XLIV. Wizje
Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin
Kylo Ren po raz kolejny zbudził się w środku nocy, zlany zimnym potem. Minęły dwa miesiące odkąd zniknęła Madge, a on stracił wszystkich Renów oraz Huxa. Zupełnie przestał ufać komukolwiek. Przejął obowiązki generała, dzięki czemu udało mu się odbić dwie planety, które wcześniej zajął Ruch Oporu. Teraz już nic nie było w stanie go powstrzymać. Nie posiadał niczego, nie krępowało go przywiązanie do nikogo, więc w całości mógł skupić swą uwagę na podboju galaktyki. Brał krwawy odwet za to, w jaki sposób potraktowała go Madge. Wszyscy, którzy sprzeciwiali się jego woli, mieli zostać zmiażdżeni, wszelki opór zdławiony. Czułby się niezwyciężony, niepokonany... Gdyby nie koszmarne wizje, które dręczyły go co noc, od dnia, gdy ocknął się w sali konferencyjnej, przywalony stołem z syntdrewna i zorientował się, że Madge zniknęła. A razem z nią Clei oraz kapitan eskadry Bliźniaczych Słońc – PR-1276. Rozkazał ich ścigać, znaleźć za wszelką cenę, a wtedy okazało się, że pilotka ukradła jego prom dowodzenia. Uciekinierzy zdążyli skoczyć w nadprzestrzeń, więc kazał eskadrze myśliwców powrócić na pokład „Finalizera". Zdecydował, że szkoda tracić czas na ściganie Madge. Przynajmniej na razie. Zdradziła go, więc nie chciał jej już nigdy więcej widzieć. I pomyśleć, że niegdyś uważał ją za najważniejszą osobę w swym życiu! Jedyną, która choć próbowała go zrozumieć!
Mężczyzna przesunął dłonią po twarzy, pozbywając się resztek snu. Skoro nie chciał już nigdy więcej widzieć Madge, skoro nie chciał nawet już nigdy słyszeć dźwięku jej imienia, skąd sny, nawiedzające go co noc, w których wył z rozpaczy, tuląc w ramionach zimne, martwe ciało dziewczyny? Czy to Moc usiłowała mu coś przekazać? Doświadczał wizji, czy były to zwykłe koszmary? Dlaczego za każdym razem, gdy budził się ze snu, czuł się tak, jak gdyby ktoś żywcem wydarł mu serce z piersi? W jego snach zmieniały się miejsca i otoczenie, ale główny motyw był wciąż ten sam: martwa Madge w jego ramionach. A on za każdym razem tulił ją do swej piersi, wiedząc, że to on był winien jej śmierci. Czy naprawdę ją zabił? Bał się sięgnąć w Moc, aby to sprawdzić... W swych wizjach spoglądał na Madge umierającą w jego ramionach pod palącym słońcem, pośród piasków pustyni, wśród śniegów, na jakiejś skutej lodem planecie, w strugach zimnego deszczu, a tym razem...
Ren zmarszczył brwi, starając się przypomnieć sobie swój sen ze wszystkimi szczegółami. Każdy, nawet najmniejszy detal mógł mieć ogromne znaczenie. Pamiętał, że był ranny. Długa, czarna niczym noc peleryna wisiała w smętnych strzępach na jego plecach. Utykając, parł mozolnie przed siebie, ku Madge, która leżała bez ruchu pośród gruzów. Wyglądało na to, że znajdowali się w ogromnej jaskini. Wargi Bena drżały, pragnął wrzeszczeć, zawołać dziewczynę, ale z jego ust nie dobył się żaden, najcichszy nawet dźwięk. Czuł się tak, jakby na jego piersi spoczął nagle ogromny ciężar, który przygniatał go bezlitośnie, utrudniając mówienie, a nawet oddychanie. Opadł na kolana, tuż przy Madge. Jej twarz była śmiertelnie blada, ale jej błękitne oczy pozostały otwarte. Dziewczyna nie ruszała się, ani nie oddychała. Była martwa. Ale dlaczego?! Na jej ciele nie znalazł ani jednej rany, niczego, co mogłoby spowodować utratę życia... Bez słowa uniósł jej ciało i przycisnął mocno do swej piersi. Poczuł, że cała krew zastygła w jego żyłach, zamieniając się w lód. Gdyby tylko mógł, przelałby w nią własne życie...
Mężczyzna gwałtownie pokręcił głową, odpędzając jak najdalej od siebie te koszmarne wizje, choć nadal, za każdym razem, gdy tylko zamknął oczy, prześladował go widok twarzy Madge. Bladej, całkowicie pozbawionej życia. Na moment ukrył twarz w dłoniach. Ze zdumieniem zorientował się, że jego policzki są mokre od łez. Wiedział, że tej nocy nie zdoła już zasnąć. Wstał i zaczął się ubierać. Był gotów uczynić dla Madge wszystko. Gdyby jeszcze trochę poczekała, z pewnością zgodziłby się także na rozejm z Ruchem Oporu oraz Nową Republiką. Dlaczego zatem zdecydowała się go zdradzić? Dlaczego okazała się taka sama, jak reszta otaczających go istot – podła, okrutna, zakłamana i skupiona wyłącznie na sobie? Taka zawsze była jej prawdziwa natura? Czy wydarzyło się coś, co ją odmieniło? Wiedział, że gdy ukradła jego myśliwiec, poleciała na Ossus. Wtedy też, po powrocie na „Finalizera", zaczęła się dziwnie zachowywać. Czy to na Ossusie Madge znalazła coś, lub spotkała kogoś, kto sprawił, że z jego jedynej sojuszniczki zamieniła się w kolejnego wroga? Musiał to sprawdzić. Musiał także lecieć się na Ossus. Czym prędzej udał się do głównego hangaru gwiezdnego niszczyciela. Postanowił, że szybki wypad na Ossus odbędzie samotnie. Wspiął się do kokpitu swego myśliwca TIE i uruchomił silniki. Na jego rozkaz wrota hangaru rozsunęły się i Najwyższy Dowódca czym prędzej opuścił pokład swego okrętu flagowego. Znalazłszy się w przestrzeni kosmicznej, wprowadził koordynaty skoku i pociągnął dźwignię napędu nadprzestrzennego. Za przednim iluminatorem myśliwca, lśniące punkciki gwiazd zamieniły się w rozciągnięte, białe smugi. Mężczyzna opadł na fotel, opierając się wygodniej. Wpatrzył się w widoczną za iluminatorem feerię barw. Pamiętał zachwyt, jaki lśnił w oczach Madge za każdym razem, gdy była świadkiem tego widowiska. Tak łatwo było wprawić ją w zachwyt... Tak łatwo było ją uszczęśliwić...
Kylo Ren z całej siły uderzył pięścią w konsolę sterującą, aż niewielki TIE zatrząsł się lekko. Na szczęście, nie wypadł z trasy. Dlaczego tak ogromnie tęsknił za tą kobietą?! Dlaczego z każdą myślą o niej nachodziło go to straszliwe uczucie, jak gdyby ktoś rozdzierał na strzępy jego duszę?! Czy ta męka już nigdy się nie skończy? Gdy zorientował się, że Madge uciekła, powodowany wściekłością, nakazał zniszczyć jej rzeczy, ale nie odnaleziono wśród nich wisiorka, który jej podarował. Musiała zatem mieć go na sobie. Dokąd mogła się udać? Do Ruchu Oporu, do jego matki? Tak, gdzie on już na zawsze zamknął sobie drogę ucieczki? W wisiorek rozkazał wmontować lokalizator. Z łatwością mógłby więc przekonać się, gdzie znikła Madge, ale... Obawiał się to sprawdzić. Bał się swej reakcji. Bał się, że znów spróbowałby odebrać jej życie. Madge była dużo bezpieczniejsza z dala od niego. Dlaczego więc doświadczał wizji jej śmierci? Czy było to ostrzeżenie, że jeśli znów się spotkają, dziewczyna straci życie? Lepiej więc, aby już nigdy do tego nie doszło...
Ren mocniej chwycił drążki sterownicze, gdy smugi gwiazd znów zamieniły się w iskrzące punkciki i myśliwiec wyszedł z nadprzestrzeni, zawisnąwszy tuż nad zieloną tarczą planety. Delikatnie sprowadził statek w dół. Wszedł w atmosferę i ustawił kurs na miejsce, gdzie położona była Akademia Jedi. Gdy wylądował tuż obok ruin świątyni, na planecie panowała noc. Otworzył owiewkę kabiny i zgrabnie wyskoczył na zewnątrz, lądując na lekko ugiętych nogach. Upewnił się, że miecz świetlny ma przypięty do pasa i rozejrzał się dookoła. W zawalonym budynku świątyni nie pozostało już nic wartościowego, ani godnego uwagi. Wiedział o tym, ponieważ już nieraz ją przeszukiwał. Podobnie jak chaty padawanów. Ruszył przed siebie. W pobliżu nie wyczuwał nikogo, nie licząc zwierząt, które zamieszkiwały dżunglę, która otaczała Akademię. Nieopodal znajdował się także zagajnik drzew uneti i to tam Najwyższy Dowódca skierował swe kroki. W pierwszej chwili pragnął wyciągnąć miecz świetlny i ściąć je wszystkie, ponieważ przypominały mu one o jego pierwszej porażce. Luke Skywalker upokorzył swego siostrzeńca na oczach pozostałych padawanów, każąc mu zjeść niedojrzały owoc, który wcześniej nakazał mu wyhodować. Mężczyzna chwycił już nawet rękojeść swej broni i aktywował krwistoczerwone ostrze, pragnąc wprowadzić swój zamiar w życie, ale wtedy wyczuł coś znajomego. Jedno z drzew promieniowało znajomą aurą. Ren dezaktywował broń. Omijając grube korzenie i poskręcane pnie, zbliżył się do drzewa o rozłożystych gałęziach i przyłożył do pnia prawą dłoń. Czuł Moc przepływającą przez uneti, żywą Moc, która przenikała także przez niego, łącząc wszystko i wszystkich w galaktyce. Zamknął oczy, wsłuchując się w jej podszepty. Odetchnął głębiej. Wtedy ujrzał pierwsze obrazy – zobaczył Madge wyciągającą w jego stronę drobne rączki, w których tkwiła sadzonka drzewka uneti. Ze złością wytrącił roślinę z jej dłoni i rozdeptał ją. Nie chciał niczyjej litości! Obraz zmieniał się, ale Ren cały czas widział jedynie Madge. Madge, przymykającą powieki, gdy dawał jej rozkosz... Madge, spoglądającą na niego oczami pełnymi łez, gdy zadawał jej ból...
Warknął wściekle, odrywając dłoń od pani drzewa. Madge... Dlaczego, gdziekolwiek się nie uda, wszędzie widzi tylko ją?! Wrzasnął w udręce, chwytając rękojeść miecza świetlnego i aktywując go. Zamierzył się na bezbronne drzewo, pragnąc je ściąć, ale... Zamarł w tej samej chwili, gdy uniósł do góry swą broń. Wyczuł coś, czego nienawidził całym sercem oraz duszą.
— Luke Skywalker... — syknął, odwracając się gwałtownie.
Ren niemal automatycznie przyjął bojową postawę. Luke Skywalker. Mistrz Jedi. Jego własny wuj, który usiłował zabić go we śnie! Starzec, ubrany w jasne, tradycyjne szaty Jedi, stał tuż za jego plecami. Całą jego sylwetkę otaczała błękitnawa poświata. Luke uśmiechnął się niepewnie na widok swego siostrzeńca.
— Witaj, młody — rzucił.
— Ty... — warknął Kylo Ren. Opuścił lekko klingę miecza świetlnego. Luke Skywalker był zjawą. Może nawet jedynie wytworem jego umysłu. Nie miał już żadnej władzy nad światem żywych.
— Tak, Benie. To ja.
— Czego ode mnie chcesz?! — spytał młody mężczyzna. Jego ciemne, niemal czarne oczy płonęły gniewem.
— Myślę, że moglibyśmy porozmawiać — odrzekł spokojnie mistrz Jedi. — Wyjaśnić sobie pewne sprawy...
Ben parsknął ze złością.
— Na to jest już od dawna za późno! — warknął. Dezaktywował swą broń, przypiął rękojeść do pasa, po czym odwrócił się, jakby zamierzał odejść, ale Luke ruszył za nim.
— Benie, proszę, nie zachowuj się tak! Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać, wysłuchaj przynajmniej, co mam ci do powiedzenia!
— Spóźniłeś się! — syknął Ben.
— Nie! — zawołał Luke. — Ben, zawiodłem cię i przepraszam...
— Już to kiedyś słyszałem! — odkrzyknął młody Solo. Dłonie w ciemnych rękawicach zacisnął mocno w pięści. Na co teraz, po latach liczył Skywalker?! Na to, że jedno „przepraszam" zmaże wszelkie krzywdy, jakie wuj mu wyrządził?! Co za dziecinada!
— Ben, nie bój się! — Luke wyprzedził młodzieńca, stając na wprost niego i zmuszając, aby Ben się zatrzymał. — Choć na pewien czas przestań się bać!
Solo aż zazgrzytał zębami z wściekłości.
— Ja niczego się nie boję! — ryknął.
Skywalker cofnął się o krok.
— Cała ta sytuacja wynika z twojego strachu! — odrzekł. — Ale jeszcze nie jest za późno! Możesz jeszcze wszystko naprawić! U kresu drogi, którą obrałeś, czeka cię wyłącznie bezkresne piekło! Zawróć! Wróć do domu!
Słowa wuja nie zrobiły jednak na Benie żadnego wrażenia.
— Nie mam domu — powiedział automatycznie. Te same słowa skierował kiedyś także do Madge, gdy dziewczyna również usiłowała nakłonić go do powrotu na łono Nowej Republiki.
— To nieprawda! — zaprotestował mistrz Jedi. — Widzę, że jesteś zagubiony w ciemnościach, ale jestem tutaj! Dla ciebie! Zwróć się ku mnie, ku jasności, nie odrzucaj pomocy, a będziesz mógł wreszcie zakończyć tę wojnę!
— Nie martw się! — warknął Ben. — Zakończę tę wojnę, gdy tylko zdławię Ruch Oporu! Wtedy cała galaktyka padnie przede mną na kolana!
— Nie rób tego, chłopcze... — poprosił Luke. — Nie mścij się na innych za krzywdy, te prawdziwe i wyimaginowane, które wyrządzono tobie!
Luke dopiero po chwili zorientował się, że popełnił błąd. Oczy Bena pociemniały, a wściekłość, która go ogarnęła, była niczym ogromna, czarna chmura, zasnuwająca całe niebo, nie przepuszczająca nawet nikłego promyku światła.
— Wyimaginowane?! — wrzasnął Solo.
Mistrz Jedi cofnął się jeszcze o jeden krok. Nie potrafił dotrzeć do swego siostrzeńca. Nie potrafił z nim nawet rozmawiać...
— Benie, proszę, posłuchaj... — postanowił spróbować raz jeszcze.
— Nie! To ty posłuchaj! — warknął Ben. Wiatr szarpał jego długą, czarną peleryną. — Dopnę swego! Zniszczę wszystkich Jedi, a później zdławię wszelki opór w tej przeklętej galaktyce! Tyle osiągnąłeś swą przemową! Jestem potworem, jakiego zawsze pragnęliście we mnie widzieć! Ciemna Strona zatriumfuje, a ja ogłoszę się nowym Imperatorem! Wszystkie planety będą korzyć się u moich stóp!
— Czy sądzisz, że to da ci szczęście? — zdumiał się Luke.
— Przekonamy się!
Skywalker z troską zmarszczył czoło.
— Nie jesteś pospolitym mordercą! — zaprotestował. — Czy naprawdę pragniesz mieć na rękach krew tysięcy niewinnych?! A co z Madge?! Co z Rey?! Czy one także są ci obojętne?! Czy je także zabijesz?!
— W pierwszej kolejności! — syknął Ben, sięgając w głąb siebie, ku źródłu Ciemnej Strony, która zagnieździła się w jego sercu. Wykorzystał je teraz, aby wzbudzić w sobie nienawiść ku Rey oraz Madge. Na wspomnienie zbieraczki złomu z Jakku, poczuł jednak, jak ogarnia go wyłącznie wstyd. Nie tylko dlatego, że Rey pokonała go w pojedynku. Również dlatego, że nie zorientował się, iż to Snoke połączył ze sobą ich umysły, i potraktował ich więź niczym zrządzenie Mocy, całkowicie zapominając o Madge. Teraz jednak nie miało to już żadnego znaczenia. Obie odrzuciły go, obie pragnęły jedynie wykorzystać go do własnych celów. Kylo Ren nie mógł już nikomu ufać. Nie miał nikogo. — Zobaczysz, zniszczę je obie!
— Nie zrobisz tego, Benie! — zawołał Luke. — Choć bronisz się przed tym ze wszystkich sił, wiesz, że Madge jest jedyną osobą, która jeszcze ci pozostała! Nie odrzucaj jej! Sprowadzisz zgubę na was oboje!
Młody Solo parsknął.
— Znów próbujesz mnie nawracać, mistrzu? — sarknął. — Zbawić moją duszę?
— Chcę, żebyś zrozumiał, żeby wreszcie dotarło do ciebie, że Madge wciąż cię kocha i nadal nie jest dla ciebie za późno! — odparł Luke ze spokojem. — Przepraszam cię! Przepraszam za wszystko, co ci uczyniłem! Uwierz mi, nigdy nie miałem zamiaru cię zabić!
Ben zaśmiał się gorzko. Luke Skywalker znów usiłował nim manipulować. Mógł jednak mówić sobie, co chciał, ale nikomu nie zależało na Benie Solo, ani tym bardziej na Kylo Renie. Więc on także nie zamierzał się na nikogo oglądać!
— Nie wierzę — syknął młody mężczyzna. — A na... Madge — niemal wypluł z siebie imię dziewczyny — także nigdy ci nie zależało! Nie opuściłbyś jej, gdybyś zachował się, jak przystało na ojca! Ale ty jesteś zwykłym tchórzem! Wolałeś uciec, zamiast stawić mi czoła i wyratować Madge! Jesteś nikim! Nie zasługujesz na miano mistrza Jedi!
Oczy Luke'a rozszerzyły się ze zdumienia. Wiedział, że jego siostrzeniec jest pełen gniewu i rozpaczy, ale to, co ujrzał, przekroczyło jego wyobrażenia. Madge przekonywała go, że w Benie nadal kryło się światło, jednak, gdzie je dostrzegała? Luke nie potrafił już pomóc swemu siostrzeńcowi. Wątpił, aby nawet Madge zdołała to uczynić.
— Benie...
— Daruj sobie! — wrzasnął chłopak. — Przekonasz się jeszcze, że sprawię, że cała ta galaktyka spłonie! Obiecuję ci!
Solo odwrócił się na pięcie i odszedł, powiewając długą, czarną peleryną. Luke zastanawiał się, czy jego siostrzeniec miał świadomość, kogo teraz przypominał.
— Benie! — zawołał za nim, ale syn Hana i Leii nie zareagował. Niczym nie zdradził nawet, czy w ogóle go usłyszał.
Mistrz Jedi spoglądał za młodym mężczyzną, dopóki Ben całkowicie nie zniknął mu z oczu. Kilka chwil później w powietrze uniósł się pojedynczy statek. Zawisł na niebie, a sekundę później zamienił się w jasną smugę, wskakując w nadprzestrzeń, po czym zniknął. Na Moc..., pomyślał Luke, czując, jak ogarnia go przytłaczający smutek. Co ja najlepszego zrobiłem...?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top