Dalej nie mogła się posunąć...
— Przestań... — poprosiła. — Nie chcę tego robić...
Ben drgnął. Jego oczy rozszerzyły się, a twarz przybrała wręcz żałosny wyraz.
— Madge... — zaczął. — Ale... Ja... Potrzebuję cię...
Dziewczyna zmarszczyła brwi, odsuwając jego dłonie na bok.
— Nie jestem zabawką, którą możesz odstawić na kilka lat, a później wrócić po nią, kiedy stwierdzisz, że może ci się do czegoś przydać! — powiedziała ostro. — Miałeś wreszcie powiedzieć mi, czego ode mnie chcesz!
Ben wyraźnie posmutniał. Wyczuła to nawet w Mocy. Po raz pierwszy pomyślała, że być może czegoś mu brakowało, dlatego zwrócił się ku Ciemnej Stronie Mocy? Może ona nie była dla niego wystarczająco czuła i dobra...? Może teraz powinna to naprawić? Ben zachowywał się, jak gdyby usilnie poszukiwał atencji. Może więc, jeśli okaże mu zainteresowanie, to on przerwie to szaleństwo, w którym tkwi? Westchnęła cicho. Sięgnęła ku dłoniom mężczyzny, zdejmując z nich grube, czarne rękawice. Ben ze zdumieniem spoglądał na jej działania. Madge ujęła jego dłonie, mocno splatając ich palce.
— Potrzebujesz mnie, więc jestem tutaj, Ben — rzekła cicho, sprawiając, że w sercu mężczyzny po raz pierwszy od wielu długich lat rozlały się cieplejsze uczucia. — Powiedz mi, co miałabym robić w szeregach Najwyższego Porządku...
Solo bez słowa rozplótł ich dłonie. Uniosła brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Przed chwilą pragnął posiąść ją tu i teraz, nie zważając na nic, a teraz przeszkadza mu, że trzyma go za ręce? A może właśnie o to chodziło? Nie chciał czułości, a wyłącznie przedmiotu na którym mógłby rozładowywać napięcie? Chciał ją traktować jak dziwkę? Po to ją tu ściągnął? Żeby rozkładała nogi na każde jego żądanie? Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Ben położył się, układając głowę na jej kolanach i zwinął się w kłębek. Madge poczuła, że do jej oczu gwałtownie napływają łzy. To także był gest, który tak dobrze pamiętała... Ben opierający głowę na jej kolanach i opowiadający jakąś zabawną anegdotkę ze swego dzieciństwa, lub jakąś historię z dziejów Zakonu Jedi, którą niedawno odkrył, podczas gdy ona bawiła się jego ciemnymi lokami... Czy on też to pamiętał? Czy zachowywał się w ten sposób z premedytacją, aby zyskać jej przychylność i oddanie? Czy robił to nieświadomie, na ten krótki moment ponownie stając się jej dawnym Benem Solo? Zanurzyła dłoń w jego włosach, delikatnie gładząc go po głowie.
— Ben... — powiedziała czule. Gardło ścisnęło jej się z bólu i nie potrafiła wyrzec już niczego więcej.
— Chroń mnie... — poprosił cicho mężczyzna.
Madge zamarła na moment, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. Wielki Kylo Ren, niezwyciężony przywódca Najwyższego Porządku naprawdę leżał na jej kolanach, prosząc, aby go chroniła? Przed czym? Przecież miał pod swoimi rozkazami całą armię i rycerzy Ren... Nie potrzebował jej...
Mężczyzna najwyraźniej wyczuł jej wątpliwości i niepewność. Jego dłoń zacisnęła się na kolanie dziewczyny, podczas gdy ona niemal bezwiednie nadal gładziła go dłonią po włosach.
— Tylko tobie mogę zaufać... — wyznał wreszcie Ren ze ściśniętym gardłem. — Tylko ty mówisz to, co naprawdę myślisz, nie grając nikogo... Inni tylko czekają na jakikolwiek błąd z mojej strony... Nie brakuje tu chętnych do tytułu Najwyższego Dowódcy... Chroń mnie, Madge... Proszę...
Dziewczyna przesunęła dłoń na ramię mężczyzny. Czy dobrze zrozumiała? Miała stanowić osobistą ochronę Kylo Rena, który obawiała się zamachu na swoje życie? Tym bardziej nie rozumiała, po co Benowi to wszystko. Dlaczego tak bardzo pragnie dzierżyć władzę, o którą ciągle walczyć musi z innymi, w dodatku, bezustannie drżąc o swe życie? Czy nie lepiej byłoby porzucić to wszystko? Zostawić daleko za sobą i zacząć nowe życie gdzieś, gdzie nikt by go nie znał, gdzie nikt nie czekałby na jego najmniejsze potknięcie, aby pozbawić go tytułu oraz życia? Najwyższy Porządek nie jest i nigdy nie będzie jego domem, nieważne, co Ben spróbuje sobie wmówić na ten temat.
— Dobrze — odezwała się po chwili pełnej napięcia ciszy. Mogłaby przysiąc, że słyszy, jak serce Bena dudni o jego żebra. — Obiecuję ci, że zrobię wszystko, aby ochronić cię przed niebezpieczeństwem ze strony Najwyższego Porządku. Ale to wszystko — zastrzegła. — Nie będę zabijać rebeliantów i nigdy nie stanę do walki przeciwko twojej... — Zawahała się, czując, że Ben drgnął. — Przeciwko Leii — dokończyła.
— Nie, Madge — zaprotestował natychmiast Solo, siadając. — Muszę mieć cię zawsze obok siebie, nie rozumiesz tego? — Ujął jej twarz w obie dłonie, rozpaczliwie spoglądając w jej jasne oczy. — Kiedyś, wyruszając do walki, mogę już nie wrócić. A jeśli nie będzie cię obok mnie, powiedzą ci, że zdarzył się wypadek... Albo, że zabili mnie rebelianci... A później, ty też stracisz życie. Bo wydarzy się kolejny wypadek...
Dziewczyna gwałtownie pokręciła głową.
— A więc porzuć to wszystko, błagam cię! — zawołała. — Porzuć to życie, porzuć Najwyższy Porządek! Tego chciałeś?! Żyć w ciągłym strachu?! To nie jest do ciebie podobne!
— Nie jestem już Benem Solo — odparł mężczyzna. — Jestem Kylo Renem! Madge, zrozum to wreszcie! Tutaj jest nasz dom! I dlatego nie możemy dopuścić, żeby ktoś spróbował nam go odebrać!
Madge przylgnęła do niego ciasno, pragnąc, aby Ben otoczył ją ramionami. Chciała czuć znajome ciepło jego uścisków. Oparła głowę na piersi mężczyzny.
— Ben Solo, Kylo Ren, już mnie to obchodzi — wyrzekła drżącym głosem, chowając twarz w połach jego kaftana. — Po prostu bądź ze mną! Zostaw za sobą przeszłość! Uciekajmy stąd! Znajdziemy jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli zacząć wszystko od nowa, gdzie nikt nas nie zna... Proszę... — jęknęła.
Bena musiały zaskoczyć jej słowa, bo przez chwilę nic nie mówił, jak gdyby... Rozważał jej propozycję. W końcu jednak pokręcił głową. Objął ją mocniej, na moment chowając twarz w jej włosach.
— Nie, Madge — powiedział. — Nie będziemy się chować, kryć przed oczami ciekawskich. Nie będziemy się ukrywać! Zobaczysz, wszystko zmieni się, kiedy zwyciężymy!
— Ben, w takim razie to się nigdy nie skończy... — wykrztusiła dziewczyna. — Jej głos był mocno przytłumiony przez gruby materiał jego stroju.
— Nie myśl tak — poprosił Ben. — Wkrótce nastanie nowa era. To my ją zaprowadzimy. Nic nas nie rozdzieli, ani nie pokona. Nie będziemy musieli się ukrywać. I już nigdy nic nie stanie nam na drodze! — Z czułością ujął twarz Madge w obie dłonie. Dopiero teraz zauważył, że na szyi miała zawieszony wisiorek, który jej podarował. Jego usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Spojrzał prosto w oczy dziewczyny. — Przysięgam ci...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top