XIII. Skarb

Akademia Jedi, 23 lata po bitwie o Yavin

— Czy Tionna także pochodzi z Föld? — spytał nagle Ben.

Wraz z Madge przechadzał się po lesie rosnącym w sąsiedztwie Akademii Jedi. Zmierzali nad jezioro. Mieli tam poćwiczyć szermierkę mieczami świetlnymi. Madge ostatnio opuściła kilka lekcji i musiała to nadrobić. Dziewczyna w odpowiedzi pokręciła głową, wsuwając dłoń pod ramię Bena.

— Nie — powiedziała. — Tionna pochodzi z Coruscant. Jest archiwistką w jednej z tamtejszych bibliotek.

Solo prychnął.

— Bibliotekarka... — rzucił pogardliwie.

Madge zmarszczyła brwi. Zatrzymała się i dźgnęła Bena wyciągniętym palcem pod żebra.

— Co to miało znaczyć? — spytała, przybierając groźną minę.

Ben skrzywił się.

— Nic, łajzo — odparł. — Po prostu... — zawahał się.

— No co? — rzuciła wyzywająco dziewczyna, opierając dłonie na biodrach.

— Po prostu spędzasz z nią ostatnio dużo czasu, zaniedbując inne zajęcia! — wymamrotał chłopak, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. — Chociażby szermierkę!

Madge roześmiała się.

— Przecież nie robię niczego, na co nie wyraził zgody Luke! — zaprotestowała. — Tionna uczy mnie grać na mitarze, a fascynuje ją kultura Föld, więc uczy mnie też tamtejszego języka i tych zabawnych, marynarskich przyśpiewek. Nie sądzisz, że powinnam wiedzieć choć trochę o planecie, z której pochodzę oraz o jej kulturze?

Ben wydął usta. Kopnął jakiś kamyk, który miał to nieszczęście, iż znalazł się na jego drodze.

— Po co ci to, skoro i tak nie zamierzasz tam wracać? — spytał.

Oczy Madge zabłysły.

— Nie? — parsknęła. — A kto tak twierdzi?

Solo drgnął. Zerknął na nią, a jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

— Naprawdę chciałabyś wrócić na Föld? — zdziwił się. — Przecież...

Dziewczyna przewróciła oczami.

— Nic tam nie ma — dokończyła. — Tak, wiem. Dla ciebie nigdzie nie ma nic ciekawego, ale ja chciałabym kiedyś polecieć na Föld. Tam się urodziłam, ale nie mam prawie żadnych wspomnień związanych z tą planetą...

Ben westchnął.

— Dobrze — wymamrotał. — Jak sobie chcesz...

Obrzucił Madge palącym spojrzeniem, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Dziewczyna miała na sobie obcisły strój, który zwykle zakładała do ćwiczeń, ale jej włosy nie przypominały już zwierzątka, które przez przypadek usiadło na jej głowie. Grzywka Madge została starannie przycięta i razem z resztą grubych, brązowych pasm, zaczesana do tyłu i spięta ciasno, tak, że każdy włosek znał swoje miejsce i nie odważył się nawet na milimetr wychylić ze starannie ułożonej fryzury. Była to oczywiście zasługa Tionny. Odkąd ta kobieta pojawiła się w Akademii Jedi, otoczyła Madge staranną opieką. Ben podejrzewał, że to dlatego, iż archiwistka Solusar nie miała własnych dzieci. Nie wiedział, czy nie ciągnęło jej do tego typu związków, czy nie lubiła małych, wrzeszczących istot nazywanych dziećmi, czy może po prostu coś nie wyszło jej w życiu, ale poznawszy Madge, zaczęła traktować ją jak własną córkę. Co więcej, dziewczyna pozwoliła jej na to. Lubiła Tionnę i cieszyła się na każdą chwilę spędzoną w towarzystwie tej kobiety. Ale Benowi, który zwykle zazdrośnie strzegł tego, co uważał za swoje, wcale się to nie podobało. Miał wrażenie, że Tionna ukradła mu jedyną osobę, na której mu zależało, i jednocześnie jedyną osobę, której zależało na nim. Przecież on cały swój czas poświęcał wyłącznie Madge. Zawsze robili wszystko razem i od lat trzymali się blisko siebie. Nawet Luke to dostrzegał. Wiedział, że jego siostrzeniec ma problemy w nawiązywaniu kontaktów z innymi i wydawał się być zadowolony, że Ben ma choć jedną oddaną przyjaciółkę. Ale pojawienie się Tionny wywróciło wszystko do góry nogami. Ben znów czuł się samotny i odrzucony. Miał wrażenie, że nie jest potrzebny już nawet Madge i sprawiało mu to ogromny ból, choć nigdy wcześniej nie spodziewał się, że to w ogóle możliwe. Z drugiej strony, nigdy wcześniej nie wyobrażał sobie, że mógłby stracić Madge. Do tej pory sądził, że ona zawsze będzie obok niego. Starał się zrozumieć dziewczynę, bo Tionna była pierwszą kobietą, która okazywała jej matczyną czułość, ale czasem przychodziło mu to z niemałym trudem. Przecież on sam także dorastał niemal bez rodziców. Han i Leia ani nie odwiedzali go zbyt często, ani nie przejmowali się nim zbytnio, gdy na krótkie okresy zabierali go do domu. Ojciec przeważnie był nieobecny, a matka, zajęta swoimi sprawami w senacie, pozostawiała mu do towarzystwa wyłącznie droidy. Młody Solo ćwiczył więc kaligrafię i bez końca rozmawiał z Madge. Czuł się źle, gdy nie było jej w pobliżu. Pragnął więc mieć ją obok siebie, choćby w postaci hologramu. Poza tym, wychodził z założenia, że skoro on potrafi radzić sobie bez bezustannej obecności rodziców w jego życiu, Madge także nie powinno sprawiać to kłopotu. Oboje byli w pewnym sensie sierotami, pozostawionymi samym sobie. Dlatego powinni dalej trzymać się razem, zamiast pozwalać, aby ktoś stawał pomiędzy nimi. Jak Tionna teraz. Ben czuł się głupio, ale nie potrafił nic poradzić na to, że zależy mu na tej irytującej dziewczynie. Madge nigdy nie była mu obojętna, ale gdy w końcu uświadomił sobie w pełni, ile znaczy dla niego jej obecność... Cóż, najgorsze było to, że w jednej chwili miał ochotę ją pocałować, a w następnej Madge robiła coś, za co miał ochotę ją udusić. Jednak nawet pomimo tego, nie zamieniłby jej towarzystwa na nikogo innego...

Chłopak zatrzymał się gwałtownie, nagle zdając sobie sprawę, że nie słyszy za sobą kroków dziewczyny. Odwrócił się i wtedy zauważył, że Madge nadal stoi w miejscu, w którym ją pozostawił. Spoglądała na niego z urażoną miną, splótłszy ramiona na piersi.

— Zastanawiała się, kiedy się zorientujesz, że nie idę za tobą! — zawołała.

Ben poczuł, że na jego policzki wystąpił głęboki rumieniec.

— Madge... — jęknął. — Obraziłaś się?

Dziewczyna dumnie uniosła podbródek i zbliżyła się do niego krokiem niemal defiladowym.

— Zastanawiam się, czy powinnam — odparła z figlarnym błyskiem w oku.

Solo parsknął. Pochylił się, zrywając rosnący nieopodal ścieżki, delikatny kwiat o żółtych płatkach.

— Nie powinnaś — odrzekł, wsuwając kwiat za ucho dziewczyny.

Madge zarumieniła się mocno, ale już po chwili jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech. Niemal czule musnęła czubkami palców płatki kwiatu i chwyciła dłoń Bena.

— W takim razie — rzekła. — Nie, nie jestem obrażona.

Chłopak odwzajemnił jej uśmiech i ponownie ruszyli nad jezioro, tym razem trzymając się za ręce. Mimo to, z każdym krokiem Madge pochmurniała coraz bardziej, a jej twarz przybierała nieobecny wyraz, jak gdyby dziewczyna intensywnie nad czymś rozmyślała. Ben ponownie poczuł, jak jego niedawno odzyskany, dobry humor, całkowicie ulatuje. Skąd u Madge taka nagłe tajemniczość? Czy to nadal była dziewczyna, którą znał od tak dawna? Jego Madge już dawno wypaplałaby mu wszystko, cokolwiek by się stało...

— Madge — powiedział w pewnej chwili. — Znów odpływasz...

Dziewczyna drgnęła.

— Naprawdę? — wymamrotała. — Przepraszam, Ben... Po prostu... — zawahała się i przygryzła wargę, nie kończąc zdania.

— Po prostu co? — drążył chłopak.

Madge zerknęła na niego i powoli wypuściła powietrze z płuc.

— Wczoraj rozmawiałam z mistrzem Skywalkerem i Tionną... — zaczęła.

Ben wzruszył ramionami. Co w tym takiego specjalnego?

— I?

— Wiesz, Ben, Tionna nie będzie tutaj wiecznie... — wymamrotała Madge. — Razem z Luke'm badają jakieś starożytne manuskrypty, które ocalały po ostatnim pogromie Jedi, ale ona stąd odleci. Wkrótce.

Solo nadal nie rozumiał, do czego zmierza jego przyjaciółka. Przecież to było do przewidzenia, że archiwistka Solusar nie zabawi długo w Akademii Jedi. Załatwi to, po co przybyła i wróci do swojego życia. Czym tak bardzo przejęła się Madge?

— Ben. — Dziewczyna nagle przystanęła, ujmując jego dłonie w swoje drobne rączki. Spojrzał na jej twarz, a kiedy ich oczy spotkały się, uśmiechnął się krzywo. — Tionna spytała mistrza Luke'a, czy mogłaby zabrać mnie ze sobą. Luke wyraził zgodę. Czekają już tylko na moją decyzję.

Ben poczuł się nagle tak, jak gdyby ktoś wbił mu lodowate wibroostrze w sam środek piersi. Prosto w serce. Pobladł gwałtownie, ale po chwili jego twarz poczerwieniała, gdy uderzyła w niego fala dzikiej, nieokiełznanej wściekłości.

— Miałabyś opuścić Akademię Jedi?! — zawołał gniewnie. — To niedorzeczne!

Madge cofnęła się o krok, nawet nie starając się ukryć zaskoczenia jego nagłym wybuchem. Jednak, już po chwili odzyskała rezon.

— Niedorzeczne?! — powtórzyła. — Bo co?! — zawołała zaczepnie.

— Bo... — Solo zawahał się. — Bo Luke nie może tracić dobrych uczniów! — zawołał w końcu. Bo cię potrzebuję i zginę tutaj bez ciebie, pomyślał z desperacją, ale to zachował już dla siebie.

Madge prychnęła ze złością.

— Jasne — syknęła. — Kpij sobie ze mnie dalej! Wiesz, jak to uwielbiam!

— Ale... Madge, ja wcale nie żartuję! — zawołał chłopak, ale było już za późno.

Madge, urażona do żywego, przeświadczona, że Ben paskudnie sobie z niej zażartował (w końcu, wszyscy w Akademii wiedzieli, że zbyt dużego talentu do władania Mocą, to ona raczej nie posiada, a bycie ulubienicą Luke'a Skywalkera w tej akurat kwestii nie miało większego znaczenia), ruszyła w dalszą drogę. Ani razu nie obejrzała się za siebie. Ben natomiast, z naburmuszoną miną, powlókł się za nią.

Gdy wreszcie dotarli nad jezioro, oboje obrażeni na siebie nawzajem i na cały wszechświat, wymieniali się jedynie uwagami na temat prawidłowej postawy w takim czy innym stylu władania mieczem świetlnym, albo o prawidłowym sposobie trzymania rękojeści broni. Mimo to, trening nie szedł im pomyślnie, ponieważ żadne z nich nie potrafiło skupić się na tym, co robi. Ben myślał wyłącznie o tym, co powiedziała mu Madge i z niepokojem zastanawiał się, jaką podjęła decyzję w związku z propozycją Tionny. Tego już mu bowiem nie zdradziła. Z kolei Madge usilnie starała się rozgryźć, czego mógłby oczekiwać od niej Ben. Miała już piętnaście lat i uważała się za osobę w pełni dorosłą. Nie wiedziała kiedy odkryła, że zależy jej na Benie, ale nie potrafiła od tak zmienić swoich uczuć. Do tej pory sądziła, że on również coś do niej czuje. Teraz jednak nie była już tego aż tak pewna. Bo, czy gdyby zależało mu na niej, nie powiedziałby jej o tym? Nie poprosiłby jej, aby została w Akademii, kiedy usłyszał o propozycji Tionny? Myślała, że już zawsze będą razem, że nic ich nie rozdzieli, ale skoro Ben jej nie chciał, to po co miałaby zostać w Akademii? Sama już nie wiedziała. Wszystko wokół niej zrobiło się nagle tak skomplikowane... A przecież, gdyby miała pewność, co do uczuć Bena, powiedziałaby mu, ile dla niej znaczy. Ale bez żadnego słowa, bez żadnego gestu dobrej woli z jego strony, nie zdobyła się na żadne wyznania. Za bardzo bała się odrzucenia i ośmieszenia. Pomimo tego, i tak podjęła już decyzję. Nie odleci wraz z Tionną. Luke był dla niej niczym ojciec. A Akademia Jedi była jej domem. Czuła, że właśnie tutaj było jej miejsce. Nie powiedziała o tym Benowi, chcąc go jeszcze podręczyć. Zresztą, czy faktycznie przejąłby się, gdyby odleciała? Po jego zachowaniu ciężko było cokolwiek stwierdzić... Zamiast wybiegać myślami w przyszłość i analizować coś, co mogło się nigdy nie wydarzyć, Madge postanowiła wreszcie skupić się na tym co tu i teraz. Zauważyła bowiem, że błękitna klinga miecza świetlnego Bena śmignęła tuż przed jej twarzą. Odskoczyła do tyłu, ale poślizgnęła się na omszałym kamieniu i runęłaby do wody, gdyby Ben w porę nie pochwycił jej za rękę i nie przyciągnął jej do siebie. Madge dezaktywowała swą broń, więc Ben zrobił to samo. Zmarszczył brwi, uważnie przyglądając się dziewczynie.

— Nadal jesteś na mnie obrażona? — spytał.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Oczy Bena na moment zabłysły dziko. Chwycił Madge za ręce, wykręcił je za jej plecy i przycisnął drobne ciało dziewczyny do swej piersi. Madge szarpnęła się, ale trzymał ją mocno – i nie zamierzał puścić.

— Ben — rzuciła ostrzegawczo.

Solo ponownie zmarszczył brwi.

— Jesteś na mnie obrażona? — spytał, obrzucając ją długim spojrzeniem. Spocone włosy lepiły się do jej zaczerwienionej z wysiłku twarzy, a pierś falowała w szybkich oddechach. Mimo to, nadal była najładniejszą dziewczyną, jaką znał.

— Nie — odrzekła, powoli wypuszczając powietrze z płuc. — Koniec żartów, Ben. Puszczaj mnie!

Chłopak pokręcił głową.

— Puszczę cię dopiero, jak obiecasz, że nigdzie nie polecisz.

Madge wymamrotała coś niezrozumiale w tym dziwacznym języku z Föld. W następnej chwili uniosła wzrok, spoglądając prosto w oczy Bena. Jej oczy lśniły.

— Nigdzie nie lecę — odparła. — Podjęłam już decyzję.

Ben zamrugał, ale gdy w pełni dotarło do niego, co powiedziała, uśmiechnął się szeroko.

— Od początku wiedziałem, że zostaniesz w Akademii! — zawołał triumfująco, ale puścił dziewczynę.

Madge rozmasowała nadgarstki, a po chwili splotła ramiona na piersi. Zmarszczyła brwi, ponownie dumnie unosząc podbródek.

— Oczywiście — odrzekła. — Przecież Luke nie może tracić uczniów — sarknęła.

Ben skrzywił się. Czy ona musiała go aż tak bardzo dręczyć? Czy naprawdę nie widziała, ile dla niego znaczy? Jak miał jej to okazać, żeby wreszcie to do niej dotarło? Wyciągnął dłoń i delikatnie rozplótł włosy dziewczyny. Brązowe pasma rozsypały się na jej ramiona.

— Wolałem dawną Madge — powiedział, starając się zmienić temat.

Dziewczyna niepewnie zerknęła na włosy, opadające jej na ramiona, a następnie na twarz Bena. Zmarszczyła nos.

— Dawną Madge? — powtórzyła. — Nieokrzesaną i zaniedbaną?

— Nie — odparł Solo ze śmiechem. — Nieco nieporadną, ale upartą i uroczą...

— Uroczą! — warknęła Madge. Uderzyła Bena pięścią w ramię. — Powiedziałam ci, że masz wreszcie przestać ze mnie żartować!

Chłopak chwycił jej dłoń.

— Nie żartuję — zapewnił, ale Madge wcale nie wyglądała na przekonaną. Ben spuścił więc wzrok, nie będąc pewnym, co znów powiedział, czy zrobił źle, ale spróbował ponownie zmienić temat, żeby jeszcze bardziej się nie pogrążać. — Mówiłaś, że Tionna uczy cię języka z Föld?

Dziewczyna tylko skinęła głową.

— Jak więc powiedzieć w tym języku „kochanie"? — spytał.

Madge spojrzała na niego niechętnie, marszcząc brwi. Kochanie? Poczuła, że cała krew nagle odpłynęła jej z twarzy. No tak. Mogła się tego spodziewać. Przecież Ben wrócił niedawno z Chandrili. Pewnie spotkał tam jakąś dziewczynę, której chciał teraz zaimponować, nazywając ją swym kochaniem w jakimś dziwnym, niezrozumiałym języku...

Kedvesem — warknęła.

Ben uśmiechnął się lekko, ale pokręcił głową.

— Nie podoba mi się — rzucił. — A „skarbie"?

Kincsem — odrzekła Madge z westchnieniem. — Skarb to kincs. A „mój skarbie" kincsem.

Solo uśmiechnął się szeroko. Ujął drugą dłoń Madge, z czułością gładząc kciukami wierzch jej dłoni.

Kincsem — powtórzył. — Ładnie...

Dziewczyna ze zdumieniem spojrzała na ich złączone dłonie, ale nie powiedziała niczego, ani nie cofnęła rąk. Dzięki temu, Ben nabrał więcej odwagi.

— Wiesz... — zaczął. Przyciągnął ją bliżej siebie. — Cieszę się, że zostajesz tutaj... Kincsem...

Madge gwałtownie wciągnęła powietrze, widząc, jak Ben pochyla się ku niej. Po chwili, zanim zdążyła się cofnąć, lub zaprotestować, jego usta dotknęły jej warg w delikatnym i nieco nieporadnym pocałunku. Pod Madge ugięły się kolana. Zalała ją fala nieznanych dotąd doznań, a jej serce wypełniła niespodziewana radość. Czuła, że intencje Bena są szczere, że nie żartuje z niej. Ale... Czy to możliwe, żeby Benowi naprawdę na niej zależało? Czy to możliwe, aby była aż taką szczęściarą? Owszem, dorastali razem, ale Ben znał z pewnością mnóstwo innych dziewczyn, mądrzejszych i ładniejszych od niej... Serce waliło jej jak młotem. Zamiast skupić się na pocałunku, przez jej głowę przelatywało tysiące myśli... Czy to aby naprawdę się dzieje? Czy to rzeczywistość? Czy tylko jakiś piękny sen, z którego zaraz się zbudzi...? Ben odsunął się od niej lekko, przerywając ich pocałunek. Madge spojrzała na niego z miłością lśniącą w jej błękitnych oczach. Solo uśmiechnął się. Wyciągnął dłoń, przytulając ją do policzka dziewczyny.

— To nie sen... — wyszeptał, jakby odczytując jej myśli.

Dziewczyna nagle roześmiała się. W następnej chwili zarzuciła ramiona na szyję Bena, tuląc się do niego z całych sił. W odpowiedzi chłopak otulił ją ramionami, a ona, zatopiona w jego czułym uścisku, czuła się najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem.

— Nie mogłabym cię opuścić, Ben — wymamrotała, opierając głowę na jego ramieniu. Jej oddech łaskotał szyję chłopaka. — Nigdy...

Solo ujął twarz dziewczyny w obie dłonie i ich usta raz jeszcze złączyły się w pocałunku. Tym razem Madge nie zastanawiała się już nad niczym. Zamknęła oczy, całą sobą chłonąc tak nowe dla niej wrażenia. W tamtej chwili nabrała pewności, że już nic nigdy nie zdoła ich rozdzielić...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top