XLI. Sojusznik
Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin
Najwyższy Dowódca Kylo Ren nie pamiętał już, kiedy po raz ostatni było mu dane zaznać uczucia tak ogromnego spokoju i spełnienia. Madge, naga i spocona, opierała głowę na jego piersi, po raz pierwszy od dłuższego czasu wyglądając na naprawdę szczęśliwą. Wodziła palcem po jego klatce piersiowej, rysując jakieś fantazyjne wzory, a w sercu mężczyzny, gdy spoglądał na nią, rozlewało się przyjemne ciepło. Wyciągnął dłoń, zanurzając ją w ciemnych włosach dziewczyny. Była obok niego. Trzymał ją w ramionach. Czy mógłby pragnąć czegoś więcej? Wiedział, że ta rozkoszna chwila nie będzie trwać wiecznie, dlatego chciał zapamiętać z niej jak najwięcej – blask błękitnych oczu Madge, jej zapach, dźwięk jej śmiechu oraz cichego oddechu. Wokół nich, gdzieś na zewnątrz, szalała wojenna zawierucha, ale w tamtym momencie to nie było ważne. Nic nie było ważne – wyłącznie oni dwoje.
— Benni, tak? — zamruczał mężczyzna, przypominając sobie, pod jakim imieniem odnalazł ją na Tatooine.
Madge zaśmiała się z cicha, na moment chowając twarz na jego ramieniu.
— Jeszcze o tym pamiętasz? — zdumiała się.
Mężczyzna objął ją mocniej.
— Oczywiście, że tak. I, wbrew temu, co o mnie sądziłaś, gdy tylko dowiedziałem się, że pochodzisz z Föld, sam zacząłem studiować kulturę tej planety. Wiem, co to znaczy, gdy kobieta przyjmuje imię mężczyzny. Nie rozumiem tylko, dlaczego to zrobiłaś. Dlaczego przedstawiałaś się jako Benni? Kiedy zaczęłaś to robić?
Dziewczyna westchnęła ciężko. Usiadła na łóżku, podciągając kolana pod brodę i otaczając je ramionami.
— Kiedy pozostawiłeś mnie na Tatooine — zaczęła opowiadać, wracając do nader bolesnych dla niej wspomnień — zostałam w miejscu, gdzie wylądowałeś, jakbyś za chwilę miał wrócić i zabrać mnie stamtąd. Nie wiem, ile czasu tak spędziłam, ale nie zważałam na nic. Wreszcie jednak, czy to z braku wody, czy z gorąca, straciłam przytomność. Znalazł mnie Toofo, ten rodiański właściciel kantyny. Gdyby nie on, pewnie wyschłabym na tym skwarze. Kiedy zapytał, jak mam na imię, pierwszym, co przyszło mi do głowy, było właśnie Benni. — Lekko pokręciła głową, na moment ukrywając twarz na kolanach. Gdy uniosła ją, aby na powrót podjąć swą opowieść, jej głos drżał niebezpiecznie, jak gdyby była o krok od płaczu. — Tak ogromnie za tobą tęskniłam... — wyznała. — Z każdym dniem coraz bardziej... Głupio sądziłam, że jeśli przyjmę twoje imię, to niejako zmuszę cię do powrotu i dotrzymania obietnicy, którą mi złożyłeś... Wiedziałeś przecież, że cię kocham...
— Madge... — Ben delikatnie przesunął dłonią po pokrytych bliznami plecach dziewczyny. — Ja... Wiedziałem, oczywiście, że o tym wiedziałem, ale nigdy nie sądziłem, że mogę znaczyć dla kogokolwiek... Dla ciebie aż tak wiele... Gdybym wcześniej zdawał sobie z tego sprawę... — Bezradnie pokręcił głową.
— To co? — rzuciła. — Nie przeszedłbyś na stronę Najwyższego Porządku?
Solo powoli wypuścił powietrze z płuc. Podniósł się, siadając obok Madge.
— Sam nie wiem... — wymamrotał.
Leciutki uśmiech wypłynął na wargi młodej kobiety. Czyżby w skorupie, którą Ben przez lata budował wokół siebie, pojawiła się szczelina, przez którą można by wpuścić do jego wnętrza trochę światła...?
— Ben, nadal nie jest za późno — powiedziała z czułością. — Jeszcze możesz się cofnąć, odkupić swoje winy i żyć normalnym życiem... Na to nigdy nie jest za późno!
Solo nie odpowiedział. Ujął podbródek Madge, przekręcił jej głowę tak, aby na niego spojrzała, a następnie złożył na jej ustach miękki pocałunek. Dziewczyna zarzuciła ramiona na jego szyję. Z uśmiechem oddała pocałunek. W tamtej chwili nabrała pewności, że ich historia jeszcze może skończyć się dobrze, że jeszcze kiedyś będą szczęśliwi. Razem. Tylko we dwoje... Pociągnęła go na siebie i zachęcająco poruszyła biodrami. Ben tylko uśmiechnął się i pocałował ją w czoło. Następnie wstał i zaczął się ubierać.
— Ben! — zaprotestowała natychmiast Madge. — Chodź do mnie! — Wyciągnęła ku niemu ramiona. Pragnęła znów poczuć go całą sobą, znów poczuć, że Ben należy tylko do niej, do nikogo innego.
Solo jednak pokręcił głową, nie przestając wciągać na siebie kolejnych sztuk ubrania.
— Kiedy ta wojna wreszcie dobiegnie końca, nadrobimy cały stracony czas — obiecał. — Przysięgam!
Madge z ciężkim sercem opadła z powrotem na poduszki. Ben był tak pewny swego zwycięstwa... Tak pewny tego, że nic nie będzie w stanie ich skrzywdzić... A przecież, czekało ich jeszcze zadanie pozbycia się Renów... Po chwili dziewczyna także zsunęła się z łóżka i zaczęła ubierać.
— Co z Renami? — zapytała później, zaplatając luźny warkocz.
Mężczyzna przytroczył do pasa rękojeść miecza świetlnego.
— Zrobimy, jak chciałaś — odrzekł. — Miałaś rację. Zastawili na mnie pułapkę na Nirauan. Gdyby nie ty, już bym nie żył.
Madge powoli skinęła głową. Nadal żałowała Clei'a, który jako jedyny tak bardzo wyróżniał się spośród Renów; od którego jako jedynego nie doznała żadnej krzywdy. On również nie pasował do Najwyższego Porządku. Przemknęło jej przez myśl, czy może nie ostrzec go przed tym, co wraz z Benem planuje dla jego towarzyszy, ale stwierdziła w końcu, że nie byłby to najlepszy pomysł. Nie wiedziała wobec kogo Clei tak naprawdę pozostawał lojalny. Jeśli wobec rycerzy Ren, z pewnością by ich ostrzegł, a wtedy cały misterny plan poszedłby na marne. Przepraszam, Clei..., pomyślała. Życie Bena nadal było dla niej wartością nadrzędną. Była pewna, że nie cofnie się przed niczym, aby go chronić.
Mężczyzna nagle pomachał jej dłonią przed oczami i Madge zorientowała się, że coś do niej mówił, choć jego słowa, nie wiedzieć czemu, gdzieś jej umknęły...
— Przepraszam... — wymamrotała, spuszczając wzrok. — Zamyśliłam się...
Ben uśmiechnął się szeroko.
— To mało powiedziane — odrzekł lekkim tonem. — Przez chwilę byłaś w innej galaktyce!
Madge prychnęła, splatając ramiona na piersi. Ben był dziwnie wesół jak na kogoś, kto właśnie szykuje się do walki. Widząc jej niepewną minę, mężczyzna spoważniał.
— Madge — powiedział, kładąc dłoń na jej ramieniu. Ścisnął je lekko. — Kiedy cię wezwę, musisz być gotowa.
Skinęła głową na potwierdzenie, że rozumie. Już niedługo Ben całkowicie do niej wróci. Może na początku nie będzie zadowolony, że musiał opuścić Najwyższy Porządek, ale w końcu wybaczy jej. Wytłumaczy mu, że wszystko, co uczyniła, zrobiła wyłącznie z myślą o nim, dla jego dobra. Najwyższy Porządek nie był im potrzebny do szczęścia. Władza też nie. I Ben także to wkrótce zrozumie. Solo pochylił się, złożył na jej ustach szybki pocałunek, po czym opuścił kwaterę dziewczyny. Madge przygryzła wargę, zastanawiając się chwilę. Mieli plan pozbycia się Renów, ale jeśli coś pójdzie nie po ich myśli? Jeśli mimo wszystko wywiąże się walka? Mogłoby zdarzyć się tak, że żadne z nich nie będzie wtedy w stanie usiąść za sterami statku. Potrzebny był jej ktoś, kto potrafiłby pilotować wszystko, czym dysponuje Najwyższy Porządek. Potrzebowała pomocy... Piri. Kto inny bowiem nadawałaby się do tego zadania lepiej, niż instruktorka pilotażu oraz kapitan eskadry Bliźniaczych słońc? Madge nie miała jednak pewności, czy Piri zgodzi się jej pomóc. W końcu, ostatnimi czasy dziewczyna nie zachowywała się zbyt miło względem niej, wciąż odrzucając wszelkie próby kontaktu z jej strony oraz notorycznie nie stawiając się na zaplanowane lekcje latania. Mimo wszystko, Madge postanowiła jednak spróbować. I tak nie miała przecież nic do stracenia.
Ku zdumieniu dziewczyny, Piri pojawiła się w jej kwaterze już kilka minut po tym, jak Madge wezwała ją do siebie. Wmaszerowała do środka w pełnym rynsztunku – miała na sobie czarny kombinezon pilota myśliwca wraz z ogromnym, nieporęcznym hełmem pod pachą.
— Przemyślałaś to, co ci powiedziałam? — spytała na wstępie, podejrzliwie mrużąc oczy i dyskretnie rozglądając się wokoło, jakby obawiała się pułapki.
Madge zamrugała, nie rozumiejąc, o czym może mówić kobieta. Nawet nie pamiętała, kiedy po raz ostatni ze sobą rozmawiały...
— To znaczy? — spytała, marszcząc brwi.
Piri pokręciła głową, lekko uśmiechając się pod nosem.
— No tak — rzuciła z ironią. — Jak mogłam się spodziewać, że to zapamiętasz, skoro ledwo trzymałaś się na nogach?
Madge zarumieniła się mocno. Chyba zaczynała sobie coś przypominać...
— Naprawdę? — spytała mimo to, starając się przybrać jak najbardziej niewinną minkę. — Rozmawiałyśmy wtedy?
Piri przytaknęła.
— O czym? — spytała znów dziewczyna.
Pilotka zmrużyła oczy. Z jednej z wielu kieszeni przy pasie wyciągnęła niewielki przedmiot. Madge już zamierzała coś powiedzieć, ale wtedy kobieta przyłożyła palec do ust, nakazując jej milczenie. Dziewczyna lekko skinęła głową na znak, że rozumie. Wtedy Piri zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu, przykładając urządzenie do ścian i różnorakich zakamarków, a także machając nim w powietrzu, zdawałoby się, bez ładu i składu. Madge domyśliła się, że kapitan szukała podsłuchu. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz na myśl o tym, że ktoś mógłby ją podsłuchiwać – może nawet Ben? Albo Hux? Lub Solleks? Na szczęście jednak po chwili Piri zatrzymała się i z zadowoleniem skinęła głową, chowając wykrywacz podsłuchu, co z pewnością oznaczało, że kwatera Madge jest czysta, pozbawiona pluskiew.
— Wybacz — zwróciła się do niej kapitan, muskając dłonią kieszeń, w której umieściła urządzenie. — Tutaj wszyscy wszystkich szpiegują. Trzeba być ostrożnym.
— Rozumiem — rzuciła Madge.
Piri splotła ramiona na piersi, obrzucając ją uważnym spojrzeniem od stóp do głów.
— A więc... — zaczęła.
— A więc... — powtórzyła Madge.
Kapitan uniosła brwi.
— Madge, nie zachowuj się jak dziecko — zwróciła jej uwagę. — Dołączysz do nas, czy nie?
Dziewczyna naprawdę nie miała pojęcia, o czym mówiła Piri i podejrzewało, że to nie ulegnie zmianie, dopóki kobieta wprost nie powie jej, co jest grane.
— Do was, to znaczy do kogo? — spytała.
Piri groźnie zmarszczyła brwi.
— Do Ruchu Oporu! — syknęła przez mocno zaciśnięte zęby.
Madge głośno wciągnęła powietrze.
— Więc ty też jesteś szpiegiem Ruchu Oporu? — zdumiała się.
— Też? — spytała podejrzliwie Piri.
Młodsza kobieta przytaknęła gorąco.
— Hux powiedział mi, że szpieguje dla Leii — odparła szybko.
Tym razem kapitan eskadry Bliźniaczych Słońc wyglądała na zupełnie zbitą z tropu. Generał Hux miałby szpiegować dla rebelii? To było całkowicie nielogiczne! Zupełnie nie miało sensu! Skoro nagadał Madge takich głupot, z pewnością planował coś, co miało ją pogrążyć! Może nawet sądził, że dziewczyna sama jest szpiegiem Ruchu Oporu, i jeśli zaprzyjaźni się z nią, wyciągnie od niej listę najważniejszych kontaktów? Całe szczęście, że Madge nie miała o niczym zielonego pojęcia. Gdyby było inaczej, oddział szturmowców już dawno zapukałby do drzwi kwatery pani kapitan...
— Hux ci tak powiedział?! — warknęła, bezceremonialnie chwytając dziewczynę za ramię. Ścisnęła je tak mocno, że aż pobielały jej kłykcie. — Hux?! Ta ruda żmija?! On kłamał, Madge! Nigdy nie wierz w to, co ci mówi! Każdego jego słowo to kłamstwo! Hux pragnie tylko władzy, niczego więcej!
Madge pobladła, zdając sobie sprawę, że mogła przecież wysondować umysł generała, postarać się przejrzeć jego intencje, używając Mocy, ale nie zrobiła tego, tak bardzo informacja, którą się z nią podzielił, wytrąciła ją z równowagi. Po prostu sama pragnęła mu wierzyć, dlatego odsunęła na bok wszystkie swe wątpliwości i posłuchała Huxa, wmawiając Benowi, że sama wymyśliła plan pozbycia się Renów. Trudno jednak, stało się. Nie cofnie czasu, więc może jedynie zrobić, co należy, aby wyplątać się jakoś z bagna, w które wdepnęła właściwie na swoje własne życzenie. Nie miała innego wyjścia – mogła już tylko iść naprzód...
— Madge? — rzuciła pytająco Piri, dostrzegając nagłą bladość, jaką pokryła się twarz młodszej dziewczyny. — Wszystko w porządku?
Lady Ren niewyraźnie skinęła głową.
— Mniejsza o Huxa — stwierdziła. — Wkrótce będę musiała opuścić „Finalizera". Jeśli znasz miejsce pobytu Ruchu Oporu, zabierz mnie tam. Ale nie samą. Weźmiemy ze sobą Bena.
— Kogo? — zdumiała się kapitan.
Dopiero po jej pytaniu Madge przypomniała sobie, że nikt w Najwyższym Porządku, nie licząc Huxa oczywiście, nie znał prawdziwej tożsamości Najwyższego Dowódcy.
— Kylo Rena — dopowiedziała.
Piri zamrugała kilkakrotnie, a następnie zaśmiała się. Zabrać Kylo Rena do Ruchu Oporu, zdradzić mu położenie ich bazy?! Też pomysł! Urządziłby tam istną masakrę!
— Nie ma mowy! — odparła. — Ciebie mogę stąd zabrać, ale na pewno nie jego! Wyobrażasz sobie chociaż, co będzie się działo, jeśli on znajdzie się wśród rebeliantów?!
— Piri, nie masz wyboru! — syknęła Madge przez mocno zaciśnięte zęby. — Albo zabierzesz stąd nas oboje, albo będę zmuszona radzić sobie sama!
— Słuchaj! — Kapitan chwyciła dziewczynę za ramię, potrząsając nią mocno. — Wiem, że Najwyższy Dowódca zawsze jest pierwszy na linii frontu i to mu się chwali, ale ten człowiek gołymi rękami zatłukł adiutanta Huxa! Nie będę ryzykować!
Madge skrzywiła się na wspomnienie tego okrutnego czynu, którego dopuścił się Ben. Starała się jednak zrzucić to na jego troskę o nią i zapomnieć o całym zdarzeniu. Czy Piri naprawdę musiała przypominać jej o tej sprawie?!
— Wiem — powiedziała. — Wiem, co zrobił! Wiem, jakich czynów się dopuszczał! Ale ja go kocham! — zawołała z desperacją. — Nie mogę go tutaj zostawić! Po prostu nie mogę! Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła!
Takie wyznanie nie było czymś, czego Piri w jakikolwiek sposób by się spodziewała. Minęła dłuższa chwila, nim kobieta doszła do siebie na tyle, aby odzyskać zdolność mówienia, ale wtedy Madge poczęstowała ją kolejną rewelacją — przedstawiła bowiem plan, jaki ona i Kylo Ren mają w stosunku do pozostałych Renów. Piri była pod tak ogromnym wrażeniem wpływu, jaki Madge potrafiła wywrzeć na Najwyższym Dowódcy, że znów nie potrafiła wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Sądziła, że rycerze Ren byli prawą ręką Kylo. Nigdy nawet nie przyszłoby jej do głowy, że ten postanowi się ich pozbyć, zastawić na nich pułapkę...
Kapitan mrugała nieprzytomnie i niemal machinalnie kiwała głową, gdy Madge objaśniała jej, jaką rolę to ona miałaby odegrać w tym wszystkim – była im potrzebna jako pilot. Madge podejrzewała bowiem, że nawet pomimo trucizny, Renowi nie poddadzą się łatwo i dojdzie do walki. Jeśli ona ani Ben nie będą później w stanie zasiąść za sterami statku, potrzebny będzie im ktoś, kto zabierze ich z pokładu „Finalizera". I tym kimś miała być właśnie Piri. Jeśli ta się zgodzi, oczywiście. Kapitan nie zastanawiała się długo. Ren był pod ogromnym wpływem Madge, co wynikało ze słów dziewczyny, ale ona sama chyba nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. To nic, pomyślała Piri. Dzięki niej Ruch Oporu mógł zyskać nie jednego, a dwóch silnych sprzymierzeńców. W dodatku, jeśli pozbędą się Renów, zniknie zagrożenie w postaci użytkowników Ciemnej Strony Mocy... Kobieta od początku czuła, że Madge może im się do czegoś przydać. Lekki uśmiech wypłynął na jej wargi. Przeczesała palcami swe ciemne, krótkie włosy.
— Masz pilota, Madge — oświadczyła. — Kiedy zaczyna się zabawa?
Dziewczyna obdarzyła ją równie delikatnym uśmiechem.
— Wkrótce — zapewniła. — Wkrótce, Piri...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top