XVI. Wycieczka
Bespin, 24 lata po bitwie o Yavin
Pogoda w Mieście w Chmurach zawsze była wietrzna. Ten dzień nie stanowił więc wyjątku. Porywisty wiatr szarpał strojami Luke'a, Lando Calrissiana oraz Bena i Madge, którzy zgromadzili się na platformie lądowniczej numer 29. Lando, dobry przyjaciel Hana, od którego Solo wygrał w karty swój słynny statek, „Sokoła Millenium", jeszcze w czasach Imperium Galaktycznego zarządzał Miastem w Chmurach i wciąż miał pomysły na coraz to nowe interesy. Tak było również i tym razem. Lando wraz z Hanem mieli załatwić razem jakąś wspólną sprawę, ale przy okazji najpierw zgodzili się podrzucić Bena i Madge na Chandrilę, gdzie już czekała na nich Leia. Luke natomiast prostu z Bespinu wracał do Akademii Jedi. Na platformie stał już jego niewielki okręt, którym przywiózł swoich padawanów do Miasta w Chmurach. Zawsze to mistrz Jedi rozwoził swoich uczniów do miejsc, które wcześniej ustalił z ich rodzicami, czy opiekunami. Lokalizacja Akademii Jedi była tajna (nie znała jej nawet bliźniacza siostra Skywalkera) i Luke wolał, aby taka pozostała. Oczywiście, czasem gościli u niego badacze, uczeni czy archiwiści, jak Tionna Solusar, ale ich także zawsze odbierał z wyznaczonego wcześniej miejsca. Akademia miała być bowiem miejsce, w którym jego uczniowie w spokoju będą mogli oddać się studiom nad Mocą, nie niepokojeni przez nikogo z zewnątrz, czy to ciekawskich dziennikarzy, czy też istoty poszukujące tanich sensacji. Niestety, nie brakowało także tych, którzy pragnęliby skrzywdzić młodych, niedoświadczonych padawanów. Luke odpowiadał także za ich bezpieczeństwo, skoro podjął się szkolenia tej garstki młodych ludzi, którzy mieli w przyszłości stać się rycerzami Jedi i kontynuować jego dzieło. Mężczyzna był ogromnie dumny ze wszystkich swych uczniów, starał się nigdy nikogo nie faworyzować, lecz mimo to Madge zawsze zajmowała szczególne miejsce w jego sercu. Mała Madge...
Cóż... Luke skrzywił się lekko. Madge wcale już nie była taka mała. Skywalker nie potrafił się nadziwić, jak ogromnie zmieniła się w ciągu ostatniego roku. Przestała być dzieckiem, a stała się młodą kobietą... Luke co prawda usunął ze swej Akademii starą zasadę Jedi, w myśl której rycerze oraz padawani nie mogli się do nikogo przywiązywać (nie miała ona najmniejszego sensu, ponieważ padawani, których wziął pod swe skrzydła, nie byli przez niego szkoleni od niemowlęctwa; uczył starsze dzieci, a te były już mocno przywiązane chociażby do swych rodziców), ani zawierać związków (nie uważał, żeby miłość sprowadzała na Ciemną Stronę Mocy), ale sam nie wiedział, co uczyniłby, gdyby pewnego dnia Madge oświadczyła mu, że znalazła sobie chłopaka. Nie miał pojęcia, jakby to przyjął, ale chyba musiał wreszcie zacząć o tym myśleć. Madge miała już szesnaście lat, a w tym wieku rodziły się pierwsze wielkie miłości... Bardziej lub mniej trwałe, ale to nie miało znaczenia. Takie już były uroki młodości...
Skywalker zerknął na Madge, stojącą ledwie kilka kroków przed nim, u boku Bena. Dziewczyna śmiała się radośnie z jakiejś historii, którą opowiadał Lando, a Ben wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Na jego ustach błądził lekki uśmiech. Madge wyjątkowo nie miała na sobie tradycyjnej szaty Jedi. Zamiast tego, ubrana była w strój, który podarował jej Lando – granatową sukienkę do kolan, żółte, lśniące trzewiki oraz krwistoczerwoną pelerynkę, zakrywającą jej nagie ramiona. Luke'owi nie za bardzo podobał się ten komplet. Nigdy nie chciał wbijać Madge w zbytnią próżność, ale Leia od dawna kładła mu do głowy, że Madge, jako młoda kobieta, ma prawo od czasu do czasu zamienić zgrzebne szaty Jedi na ubranie, w którym będzie ładnie wyglądać i czuć się dobrze. Mistrz Jedi podejrzewał więc, że Leia i Lando dogadali się za jego plecami i sukienka była prezentem właściwie od nich obojga. Madge lubiła ładne rzeczy, więc kiedy zobaczyła sukienkę, niemal błagała, aby Luke pozwolił jej ją założyć. Lando był po jej stronie, a ogromnym orędownikiem granatowego kawałka materiału stał się nagle także Ben... Skywalker z początku nie rozumiał, dlaczego, ale patrząc teraz na siostrzeńca, powoli zaczęło docierać do niego, co się kroi. Młody Solo zwykle dobrze ukrywał swe uczucia w Mocy, tak, że nawet Luke nie potrafił ich odczytać, ale od pewnego czasu chłopak odczuwał tak ogromne podniecenie, że w żaden sposób nie udawało mu się go skryć za zasłoną Mocy. Skywalker złożył to na karb wieści o tym, że wkrótce Ben spotka się z rodzicami, których tak długo nie widział, i spędzi dwa tygodnie wakacji na Chandrili, i nie przejmował się tym więcej. Później Madge spytała, czy mogłaby lecieć wraz z nim. Luke wyraził na to zgodę, ponieważ dziewczyna czasem także gościła u Hana i Leii i oboje zapewnili, że i tym razem nie będzie stanowiło to żadnego problemu. Wtedy podniecenie i podekscytowanie Bena jeszcze wzrosło. Cieszył się na dwa pełne lenistwa tygodnie, które spędzi w towarzystwie rodziców oraz najlepszej przyjaciółki. Teraz jednak Luke zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno o to chodziło. Ben, stojąc obok Madge, cały czas starał się, aby ich ramiona się stykały i widać było, że aż świerzbią go ręce, aby jej dotknąć. Krępowała go jednak obecność Landa oraz wuja. Oczy Luke'a rozszerzyły się lekko, gdy nagle zdał sobie sprawę, jak był głupi. Podniecenie Bena nie miało żadnego związku z jego rodzicami. Wyłącznie z Madge. Chłopak wyglądał i zachowywał się, jakby bardzo pragnął, aby jemu i dziewczynie było wreszcie dane znaleźć się jak najdalej od oczu wszystkich. Po co? Tego Skywalker wolał sobie nawet nie wyobrażać. Ben i Madge od dawna byli przyjaciółmi. Zawsze trzymali się razem. Czy to możliwe, aby ich przyjaźń zaczęła przeradzać się w coś więcej? W gruncie rzeczy mistrz Jedi nie miałby nic przeciwko temu, ale zabolał go fakt, że oboje starali się utrzymać przed nim swe uczucia w tajemnicy. Zupełnie, jakby uważali, że w jego oczach robią coś złego, albo jakby bali się, że Luke spróbuje ich rozdzielić... Ben zawsze był nieco skryty, więc z jego strony mógł się tego spodziewać. Ale Madge? Sądził, że dziewczyna nie miała przed nim żadnych tajemnic...
Luke westchnął cicho. Gdzie podziały się te lata, gdy Madge była jego małą dziewczynką? Zbyt szybko minęły... Podejrzewał, że właśnie tak jak on w tamtej chwili czują się ojcowie córek, które po raz pierwszy próbują obłapić młodzi mężczyźni. Nie miał jednak prawa czegokolwiek zabraniać Madge i nie zamierzał tego robić. Mógł jedynie służyć jej radą, jeśli kiedykolwiek by tego chciała, bądź potrzebowała. Postanowił więc nie interweniować i pozwolić, żeby wypadki toczyły się własnym torem. Niech Ben i Madge cieszą się swoim towarzystwem, najwyraźniej nieświadomi, że Luke właśnie odkrył ich sekrecik. Gdyby zaczął wypytywać ich o cokolwiek na lądowisku na Bespinie, aby utwierdzić się w swych podejrzeniach, Ben z pewnością nigdy by mu tego nie wybaczył, pewien, że wuj specjalnie upokarza go w obecności dziewczyny, która wpadła mu w oko. Cóż, jeśli ich oddanie sobie nawzajem nie będzie miało wpływu na ich zachowanie w trakcie szkolenia, Luke nie będzie ingerował. Kto wie, może młodzieńcze uczucie z czasem przerodzi się w coś trwalszego, mocniejszego? Madge miała dobry wpływ na Bena. Dobrze byłoby, gdyby udało jej się to utrzymać...
Skywalker lekko uniósł do góry prawą brew, obserwując jak Ben niemal skręca się w sobie, aby tylko utrzymać ręce przy sobie i nie dotknąć Madge. W końcu jednak nie wytrzymał. Poddał się. Jego lewa dłoń najpierw musnęła palce jej prawej ręki, a w następnej chwili powoli przesunęła się po plecach dziewczyny. Wreszcie Ben chwycił ją w pasie i nie pomny na nic, przycisnął do swego boku. Od Madge napłynęła fala zaskoczenia i nagłego strachu, że zachowanie młodego Solo nie jest odpowiednie w obecności mistrza Jedi. Ben jednak nic sobie z tego nie robił i nie zamierzał jej puszczać, jak gdyby na dodatek celowo starał się sprowokować wuja. Madge uniosła głowę, szybko zerkając na Bena. Jej twarz przybrała głęboki, czerwony kolor. Chłopak tylko się uśmiechnął. Lando również zauważył jego nietypowe zachowanie. Zerknął pytająco w stronę Luke'a, ale Skywalker tylko wzruszył ramionami z miną niewiniątka, sugerującą, żeby jego o nic nie pytać. W końcu Madge, widząc uśmiech Bena, zapewniający, że wszystko jest w porządku, i nie wyczuwając ze strony Luke'a żadnych negatywnych uczuć, uspokoiła się. Jej serce wypełniły ciepłe uczucia w stosunku do Bena. Oparła się o niego lekko, wyraźnie zrelaksowana. Cóż, Luke, jak przystało na dojrzałego i pełnego mądrości mistrza Jedi, musiał pogodzić się z faktem, że będzie zmuszony odstąpić temu młodzieńcowi, swemu własnemu siostrzeńcowi, swą małą dziewczynkę... Skywalker zaraz jednak zganił się w duchu za takie myśli. Madge nie była przedmiotem, który mógł komuś przekazać, albo odebrać. Była dorastającą kobietą, mającą swój własny świat, myśli i uczucia... A on po prostu przestał już być w jego centrum. Taka już była kolej rzeczy. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko się z tym pogodzić. Ale, przebiegło mu przez myśl, jeśli tylko Ben spróbuje skrzywdzić Madge, to, jego siostrzeniec, czy nie, ten chłopak będzie miał z nim do czynienia!
Na szczęście wkrótce na platformie wylądował „Sokół Millenium", odrywając mistrza Jedi od tych nieprzyjemnych myśli. Han radośnie powitał się z synem, nie mogąc wprost nadziwić się, jak bardzo wyrósł Ben (chłopak był już od niego wyższy o głowę), a później porwał w ramiona roześmianą Madge, która pocałowała go w oba policzki. Luke nadal stał z boku, przyglądając się tej scenie z lekkim uśmiechem błądzącym na ustach. W końcu Solo przywitał się także z Landem, a później rozłożył szeroko ramiona, kierując swe kroki ku Luke'owi.
— Stary druhu! — zawołał.
— Han! — odparł mistrz Jedi.
Szczery, radosny uśmiech rozświetlił jego twarz. Mężczyźni objęli się, lekko poklepując się po plecach.
— Mam nadzieję, że młody nie sprawia ci żadnych kłopotów...
— Oczywiście, że nie — zapewnił Luke, jednocześnie zerkając na siostrzeńca. — Jest jednym z moich najlepszych uczniów.
— Dobrze wiedzieć — rzucił Han. — Może w takim razie coś z niego będzie!
Solo także przeniósł spojrzenie na swego syna, ale chłopak, który zwykle oburzał się okrutnie, gdy próbowano z niego żartować, tym razem zdawał się zupełnie niezainteresowany tym, co się o nim mówi. Szeptał coś prosto do ucha Madge, a dziewczyna to rumieniła się mocno, to znów chichotała cicho, zakrywając usta dłonią. Han zmarszczył brwi, opierając dłonie na biodrach. Popatrzył na Luke'a.
— Czy ja powinienem się o czymś dowiedzieć? — spytał cicho.
Skywalker parsknął.
— A bo ja wiem? — odrzekł. — Ich zapytaj! — Wskazał na parę dzieciaków, świetnie bawiących się w swoim własnym towarzystwie. Całkowicie przestali już zwracać uwagę na dorosłych. Han uśmiechnął się krzywo.
— Hej! — zawołał. — A wy co tam znów knujecie?!
Ben drgnął, a Madge nagle zmartwiała. Po chwili chłopak uniósł głowę z miną niewiniątka.
— Nic — odparł, siląc się na lekki ton. — Tylko rozmawiamy...
— Jasne... — mruknął Solo, przeciągając samogłoski i przyglądając im się podejrzliwie.
Lando roześmiał się.
— Han, chyba nie sądzisz, że twój syn knuje plany podboju galaktyki, co?
Solo spoglądał to na syna, to znów na przyjaciela.
— Kto go tam wie — mruknął w końcu. — Młodzieńczy bunt i te sprawy...
— Tato... — jęknął Ben, czerwieniąc się mocno.
Han porozumiewawczo mrugnął do syna.
— Dobra, dzieciaki — powiedział po chwili. — Pakujcie się na pokład. Leia już nie może się doczekać, żeby was zobaczyć.
Ben skinął głową i ruszył ku opuszczonej rampie „Sokoła". Madge natychmiast skierowała swe kroki za nim, ale nagle zatrzymała się gwałtownie, jakby niespodziewanie o czymś sobie przypomniała. Odwróciła się na pięcie i biegiem ruszyła w stronę Luke'a. Z całym impetem rzuciła mu się na szyję, aż Skywalker, zdumiony, cofnął się o krok.
— Kocham cię... — powiedziała cicho, tuląc się do niego z całych sił.
W następnej chwili musnęła ustami jego policzek, wypuściła Luke'a z objęć i ani razu nie oglądając się za siebie, pognała za Benem. Nie wiedziała, czy ma prawo nazywać mistrz Skywalkera swoim ojcem, ale chciała, żeby wiedział, że jest jej równie drogi i jest mu wdzięczna za wszystko, co do tej pory dla niej zrobił. Nie chciała się jednak oglądać za siebie, bo wolała nie ujrzeć wyrazu dezaprobaty, jeśli taki pojawiłby się na twarzy Luke'a. Ale zaskoczenie mistrza Jedi po chwili zmieniło się nie w dezaprobatę, a w ogromne wzruszenie, które niemal całkowicie odebrało mu mowę. Han z lekkim westchnięciem poklepał go po ramieniu.
— Możesz lecieć z nami, jeśli chcesz. Leia na pewno się ucieszy — zapewnił. — Poza tym, już dawno nie odwiedzałeś nas na Chandrili...
Luke zamrugał. Spojrzał na przyjaciela, jak gdyby oglądał go po raz pierwszy w życiu.
— Nie — bąknął. — Dziękuję za zaproszenie, ale... Muszę wracać do Akademii. Dzieciaki też pewnie chcą już ode mnie odpocząć... — dodał, obserwując jak Ben i Madge znikają we wnętrzu starego koreliańskiego frachtowca.
Solo skrzywił się lekko.
— Jak wolisz... — mruknął. — Ale wyjdź czasem z tej swojej dziupli. Dobrze ci to zrobi — poradził.
— Zastanowię się — odrzekł na to Luke, uśmiechając się blado.
— No to na razie — rzekł Han, salutując mu niedbale. — Dzięki za dostarczenie dzieciaków.
Skywalker tylko skinął mu głową. Solo po chwili sam ruszył w ślad za Benem i Madge. Po drodze zamienił jeszcze kilka słów z Landem, który następnie zbliżył się do Luke'a.
— W porządku, staruszku? — spytał, błyskając śnieżnobiałymi zębami w szerokim uśmiechu.
— Dlaczego miałby być inaczej? — odrzekł mistrz Skywalker z niewinną minką.
Lando roześmiał się.
— Daj spokój, stary — rzucił. — Widziałem, że omal nie rozpłakałeś się, gdy Ben objął Madge. Ech... — Z rozbawieniem pokręcił głową. — Zbyt szybko dorastają, co? A ty pewnie nie chciałbyś jeszcze zostać dziadkiem...
Luke zesztywniał. Posłał przyjacielowi mordercze spojrzenie.
— Madge to rozsądna dziewczyna — powiedział zimno.
— No nie wiem... — Lando skrzywił się zabawnie. — W tym momencie raczej zakochana. Rozsądek nie ma tu nic do rzeczy...
Mistrz Jedi poczuł, że cała krew nagle odpłynęła mu z twarzy.
— Myślisz, że ona i Ben... — zaczął niepewnie.
Calrissian uniósł obie dłonie w obronnym geście.
— Nie mam pojęcia! — zawołał. — I nie chcę wiedzieć! Mnie o to nie pytaj! A tak swoją drogą, czy reguły Zakonu Jedi pozwalają na związki?
Luke westchnął cicho.
— Dawniej nie pozwalały — odparł. — Ale zniosłem tę zasadę. Nie przyniosłaby ona niczego dobrego. Żadne zasady nie powstrzymałyby Bena i Madge przed zakochaniem się w sobie. Za to, pewnie żyliby w przeświadczeniu, że robią coś złego. Nie chcę uczyć swoich padawanów, że miłość jest czymś złym, bo nie jest.
Lando ze zrozumieniem pokiwał głową.
— W takim razie dzieciaki nie muszą się bać, że wyrzucisz ich z Akademii — stwierdził. — To dobrze.
— Lando... — Luke zerknął na przyjaciela z politowaniem. — Naprawdę myślisz, że kazałbym Madge albo Benowi opuścić Akademię? Dobrze wiesz, że chcę dla nich jak najlepiej. A Madge...
— Jest dla ciebie jak córka — dokończył czarnoskóry mężczyzna. — Wiem. Cóż, w takim razie, trzymaj się, staruszku. — Lando ponownie błysnął zębami w czarującym uśmiechu. — Mam nadzieję, że wkrótce znów się zobaczymy, lecz teraz musisz mi wybaczyć. Interesy wzywają.
Calrissian skłonił się nisko, a następnie ruszył w kierunku „Sokoła Millenium". Szmaragdowa peleryna powiewała za jego plecami. Gdy znalazł się na pokładzie starego frachtowca, wdusił przycisk wsuwający rampę i skierował swe kroki do kokpitu. Za sterami „Sokoła" siedział Han, a miejsce drugiego pilota było puste. Lando wsunął się na nie, zerkając przelotnie na Bena, który stał za fotelem kapitana. Na miejscu zarezerwowanym dla pasażera siedziała już Madge.
— Ben, nie pilotujesz „Sokoła"? — zagadnął. — Zwykle nie można przepędzić cię zza sterów...
— Nie — odrzekł szybko chłopak. — Dziś tylko popatrzę... — Po tych słowach jego spojrzenie natychmiast powędrowało ku Madge, która spłonęła rumieńcem i skromnie spuściła wzrok.
Brew Landa powędrowała do góry.
— Popatrzysz? — rzucił. — Dobrze... — Odwrócił się przodem do iluminatora, pomagając Hanowi w procedurze przedstartowej.
— Słowo daję, nie mam pojęcia, co się dzieje z tym chłopakiem — mruknął Han.
Calrissian parsknął.
— Taa...
Statek wystartował z lądowiska. W przestrzeni kosmicznej nad Bespinem Han pociągnął dźwignię napędu nadprzestrzennego i gwiazdy rozciągnęły się w długie, białe smugi. „Sokół" znalazł się w hiperprzestrzeni. Od tej chwili lot miał być spokojny i ustabilizowany. Ben zamienił swą pozycję za fotelem pilota na miejsce przy fotelu pasażera. Pochylał się ku Madge i bezustannie szeptali coś do siebie i chichotali. Lando zerknął na nich porozumiewawczo, a wtedy oboje zamilkli. Przez moment w kokpicie panowała całkowita cisza, którą w końcu przerwał Ben.
— Tato — zagadnął, siląc się na obojętny ton. — Możemy iść z Madge pograć w dejarika? Lot przez nadprzestrzeń jest w gruncie rzeczy całkiem... Nudny...
— Jasne — rzucił bez zastanowienia Han, nawet nie oglądając się na syna. — Idźcie. Co będziecie tutaj siedzieć z takimi starymi prykami jak ja i Lando...
Calrissian prychnął z oburzeniem.
— Mów za siebie, stary pryku!
Oczy Bena zabłysły, jakby tylko czekał na to, aby wreszcie wymknąć się ze sterowni.
— Dzięki, tato! — zawołał.
Chwycił Madge za rękę i pociągnął za sobą. Dziewczyna bez słowa protestu podążyła za nim. W kokpicie po ich wyjściu ponownie zapadła cisza. Han oparł łokcie na konsoli sterującej, a później splótł dłonie, podpierając na nich brodę. Przez długą chwilę wpatrywał się w przestrzeń przewijającą się za iluminatorem. Lando w milczeniu bawił się rąbkiem swej szmaragdowej peleryny.
— Lando... — odezwał się Solo w pewnej chwili. — Oni wcale nie poszli grać w tego przeklętego dejarika, prawda?
Czarnoskóry mężczyzna pokręcił głową.
— Nie wydaje mi się...
Han nagle cały aż poczerwieniał na twarzy.
— Niech ja tylko dorwę Bena... — mruknął.
Lando zmarszczył brwi.
— Han, daj spokój. To para zakochanych dzieciaków. Hormony buzują, a oni znają się przecież od małego. Dziwisz się, że tak skończyła się ich przyjaźń? Poza tym, przypomnij sobie, jaki sam byłeś w ich wieku... — Wzruszył ramionami.
— Właśnie dlatego, że pamiętam, jaki byłem w ich wieku, mogę ich powstrzymać przed popełnieniem głupich błędów. Oboje mają jeszcze czas na miłości i tego typu rzeczy...
Calrissian tylko westchnął.
— Han...
Ale Solo już poderwał się na równe nogi. Jego dłoń musnęła stary, wysłużony blaster, spoczywający w kaburze na jego biodrze. Oczy Landa rozszerzyły się.
— Hej, nie szalej! To twój syn!
Solo natychmiast cofnął rękę.
— Cholera — mruknął. — Siła przyzwyczajenia...
W następnej chwili jak burza wypadł z kokpitu. Lando podniósł się ciężko i ruszył za nim, przewracając oczami. Oczywiście, jak podejrzewał Han, świetlica była pusta. Ani śladu Bena czy Madge. Gdzie jednak mogli pójść? „Sokół" nie należał do najmniejszych statków. Solo podejrzewał jednak, że para zakochanych nastolatków spróbuje skryć się gdzieś, gdzie będzie miło i przytulnie. Od razu skierował więc swe kroki ku przebudowanemu kambuzowi, który stanowił prezent ślubny dla Leii. Był to ciasny, przytulny kącik, w sam raz dla dwojga. Lando cały czas dreptał mu po piętach, a Han miał wrażenie, że na statku panuje nienaturalna wręcz cisza. Ręka świerzbiła go, aby chwycić blaster, ale wiedział, że to bez sensu. Lando miał rację, nie groziło im żadne niebezpieczeństwo. Han szukał przecież tylko swojego syna i jego, jak się okazało, dziewczyny...
Właz prowadzący do kambuza bezszelestnie rozsunął się przed Hanem. I znalazła się jego zguba. Ben i Madge, rozłożeni na koi, byli tak bardzo zajęci sobą, że nawet nie zareagowali na jego wejście. Na szczęście nadal mieli na sobie ubrania. Ich nogi przeplotły się, a Ben całym ciałem leżał na dziewczynie, dosłownie wgniatając ją w koję. Jej jednak zdawało się to zupełnie nie przeszkadzać. Szkarłatna pelerynka Madge leżała na podłodze, a ona ciasno obejmowała Bena ramionami, wplatając dłonie w jego ciemne loki. Chłopak natomiast wodził ustami po jej szyi i nagim ramieniu, z którego wcześniej zsunął cienkie ramiączko sukienki. Madge rozkosznie przymykała oczy, a jej dłonie zsunęły się na plecy Bena. Jedna z nich powoli wsunęła się pod koszulę chłopaka...
Han chrząknął znacząco. Madge pierwsza zorientowała się, że nie są już sami w pomieszczeniu. Odwróciła głowę, a jej oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy ujrzała Hana oraz Landa.
— Ben! — pisnęła.
Chłopak natychmiast oderwał usta od jej szyi i uniósł głowę. Madge w pośpiechu wysunęła się spod niego. Poprawiła ramiączko sukienki i sięgnęła po pelerynkę. Otuliła się nią ciasno, starając się jak najbardziej zakryć.
— Nie za dobrze wam? — rzucił złośliwie Han.
Ben usiadł na koi, poprawiając koszulę. Jego twarz była tak szkarłatna jak wdzianko Madge. Spuścił wzrok, odsuwając się jak najdalej od dziewczyny.
— Tato, to... — wykrztusił. — To...
— To nie tak, jak myślę? — podpowiedział Solo.
Ben i Madge zerknęli na siebie, a w oczach dziewczyny natychmiast zabłysły łzy. Pociągnęła nosem i skuliła się, nie mając odwagi spojrzeć na żadnego z otaczających ją mężczyzn.
— Wiem, co widziałem, a czego wcale nie pragnąłem oglądać! — warknął Han. — Obydwoje marsz do kokpitu! Już nawet na sekundę nie spuszczę was z oka! Co wy sobie myśleliście?! Nie mam jeszcze ochoty zostać dziadkiem!
— Han, daj spokój... — Lando położył dłoń na ramieniu przyjaciela.
— Ja im zaraz dam! — syknął Han.
Oczy Madge rozszerzyły się, a po chwili dziewczyna wybuchła płaczem.
— Tato! — zawołał Ben, natychmiast otaczając ją ramionami. Madge ukryła twarz na jego piersi, tuląc się do niego z całych sił. — Nie robiliśmy przecież nic złego!
— Oczywiście, że nie! — syknął jego ojciec. — Wy po prostu chcieliście się aktywnie przyczynić do wzrostu populacji w galaktyce!
Ben spuścił wzrok, a jego szczęki zacisnęły się mocno. Han ochłonął nieco, widząc nieszczęśliwe miny syna i Madge. Przeczesał włosy dłonią.
— Madge, przestań płakać — poprosił. — Ben, a ty nie bocz się na mnie. Jesteś moim synem i kocham cię. Dlatego chciałbym uchronić cię przed pewnymi błędami, które mógłbyś popełnić...
Chłopak drgnął.
— Błędami, które sam popełniłeś, co?! — warknął wściekle. — Tym dla ciebie jestem, prawda?! Twoim największym błędem!
— Ben, nie! — zaprotestował natychmiast Han. — Wiesz, że nie o to mi chodziło!
— Dokładnie o to! — wrzasnął chłopak. Był wściekły na ojca. Za to, co ten sugerował, i za to, jak upokorzył jego i Madge, doprowadzając ją do łez. Teraz przynajmniej było już jasne, o co mu chodziło. Rodzice uważali go za potwora, za dziwadło, a teraz za swój największy błąd... Zabolało go to okrutnie, choć przecież nie powinno. Znał swoich rodziców i ich zachowanie oraz słowa nie powinny go już dziwić, ani zaskakiwać. Mimo to, słowa jego ojca bolały i to mocno... Młody Solo poczuł, jak do jego oczu napływają piekące łzy, ale zamrugał szybko, żeby się ich pozbyć. Madge wciąż tuliła się do niego z całych sił. Dla niej musiał być silny.
— Ben, synu, nie kłóćmy się — poprosił Han. — Nie jesteś błędem, tylko moim dzieckiem... Nie to miałem na myśli...
Ben wstał. Chwycił Madge za rękę. Dziewczyna także podniosła się, ścierając łzy z policzków.
— Daruj sobie! — warknął chłopak, mijając ojca. Szarpnął Madge, aby poszła za nim. Po chwili oboje przecisnęli się pomiędzy Hanem i Lando. Calrissian uniósł do góry prawą brew.
— Brawo, Han — parsknął. — Powinieneś dawać Leii lekcje dyplomacji. Cóż to był za popis!
Solo dźgnął go palcem wskazującym w sam środek piersi.
— Ty się teraz lepiej nie odzywaj, bo wcale nie pomogłeś!
Lando uniósł ramiona w obronnym geście.
— Jak sobie życzysz — oświadczył, po czym ruszył do kokpitu.
Han warknął głucho i niema natychmiast podążył za przyjacielem. Właz zasunął się za nim równie cicho, co wcześniej. Tym razem Ben i Madge rzeczywiście siedzieli w świetlicy „Sokoła", na kanapie przy stole do dejarika. Oboje mieli ponure miny i milczeli, siedząc dość daleko od siebie, jakby i oni po drodze pokłócili się o coś. Dziewczyna nadal wyglądała, jakby w każdej chwili mogła wybuchnąć płaczem. Ben natomiast splótł ramiona na piersi, a wzrok wbił w swoje buty.
— Synu... — zaczął znów Han.
Chłopak uniósł głowę. Wystarczyło jedno spojrzenie jego płonących oczu, aby Solo zdał sobie sprawę, że nie ma sensu zaczynać z nim teraz jakiejkolwiek dyskusji. Ben był zły, rozżalony i urażony do żywego. Nic, co teraz powiedziałby jego ojciec i tak by do niego nie dotarło. Hanowi nie pozostało więc nic innego, jak tylko poczekać, aż Ben się uspokoi. Co mogło nie nastąpić zbyt szybko, bo chłopak miał to do siebie, że zwykle bardzo długo żywił wszelkie urazy. Westchnął więc cicho i ruszył do sterowni. Dalsza podróż na Chandrilę minęła w całkowitym milczeniu. Gdy natomiast Han posadził „Sokoła" na prywatnej platformie lądowniczej w domu swoim i Leii, Ben pierwszy zbiegł po rampie, nawet nie oglądając się za siebie. Matka już czekała na niego, ale nawet się z nią nie przywitał, tylko od razu pognał do domu. Madge, pozostawiona nagle samej sobie, nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Wreszcie Han położył dłoń na jej ramieniu.
— Przepraszam, mała — mruknął. — Chodź...
Podprowadził dziewczynę do Leii, która spoglądała na niego spod zmarszczonych brwi.
— Witaj, kochanie! — przywitał się, siląc na lekki ton. — Przywiozłem ci naszych gości!
Leia pokręciła głową.
— Han, coś ty znów zrobił? — spytała. — Dlaczego Ben jest tak zły? Pokłóciliście się?
Solo w zamyśleniu potarł kark dłonią.
— Ten chłopak opacznie rozumie pewne rzeczy... — wymamrotał.
Oczy Leii zabłysły.
— Ten chłopak, to twój syn! — warknęła. — A ty pewnie znów powiedziałeś mu coś przykrego! Mam rację?!
— To tylko małe nieporozumienie — tłumaczył się Han. — Przejdzie mu...
Madge nadal stała z boku, sprawiając wrażenie, że najbardziej pragnęłaby znaleźć się jak najdalej stamtąd. Nie było przyjemnie słuchać kłótni państwa Solo, a w dodatku w głowie kołatała jej się tylko jedna myśl – gdyby nie ona, Ben nie pokłóciłby się z ojcem... To wszystko stało się przez nią. Powinna zniknąć, zamiast dalej niszczyć mu życie... Leia szybko dostrzegła jej zmieszanie oraz niepewność.
— Chodź do domu, kochanie — powiedziała, opiekuńczo obejmując dziewczynę ramionami. — A z tobą — ponownie zwróciła się do męża — porozmawiam sobie, kiedy wrócisz z tej swojej wycieczki z Landem!
Han westchnął ciężko. Z jego żoną nigdy nie było żartów...
— Dobrze — rzucił. — Tylko uważaj, żeby ta dwójka nie wycięła ci jakiegoś numeru. Ostatnio Ben straszliwie lepi się do Madge!
Dziewczyna cała aż poczerwieniała na twarzy, a Leia głośno wciągnęła powietrze. Jej mąż nadal miał wyczucie taktu i delikatność wściekłej wampy w składzie porcelany.
— Han! — wykrzyknęła. — Nie widzisz, że zawstydzasz Madge?! Nie powinieneś tak mówić! Poza tym, co to ma niby znaczyć?! Kochanie... — zwróciła się do nastolatki. — Czy ty i Ben... Wy... Jesteście parą...?
Madge z przestrachem spoglądała to na nią, to znów na Hana. W końcu wybuchła płaczem. Była nikim, sierotą, nad którą zlitował się mistrz Skywalker, a Ben był synem byłej księżniczki z Alderaanu i rebelianckiego generała. Nie dorastała im do pięt. Nigdy nie dorówna Benowi... Łamiącym się głosem wyznała, że już od dawna, chyba od zawsze, ogromnie zależy jej na Benie i prosiła, aby ich nie rozdzielali, bo ona tego nie przeżyje... Leia wyglądała na zdumioną, ale nie złościła się, w przeciwieństwie do Hana. Twarz kobiety rozświetlił łagodny uśmiech.
— Skarbie, nikt nie będzie was rozdzielał — obiecała. — Cieszę się, że trafiliście na siebie nawzajem. — Objęła dziewczynę i przytuliła ją lekko.
— Dziękuję... — wyszeptała Madge zduszonym głosem.
Leia ucieszyła się, że w Akademii Jedi jej syn znalazł sobie kogoś bliskiego, więc niemal od razu zapomniała o sprzeczce z mężem. Niemal. Zbliżyła się do Hana i wspięła się na palce, muskając ustami jego policzek.
— Uważaj na siebie, stary przemytniku — powiedziała. — I nie martw się. Będę pamiętać, że mam z tobą do pogadania! — Błysk w jej oku był niemalże złośliwy.
Solo westchnął ciężko, ale wtedy żona objęła go i przytuliła się do niego mocno. Mężczyzna na moment ukrył twarz w jej włosach, wdychając ich zapach. Świadomość, że przez wszystkie lata ich małżeństwa pewne rzeczy pozostały niezmienne, wpływała na niego dziwnie kojąco. Chwilę później jednak Leia wypuściła go z objęć, podeszła do Madge i razem z nią skierowała swe kroki do domu. Han odleciał więc z Chandrili nie pogodziwszy się z synem, ale liczył na dyplomatyczne talenty Leii. Miał nadzieję, że jego żonie uda się jakoś załagodzić całą sytuację. Po tym, jak oczywiście wyciągnie od Madge, jak wyglądała jego dyskusja z synem. Może rzeczywiście Han zareagował zbyt gwałtownie. Miał świadomość, że jego syn nie jest już dzieckiem, że dorasta, w końcu, miał już dziewiętnaście lat, ale widzieć go z dziewczyną... W dodatku w tak jednoznacznej sytuacji... To było... Cóż, niespodziewane. Solo właściwie sam nie wiedział, jak ma reagować. Miał więc nadzieję, że Benowi wkrótce przejdzie złość na niego. Czy to dzięki Leii, czy też Madge. Ale Han nie wiedział, że Ben nie złości się wyłącznie na niego, ale także na dziewczynę, która nieporadnie starała się wytłumaczyć chłopakowi, że jego ojciec na pewno nie miał nic złego na myśli i po prostu martwi się o niego. Ben poczuł się podwójnie zdradzony. Madge po raz pierwszy zamiast wziąć jego stronę, brała stronę Hana i to jego broniła. Jak mogła tak postąpić?! Dziewczyna opowiedziała więc Leii, co zaszło na pokładzie „Sokoła", choć wstydziła się tego okropnie, ale nawet senator Organa, zła na Hana, że ten zawsze plecie, co mu ślina na język przyniesie, nie potrafiła przemówić Benowi do rozsądku i na nic zdały się jej wszystkie dyplomatyczne zdolności. Chłopak był obrażony na cały wszechświat, a gdy to Madge postanowiła raz jeszcze spróbować z nim porozmawiać, pokłócili się, aż wybiegła z jego pokoju z płaczem. Leia była niepocieszona i zmartwiona. Madge poszła spać bez kolacji i kobieta długo jeszcze słyszała jej płacz dochodzący z pokoju gościnnego. Kiedy ucichł, poszła powiedzieć jej ciche „dobranoc", podobnie jak synowi. Ben jej nie odpowiedział, a Madge już spała, wykończona wcześniejszym szlochem. Kobieta także więc udała się już na spoczynek. Wiedziała, że niczego nie zdoła już wskórać i postanowiła spróbować ponownie kolejnego dnia...
Jedynie Ben długo nie mógł zasnąć. Świadomie zignorował matkę, ale nie dawał mu spokoju widok twarzy Madge, jej błękitnych oczu pełnych łez. Przekręcał się z boku na bok, wpatrując się w mroczne cienie tańczące na ścianach, aż wreszcie wstał i cicho wysunął się z pokoju. Dom pogrążony był we śnie. Nawet droidy przeszły już w stan uśpienia. Skierował swe kroki ku pokojowi gościnnemu i wsunął się do niego niemal bezszelestnie. Wyglądało na to, że Madge już śpi. Tęsknił za ciężarem jej drobnego ciała i za ciepłym uczuciem, które rozlewało się w jego sercu, gdy trzymał ją w ramionach. Wsunął się więc pod pled obok dziewczyny i delikatnie, aby jej nie zbudzić, otoczył ją ramionami, chowając twarz w jej włosach. Pragnął jedynie poprzytulać ją przez kilka chwil, nic więcej. Ale Madge drgnęła, poczuwszy jak objął ją i przycisnął do swej piersi. Powoli obróciła się w jego ramionach. W Mocy wyczuł promieniującą od niej falę zdumienia oraz... Szczęścia. Wcale nie była na niego zła, choć przez pryzmat swojego własnego zachowania, Ben sądził, iż jeszcze długo będzie żywiła do niego urazę. Na szczęście, mylił się.
— Madge... — wykrztusił. — Ja... Przepraszam cię...
Nie musiał mówić niczego więcej. Madge ujęła jego twarz w obie dłonie, odszukała w ciemności jego usta i pocałowała go. Ben mocniej przycisnął ją do swej piersi, tak, że prawie nie mogła złapać tchu. Tamtej nocy po raz pierwszy oddała mu się całkowicie. Bez reszty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top