XII. Przebudzenie

Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin

Gdy Madge powoli zaczęła odzyskiwać przytomność, do jej uszu zaczęły dobiegać dziwne dźwięki, których nie słyszała od lat... Szum serwomotorów oraz buczenie jakiejś aparatury, która musiała znajdować się bardzo blisko niej. Usta miała spierzchnięte i popękane, a język spuchnięty i wyschnięty na wiór. Czuła natomiast otaczające ją ciepło oraz miękkość materiału, na którym spoczywało jej ciało. O tym, gdzie się znalazła i co się stało, miała jedynie mgliste pojęcie. Wspomnienia mieszały się w jej głowie, płatając jej najróżniejsze figle, aż sama przestała być pewna, co zdarzyło się naprawdę, co było jedynie wytworem jej wyobraźni, a co wizją przyszłości... Pamiętała celę na pokładzie gwiezdnego niszczyciela Najwyższego Porządku. Kylo Ren zabrał ją tam z Tatooine. Przez siedem dni nie jadła, ani nie piła, aż wreszcie zaczęła mieć halucynacje... Zdawało jej się, że Ben przychodzi do jej celi, że mówi do niej... Z każdym dniem coraz bardziej nasilało się wrażenie, że wyczuwa jego obecność w Mocy, co przecież nie mogło być możliwe, bo Ren powiedział jej, że zabiła Bena... Aż wreszcie, ostatniego dnia, postanowiła ze sobą skończyć. Zniszczyła celę, w której ją zamknięto, poszukując czegoś, co mogłoby służyć jej za broń. W końcu, doprowadzona do ostateczności, używając wyłącznie Mocy oraz siły swej wściekłości i rozpaczy, odgięła kawał durastali ze ściany. Pamiętała ból, który towarzyszył przecinaniu skóry na nadgarstkach, gdy usiłowała dostać się do żył. Ale później, dziwnie odrętwiała, spoglądała tylko, jak po jej palcach spływa na pokład ciepła, czerwona krew... Potem jednak pojawił się ten straszliwy koszmar... Widziała, jak klęka przy niej Kylo Ren. Potem znów był to Ben. Kiedy już była pewna, że umrze, wstąpiła w nią nagła chęć zemsty. Chciała pomścić Bena, zabijając Najwyższego Dowódcę. W jej dłoni nadal tkwił kawał poszarpanej blachy, więc uniosła go, godząc Rena w ramię. Wtedy on nagle zmienił się w Bena, ale w napadzie dzikiego szału nie potrafiła się już opanować. Zamiast Rena dźgała więc Bena, raz po raz, aby zabić, aby napawać się swą żądzą krwi...

Madge z trudem uchyliła powieki, a kiedy ujrzała szary sufit oraz tego samego koloru ściany pomieszczenia, pomyślała, że cały czas znajduje się w swej celi, lecz nagle przyfrunął do niej niewielki, kulisty czarny droid, o długich chwytakach, które wyglądały niczym cienkie pajęcze odnóża i zrobił jej w ramię jakiś zastrzyk. Dziewczyna poderwała się gwałtownie. Wtedy też zorientowała się, że jej nadgarstki zostały ciasno i mocno owinięte grubą warstwą bandaża. Do jej ciała podłączono przezroczyste rurki i kable, które łączyły ją z aparaturą stojącą tuż przy łóżku, na którym leżała. To ambulatorium, przebiegło jej przez myśl. Zabrali ją do kriffing ambulatorium! Na szczęście nadal miała na sobie swój kombinezon, choć teraz dodatkowo poplamiony krwią i z obciętymi do łokci rękawami. Pewnie obcięto je, aby łatwiej było dostać się do ran, które sama sobie zadała...

Nagle na ramieniu Madge spoczęła męska dłoń w czarnej rękawicy, lekko pchając ją z powrotem na miękkie poduszki.

— Leż — nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu głęboki głos przetworzony przez wokabulator wbudowany w odrażającą, bezosobową maskę.

Kylo Ren. Znów on. Czy ta istota powzięła sobie za główny cel dręczenie jej? Dziewczyna bez sił opadła na łóżko. Ren siedział tuz przy jej łóżku, przedstawiając sobą dość niecodzienny widok. Na twarzy miał bowiem maskę, ale prawy rękaw jego kaftana był całkowicie obcięty, a ramię mężczyzny spowijał biały bandaż nasączony bactą. Czyżby miało się okazać, że jednak nie śniła? Naprawdę wbiła w ramię Rena kawał durastali?

— Leż — powtórzył Kylo. — Musisz odpoczywać...

Madge jęknęła, na moment zakrywając twarz obiema dłońmi.

— Czego ty ode mnie chcesz? — spytała. — Dlaczego mnie dręczysz?! Dlaczego mnie nie zabijesz, albo choć nie pozwolisz mi umrzeć?!

— Nie chcę twojej krzywdy — odparł Ren z dziwną łagodnością w głosie. Słyszała ją nawet pomimo maski, która zakrywała jego twarz.

Dziewczyna zdjęła ręce z twarzy, układając je luźno wzdłuż ciała. Spojrzała w stronę Kylo.

— Więc czego chcesz? — spytała. — Odpowiedz mi szczerze. Tylko na to jedno pytanie.

— Odpowiadałem na nie już tysiące razy. Chcę, żebyś do mnie dołączyła. Potrzebujemy siebie nawzajem... — rzekł cicho Ren, pochylając się ku niej. Zdjął rękawicę i zakrył dłoń dziewczyny swoją dłonią. Była duża, miękka i ciepła. Jego dotyk natomiast był dziwnie czuły i delikatny, kiedy gładził kciukiem grzbiet jej dłoni.

Do oczu Madge napłynęły łzy. Jego dotyk był niepokojąco znajomy... Ben zawsze w ten sam sposób trzymał ją za rękę. Przez moment spoglądała na ich splecione ręce i nagle... Przypomniało jej się coś jeszcze. Ren... Co on do niej powiedział w celi? Jak ją nazwał? Madge..., przypomniała sobie, ale jak przez mgłę. Ty łajzo... Naprawdę zwrócił się do niej w ten sposób, czy tylko to sobie wyobraziła? Przecież... Ben ją tak nazywał. I było to najbardziej pieszczotliwe określenie, jakie kiedykolwiek słyszała z jego ust. To był ich wspólny, tajemny język. Język, który rozumieli tylko oni dwoje. Ben nieczęsto mówił Madge, że ją kocha, choć ona mogłaby powtarzać mu to codziennie. Po pewnym czasie jednak zrozumiała, że za każdym razem, gdy z tym swoim lekkim uśmiechem błądzącym na ustach, nazywał ją „łajzą", w rzeczywistości mówił coś zupełnie innego – kocham cię... Serce podeszło jej do gardła. Może wcale nie miała halucynacji, a Moc nie oszukiwała jej? Może Ben rzeczywiście cały czas był obok niej...? Niepewnie uniosła dłoń, po raz pierwszy dotykając zimnej jak lód maski Kylo Rena. Oczywiście, to, że nazwał ją „łajzą", nie musiało nic znaczyć. Ale mogło. Musiała to wiedzieć...

— Zdejmij to — poprosiła drżącym, nabrzmiałym od emocji głosem.

Mężczyzna westchnął ciężko. Zsunął drugą rękawicę z dłoni, a następnie obiema rękami sięgnął ku masce, za którą krył swą twarz. Nie było sensu dłużej ukrywać się za nią. Madge go rozpoznała. Widział to w jej oczach. Wdusił więc przycisk rozszczelniający maskę. Rozległ się cichy syk i po chwili Kylo ściągnął hełm, odkładając go na bok. Spojrzał na dziewczynę, nie będąc w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Ujrzawszy jego bladą twarz, okalaną ciemnymi, miękkimi lokami, Madge wydała z siebie cichy, stłumiony okrzyk, który mógł być zarówno krzykiem radości, jak i rozpaczy. Zbladła tak bardzo, jakby nagle zobaczyła ducha. Ale... Przecież Ren był dla niej duchem. Duchem Bena Solo...

— Ben... — wykrztusiła, a w następnej chwili jej ciałem wstrząsnął szloch. — Ben! — zawołała, wyciągając ku niemu ramiona.

Mężczyzna zbliżył się do niej, a wtedy zaczęła dotykać jego dłoni, jego twarzy, jak gdyby pragnęła upewnić się, że on naprawdę jest obok niej, że to nie złudzenie... Przyglądała mu się uważnie, szukając zmian, jakie zaszły w nim przez siedem lat, od momentu gdy widzieli się po raz ostatni. Jej wzrok ponownie zamgliły łzy, gdy delikatnie musnęła opuszkami palców bliznę biegnącą przez jego prawy policzek.

— Ben... — powtórzyła, a jej twarz po raz pierwszy od lat rozświetlił uśmiech. Niepewny i delikatny, ale bez wątpienia był to uśmiech. — Ty żyjesz... Wiedziałam, że on kłamał... Wyczułabym, gdyby coś ci się stało! Ben... — znów wymówiła jego imię, jakby delektowała się samym jego brzmieniem. Po chwili natomiast przysunęła się do mężczyzny i wycisnęła na jego ustach pocałunek. Zupełnie, jakby tych siedem lat rozłąki niczego nie znaczyło. Jakby nic nie zmieniło się między nimi od czasu, gdy porzucił ją na Tatooine... Ale, ku zdumieniu Madge, Ben nie odwzajemnił pocałunku. Odsunęła się od niego z wahaniem, niepewna, co powinna zrobić. — Ben...? — wyszeptała, ujmując jego twarz w obie dłonie. — Co się stało?

Solo westchnął cicho. Ujął lewą dłoń dziewczyny i czule ucałował jej wnętrze.

— Madge, musimy porozmawiać — rzekł.

Dziewczyna szybko skinęła głową. Rozejrzała się dookoła.

— Porozmawiamy — odpowiedziała. — Jak tylko się stąd wydostaniemy. Jak się tutaj dostałeś? Co zrobiłeś z prawdziwym Renem? Ile mamy czasu?

Gwałtownie zaczęła szarpać za elektrody oraz rurki przymocowane do jej ciała, aby czym prędzej wydostać się z tego miejsca. Jednak, ku jej zdumieniu, Ben położył obie dłonie na jej ramionach, przyciskając ją do materaca.

— Uspokój się — poprosił. — Leż, musisz wydobrzeć!

— Ben, a co z tobą? — Dopiero teraz dotarło do niej, że to nie Rena dźgnęła oderwanym od ściany kawałem durastali... — Zraniłam cię... Przepraszam... — mówiła szybko, zupełnie bez ładu. — Ale myślałam, że to był on, Kylo Ren... Ciebie nigdy bym nie skrzywdziła, wiesz o tym, prawda? — Patrzyła mu prosto w oczy i ponownie chwyciła jego rękę, zamykając ją w obu swoich dłoniach. — Zabierz mnie stąd, zanim ktoś nas tutaj znajdzie, błagam! — Jak na razie ambulatorium było puste, nie licząc kręcących się tu i tam droidów medycznych, ale przecież w każdej chwili mógł zjawić się tam ktoś z armii Najwyższego Porządku. Może nawet sam Kylo Ren, jeśli Ben pozostawił go przy życiu. A nawet jeśli nie, to ktoś i tak prędzej czy później odkryje obecność intruza na pokładzie gwiezdnego niszczyciela, a Ben na pewno nie da rady pokonać całej armii... — Posłuchaj, zrobimy co zechcesz! — obiecała. — Dołączymy do Ruchu Oporu, albo uciekniemy gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie. Tylko zabierz mnie stąd! Pozwól mi być z tobą! I już nigdy więcej mnie nie zostawiaj! Błagam!

Mężczyzna spuścił wzrok. Jego oczy pociemniały.

— Madge, powiedziałem ci już, że Ben Solo jest martwy — odrzekł. — Nie nazywaj mnie tak więcej. To imię należy do przeszłości.

Dziewczyna wzdrygnęła się. Jej serce przeszył lodowaty sztylet strachu.

— Co ty mówisz...? — wykrztusiła z trudem. — Jesteś Benem Solo. Moim Benem Solo! Podszyłeś się pod Kylo Rena, żeby mnie stąd wyciągnąć, prawda? Powiedz, że tak! Powiedz, że to prawda! — zawołała z rozpaczą, ale powoli zaczęło do niej docierać, że coś było nie tak, jak powinno. Ale tego, co Ben usiłował jej powiedzieć, nie chciała przyjąć, ani zaakceptować. Prawda była zbyt straszna i okrutna, aby mogła to zrobić...

— Pamiętasz, co czasem mówił Luke Skywalker? — odparł Solo. — Oczy mamią. Nie sugeruj się tym, co widzisz. Ufaj tylko Mocy...

Madge zmartwiała na moment, nie będąc w stanie nawet oddychać. To, co mówił Ben... Nie mogła w to uwierzyć. Nie chciała! To nie mogła być prawda! Mimo to, otworzyła się na Moc, kierując ku niemu swe myśli i wtedy... Ponownie odbiła się od ściany ciemności. Rozpoznała w Benie obecność Kylo Rena – tę samą mieszankę strachu, nienawiści oraz przytłaczającego smutku. Jęknęła, ukrywając twarz w dłoniach. Jej ciałem wstrząsnął szloch. Nagle zrozumiała, dlaczego jej nie zabił – pewnie kierowany sentymentem, zachował ją przy życiu przez wzgląd na to, co ich niegdyś łączyło. Ale gdy przypomniała sobie wszystkie czyny, jakie przypisywano Kylo Renowi, omal nie pękło jej serce. To on niemal doprowadził do zagłady Ruchu Oporu podczas bitwy na Crait. To on zabił Hana Solo... I usiłował zabić Leię Organę. Madge zatrzęsła się. Przecież to byli jego rodzice... Ben zabił swojego własnego ojca i walczył przeciwko matce...

— Ben, na Moc, coś ty zrobił... — szlochała. — Coś ty najlepszego zrobił...

— Powiedziałem, żebyś mnie tak nie nazywała — rzekł mężczyzna, siadając tuż obok niej, na krawędzi łóżka. — Ben Solo musiał zostać unicestwiony, ponieważ był słaby i głupi. Jestem od niego silniejszy. Potężniejszy. Jestem Kylo Renem. Dowódcą Najwyższego Porządku. Wszystko, co mam, oddam także tobie. Gdy już uporamy się z resztkami Ruchu Oporu, będziemy rządzić galaktyką. Razem. Zaprowadzimy tutaj nowy porządek. Ale musisz mi pomóc. Potrzebuję cię.

Madge ze wszystkich sił starała się powstrzymać łzy, które jednak cały czas napływały jej do oczu. Trzęsła się na całym ciele, a dłonie zacisnęła w pięści. Kiedy jednak spojrzała na Bena, jej oczy płonęły. Z wściekłości.

— Potrzebujesz mnie?! — warknęła. — Teraz?! A gdzie byłeś siedem lat temu?! — wrzasnęła. — Pięć lat temu?! Czy choć rok temu?! — Przypomniała sobie plotki o dziewczynie z Jakku oraz o tym, że Ren rzekomo miał do niej słabość. Toofo miał rację. Była głupia i naiwna, przez siedem lat czekając na Bena Solo, podczas gdy on znalazł już sobie za ten czas kogoś innego. Usychała z tęsknoty za nim, podczas gdy on uganiał się za jakąś dziewuchą z Jakku! W dodatku, stał się zaprzeczeniem wszystkiego, co od dziecka wpajał im Luke... Ale niechby szlag trafił całą galaktykę! W tamtej chwili obchodziła ją wyłącznie jej urażona duma oraz ból, jaki sprawiła jej zdrada Bena. — Potrzebujesz mnie tylko dlatego, że odrzuciła cię ta dziewczyna z Jakku!

— Nie! — zaprotestował natychmiast Najwyższy Dowódca. — Madge, to nie tak!

— A jak?! — warknęła. — Wróciłbyś po mnie, gdyby ona przyłączyła się do ciebie?! Podobno jej też to proponowałeś!

Oczy mężczyzny rozszerzyły się ze zdumienia. Skąd Madge wiedziała o takich rzeczach? Czy Ruch Oporu rozpuszczał po galaktyce jakieś plotki, aby go skompromitować i zdyskredytować? Dłonie Rena zacisnęły się w pięści, ale spuścił wzrok, nie będąc w stanie spojrzeć Madge w oczy. Miała rację. Zaproponował Rey, aby dołączyła do niego, ale ta głupia zbieraczka złomu odrzuciła jego propozycję. Wykorzystała jego uczucia do niej, aby nakłonić go do zabicia Snoke'a. Kylo nabrał się na jej sztuczki. Na jej fałszywą dobroć i czułość i teraz wstydził się tego ogromnie. Nie potrafił jednak odpowiedzieć Madge. Nie miał pojęcia, co uczyniłby, gdyby Rey jednak przyjęła jego propozycję i pozostała u jego boku. Był jednak skłonny przypuszczać, że dziewczyna po prostu pewnego dnia zabiłaby go we śnie. A później objawiłaby się galaktyce jako bohaterka, która zabiła Kylo Rena, niwelując tym samym zagrożenie ze strony Najwyższego Porządku, choć Ren, przez krótką chwilę był gotów oddać jej wszystko, co posiadał... Tak, jak teraz oferował to Madge, byle tylko ona została przy nim. Byle go nie opuszczała...

— Odpowiedz! — wrzasnęła nagle dziewczyna.

Kylo skulił się, jakby go uderzyła. Nigdy wcześniej nie podniosła na niego głosu i nie mógł znieść, że zrobiła to teraz. Podobnie jak nie mógł znieść rozpaczy oraz zawodu brzmiących w jej głosie. Nie odezwał się nawet słowem.

— Tak właśnie myślałam... — powiedziała Madge. Jej głos znów drżał i trząsł się niebezpiecznie i kiedy Ren wreszcie odważył się podnieść na nią wzrok, dziewczyna ponownie zalewała się łzami. Nie chciała płakać, nie chciała okazywać aż takiej słabości, ale nie potrafiła się powstrzymać. — Wiesz, co jest najgorsze? — jęknęła. — Że ja cię naprawdę kochałam... I tylko z tobą pragnęłam spędzić życie...

— Madge, proszę, wysłuchaj mnie... — Ren pragnął opowiedzieć jej, jak poznał Rey, jak na początku sądził, że dziewczyna z raportów, które otrzymywał to ona, Madge... Sądził, że opuściła Tatooine i ponownie spotkają się, że to ona odnajdzie jego. Ale dziewczyna, zatracona w swym bólu i rozpaczy, nie chciała go słuchać. Gdy Ben wyciągnął dłoń, aby musnąć jej policzek, odepchnęła go.

— Nie dotykaj mnie! — wrzasnęła. — Nie chcę słuchać twoich kolejnych kłamstw! Porzuciłeś mnie na Tatooine, a później zniszczyłeś nasz dom! Zniszczyłeś Akademię Jedi!

Ren na moment mocno zacisnął szczęki. Dom? O czym ona mówiła?!

— Akademia Jedi nigdy nie była naszym domem — powiedział zimno.

— Moim była! — zawołała dziewczyna. — Jedynym, jaki miałam! Ty pławiłeś się w luksusach na Chandrili, mając pod dostatkiem wszystkiego, o czym tylko mogłeś zamarzyć, ale ja nie miałam niczego! Dopiero Luke... Dopiero Luke dał mi dom w swojej Akademii! Był dla mnie jak ojciec!

— Był dla ciebie jak ojciec?! — warknął Ren, czując nagle ogarniającą go wściekłość. — Więc dlaczego cię nie szukał?! To on cię porzucił! Uciekł! W ogóle nie interesowało go, co stanie się z tobą! Jaki ojciec się tak zachowuje?!

Widząc jego wybuch, Madge zamilkła na moment. Spoglądała na Bena szeroko otwartymi oczami. Jej wargi drżały, a po zaczerwienionej twarzy spływały łzy.

— Ben... — rzekła cicho, z ogromnym bólem. — Co się z tobą stało? Ja... W ogóle cię nie poznaję...

— A może po prostu tak naprawdę nigdy mnie nie znałaś — z goryczą odrzekł mężczyzna.

Madge zabolały jego słowa. Jak mógł twierdzić coś takiego?! Czy te lata, które spędzili razem, nic dla niego nie znaczyły?! Zacisnęła usta. Tak mocno, że aż pobielały jej wargi.

— Tak... — rzuciła po krótkiej chwili. — Może masz rację...

Odwróciła głowę, nie będąc w stanie nawet patrzeć na niego. Ze złością otarła łzy z policzków. Co za idiotka z niej! Po co beczy, jak jakaś głupia gówniara?! Ten mężczyzna, który siedział obok niej, to nie był jej Ben. To był Kylo Ren, i tak jak powiedział, nic już nie zwróci jej Bena. Po co płakać? Jej łzy niczego już nie zmienią... Z ulgą przywitałaby klingę miecza świetlnego, wbitą w sam środek jej piersi...

Ren nagle parsknął, jak gdyby znów odczytał jej myśli.

— A więc to jest twoja decyzja, tak?! — warknął, podrywając się na równe nogi. — Nie dołączysz do mnie?!

Pokręciła głową. Kylo warknął wściekle.

— Dobrze! — zawołał. — Wracaj więc na Tatooine, i zachlaj się tam na śmierć! Nic mnie to nie obchodzi!

— Nigdy cię nie obchodziło! — wrzasnęła Madge w odpowiedzi.

Ren zmartwiał na moment. Cały aż poczerwieniał na twarzy. Kobieta ze zdumieniem spostrzegła, że jego oczy błyszczą szkliście, jak gdyby za chwilę miał wybuchnąć płaczem. Nie potrafiła go zrozumieć. Nie potrafiła wytłumaczyć sobie, co stało się z nim przez lata ich rozłąki. Ben, jej najdroższy Ben, zachowywał się jak rozpieszczone dziecko, które, ponieważ rodzice nie spełnili jego zachcianki, będzie szantażować ich napadem płaczu. Ale mężczyzna wściekle otarł twarz dłonią, a w następnej chwili w jego dłoni zabłysła rękojeść miecza świetlnego. Ben aktywował broń i z emitera z sykiem wysunęło się lśniące krwistą czerwienią ostrze z podwójnym jelcem. Mężczyzna zbliżył się do niej i Madge była przeświadczona, że za chwilę zginie, jednym ciosem pozbawiona głowy, ale bucząca klinga śmignęła w odległości kilku milimetrów od jej twarzy, pozostawiając na ścianie sczerniałą smugę. Później jeden z droidów medycznych, rozczłonkowany, znalazł się na podłodze. Ben niszczył wszystko, na co spadł jego miecz świetlny, włącznie ze sprzętem medycznym, ale jego broń za każdym razem omijała Madge. Mimo to, kobieta skuliła się, podciągając kolana pod samą brodę. Objęła je ramionami i schowała w nich twarz, czekając na koniec wybuchu dzikiej furii Bena. Kiedy mężczyzna wreszcie skończył, nie pozostawiając wokół siebie już niczego, co mógłby zniszczyć, dysząc ciężko, dezaktywował swą broń. Spojrzał na skuloną na łóżku Madge.

— Nie... Nie polecisz... Nie pozwolę... — mamrotał bez ładu i składu, nerwowo przechadzając się w tę i we w tę, niczym zwierzę uwięzione w klatce. — Nie zostawisz mnie! Nie! — Ponownie przysiadł obok Madge. — Zostań... — rzekł wyraźnie drżącym głosem. — Madge, zostań... Błagam cię!

Uniosła głowę, spoglądając prosto w jego ciemne, smutne oczy.

— Nie mogę... — wykrztusiła. — Wiesz, że nie mogę...

Ben położył dłoń na jej karku i na moment przytknął czoło do jej czoła.

— Musisz — powiedział z mocą. — Zginę tutaj bez ciebie...

— Więc porzuć to wszystko! Wybacz mi, ale nie mogę zostać z Kylo Renem! Nie chcę jego potęgi i władzy... Nie chcę niczego od Najwyższego Porządku... Chcę tylko, aby Ben wrócił. Rozumiesz mnie? Wróć, Ben... — Uniosła dłoń, czule muskając jego policzek czubkami palców.

Ren westchnął, a w następnej chwili... Madge znalazła się w jego ramionach. Głośno wciągnęła powietrze, czując jego znajomy, silny uścisk. Niektóre rzeczy nadal pozostały niezmienne... Otoczyła szyję mężczyzny ramionami, dłonie wplatając w jego ciemne włosy.

— Zostań — poprosił znów.

Madge mocno zacisnęła powieki, czując kolejne łzy napływające jej do oczu. Serce podpowiadało jej, że powinna zostać, ponieważ nadal kocha tego mężczyznę, bez względu na to, kim się stał. Nieważne, że krzywdził niewinnych. Nieważne, że krzywdził nawet ją, i trzymał ją zamkniętą w celi. Wszystko to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy ponownie znalazła się w jego ramionach. Lecz, z drugiej strony, jej rozum stanowczo się temu sprzeciwiał. Nie mogła przecież sprzymierzyć się z mordercą! Co pomyślałby o niej Luke? Byłoby to zaprzeczeniem wszystkiego, czego kiedykolwiek pragnął ją nauczyć! Poza tym, dla dobra galaktyki, Najwyższy Porządek nigdy nie powinien wygrać z Ruchem Oporu! Nie mogła przystać do Kylo Rena! Jako Jedi jej zadaniem było chronić niewinne istoty zamieszkujące galaktykę, a nie przyczyniać się do ich unicestwienia! Dołączenie do Najwyższego Porządku było natomiast prostą drogą na Ciemną Stronę Mocy! Jednak... Na Moc, kogo ona chciała oszukać? Żadna z niej Jedi... Dostała natomiast drugą szansę. Znów miała obok siebie Bena. Jak mogłaby go teraz opuścić? Może to właśnie było jej przeznaczeniem? Trwać u jego boku, bez względu na wszystko? Przecież właśnie to mu kiedyś obiecała – że zawsze będzie przy nim... Wrócił po nią. Potrzebował jej. Jak mogłaby mu odmówić?

— Zostanę — zgodziła się w końcu. Głos nadal nieco jej drżał. — Przez wzgląd na człowieka, którym byłeś kiedyś. Zostanę...

Ben przez moment przyglądał jej się w całkowitym osłupieniu, jak gdyby tak naprawdę nie wierzył, że Madge zgodzi się zostać u jego boku, przyłączyć do niego. Ale... Tak właśnie uczyniła. Zgodziła się. Serce mężczyzny po raz pierwszy od wielu lat wypełniło się czymś na kształt radości. Mając u boku kobietę, której będzie mógł bezgranicznie zaufać, będzie niezwyciężony... Usta Kylo Rena rozciągnęły się w niepewnym uśmiechu.

Kincsem... — wyszeptał, ujmując jej twarz w obie dłonie.

Jego usta już miały dotknąć jej warg w czułym pocałunku, gdy nagle do ambulatorium wpadł generał Hux, dużo bardziej blady niż zwykle.

— Najwyższy Dowódco! — zawołał, nawet nie zwracając uwagi na panujący wokół bałagan oraz na nietypową sytuację, w jakiej zastał Kylo Rena z więźniarką. Miał dużo ważniejsze sprawy na głowie.

Ben przeklął pod nosem, odwracając się w stronę jasnowłosego generała.

— Co się stało? — spytał zimno.

— Ruch Oporu! — odparł szybko Hux. — Atakują nas!

Ren poderwał się na równe nogi. Jego dłonie zacisnęły się w pięści.

— Szykować mój myśliwiec do startu! — rozkazał.

Armitage tylko skinął głową i wybiegł z ambulatorium, pewnie przekazać dalej rozkaz Bena. Najwyższy Dowódca ruszył za nim, ale po kilku krokach zatrzymał się, jakby nagle przypomniał sobie o obecności Madge. Dziewczyna nadal siedziała na łóżku, blada niczym duch. Ruch Oporu atakuje flotę Najwyższego Porządku. Ben za chwilę stanie do walki z własną matką... Nie, nie mieściło jej się to w głowie... Gdy Ben odwrócił się, aby na nią spojrzeć, przez jego twarz przemknął cień. Jakby smutku... Wyruszając na bitwę, nigdy nie miał gwarancji, że z niej powróci. Teraz jednak będzie miał dodatkową motywację, aby nie dać się zabić.

— Madge, zostań tutaj. Nigdzie się stąd nie ruszaj! — nakazał. — Wrócę do ciebie, ale teraz... Muszę iść...

Po tych słowach odwrócił się na pięcie i wybiegł z pomieszczenia. Madge cały czas spoglądała za nim. Iść..., pomyślała z goryczą. Iść mordować ludzi, którzy walczą o wolność w galaktyce... Ciężko opadła na poduszki, przymykając oczy. Miała nadzieję, że pośród atakujących nie ma Leii. Nie zniosłaby, gdyby Ben popełnił kolejną niewybaczalną zbrodnię i zabił własną matkę...

Kincsem...

Kobieta ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem ponownie wstrząsnął szloch. Nie potrafiła go powstrzymać. I nawet nie chciała...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top