XIV. Dom

Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin

W starciu z wojskami Najwyższego Porządku, Ruch Oporu poniósł druzgocącą klęskę. Żołnierze Leii Organy nie byli przygotowani na zaciekłość, z jaką Kylo Ren odpowie na ich nagły atak. Podobnie jak nie spodziewali się, że Najwyższy Dowódca sam weźmie udział w bitwie, prowadząc eskadry myśliwców w swoim specjalnie zmodyfikowanym TIE Silencerze. Ren wyszedł ze starcia bez szwanku. Od tamtej pory, Ruch Oporu, pomny swej klęski, nie odważył się już otwarcie zaatakować ogromnej floty Kylo Rena. Zamiast tego, rebelianci atakowali i niszczyli mniejsze posterunki Najwyższego Porządku, jakie udało im się zlokalizować, po czym zaraz wycofywali się, zanim na pomoc zdążyły przybyć gwiezdne niszczyciele. Gdy ludzie Najwyższego Porządku trafiali na miejsce, zastawali wyłącznie zgliszcza i martwych szturmowców oraz oficerów, a po rebeliantach nie było już nawet śladu. Po kilku takich atakach, ludzie Leii Organy nabrali więcej odwagi. Zaczęli bowiem pojawiać się na planetach zajętych przez siły Kylo Rena i tam pomagali mieszkańcom wzniecać bunty przeciwko reżimowi Najwyższego Porządku. Odpowiedzią Rena było jednak krwawe tłumienie wszelkich powstań. Madge pomyślała, że Leia Organa będzie musiała wkrótce wymyślić jakiś inny sposób, aby pokonać Najwyższy Porządek, bo jeśli tak dalej pójdzie, doprowadzi wyłącznie do tego, że jej jedyny syn wyrżnie w pień nie tylko członków jej Ruchu Oporu, ale także populacje kilku, jeśli nie kilkunastu planet. To, co wyprawiał Ben, nie mieściło się dziewczynie w głowie. Za swą ideologią całkowitego zjednoczenia galaktyki, ukrywał czyste zło. Uważała jednak, że nikt nie rodzi się zły i nikt dobrowolnie nie wybiera zła, dlatego zachodziła w głowę, co mogło się stać, że Ben aż tak bardzo się zmienił. Nie mogła negować tego, że pewnych wyborów dokonywał sam, ale dlaczego dał się zwieść Ciemnej Stronie Mocy? Nie zdarzyło się to przecież z dnia na dzień. Ben nie zbudził się pewnego ranka, radośnie postanawiając, że przejdzie sobie na Ciemną Stronę, bo w sumie komu to szkodzi. To z pewnością był dłuższy proces. A ani Luke, ani nawet rodzice Bena, czy ona sama, niczego nie zauważyli, nie zorientowali się w porę, że Ben potrzebuje pomocy. A może po prostu nie chcieli tego widzieć? Wygodniej było zamknąć oczy na pewne sprawy, udać, że ich one nie dotyczą... Ben zabrnął tak głęboko w ciemność... Czy można go było jeszcze uratować? Madge nie miała pojęcia. Luke powtarzał co prawda, że każda, nawet najohydniejsza ofiara Ciemnej Strony może się nawrócić, ale potrzebna jest jej skrucha. Pragnienie poprawy. Pragnienie powrotu na łono Jasnej Strony Mocy. A czego pragnął Ben? Dziewczyna miała wrażenie, że aktualnie chciał jedynie, aby galaktyka spłonęła. Jeśli będzie to konieczne, nawet wraz z nim. Wiedziała, że nie może opuścić go po raz kolejny, bo Ben i tak nie miał już przy sobie nikogo bliskiego, ale jednocześnie nie chciała przyłączać się do niego, skoro uważał się za Kylo Rena. Pragnęła, by jej dawny Ben powrócił. Nie wiedziała jednak, jak sprawić, aby ponownie zwrócił się ku światłu. Nie była już głupią nastolatką, która sądziła, że miłość rozwiąże wszystkie jej problemy, że miłość zbawi potwora, jakim był Kylo Ren... Rozumiała już, że miłość nie rozwiązuje żadnych problemów. Wręcz przeciwnie – powoduje kolejne. Gdyby nie była tak ogromnie zakochana w Benie, tak zaślepiona miłością do niego, być może w porę dostrzegłaby, że Solo skłania się niebezpiecznie ku Ciemnej Stronie i posłuchałaby ostrzeżenia mistrza Skywalkera. Ale była zbyt pewna siebie, za bardzo przeświadczona o swej własnej nieomylności. I dlatego straciła ich obu – Bena oraz Luke'a. W jej oczach, oczach zakochanej, młodej kobiety, Ben nigdy nie uczynił niczego złego. Wszyscy po prostu uwzięli się na niego, przypisując mu wszelkie najgorsze cechy. Szkoda tylko, że potrzeba było aż przemiany Bena w potwora, aby dotarło do niej, że to Luke miał rację, a ona myliła się... Kylo Ren był ogromnie niebezpieczny. Nie wahał się nawet przed skrzywdzeniem jej. Wystarczyło jedno, nieopatrznie rzucone słowo i gotów był wpaść w furię. Jak mogła funkcjonować obok kogoś takiego? Jeśli zgodzi się wykonywać jego polecenia, zdradzi samą siebie. Jeśli natomiast nie podda się jego woli, czeka ją najpewniej śmierć, lub powrót do celi. Na Moc, co ona sama, otoczona żołnierzami Najwyższego Porządku, mogła zrobić? Uwieść Kylo Rena i manipulować nim, powoli kierując go ku światłu? Cóż, takiego daru akurat nie posiadała. Zresztą, on i tak pewnie na wylot przejrzałby jej zamiary. Gdyby tylko zdołała w jakiś sposób skontaktować się z Leią... W końcu, to ona była jego matką. Może jej udałoby się jakoś wpłynąć na Bena i skierować go na dobrą drogę? Był to jednak plan, który także Madge mogła odłożyć na bok. Solo trzymał ją w ambulatorium pod strażą droidów oraz szturmowców, dopóki całkiem nie zagoiły się jej rany na nadgarstkach, w które ładowano ogromne ilości bacty oraz uzdrawiającego szczeliwa. Poza tym, odwiedzał ją codziennie, czasem zostając przy niej dłużej, a czasem nieco krócej, w zależności od tego, jak pilne obowiązki go wzywały. Gdy natomiast Madge już niemal całkowicie wydobrzała, jej twarz nabrała kolorów, a na nadgarstkach pozostały jedynie cienkie, białe blizny świadczące o jej nieudanej próbie odebrania sobie życia, Ben zjawił się w ambulatorium w towarzystwie dziwacznego, okrągłego droida, który miał za zadanie pobrać wszystkie wymiary jej ciała. Najwyższy Dowódca umyślił sobie bowiem, że Madge będzie mu towarzyszyć w spotkaniach z politykami sprzyjającymi Najwyższemu Porządkowi oraz na różnorakich misjach. Potrzebowała więc odpowiednich strojów. Jej stary kombinezon lotniczy oraz buty zostały już poddane utylizacji, a nie mogła przecież paradować u boku Wielkiego Mistrza Zakonu Ren w białym, ambulatoryjnym wdzianku. Po kilku kolejnych dniach, Ren znów stawił się u niej z tym samym droidem. Wtedy oświadczył jej, że zabierze ją do jej nowej kwatery, a z wnętrza droida wysunął się komplet ubrań, które miała włożyć – ciemna tunika, spodnie oraz buty. Dziewczyna tylko westchnęła i przebrała się, uprzednio nakazując Kylo odwrócić się. Wyglądał na niego zaskoczonego, ale spełnił jej polecenie. Madge nie chciała, żeby się jej przyglądał. Potrzebowała choć odrobiny prywatności. Poza tym, od momentu, gdy przekonała się, kto skrywa się pod maską Kylo Rena, nie wiedziała, jak reagować. Wstydziła się swojego pierwszego wybuchu radości i swej naiwności, gdy sądziła, że Ben ukradł szaty Rena, by ją ratować. Pierwsze, niepewne gesty czułości z jego strony, przyjmowała z ogromną niechęcią. To nie Kylo Ren był mężczyzną, którego kochała, a Ben Solo. Tylko jego pragnęła widzieć. Nie potwora z jego twarzą... Ale wystarczyło jedno spojrzenie w oczy mężczyzny, aby przekonać się, że to on może mieć rację, a Bena naprawdę już nie ma. Jego oczy nie były już bowiem roziskrzonymi oczami młodzieńca, które zapamiętała. Stały się ciemne, głębokie i... Przepełnione ogromnym smutkiem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziała. Mimo to, w obecności Rena cisnęło jej się na usta mnóstwo przykrych słów. Niemal za każdym razem pragnęła wypomnieć mu, że zabił swego własnego ojca, tylko po to, aby wbić mu w serce kolejne, lodowate wibroostrze. Aby cierpiał jeszcze mocniej. Jednak nigdy tego nie zrobiła. Nie potrafiła. W końcu, jego twarz nadal należała do Bena Solo, a ona nie mogłaby go skrzywdzić. Nawet jeśli na myśl o śmierci Hana z ręki jego własnego syna ogarniała ją bezbrzeżna wściekłość. Właściwie nadal z trudem była w stanie w to uwierzyć. Jak ogromnie zdesperowany i zrozpaczony musiał być Ben, że dopuścił się aż tak straszliwej zbrodni? Ona zapamiętała Hana jako zabawnego i sympatycznego mężczyznę, który nieraz zabierał ją i Bena na przejażdżki swym statkiem, słynnym „Sokołem Millenium". A Ben? Wprost ubóstwiał ojca! Gdy byli dziećmi, bezustannie powtarzał, że gdy dorośnie, zostanie pilotem, tak jak jego tatuś... Za co ten mały chłopiec mógł tak mocno znienawidzić Hana, że posunął się aż do morderstwa? Nie wiedziała. Wątpiła jednak, czy dostałaby jakąś odpowiedź, gdyby spytała o to Bena. Raczej musiałaby radzić sobie z kolejnym wybuchem jego gniewu. Na razie wolała więc poczekać. Może później przyjdzie odpowiedni moment, aby wypytać Bena o wszystko... Teraz natomiast czuła, że zasypywanie go pytaniami doprowadziłoby wyłącznie do walki, w której to nie ona byłaby zwycięzcą... Szła więc bez słowa u jego boku, gdy Najwyższy Dowódca eskortował ją do jej nowej kwatery. Jak się okazało, Kylo wybrał dla niej pomieszczenia położone tuż obok jego własnych. Leżały one dosłownie naprzeciwko siebie. Właz rozsunął się przed nimi i Ren pierwszy wkroczył do środka, ale zatrzymał się tuż przy wejściu, aby Madge mogła się swobodnie rozejrzeć. Dziewczyna ze zdumieniem przechadzała się po kwaterze, składającej się z trzech pomieszczeń. Jednym z nich była sypialnia z miękkim, szerokim łożem, drugie stanowił odświeżacz, a trzecie, do którego wchodziło się bezpośrednio z korytarza, było pokojem dziennym. We wszystkich dominowały kolory Najwyższego Porządku – czerń oraz czerwień, zmieszane z szarością. Nie bawiono się w zbędne ozdobniki. Kwaterę urządzono elegancko i wygodnie, bez niepotrzebnej ekstrawagancji.

Kiedy Madge ruszyła do sypialni, gdzie znajdowała się także szafa zapełniona kompletami nowych ubrań dla niej, Kylo natychmiast poszedł w jej ślady. Dziewczyna zaczęła przeglądać nowe stroje, ale minę miała dość niewyraźną. Wcale nie wyglądała na zadowoloną. Oprócz złotej sukni z welwetu i czerwonego kombinezonu uszytego ze śliskiego, błyszczącego materiału, jej nową garderobę miały stanowić stroje będące niemal idealną kopią strojów Kylo Rena. Wszystkie uszyte były nawet z tego samego, grubego materiału. Madge podejrzewała, że była to gaberwełna, z której wytwarzano także mundury oficerów. Przerzucała kolejne wieszaki, a znajdując jedynie komplety czarnych kaftanów i spodni, odwróciła się w stronę Rena, marszcząc brwi.

— To jakiś żart? — burknęła.

Mężczyzna zamrugał, nagle zmieszany i przez moment znów przypominał jej dawnego Bena. Zaraz jednak przybrał swój zwykły, poważny wyraz twarzy, na powrót stając się Kylo Renem.

— Co masz na myśli? — spytał.

— To! — warknęła Madge, wskazując na stroje. — Mam jeszcze przefarbować włosy na czarno i pokręcić je w loczki?! Chcesz zrobić ze mnie swojego sobowtóra?! Czy wy, Renowie, wszyscy ubieracie się tak samo?! O to ci chodzi?! Mam zostać jedną z Renów?! — Mówiła niemal nieprzerwanie, nie pozwalając Kylo dojść do słowa, coraz bardziej zła, choć mężczyzna nie rozumiał, co mogło ją aż tak rozwścieczyć. — A może wymyśliłeś dla mnie coś nowego?! Nową funkcję?! — Zastanowiła się sekundę. — Ręka Rena?! — wypaliła. — Mam być twoją dziewczynką na posyłki?! Tak?! Ręka Rena! — warknęła znów, po czym chwyciła pierwszą tunikę, która wpadła jej w ręce i zaczęła wściekle rozrywać ją na strzępy.

Ren tylko przyglądał jej się bezradnie.

— Madge... — wykrztusił, nagle blednąc. — Co ty mówisz...? Przestań!

Ale ona ani myślała to robić. Rwała i szarpała czarny materiał, aż wokół niej zaczęły unosić się jego drobne skrawki, które następnie, wirując w powietrzu, powoli opadały na podłogę, ścieląc się wokół jej stóp. Gdy cała tunika była już w strzępach, Madge sięgnęła po kolejną, ale wtedy Ren chwycił ją za rękę.

— Przestań! — rozkazał.

Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy i nagle jej wybuch wściekłości zmienił się w wybuch rozpaczy. W jej błękitnych oczach zabłysły łzy. Rozszlochała się, a Kylo poczuł znów taką samą bezradność jak kiedyś, gdy zmuszony był oglądać jej łzy. W momentach, gdy to on był ich powodem i jednocześnie sprawcą...

— Madge... — zaczął delikatnie, kładąc dłoń na jej ramieniu.

Dziewczyna nie chciała jednak, żeby ją pocieszał. Błyskawicznie odwróciła się i zanim Ren zdążył zareagować, jej pięść spotkała się z jego twarzą. Cios musiała nasycić Mocą, ponieważ mężczyzna zachwiał się, runął w tył, a z jego nosa oraz pękniętej wargi lunęła krew. Mimo to, oparł się o łóżko i dzięki temu zdołał uniknąć upadku i jakoś utrzymać się na nogach, zachowując przy tym resztki godności. Madge nadal płakała, ukrywając twarz w dłoniach, więc czym prędzej otarł krew z twarzy skrawkiem peleryny i zbliżył się do niej. Na szczęście nie złamała mu nosa, choć nie wątpił, że doprowadzona do ostateczności, byłaby nawet w stanie wgnieść mu nos w głąb czaszki. Widział, jak ogromne targają nią emocje i podejrzewał, że stało się to, czego najbardziej się obawiał – Madge nie chciała mieć nic wspólnego z Kylo Renem. Z pewnością wolałaby, aby Ben Solo rzeczywiście był martwy, niż stał się nim. Potworem. Mordercą. Mimo to, objął ją mocno i przycisnął do swej piersi, choć szarpała się i wyrywała, przeklinając go we wszystkich znanych sobie językach. Wreszcie jednak zabrakło jej sił i poddała się. Łkała, drżąc na całym ciele, z twarzą wtuloną w poły jego kaftana.

— Dlaczego mnie zostawiłeś...?! — jęknęła. — Dlaczego...?!

Ren milczał. Siedem lat temu uważał, że lepiej dla niej będzie, jeśli ukryje ją gdzieś, gdzie Snoke się nią nie zainteresuje, zamiast ciągnąć ją za sobą w samo serce ciemności. Pragnął także uchronić ją przed Luke'm. Ale, nie tylko. Chcąc całkowicie oddać się Ciemnej Stronie, co miało przynieść mu korzyści w postaci nieograniczonej potęgi oraz nowych mocy, musiał wyzbyć się wszystkiego, co spróbowałoby znów przyciągnąć go ku światłu. Madge oraz jego miłość do niej były jedną z takich rzeczy. Kiedy nabrał już pewności, że dołączenie do Najwyższego Porządku jest jego przeznaczeniem, niemal bezustannie rozmyślał nad tym, co zrobić z Madge. Ufała mu tak mocno, że niczego się nie domyślała. Ren powinien był pozwolić przeszłości umrzeć, co zresztą sam często powtarzał, ale... Za bardzo kochał Madge. Nie potrafiłby jej zabić. I żeby nie zrobił tego Snoke, lub któryś z rycerzy Ren, wywiózł ją z Akademii Jedi. Porzucił na Tatooine. Chociaż później pragnął przekonywać samego siebie, że całkowicie oddał się Ciemnej Stronie Mocy, nigdy tak naprawdę nie przestał czuć tego przyciągania ku jasności... Rozdzierało to jego duszę na strzępy... Podobnie jak to, co uczynił swemu własnemu ojcu...

— Madge... — powiedział cicho, na moment chowając twarz w jej włosach. — To już przeszłość... Zapomnijmy o tym... Przecież jestem tutaj... Teraz...

Madge pociągnęła nosem i odsunęła się od niego gwałtownie.

— Jesteś teraz! — warknęła. — Za kogo ty mnie masz?! Zostawiłeś mnie na Tatooine, a później uganiałeś się za tą parszywą dziewuchą z Jakku!

Jej oczy płonęły. Ren zdumiał się, jak szybko i z jaką łatwością potrafiła przejść z jednych emocji w skrajnie inne. W następnej sekundzie uniosła dłoń i spoliczkowała go. Na twarzy mężczyzny pozostał czerwony ślad jej dłoni, ale najwidoczniej wciąż było jej mało. Uderzyła go po raz kolejny. A później jeszcze raz. Kiedy jednak po raz kolejny podniosła dłoń do ciosu, Kylo, ogarnięty nagłą wściekłością, chwycił ją za nadgarstek. Tak mocno, że omal nie połamał jej kości. Madge pobladła, gwałtownie wciągając powietrze. Ren ze złością marszczył brwi, ale gdy spojrzał w błękitne oczy dziewczyny, wyraz jego twarzy złagodniał. Wypuścił jej rękę ze stalowego uścisku swej dłoni.

— Masz rację — powiedział cicho, spuszczając wzrok. — Należy mi się...

Był pewien, że Madge ponownie go uderzy, ale ona przez moment stała całkowicie bez ruchu, a później delikatnie przyłożyła chłodną dłoń do jego zaczerwienionego i piekącego policzka.

— Ben... — wyszeptała. — Wracajmy do domu... Proszę...

Mężczyzna pokręcił głową. Ujął jej dłoń i ucałował jej wnętrze.

— Mój dom jest tutaj — odparł. — A od dziś także i twój...

— Ben, nie mów tak... To nie jest prawda!

Oczy Kylo pociemniały.

— Słaby głupiec, o którym mówisz, już nie istnieje — rzekł. — Unicestwiłem go. Nie nazywaj mnie więc więcej tym imieniem.

Madge pokręciła głową. Dźgnęła go palcem wskazującym w sam środek piersi.

— Dla mnie na zawsze pozostaniesz wyłącznie Benem Solo — oznajmiła. — Będę cię tak nazywać, bo to jest twoje prawdziwe imię!

Ren z całych sił zacisnął szczęki. Czy ona naprawdę musiała aż tak bardzo wszystko komplikować?

— Masz tytułować mnie Kylo Renem, bo inaczej...

Dziewczyna splotła ramiona na piersi, spoglądając na niego wyzywająco. Po jej wcześniejszej rozpaczy nie pozostał już nawet ślad.

— Bo inaczej co?! — warknęła. — Zabijesz mnie?!

Kylo wyprostował się, spoglądając na nią z góry. Nie odwróciła wzorku. Nie miała powodu, by to robić. Nie czuła przed nim strachu...

— Chciałabyś — syknął. — To byłoby dla ciebie wygodne, prawda? Zjednoczyłabyś się z Mocą i już niczym nie musiałabyś się przejmować! Ale nie obawiaj się, teraz, kiedy cię odzyskałem, nie wypuszczę cię tak łatwo!

Madge walnęła go pięścią w ramię. Nie wiedziała, co powiedzieć, więc po prostu klęła ile wlezie, aby wyrzucić z siebie większość negatywnych emocji. Dlaczego Ben musiał być aż tak uparty?! Dlaczego nie chciał jej słuchać?! Przecież wiedział, musiał wiedzieć, że to ona ma rację!

— Wracajmy do domu... — powtórzyła, starając się opanować drżenie głosu.

Solo parsknął.

— To znaczy? — rzucił. — Gdzie? Na Chandrilę? Do gruzów Akademii Jedi? Tam, gdzie wszyscy nami pomiatali i nienawidzili nas, po prostu dlatego, że byliśmy?

Na twarz dziewczyny wystąpił głęboki rumieniec. Znów była wściekła.

— Jesteś niesprawiedliwy! — zawołała. — Luke był dla mnie jak ojciec! A ty masz matkę, która cię kocha i z pewnością pragnie, żebyś do niej wrócił!

Madge za późno zdała sobie sprawę, że popełniła błąd, wspominając o Leii. Wyraz twarzy Bena zmienił się gwałtownie. Jego oczy pociemniały, płonąc gniewem. Chwycił za poły tuniki, którą miała na sobie dziewczyna i cisnął jej ciałem o ścianę, przyciskając ją do niej mocno. Uderzenie było tak silne, że całkowicie wybiło Madge powietrze z płuc. Dziewczyna jęknęła, a wtedy tuż przy jej szyi rozbłysło lśniące czerwienią ostrze miecza świetlnego. Madge czuła bijące od niego gorąco.

— Nigdy więcej nie waż się o niej wspominać, rozumiesz?! — syknął Kylo Ren przez zaciśnięte zęby. — To już nie jest moja matka! Nigdy mnie nie chciała! Leia Organa jest wrogiem, którego należy pokonać!

Madge odchyliła głowę, starając się uciec jak najdalej od żaru bijącego od krwistoczerwonej klingi miecza świetlnego Bena, ale mężczyzna przysunął je jeszcze bliżej jej odsłoniętej szyi.

— Rozumiesz?! — wrzasnął.

Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę.

— Tak...

Kylo dezaktywował swą broń i puścił ją. Madge osunęła się na podłogę. Czy ten obcy jej teraz mężczyzna każdym swym gestem, każdym słowem pragnął udowodnić jej, że jej Ben Solo rzeczywiście odszedł już na zawsze? Nie, nie wierzyła w to! Pod tą okrutną skorupą Kylo Rena nadal tkwił Ben, jakiego znała przed laty. Musiała tylko znaleźć sposób, aby do niego dotrzeć... Na razie jednak musiała się uspokoić, ponieważ ze zdumieniem zorientowała się, że trzęsie się na całym ciele. Objęła kolana ramionami, ukrywając na nich twarz. Ren jakby nigdy nic przypiął rękojeść miecza świetlnego do pasa.

— Ruch Oporu to banda przestępców i wojennych podżegaczy — powiedział. Jego głos był zimny niczym kosmiczna próżnia. — Kiedy wreszcie się ich pozbędziemy, zaprowadzę tu porządek. Skończą się rządy chaosu, a w galaktyce zapanuje sprawiedliwość.

— Pokój i sprawiedliwość chcesz osiągnąć przemocą? — Madge uniosła głowę, spoglądając mu prosto w oczy. Jej dłonie zacisnęły się w pięści. — Przemoc nie przynosi sprawiedliwości, tylko więcej cierpień!

— Dla sprawiedliwości wszyscy musimy ponieść pewne ofiary. To nieuniknione.

Madge prychnęła.

— Chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz! — zawołała.

— Wkrótce przekonasz się, że mam rację — oświadczył Ren. — Zobaczysz.

Dziewczyna jęknęła, na moment ukrywając twarz w dłoniach. Po chwili poderwała się na równe nogi. Nerwowo przeczesała włosy drżącymi palcami.

— Muszę się napić... — wymamrotała.

— Nie ma mowy! — Dość ostro oznajmił Ben. — Masz z tym skończyć! Nie dostaniesz tutaj ani kropli alkoholu!

Madge znów rzuciła się w jego stronę, bijąc go obiema pięściami po ramionach i klatce piersiowej. Niech i szlag trafi całą cholerną galaktykę, ale jakim prawem Ben mówi jej, co ma robić?! Jakim prawem stawia granice, co jej wolno, a co nie?!

— A żeby cię! — krzyknęła. — Kim ty niby jesteś, żeby mi czegokolwiek zakazywać?!

Ren bez trudu chwycił ją za nadgarstki i przytrzymał przy sobie.

— Kimś, komu na tobie zależy... — powiedział.

Madge cofnęła się o krok. Jej twarz stężała. Jak na kogoś, komu na niej niby zależało, dziwnie to okazywał. Chyba, że grożenie bronią dziewczynom, które wpadły mu w oko, to firmowy znak Kylo Rena...

— Zależy... — burknęła. — Ja... Muszę wziąć prysznic... — wykrztusiła.

Mężczyzna uśmiechnął się słabo.

— Proszę bardzo. — Wskazał w stronę drzwi prowadzących do odświeżacza. — Wszystko tutaj należy do ciebie...

— Zapamiętam... — wymamrotała dziewczyna, a następnie czym prędzej zeszła mu z oczu.

Kylo Ren bez słowa spoglądał, jak drzwi zasuwają się za jej plecami. Wiedział, co myślała o nim. Że jest potworem i zależy mu wyłącznie na władzy i na zniszczeniu wszystkich, którzy się z nim nie zgadzają, lub spróbują go powstrzymać. Ale to nie była prawda. Prawdziwym burzycielem porządku był Ruch Oporu na czele z Leią Organą. Madge wkrótce sama się o tym przekona. A wtedy z pewnością przyzna mu rację.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top