XLV. Ruch Oporu

Renforra, 35 lat po bitwie o Yavin

Dziewczyna przesiadywała w kantynie „Źródełko" już od kilku dni, niemal bez przerwy. Zabarykadowana w kącie przy barze, stroniła od kontaktu z innymi istotami, choć codziennie po pewnym czasie zjawiali się po nią wysoki, przystojny jak na ludzkie standardy, mężczyzna o długich, jasnoblond włosach, lub kobieta o krótkich, ściętych po męsku, czarnych włosach. Nieco uważniejsi bywalcy przybytku, pragnący sobie nieco dorobić, od razu zauważyli, że przy pasie dziewczyny zwisa jakiś srebrny cylinder – zapewne rękojeść miecza świetlnego. Rzadko kto posługiwał się tą starożytną bronią, więc dziewczyna musiała być zbiegłą Jedi, lub... Zbiegłym Renem. Nikt nie wiedział, co te upiory skrywają pod swymi przerażającymi maskami. Kto wie, czy któryś z nich nie był akurat kobietą? W ruch poszły komunikatory. Zarówno agenci Ruchu Oporu, jak i Najwyższego Porządku powiadomili swych mocodawców o obecności na Renforrze dziwacznej osobniczki. Jak dotąd jednak nikt nie zjawił się, aby zbadać meldunki o tajemniczej młodej kobiecie, więc mogła nadal beztrosko wlewać w siebie hektolitry najtańszego lumu, zaciągając przy okazji coraz większy dług u właściciela kantyny. Kazała mówić na siebie Benni i krążyły plotki, że pewnego dnia, spiwszy się niemal dokumentnie, wykrzykiwała, że jest lady Ren i ma w Najwyższym Porządku władzę równą władzy Kylo Rena. Ktoś inny miał widzieć ją, gdy wystrzeliwała z dłoni błękitnymi błyskawicami, a podobno nawet zabiła rycerzy Ren. Po naocznych świadkach tamtych wydarzeń jednak wszelki ślad zaginął... Pewne było natomiast jedno – ta niepozornie wyglądająca dziewczyna o jasnych oczach i ciemnych włosach z krzywo obciętą grzywką ściągała na siebie spojrzenia stałych bywalców kantyny, a także okazjonalnych klientów.

Ten dzień w niczym nie różnił się od poprzednich. Dziewczyna pojawiła się w tym jakże zacnym przybytku tuż po otwarciu. Zajęła swoje ulubione miejsce przy barze i wlewała w siebie szklaneczki lumu jedna za drugą, w niemal zastraszającym tempie. W pewnej chwili, już nieco chwiejnie, chwyciła brudną, lepiącą się szklaneczkę i zastukała o blat, aby zwrócić na siebie uwagę barmana – zielonoskórego Twi'leka o jednym lekku zawiniętym wokół szyi, niczym szal, a drugim obciętym w połowie, poznaczonym jaśniejszymi bliznami po oparzeniach. Mężczyzna obrzucił ją niechętnym spojrzeniem. Benni postukała palcem wskazującym w pustą już szklankę, domagając się kolejnego drinka. Barman skrzywił się, jakby przełknął coś kwaśnego, ale dolał jej lumu. Dziewczyna wypiła wszystko duszkiem i wyciągnęła szklaneczkę po dolewkę, ale wtedy Twi'lek pokręcił głową. Oparł dłonie na kontuarze, wyszczerzył swe zaostrzone na końcach zęby i nachylił się ku dziewczynie.

— Zapłać! — syknął. — Jesteś mi winna prawie tysiąc kredytów! Nie dostaniesz więcej, dopóki nie zobaczę swoich pieniędzy!

Benni pobladła, a następnie jej twarz gwałtownie powlekła się głęboką czerwienią. Jakim prawem ten przeklęty Twi'lek ma czelność jej czegokolwiek odmawiać?!

— Nalej! — warknęła.

Barman chwycił dziewczynę za poły tuniki i pociągnął ją ku górze.

— Zapłać! — zażądał. — A później wynocha!

Benni warknęła głucho. Wszyscy zamarli, ciekawi, co się wydarzy. Część z klientów obstawiała, że barman za chwilę straci głowę, ale dziewczyna tylko gwałtownie poderwała się ku górze, złapała Twi'leka za ramiona i nagle przerzuciła go przez kontuar. Mężczyzna z hukiem runął na pobliski stolik, rozbijając go w drobny mak i przy okazji rozlewając stojące na nim trunki. Benni przystanęła nad nim. W jej prawej dłoni zalśniła srebrna rękojeść. Dziewczyna aktywowała swą broń i wtedy z metalowego cylindra wysunęło się fioletowe ostrze. Znajdujący się najbliżej klienci pierzchali na wszystkie strony, aby uniknąć kontaktu z rozpalonym, gorącym ostrzem. Oczy barmana rozszerzyły się, gdy czubek fioletowej klingi znalazł się tuż przy jego szyi. Po chwili w powietrzu rozszedł się swąd przypalonego ciała, a Twi'lek wrzasnął z bólu. Benni natychmiast cofnęła klingę, przypaliwszy jedynie jasną skórę na jego szyi.

— Daruję ci życie — warknęła. — To twoja zapłata!

Nagle twarz dziewczyny wykrzywiła się w dziwnym grymasie. Cofnęła się o krok i dezaktywowała miecz świetlny. Chwyciła się za prawy bok, jakby nagle przeszył ją ostry ból. Złapała za krawędź baru, odetchnęła głębiej, a w następnej chwili wciągnęła się na ladę i przeskoczyła na drugą stronę. Barman spoglądał na nią, zdjęty przerażeniem, nie mając odwagi się choćby poruszyć, podczas gdy Benni szperała za kontuarem w poszukiwaniu butelek co lepszego alkoholu. Znalazła trzy flaszki koreliańskiej brandy, którą trzymał na specjalne okazje, tylko dla wyjątkowo majętnych klientów. Otworzyła jedną z nich i duszkiem wypiła kilka łyków, krzywiąc się, gdy alkohol palił jej przełyk i żołądek.

— Dobra — rzuciła, skinąwszy Twi'lekowi głową. — Wezmę na później!

Ponownie przeskoczyła przez kontuar, chwyciła wszystkie trzy butelki i ruszyła do wyjścia, odprowadzana spojrzeniami pełnymi grozy, lub zdumienia, gdy nagle do środka wpadł młody mężczyzna o jasnych, długich włosach i zielonych oczach. Miał na sobie coś, co kiedyś musiało być eleganckim strojem, ale teraz całkowicie straciło swe piękne, żywe barwy, domagając się prania i dokładnego czyszczenia.

— Madge! — zawołał.

— A niech cię, Fern... — syknęła w odpowiedzi dziewczyna. Zatrzymała się gwałtownie na jego widok i przewróciła oczami.

Madge z pewnością była już po kilku głębszych. Lekko chwiała się na nogach, ale mimo to w dłoni ściskała trzy butelki jakiegoś alkoholu. On i Piri zrobili wszystko, aby ocalić jej życie, posunęli się nawet do kradzieży, ponieważ kiedy skończyły się medpakiety, musieli brać skądś niezbędne środki medyczne, potrzebne, aby Madge wróciła do siebie, a tymczasem ona, gdy tylko poczuła się lepiej, rozpoczęła swe rajdy po kantynach. Najpierw na Svivren, dopóki planeta nie została całkowicie zajęta przez Najwyższy Porządek, a teraz na Renforrze. Fern stwierdził, że na tej planecie także przebywali już jednak zbyt długo. Piri bezustannie usiłowała skontaktować się ze swymi przyjaciółmi z Ruchu Oporu, ale jak dotąd nikt nie zjawił się, ani nie przesłał żadnych wskazówek, dokąd uciekinierzy mogliby się udać, by ich spotkać. Natomiast coraz częściej słyszało się pogłoski o tajemniczych ruchach floty Najwyższego Porządku w układzie. Madge musiała być ostrożna, ponieważ Kylo Ren mógł chcieć się na niej zemścić. Nie trudno było zauważyć, że odkąd uciekli z pokładu „Finalizera", działania Najwyższego Dowódcy stały się dużo bardziej brutalne, niż wcześniej...

Fern zbliżył się do Madge i wyszarpał butelki z jej dłoni. Jedna z nich upadła na podłogę, roztrzaskując się w drobny mak i rozchlapując wokół drogocenny, bursztynowy płyn. Dwie pozostałe postawił z hukiem na kontuarze.

— Idziemy — syknął, chwytając dziewczynę za łokieć.

— Nie! — zaprotestowała, wyciągając dłonie po pozostałe flaszki z brandy.

Thul chwycił ją za oba nadgarstki.

— Idziemy! — powtórzył z mocą. — Teraz! Nie rób scen!

Madge usiłowała go odepchnąć, ale potknęła się o własne nogi i runęła na jeden ze stołków przy barze, boleśnie wbijając sobie w plecy jego krawędź. Mężczyzna odetchnął głęboko i ponownie pomógł jej stanąć na nogi. Naprawdę starał się zrozumieć Madge, wiedział, że ponowna rozłąka z człowiekiem, którego kochała, była dla niej straszliwym ciosem, ale nie mogła się tak zachowywać. Oddała się w szpony nałogu, ale to nigdy nie było dobre rozwiązanie. Może i alkohol dawał jej ulgę w postaci chwilowego zapomnienia o tym, co się stało, ale później przychodziła chwila trzeźwości i dziewczyna rozpamiętywała wszystko ze zdwojoną siłą, co tylko przydawało jej więcej cierpienia.

— Chodź — poprosił łagodnie.

Madge, cała czerwona ze złości, a może ze wstydu, spuściła wzrok, i w końcu oparła się na ramieniu młodego mężczyzny. Taki schemat powtarzał się niemal codziennie. Razem ruszyli ku wyjściu, ale wtedy nagle drogę zastąpiło im dwóch mężczyzn z blasterami w dłoniach. Jeden z nich, czarnoskóry, z zaciętą miną wpatrywał się w dziewczynę, celując z podręcznego blastera prosto w jej serce. Drugi, o ciemnych włosach, ubrany jak typowy szmugler – w brudną koszulę, która niegdyś musiała być biała, wpuszczoną w brązowe spodnie – nie spuszczał oka z byłego rycerza Ren, cały czas trzymając go na celowniku.

— Nie tak szybko — rzucił. — Nie wiem, dokąd się wybieracie, ale musicie nieco zmodyfikować swoje plany. Pójdziecie z nami. Oboje.

Madge wyrzuciła z siebie stek przekleństw w swym ulubionym języku z Föld. Czarnoskóry, mocno skonsternowany, spojrzał niepewnie na swego towarzysza.

— Co ona powiedziała? — spytał.

Fern wzruszył ramionami.

— Mówi, że cieszy się, że was widzi.

Dziewczyna parsknęła. Sięgnęła ku rękojeści swego miecza świetlnego, ale nie uszło to uwadze napastników.

— Hej, tylko bez takich! — zawołał ten w białej koszuli. — Nie chcemy żadnej awantury! Wystarczy, że grzecznie pójdziecie z nami!

Niemal w tej samej chwili rozległ się wizg przelatującego bardzo nisko statku. Po chwili do uszu zebranych dobiegł dźwięk eksplozji. Madge drgnęła, a jej oczy rozszerzyły się. Gwałtownie odwróciła się ku swemu jasnowłosemu towarzyszowi.

— Ben... — wyszeptała.

— Najwyższy Porządek! — zawołał czarnoskóry. — Poe, musieli nas śledzić!

Madge domyśliła się, że obaj mężczyźni, którzy grozili jej i Clei'owi (to znaczy, Fernowi, poprawiła się w myślach, nadal nie mogąc przywyknąć do prawdziwego imienia rycerza) należeli do Ruchu Oporu. Drugi z rebeliantów skinął głową. Sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej niewielki komunikator.

— Rey! — zawołał. — Odpal silniki „Sokoła"! Zaraz będziemy!

Madge pobladła. Na wspomnienie imienia tego złotego dziecka, tej przeklętej zbieraczki złomu z Jakku, ogarnęło ją uczucie przemożnej wściekłości. Jeśli pójdzie z tymi rebeliantami, spotka Rey. Dziewczynę, która na tyle namieszała Benowi w głowie, że był on gotów uczynić dla niej wszystko, nawet prosił ją, aby wspólnie z nim władała galaktyką! Madge ponownie poczuła się oszukana oraz zdradzona. Rey, nie dość, że omal nie zabrała jej Bena, to teraz jeszcze siedziała za sterami „Sokoła Millenium", statku, który należał przecież do Hana Solo! Czy ta dziewucha musiała odebrać jej wszystko, co Madge kochała przez tak wiele długich lat?!

— Ruszcie się wreszcie! — syknął ciemnoskóry rebeliant, chwytając Madge za łokieć.

Nie czekając dłużej, obaj mężczyźni wyprowadzili Madge oraz Ferna z kantyny. Gdy dziewczyna uniosła głowę, spoglądając w niebo, jej twarz stała się niemal przezroczysta. Na tle błękitu odcinała się szarością potężna sylwetka gwiezdnego niszczyciela, wokół którego roiły się mniejsze jednostki – eskadry bombowców oraz myśliwców TIE. Jeden z nich śmignął tuż nad głowami czwórki ludzi i zbombardował stojący nieopodal budynek. Wokół panował chaos. Mieszkańcy miasta w panice usiłowali dostać się do jakichkolwiek pojazdów, które mogłyby być jeszcze zdolne do lotu, aby uciec z powierzchni planety, która wkrótce miała paść kolejną ofiarą Najwyższego Porządku.

— Tędy! — zawołał Poe, przeciskając się w kierunku kosmoportu przez tłum przerażonych uchodźców.

Madge oraz Fern biegli tuż za nim, a jego czarnoskóry przyjaciel zamykał pochód. W pewnej chwili dziewczyna, odwróciwszy się, ujrzała wsypujących się do miasta szturmowców oraz wyczuła znajomą obecność jeszcze bliżej... Z trudem przełknęła ślinę. Gdzie jest Piri?!, przebiegło jej przez myśl. To ona była narażona na największe niebezpieczeństwo...

— Zaczekaj! — zawołała do Ferna, starając się przekrzyczeć odgłosy wybuchających wokół bomb oraz śmigających wokół blasterowych błyskawic. — Gdzie jest Piri?!

Jej pytanie usłyszeli także obaj rebelianci.

— Wasza przyjaciółka jest już na pokładzie „Sokoła"! — zawołał ten o imieniu Poe, zanim Fern zdążył choćby otworzyć usta, aby coś odpowiedzieć.

Madge poczuła ulgę. Miała nadzieję, że tam Piri będzie bezpieczna. Udało im się dotrzeć do kosmoportu na sekundę przed tym, gdy do bram dotarł pierwszy oddział szturmowców. Stopy Madge już niemal dotknęły opuszczonej rampy starego, dobrego „Sokoła Millenium", kiedy tuż obok jej twarzy przeleciała czerwona blasterowa wiązka, przypalając jej włosy. Odwróciła się z mieczem świetlnym w dłoni, gotowa odbić kolejne strzały, lecz nagle zamarła. Oddział szturmowców prowadził bowiem sam Kylo Ren, z czarną peleryną powiewającą za plecami, niczym upiorne skrzydła, płonącym mieczem świetlnym w dłoni oraz w straszliwej masce, poprzecinanej siatką czerwonych pęknięć, która zakrywała jego twarz. Nogi ugięły się pod dziewczyną. Nie była w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu.

— Ben... — wykrztusiła.

Zachowywała się niczym zahipnotyzowana. Była gotowa zbiec po rampie, aby paść mu w ramiona i błagać o wybaczenie, choć wtedy najprawdopodobniej skończyłaby z dymiącą dziurą na wysokości serca, lecz nim zdążyła wcielić swój zamiar w życie, czyjeś dłonie pochwyciły ją i wciągnęły na pokład statku. Pod stopami poczuła wibracje, świadczące o tym, że „Sokół Millenium" poderwał się do lotu. Aby uniknąć potyczki z myśliwcami Najwyższego Porządku, czym prędzej skoczył w nadprzestrzeń. Madge powoli, bez sił, osunęła się na kolana. Gdyby Ben ją zabił... Byłby to koszmarny koniec, ale lepiej mieć koszmarny koniec, niż koszmary bez końca...

— Ben... — wyszeptała ponownie. Zaryzykowała i po raz pierwszy od miesięcy otworzyła się na więź łączącą ich w Mocy. Sięgnęła mu mężczyźnie, ale... Odbiła się od grubej, nieprzeniknionej ściany Ciemnej Strony, którą znów wzniósł wokół siebie. Maleńka iskierka światła, którą udało jej się w nim wzniecić, zgasła bezpowrotnie. Wszystkie jej wysiłki poszły na marne. Ben Solo zniknął, całkowicie zastąpiony przez Kylo Rena... Poczuła, jak jej serce, szarpane rozpaczą, rozpada się wreszcie na tysiące maleńkich kawałeczków... — Ben... — powtórzyła. Ukryła twarz w dłoniach, zastygając w bezruchu. W jej sercu, w miejscu, które zawsze przecież należało do Bena Solo ziała ogromna pustka.

Fern jako jedyny zrozumiał, jakie uczucia targały dziewczyną w tamtej chwili. Przyklęknął obok i otoczył ją ramionami. Choć jego uścisk nigdy nie mógłby zastąpić uścisku ramion młodego Solo, Madge z wdzięcznością przyjęła jego troskę.

— Dobra, koniec tego dobrego! — rzucił Poe, podchodząc do Ferna i zabierając rękojeść jego miecza świetlnego. W następnej chwili odebrał broń także Madge i przycisnął lufę blastera do jej pleców, zmuszając dziewczynę, żeby wstała. Fern zerknął na nią z niepokojem. Madge zachowywała się jak automat i nawet nie zwróciła uwagi na to, że odebrano jej miecz świetlny.

Żołnierze Ruchu Oporu zaprowadzili ich do kokpitu. Jak się okazało, Piri zajmowała miejsce drugiego pilota statku. Za sterami „Sokoła Millenium" zasiadała natomiast młoda dziewczyna o ciemnych, brązowych włosach, spiętych w trzy kitki z tyłu głowy. Miała na sobie białą tunikę oraz tego samego koloru spodnie. U jej pasa wisiała srebrna rękojeść miecza świetlnego. Na jej widok Madge zatrzymała się gwałtownie. Młoda wojowniczka natomiast obróciła się w fotelu i posłała jej oraz Fernowi ciepły uśmiech, który odbił się także w jej okrągłych, sarnich oczach.

— Witajcie — powiedziała. — Jestem...

— Wiem, kim jesteś! — warknęła Madge. Jej oczy zabłysły dziko, a dłonie zacisnęły się w pięści. — Złodziejką! Rey z Jakku!

Rzuciła się do przodu, ale Fern chwycił ją w pasie i przytrzymał.

— Madge, uspokój się! — zawołała Piri. — Oni są z Ruchu Oporu! Pomogą nam!

Rey wodziła wzrokiem pomiędzy Piri oraz drugą dziewczyną, zastanawiając się, o co jej chodzi. W Mocy wyczuwała napływającą od niej rozpacz oraz gorycz.

— Chwileczkę! — zdumiała się. — Złodziejką? O czym ty mówisz?

Zmarszczyła brwi, ale wbrew pozorom nie czuła złości. Było jej żal tej młodej kobiety, której jasne oczy nagle wypełniły się łzami.

— Ukradłaś mi Bena! I Luke'a! — oświadczyła dziewczyna. — To twoja wina!

Opadła na jeden z foteli dla pasażerów, zanosząc się przeraźliwym szlochem. Oczy Rey rozszerzyły się. Poderwała się z fotela pilota.

— Poe, zastąp mnie! — poprosiła. Przyklęknęła przy Madge, ujmując jej dłonie w swoje. Po śmierci Luke'a, jego bliźniacza siostra, Leia, zaczęła trenować sierotę z Jakku w używaniu Mocy. Dzięki jej wskazówkom dziewczyna zdołała naprawić miecz świetlny Anakina Skywalkera, który rozpadł się na pół podczas jej pojedynku z Kylo Renem na pokładzie „Supremacy", meganiszczyciela należącego do Najwyższego Dowódcy Snoke'a. Kiedy jednak spotykały się tylko we dwie, generał Organa opowiadała Rey nie tylko o Mocy. Często mówiła również o swej rodzinie. O synu, o mężu, o bracie, ale... Czasem w jej historiach pojawiał się ktoś jeszcze – dziewczynka, którą piraci przywieźli kiedyś do jej domu na Chandrili, pragnąć sprzedać ją do nowoutworzonego Zakonu Jedi. Dziewczynka, którą Luke Skywalker zaopiekował się niczym własną córką. Dziewczynka, która była najlepszą przyjaciółką Bena, a może nawet znaczyła dla niego o wiele więcej... Leia mówiła jednak, że przyjaciółka jej syna, podobnie jak pozostali padawani, prawdopodobnie już nie żyje, ponieważ wszelki ślad po niej zaginął siedem lat wcześniej, gdy młody Solo zniszczył Akademię Jedi i uciekł, aby przyłączyć się do Najwyższego Porządku. Wyglądało jednak na to, że tym razem Leia myliła się. Tamta dziewczynka nadal żyła. I Rey właśnie miała okazję z nią porozmawiać. — To ty... — powiedziała, nie mogąc przestać się uśmiechać. — Jesteś córką Luke'a!

— Luke'a?! — niemal jednocześnie zawołali dwaj pozostali rebelianci.

Poe popatrzył to na swego towarzysza, to na Rey, a w końcu zatrzymał swój wzrok na Piri, zajmującej miejsce nawigatora.

— Tego Luke'a?! — nadal nie mógł wyjść ze zdumienia. — Luke'a Skywalkera?!

Piri była jednak równie zdumiona, co oni. Odwróciła się ku Fernowi, spoglądając na niego pytająco, ale młody mężczyzna tylko wzruszył ramionami. On także nie rozumiał, o czym mówiła Rey. Spojrzenia wszystkich przeniosły się więc na Madge. Dziewczyna zamrugała, wodząc wokół siebie oczami, w których nadal błyszczały łzy.

— N-nie... — wykrztusiła. — To nie tak! — zawołała. — Nie jestem córką Luke'a! Luke mnie wychował, ale nie jest moim ojcem! Piraci chcieli mnie mu sprzedać, gdy miałam pięć lat!

— Wychowałaś się w Akademii Jedi! — Rey nadal wyglądała na zachwyconą.

Madge tylko skinęła głową. Owszem. Wychowała się w Akademii Jedi. Z Benem.

— Więc jesteś Jedi? — zdumiał się pilot frachtowca.

Dziewczyna posłała mu mordercze spojrzenie.

— Byłam. Jedi już nie istnieją — odparła zimno.

Szeroki uśmiech Rey przygasł nieco. Nabrała nadziei, że Madge, jako jedyna osoba pamiętająca czasy w Akademii Jedi, zechce podzielić się z nią wiedzą, którą zdobyła, będąc jeszcze uczennicą Luke'a i zabolała ją odpowiedź dziewczyny. Po chwili pomyślała jednak, że jeszcze nic straconego. Na razie przez Madge przemawiał smutek oraz gorycz, ale to może wkrótce ulec zmienia. Fern i Piri natomiast wymienili między sobą zdumione spojrzenia. Spędzili z Madge mnóstwo czasu, ale dziewczyna niechętnie dzieliła się z nimi szczegółami związanymi ze swą przeszłością. Teraz przynajmniej Fern zaczynał rozumieć, dlaczego. Była przybraną córką Luke'a. Gdyby ktoś się o tym dowiedział, ciężko stwierdzić, jaką ta informacja wywołałaby reakcję. Wygodniej było trzymać wszystko w tajemnicy, nawet przed tymi, których dziewczyna uważała za swych przyjaciół...

Były rycerz Ren drgnął, ponieważ nagle wszyscy zaczęli mówić do Madge jednocześnie, a ona wydawała się nieco przytłoczona ich reakcją. Młody mężczyzna już zamierzał ruszyć jej z pomocą, niczym rycerz, ratujący swą damę serca, ale okazało się, że tym razem dziewczyna wcale nie potrzebowała jego asysty.

— Nic wam nie powiem! — zawołała gwałtownie. — Będę rozmawiać tylko z Leią! Tylko! — podkreśliła.

Rey wyglądała na zawiedzioną, ale odpuściła i darowała sobie zasypywanie Madge kolejnymi pytaniami. Pilot i drugi rebeliant wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

— Dobrze, koleżanko — rzucił czarnoskóry. — Zabierzemy cię do Leii, ale w kajdankach. Jakoś nie do końca wierzę w twoją historyjkę o córce Luke'a, a od naszego informatora dostaliśmy cynk, że z Najwyższego Porządku zwiała kochanka Kylo Rena i jeden z jego rycerzy.

— Finn! — pisnęła Rey, gniewnie mrużąc oczy. — Leia opowiadała mi o niej! Nie ma mowy o pomyłce!

— Jeśli Leia ją pozna, to w porządku, a na razie... — Finn wyciągnął ze swojej torby dwie pary kajdanek ogłuszających. Jedną z nich zapiął na nadgarstkach Ferna, który z cierpliwością i bez słowa skargi zniósł cały zabieg, a z drugą skierował się ku Madge. — Ręce — rzucił. — To tylko tymczasowe rozwiązanie...

Dziewczyna spojrzała na niego spode łba, ale posłusznie wyciągnęła przed siebie obie dłonie, aby na jej nadgarstkach rebeliant także mógł zacisnąć metalowe obręcze.

— Gdybym chciała wyrządzić wam jakąś krzywdę, żadne kajdanki by mnie nie powstrzymały — syknęła. — Wiesz o tym, prawda?

Na wspomnienie rzeczy, które potrafił wyczyniać Kylo Ren, nieprzyjemny dreszcz przebiegł po plecach Finna. O tak, wiedział doskonale, że tych, którzy mają po swojej stronie Moc, nie zdołają powstrzymać żadne kajdany, ani kraty...

— Wiem — odparł. — Dlatego wolelibyśmy mieć cię po naszej stronie.

Madge tylko parsknęła, ale nic nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok, aby nie musieć już patrzeć ani na niego, ani na Rey. Mimo to, dziewczyna położyła dłoń na ramieniu Madge, ściskając je lekko.

— Nie martw się — powiedziała. — Wszystko będzie dobrze.

Madge i tym razem powstrzymała się od złośliwego komentarza. Wszystko będzie dobrze... Ile to już razy słyszała te zapewnienia, i to od jak wielu osób? Nie sposób zliczyć. Jeśli jednak życie zdołało ją czegokolwiek nauczyć, to wyłącznie jednego – nigdy nie jest dobrze, ani nie bywa lepiej. Zawsze może być natomiast tylko gorzej...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top