XLVII. Rodzina
Ajan Kloss, 35 lat po bitwie o Yavin
Wdech i wydech. Wdech i wydech. Spokój...
Madge zamknęła oczy, skupiając się na otaczającej ją Mocy. Rey pokazała jej tor treningowy na Ajan Kloss, niedaleko bazy rebeliantów, na którym zwykła ćwiczyć swe umiejętności Jedi. Biegł on przez dżunglę, później przechodząc przez ścieżkę pośród gór, których pasmo ciągnęło się wokół bazy. Do tej pory Madge ukończyła go jedynie raz. Zwykle bowiem poddawała się w połowie, gdy docierała do momentu, w którym należało przeskoczyć nad głęboką przepaścią, aby kontynuować trening. Fern i Rey nawet wtedy czuli się jak ryby w wodzie, ale na widok majaczącej w dole, wartkiej rzeki, Madge dostawała zawrotów głowy i nie była w stanie dać nawet jednego kroku naprzód, nie mówiąc już o przeskoczeniu tej przeklętej rozpadliny. Nigdy nie bała się widoku z pokładu statku przecinającego przestrzeń kosmiczną, nie bała się zasiąść za sterami statku, czy myśliwca, ale gdy spoglądała w przepaść, strach całkowicie ją paraliżował. Podejrzewała, że to dlatego, że śmierć za sterami statku, gdyby została przez wroga rozpylona na atomy, lub, gdyby rozbiła się z jakiegokolwiek powodu, nastąpiłaby w ciągu kilku sekund. Gdyby natomiast runęła w przepaść, gdyby omsknęła jej się noga, lub gdyby niedokładnie chwyciła się skał po drugiej stronie, runęłaby w dół. Śmierć byłaby wtedy ogromnie bolesna. Oczami wyobraźni już widziała swoje martwe ciało, z pogruchotanymi wszystkimi kośćmi, unoszone niczym szmaciana lalka przez wartki nurt rzeki...
Jednak, pomimo tego, w końcu zdecydowała się na skok. Zrobiła to poprzedniego dnia, zachęcana rozgrzewającymi okrzykami Rey oraz Ferna. Wystarczyło, że całkowicie oczyściła swój umysł i bez reszty otworzyła się na Moc, która wspomogła jej siły fizyczne. Dzięki temu jej ciało miękko wylądowało na drugim brzegu rozpadliny. Dziś zamierzała zebrać się na odwagę i uczynić to po raz drugi, choć tym razem trenowała wyłącznie z Rey. Fern postanowił dla odmiany zostać w bazie, aby oddać się medytacji. Miał nadzieję, że w ten sposób wzmocni swoje związki z Mocą. Liczył na to, że ta niezwykła, życiodajna siła odkryje przed nim nieco więcej swych tajemnic. Dlatego dziewczyny trenowały tylko we dwie. Po krótkim sparingu obie skierowały się na tor treningowy. Madge pragnęła jedynie ćwiczyć swe umiejętności i nieco zdumiało ją zachowanie dziewczyny z Jakku. Miała wrażenie, że Rey wszystko traktuje jak wyścig i rywalizuje z nią. Albo pragnęła być we wszystkim pierwsza i najlepsza, albo pragnęła pokazać Madge, jak wiele się już nauczyła, aby zyskać aprobatę w jej oczach. W końcu, Madge była jedyną osobą także trenowaną kiedyś przez Luke'a, z którą Rey zaczęła zawiązywać niejaką przyjaźń. Była także nieco starsza, więc sierota z Jakku usiłowała wzbudzić w niej zainteresowanie swoją osobą, niczym u starszej siostry. Na początku Madge dość sceptycznie odnosiła się do tych dziwacznych zabiegów Rey, ale kiedy przekonała się, że rzekome uczucie, które łączyło dziewczynę z Benem, było jedynie wymysłem, idiotyczną plotką, postanowiła dać jej szansę. Zwłaszcza, że Leia darzyła Rey ciepłymi, niemal matczynymi uczuciami. Dziewczyna nie mogła więc być złą osobą. Zresztą, Madge nigdy nie chciała nikogo nienawidzić. Wbrew wszelkim pozorom, zawsze starała się znaleźć w innych jak najwięcej dobrych cech. Zaufała nawet Huxowi, wierząc w jego dobre intencje, choć na tym akurat nie wyszła najlepiej...
Madge rozpędziła się i wyskoczyła wysoko w górę. Rey już czekała na nią po drugiej stronie szerokiej rozpadliny. Dziewczyna zamknęła oczy. Koncentrowała się na Mocy, wyobrażając sobie, że miękko stawia stopy tuż obok młodej woj oczniki z Jakku. Czuła, jak Moc przepływa przez nią, dodając jej sił, a jej policzki smagał podmuch wiatru, świadczący o tym, że wciąż unosi się w powietrzu. Obecność Rey jawiła jej się niczym jasna smuga, iskrząca siłą i dobrocią, do której wciąż zbliżała się. Nagle jednak przeszył ją lodowaty chłód. Miała wrażenie, że na moment pochłonęła ją absolutna ciemność... Wyczuła aurę kogoś innego, choć nie potrafiła stwierdzić, czy znajduje się ona tuż obok, czy może na drugim krańcu galaktyki... Ben! Nie uciekniesz, Madge..., usłyszała w myślach głos mężczyzny. Nie przede mną... W następnej sekundzie wrażenie jego bliskiej obecności znikło, ale to wystarczyło, aby dziewczyna całkowicie utraciła koncentrację. Gwałtownie otworzyła oczy i krzyknęła, dostrzegając pod sobą kilometry przepaści. Wpadła w panikę, co sprawiło, że gwałtownie poleciała w dół. Słyszała, jak Rey wykrzykuje jej imię i widziała, jak dziewczyna biegnie ku skrajowi przepaści. Spróbowała raz jeszcze wytężyć wszystkie zmysły i prosić Moc o ratunek. Wyciągnęła przed siebie obie dłonie, z całych sił chwytając się niewielkiego występu skalnego. Moc zamortyzowała zderzenie z ostrą skałą, więc zamiast pogruchotać sobie wszystkie kości, Madge nabawiła się jedynie kilku siniaków oraz otarć. Przez moment wisiała całkowicie bez ruchu, starając się nie patrzeć w dół. Po kilku sekundach, które dla niej zdawały się wiecznością, zaczęła szukać jakiegoś oparcia dla nóg. Kilka kamyków obsunęło się spod jej stóp. Ponownie usłyszała, jak Rey wykrzykuje jej imię, więc spojrzała w górę. Jej towarzyszka wychylała się ponad krawędź przepaści z twarzą zdjętą strachem oraz troską.
— Dasz radę wspiąć się trochę wyżej?! — zawołała. — Jesteś za daleko! Nie dosięgnę cię!
Madge skinęła głową i zaczęła powoli pełznąć ku górze. Czuła, jak jej serce wybija szalony rytm, a w uszach słyszała dudnienie własnej krwi. Gdy wspięła się nieco wyżej, Rey chwyciła ją za nadgarstki i pomogła jej wciągnąć się na górę. Obie, zdyszane, padły na ziemię.
— Co się stało? — chciała wiedzieć Rey. — Runęłaś w dół jak kamień!
Madge zawahała się. Najwyraźniej Rey, w przeciwieństwie do niej, nie wyczuła obecności Bena. A może jej także tylko się wydawało?
— To... Nic — odparła. — Straciłam koncentrację, to wszystko.
Usta dziewczyny z Jakku zacisnęły się w wąską linię.
— Znów myślałaś o nim... — mruknęła niechętnie.
Madge tylko przewróciła oczami. Wstała. Nie musiała nawet pytać, kogo Rey miała na myśli.
— Dość już mam Leii, wypominającej mi codziennie, że myślenie o Benie zepchnie mnie na Ciemną Stronę Mocy — rzuciła. — Proszę, chociaż ty daruj mi podobne pogadanki...
— Nie o to chodzi. — Rey także podniosła się z ziemi, stając naprzeciw niej. — Wiem, że wierzysz w Bena Solo, ale czasem wiara może nas zaprowadzić jedynie w ślepą uliczkę. Ja także w niego wierzyłam, naprawdę! Gdy Snoke połączył nasze umysły, byłam gotowa wyrwać Bena z serca Najwyższego Porządku, ale on wcale tego nie chciał. Dlatego po śmierci Snoke'a zerwałam naszą więź...
Madge pokręciła głową.
— Rey, ty nie znasz go tak dobrze, jak ja! Nie wiesz, przez co przeszedł...
Dziewczyna z Jakku chwyciła swą towarzyszkę za ramię i potrząsnęła mocno.
— Madge, ocknij się! — zawołała. — Nawet Leia pogodziła się już z tym, że Ben Solo odszedł na zawsze! Jeśli ty także tego nie zrobisz, prędzej czy później wpędzisz nas w kłopoty!
Madge zmrużyła oczy. Czy Rey usiłowała doprowadzić do kłótni? Ogarnęła ją złość, ale jedno spojrzenie na dziewczynę przekonało ją, że Rey nie miała na myśli nic złego. Na jej szczerej, dziecięcej twarzyczce malował się jedynie wyraz troski, determinacji i niezachwianej wiary, że to, co mówi, jest jedyną słuszną prawdą.
— Posłuchaj — powiedziała powoli. — Leia też nie zawsze miała na względzie dobro Bena. Ponieważ urodził się w Hanna City na Chandrili, w dodatku w Dzień Wyzwolenia, pragnęła uczynić z niego żywy symbol nowej ery. Wyobrażasz to sobie? Chłopiec, urodzony w dzień podpisania traktatu pokojowego z resztkami Imperium, który staje się nowym wzorem rycerza Jedi – tego pragnęła Leia, bo zawsze najważniejsze było dla niej dzieło jej życia. W swoich dążeniach po drodze przestała widzieć, że Ben to tylko mały chłopiec, który pragnie domu pełnego miłości, mamy i taty. Przez całe życie czuł się odrzucony, bo zawsze coś innego było ważniejsze od niego. Nie miał nikogo, oprócz mnie. Jak więc miałabym go teraz odrzucić, zapomnieć o nim?
W oczach Rey niespodziewanie zabłysły łzy.
— Madge, to on odrzucił ciebie... Fern powiedział mi, że usiłował cię zabić!
— Bo pomyślał, że go zdradziłam! I to go złamało...
Madge spuściła wzrok. Po głębszym zastanowieniu się, zdumiał ją fakt, że nie zarobiła w twarz za słowa o Leii. Przecież powtórzyła niemal dokładnie to samo, co o matce powiedział jej kiedyś Ben. A ona nie była tak delikatna, jak Rey... Spoliczkowała Bena. Poczuła mrowienie w prawej dłoni na samo wspomnienie tamtego zdarzenia. Może to zatem Ben miał rację, a ona nie dopuszczała do siebie pewnych spraw, nie chcąc ich widzieć? Nie, pomyślała po chwili. Nawet gdyby generał Organa rzeczywiście cierpiała na kompleks bohatera, nie był to powód, aby dołączać do organizacji, która zamienia całe planety w kosmiczny pył...
Rey bezradnie pokręciła głową, jakby brakowało jej już sił, aby tłumaczyć nowej przyjaciółce to, co oczywiste.
— Wracajmy do bazy — powiedziała tylko.
Madge skinęła głową. Ruszyły ramię w ramię, wybierając dłuższą drogę do zabudowań bazy, tak, by nie musiały ponownie przeskakiwać przez przepaść. Nie rozmawiały już o Benie, ale Rey nie mogła znieść przedłużającej się ciszy.
— Posłuchaj... — zagadnęła w pewnej chwili. — Pamiętasz swoich rodziców?
Madge zamrugała, zdumiona. Nie spodziewała się takiego pytania.
— Nie za bardzo — odrzekła ostrożnie. — Dlaczego pytasz?
Rey zmarszczyła brwi.
— Ja swoich też nie pamiętam — powiedziała cicho. — Ben powiedział mi, że byli nikim, że sprzedali mnie, aby mieć za co pić, ale to nie może być prawda! Musieli mieć przecież jakiś powód, by pozostawić mnie na Jakku!
— Myślę — odparła powoli Madge — że nie ma sensu się już teraz nad tym zastanawiać.
— Łatwo ci mówić! — zawołała Rey rozpaczliwie. — Nosisz nazwisko Skywalker, a ja nawet nie wiem, jak się nazywam!
Madge przystanęła.
— Właściwie to nie — odparła. — Nie noszę.
Rey odwróciła się ku niej. Jej szeroko otwarte oczy błyszczały zdumieniem.
— Jak to?
Młoda kobieta zastanowiła się chwilę. Owszem, Luke ją wychował, ale nigdy nawet nie rozmawiała z nim o przyjęciu jego nazwiska. Madge Skywalker... Nie, śmiesznie to brzmiało. Może raczej Madge Solo? Dziewczyna skrzywiła się. Nazwisko Bena również nie przypadło jej do gustu. Zawsze była po prostu Madge. Sobą. Po co to zmieniać?
— Po prostu — powiedziała, wzruszając ramionami. — Chcę być sobą, a nie dodatkiem do czyjegoś nazwiska.
Oczy Rey rozszerzyły się jeszcze bardziej, jak gdyby dziewczyna nie wierzyła, że można myśleć w ten sposób. Madge pomyślała, że w gruncie rzeczy cała ta sytuacja była całkiem zabawna. Oto spotkały się dwie młode kobiety, z których jedna jak niczego innego na świecie pragnęła dostać jakieś nazwisko, a druga ani myślała jakiekolwiek przyjmować. Nie była przecież niczyją własnością i nie zamierzała nosić metki przynależności do kogokolwiek.
— Rey — podjęła znów Madge — posłuchaj, jeśli sądzisz, że w jakikolwiek sposób jesteś niepełna, nie posiadając nazwiska, jeśli myślisz, że to, kim jesteś, określa wyłącznie parę liter, przyjmij takie nazwisko, jakie tylko ci się podoba. Solo, Skywalker... Myślę, że ani Luke, ani Leia nie mieliby nic przeciwko. Albo wymyśl sobie jeszcze jakieś inne...
Nie wspomniała nic o rodzicach dziewczyny, ponieważ uważała, że Ben miał rację, i w ogóle nie zależało im na córce, dlatego pozbyli się jej na Jakku, albo naprawdę mieli jakiś ważny powód, aby ją tam pozostawić, fakt, że po nią nie wrócili, oznaczał wyłącznie jedno – oboje nie żyli już od dawna. Może Rey także zdawała sobie z tego sprawę, ale przed pewnymi rzeczami broniła się zajadle, nie przyjmując ich do wiadomości? Madge skrzywiła się. Nie, chyba zbyt surowo oceniła Rey. Równie dobrze ktoś w podobny sposób mógłby pomyśleć o niej. Przecież uczepiła się myśli, że Ben wróci, jak ostatniej deski ratunku i trzymała się jej kurczowo, z całych sił, jakby od tego zależało jej życie. To zrozumiałe, że Rey czuła się samotna. Wychowała się na niegościnnej planecie, nikt się nią nie interesował, nikt nie otaczał jej opieką i nie troszczył się o nią, ale nawet tam, na pustynnej Jakku, widywała przecież rodziny z dziećmi.
— Przepraszam — powiedziała, kładąc dłoń na ramieniu młodszej dziewczyny i ściskając je lekko. — Byłam niesprawiedliwa...
Do oczu Rey napłynęły łzy. Starła je prędko grzbietem dłoni.
— Nie — odparła. Pociągnęła nosem. — Miałaś rację. Moi rodzice mnie nie chcieli. Nie ma sensu w ogóle o tym myśleć.
Po tych słowach odwróciła się i ruszyła przed siebie. Madge zaklęła pod nosem, biegiem udając się za nią. Może były do siebie bardziej podobne, niż sądziła. Bardziej, niż chciałaby to przyznać.
— Rey, tego nie wiesz! — zawołała. — Może to ty masz rację i mieli ważny powód, aby pozostawić cię na Jakku! Może pragnęli cię przed czymś chronić! Kto bowiem szukałby czegoś wartościowego na tej kupie piachu? Może już nigdy ich nie spotkasz, może nie żyją, ale... — Przygryzła wargę. Najwyraźniej obie pragnęły karmić się złudzeniami, ale skoro dawało im to siłę, co w tym złego? — Może jednak okaże się, że jeszcze kiedyś ich odnajdziesz.
Rey przystanęła. Odwróciła się ku Madge. W jej oczach błyszczały łzy. Madge także zatrzymała się, kilka kroków przed nią, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać. Ostatnimi czasy wszyscy mieli zwyczaj lać ją po pysku, lub próbować zabić, więc właściwie nie liczyła na nic innego także i tym razem. Ale, ku jej zdumieniu, Rey zbliżyła się do niej, a po chwili zarzuciła ramiona na jej szyję, obejmując ją mocno.
— Dziękuję — wyszeptała.
Madge niezdarnie poklepała dziewczynę po plecach.
— Nie ma za co... — odparła. — Spójrz na całą tę sprawę z jeszcze innej strony. Mandalorianie mówią, że rodzina to nie tylko więzy krwi. Twoją rodziną jest teraz cały Ruch Oporu, Leia oraz ludzie, którzy wierzą w ciebie i dla których jesteś ważna. Nie zapomnij o nich...
Rey odsunęła się od niej na odległość wyciągniętych ramion.
— O to nie musisz się obawiać — rzekła. Tym razem jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech. — Nigdy o nich nie zapomnę.
Madge nie była pewna, czy powinna coś jeszcze powiedzieć, czy nie, ale z dylematu wyrwało ją natrętne buczenie komunikatora Rey. Gdy dziewczyna odebrała połączenie, okazało się, że to generał Organa usiłowała się z nimi skontaktować.
— Rey! — z urządzenia dobiegł zaniepokojony głos starszej kobiety. — Czy wszystko w porządku?! Jest z tobą Madge?!
— Jest — przytaknęła dziewczyna. — Pani generał, czy coś się stało?
— Obie natychmiast wracajcie do bazy! Do układu właśnie weszły statki Najwyższego Porządku! Musimy się ewakuować!
Rey jęknęła głucho, a Madge poczuła, że cała krew nagle odpłynęła jej z twarzy. To pewnie dlatego czuła wcześniej obecność Bena. Jeśli Najwyższy Porządek zamierzał ich zaatakować, Ben z pewnością znajdował się na pokładzie jednego ze statków wrogiej floty. Jak jednak udało mu się odnaleźć bazę rebeliantów na Ajan Kloss? Przecież przez tak długi czas udawało im się pozostać w ukryciu!
— Jesteśmy w drodze! — oznajmiła Rey. — Zjawimy się najwyżej za kilka minut!
Dziewczyna wyłączyła komunikator, chowając go do kieszeni przy pasku.
— Szybko! — rzuciła i pobiegła przed siebie.
Madge ruszyła za nią. Biegły ile sił w nogach, wspomagając swe kroki energią czerpaną z Mocy. Gdy dotarły na teren bazy Ruchu Oporu, okazało się, że ewakuacja trwa w najlepsze. Wokół siebie widziały transportowce oraz inne statki, wznoszące się w powietrze i zabierające ze sobą ludzi oraz sprzęt, który przecież tak trudno było zdobyć. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, zdawałoby się bez ładu i składu, biegali ludzie, nawołując się oraz wykrzykując rozmaite polecenia oraz rozkazy. Rey chwyciła Madge za rękę, aby nie zgubiły się w tej ludzkiej fali. Madge natomiast szukała wzrokiem Leii. Dlaczego Ruch Oporu znów uciekał? Czy nie lepiej było nagrać wiadomość z prośbą o pomoc i nadawać ją w całej galaktyce, a później stanąć wreszcie do walki, zamiast znów tchórzliwie podkulać ogon i uciekać? Lub, dlaczego nie wysłać wiadomości do Bena z prośbą o zakończenie tej bezsensownej rzezi? Przecież Leia była jego matką. Uważał, że całe życie odwracała się od niego, więc może teraz, gdyby choć raz zwróciła się bezpośrednio do niego, przyniosłoby to wreszcie jakiś skutek? Dlaczego nikt nie wierzył jej, że Ben wcale nie był zły? Był złamany, zaślepiony i nikt go nie rozumiał, ale nigdy nie był zły! Po prostu brakowało mu poczucia, że w całej tej okrutnej galaktyce istnieje choć jedna istota, która go kocha...
Madge wreszcie udało się wypatrzeć generał Organę. Kobieta uwijała się wokół jednego z transportowców, wraz z kilkoma pilotami wnosząc na jego pokład ciężkie skrzynie ze sprzętem, zapasami i amunicją. Piloci mieli na sobie niezbyt wygodne kombinezony lotnicze, jakby po załadowaniu transportowca mieli od razu wskoczyć do swych myśliwców i uciekać, byle dalej od Najwyższego Porządku.
— Leia! — zawołała i od razu skierowała swe kroki w stronę pani generał, ciągnąc za sobą Rey.
Organa uniosła głowę, a na jej twarzy odmalował się wyraz ulgi, gdy ujrzała obie dziewczyny, spieszące ku niej. Obok kobiety przystanął jeden z pilotów. Madge skrzywiła się lekko, rozpoznawszy w niewysokim mężczyźnie Poe Damerona, który nadal szczerze jej nie znosił (z wzajemnością zresztą), pomimo zaufania, jakim darzyła ją Leia.
— Na szczęście jesteście — powiedziała przywódczyni Ruchu Oporu, gdy obie młode kobiety znalazły się obok niej. — Polecicie razem ze mną na pokładzie „Sokoła", kiedy skończymy załadowywać ten transportowiec.
Rey skinęła głową i bez słowa sama zabrała się do załadunku skrzyń, ale Madge nie ruszyła się z miejsca.
— Leia, to nie ma najmniejszego sensu... Wciąż tylko przenosicie się z miejsca na miejsce — oświadczyła. — Dokąd tym razem chcesz się udać?
Leia zamarła w pół ruchu. Zgarbiła się, odwróciwszy ku Madge. Generał wydała się nagle dziewczynie ogromnie stara i straszliwie zmęczona. Jakby już ledwo starczało jej sił, aby przewodzić Ruchowi Oporu.
— Mam nadzieję, że to już ostatni raz — powiedziała. — Lecimy w pewne miejsce, gdzie mamy spotkać się z dwoma innymi grupami rebeliantów. Pochodzą oni z planet podbitych przez Najwyższy Porządek. Stracili wszystko i chcą walczyć. Co więcej, mieszkańcy planety, na którą się wybieramy, sami nie darzą Porządku sympatią. Za bardzo cenią sobie swoją niezależność.
Madge zmarszczyła brwi. W galaktyce pozostało niewiele planet, które otwarcie twierdziłyby, że pragną niezależności. Tylko światy bogate i posiadające własną flotę oraz świetnie działający system obrony planetarnej mogłyby poważyć się na taki krok. Skoro bowiem były samowystarczalne, nie poczuwały się do obowiązku chronienia, czy zaopatrywania w zapasy innych planet, często leżących na drugim krańcu galaktyki. Leia musiała więc znaleźć niezwykle silnego sprzymierzeńca, ale Madge nie przychodziła do głowy nazwa żadnej planety, która odpowiadałaby jej przemyśleniom.
— Co to za planeta? — spytała z lekkim niepokojem.
Organa uśmiechnęła się delikatnie.
— Ta, z której pochodzisz, Madge — odrzekła. — Föld.
Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie, a po chwili wybuchła śmiechem. Föld?! To był naprawdę kiepski żart! Z tego, co wiedziała, Föld nie zmieniła się ani na jotę od czasu, gdy opuściła ją, jako mała dziewczynka. Ta planeta, pławiąca się w bagnie swych zamierzchłych, skostniałych tradycji, nie posiadała nawet żadnych osłon planetarnych, które chroniłyby ją choćby przed meteorytami! Jak zatem jej mieszkańcy planowali walczyć z Najwyższym Porządkiem?! Jedno spojrzenie na twarz Leii upewniło jednak Madge, że generał nie żartowała. Natychmiast przestała się śmiać. Poczuła, że krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach, uderzając jej do głowy.
— Leia, to niedorzeczne! — zawołała. — Jak niby mieszkańcy Föld pragną walczyć z Najwyższym Porządkiem?! Zaatakują ich wędkami i kamieniami?! Gwiezdne niszczyciele zetrą ich na proch!
— Madge, oni sami zaoferowali nam pomoc, gdy nikt inny tego nie zrobił! Poza tym... — Organa uśmiechnęła się półgębkiem. — Czy naprawdę muszę ci przypominać, że na lesistym księżycu Endora patyki oraz kamienie wystarczyły, aby pokonać Imperium?
Madge aż zazgrzytała zębami ze złości.
— Najwyższy Porządek to nie Imperium! — zaprotestowała. — Ben nie jest głupi! W końcu uderzy z całą siłą, i będzie po was!
Poe Dameron zmarszczył brwi.
— Co więc proponujesz? — spytał.
Madge zawahała się. Objęła się ramionami, jakby nagle ogarnął ją przenikliwy chłód.
— Dajcie mi myśliwiec — poprosiła. — Zostanę tutaj, albo polecę na spotkanie Najwyższego Porządku. Ben tam będzie. Porozmawiam z nim, a wtedy wy będziecie mieli czas na ucieczkę, i...
Oczy Leii rozszerzyły się. Błysnął w nich strach. Straciła już swe jedyne dziecko, wszystkie bliskie jej osoby, swych przyjaciół. Kolejnej straty chyba nie dałaby rady przeżyć...
— Nie ma mowy! — oznajmiła z mocą. — To, co proponujesz, to samobójstwo, Madge! Nie zostawię cię tutaj samej przeciwko całej flocie Najwyższego Porządku!
— Leia! — Dziewczyna chwyciła generał za ramię, z desperacją spoglądając jej w oczy. — Proszę! Muszę z nim porozmawiać! Muszę go zobaczyć! Choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię!
Generał nakryła dłoń dziewczyny swymi palcami. Może i postępowała egoistycznie, pragnąc zatrzymać Madge przy sobie, ale nie mogła wyrazić zgody na to, co proponowała.
— Lecisz z nami! — powiedziała stanowczo, ucinając wszelkie dyskusje.
Madge gniewnie zmarszczyła brwi, zamierzając najwyraźniej odciąć się Leii jakąś ciętą ripostą, ale wtedy Dameron wrzasnął, że Najwyższy Porządek już ich znalazł. Dziewczyna uniosła głowę. Na tle błękitu nieba ujrzała trzy szarawe trójkąty, które powiększały się z każdą sekundą. Gwiezdne niszczyciele. A na nich setki myśliwców TIE oraz żołnierzy piechoty...
Organa zaczęła wykrzykiwać kolejne rozkazy i rebelianci rozbiegli się do statków, którymi mieli opuścić powierzchnię planety. Nie było czasu, aby zapakować resztę zapasów. Gdy generał upewniła się, że wszyscy członkowie Ruchu Oporu wiedzą, co mają robić, nie czekając dłużej, kazała startować Chewbaccy, który miał pilotować „Sokoła Millenium", a następnie wepchnęła Madge i Rey na pokład ostatniego transportowca, który właśnie uruchamiał silniki. Wsunęła się na pokład statku zaraz za dziewczynami. W Ruchu Oporu rzeczy osobistych każdy posiadał tyle, co akk napłakał, więc raczej nie istniało ryzyko, że ktoś zostanie pozostawiony w tyle, ponieważ cofnął się po pakiet ulubionych holozdjęć, lub ukochaną maskotkę. Madge z pewnością kiedyś byłaby gotowa zaryzykować życie dla swych skarbów, ale sama nie miała już niczego oprócz miecza świetlnego oraz wisiorka, który kiedyś podarował jej Ben. Jej mitara, tooka i kawałek pergaminu od młodego Solo, pozostały na pokładzie „Finalizera" i dziewczyna wątpiła, że jeszcze kiedykolwiek je ujrzy. Podejrzewała, że Ben rozkazał wszystko zniszczyć, aby jeszcze bardziej ją zranić, lub, aby ostatecznie uwolnić się od jej obecności. Przedmioty, które kiedyś należały do niej, z pewnością by mu o niej przypominały. Jednak, nawet jeśli było to prawdą, i Ben faktycznie kazał zniszczyć wszystkie jej rzeczy, to nic. Nie potrzebowała już żadnych przedmiotów, aby o nim pamiętać. Nieświadomie sięgnęła jednak do łańcuszka zawieszonego na szyi. Zaczęła się nim bawić, muskając go z czułością i przekręcając pomiędzy palcami. Ben znajdował się w pobliżu. Jego obecność w Mocy jawiła jej się teraz niczym nadciągający kir ciemności, zasnuwający, zagarniający wszystko na swej drodze. Mimo to, nadal pragnęła go uratować, wyrwać ze szponów Ciemnej Strony Mocy... Ścisnęła w dłoni niewielki klejnot Corusca. Przymknęła oczy, otwierając się na Moc i kierując swe myśli ku Benowi. Ben..., pomyślała. Jeszcze nie jest za późno... Proszę... Wróć...
Odrzucił ją, podobnie jak poprzednim razem. Napłynęła od niego fala wściekłości i determinacji, aby raz na zawsze pozbyć się jej oraz Ruchu Oporu, a także wszystkich innych, którzy tylko staną mu na drodze, lub będą mieli czelność sprzeciwić się jego woli. Kylo Ren całkowicie przejął władzę nad Benem Solo. A Renowi nie zależało na nikim, wyłącznie na władzy. Miał rządzić niepodzielnie. Uważał, że takie było jego przeznaczenie. Jego dziedzictwo...
Dziewczynę ogarnęła złość, ponieważ Solo całkowicie zamknął przed nią swe serce oraz umysł.
— Ty głupi draniu! — warknęła, jakby Ben mógł ją usłyszeć. Uderzyła otwartą dłonią w durastalową ścianę transportowca. — Dlaczego nie chcesz słuchać?!
Kilka osób zerknęła na nią niepewnie. Jedynie Rey oraz Leia zrozumiały, co się wydarzyło. Generał zbliżyła się do Madge i objęła ją ramionami. Dziewczyna odwzajemniła uścisk, czując, że łzy napływają jej do oczu. Miała wrażenie, że coś rozrywa na strzępy jej duszę. Czuła obok siebie obecność Bena, ale nie mogła go objąć, ani przytulić. A najgorsze było to, że on wcale tego nie chciał... Po chwili pokład zawibrował pod stopami dziewczyny. Transportowiec wykonał skok w nadprzestrzeń i Madge przestała czuć cokolwiek...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top