VII. Lekcja

Akademia Jedi, 16 lat po bitwie o Yavin

Luke Skywalker powoli przechadzał się pomiędzy swymi padawanami, którzy w skupieniu kopali w ziemi niewielkie dołki. Mieli w nich zasadzić małe sadzonki drzewa uneti. Część z uczniów używała do tego zadania jedynie narzędzi, które podarował im mistrz, a niektórzy, w tym mała Madge oraz Ben, pomagali sobie dłońmi. Gdy wszyscy padawani uporali się z tym zadaniem i sadzonki tkwiły już bezpiecznie w ziemi, dzieci z wyczekiwaniem popatrzyły na Luke'a. Kilku chłopców narzekało wcześniej, że nie bardzo rozumieją, co grzebanie w ziemi i sadzenie roślin może mieć wspólnego z byciem Jedi... Luke uśmiechnął się lekko. Nie chodziło wyłącznie o sadzenie drzewek. Skywalker pragnął im pokazać, że Moc płynie we wszystkim, co żyje. Jest obecna w każdej istocie, zwierzęciu, a nawet roślinie...

— Dobrze — rzekł Luke, patrząc po pełnych wyczekiwania twarzach swych uczniów. — A teraz zamknijcie oczy — polecił.

Dzieci popatrzyły po sobie niepewnie.

— No już — zachęcił mistrz Jedi. — Zamknijcie oczy i skupcie swoje myśli na sadzonkach, które właśnie posadziliście...

Mężczyzna skierował swój wzrok ku Madge i mrugnął do niej. Dziewczynka odwzajemniła mu się szerokim uśmiechem i jako pierwsza ufnie zamknęła oczy. Ben spojrzał na nią, zmarszczył brwi i natychmiast poszedł w jej ślady. Wyciągnął przed siebie prawą dłoń, tak, aby opuszki jego palców dotknęły delikatnych listków roślinki. Po chwili już wszyscy uczniowie klęczeli na wprost swoich sadzonek, z dłońmi wyciągniętymi przed siebie.

— Czy czujecie Moc? — spytał cicho mistrz Jedi. — Czujecie, jak przepływa przez was oraz przez drzewka?

Padawani pokiwali głowami. Na ustach większości z nich błądziły delikatne uśmiechy.

— A teraz — zarządził Luke. — Wpłyńcie na Moc, aby wspomóc rozwój rośliny. Sprawcie, aby wypuściła nowe pędy...

Mały Solo uśmiechnął się szeroko.

— To proste! — zawołał. — Spójrz, wuju!

Luke zwrócił wzrok na siostrzeńca. Ben miał w sobie ogromną Moc i mężczyzna był tego doskonale świadom. Chłopak, mając dopiero jedenaście lat, już przejawiał ogromny talent do posługiwania się nią. Mistrz Jedi nadal jednak martwiło to, że potrzebował przy tym skupiać na sobie uwagę innych i po prostu popisywał się. Teraz też reszta padawanów zgromadziła się wokół niego, ciekawa, czy uda mu się wykonać nową sztuczkę, o której mówił Luke. Madge także spróbowała przecisnąć się do chłopca, ale była zbyt mała i padawani nie chcieli jej przepuścić. Podeszła więc do Luke'a i chwyciła go za rękę. Skywalker uścisnął jej dłoń i przyglądał się, jak jego siostrzeniec ze skupieniem wpatruje się w zieloną sadzonkę. Czuł, jak wokół Bena Moc dosłownie buzuje. Chłopiec zgromadził ją w sobie, a następnie przekazał drzewku. Sadzonka zaczęła nagle gwałtownie rosnąć, aż z jednego z jej pędów wypuścił się niewielki pączek. Padawani wznieśli okrzyki radości, a niektórzy z nich wzdychali z zachwytem. Luke wziął Madge na ręce, aby także mogła widzieć, co się dzieje.

— Dobrze, Ben — pochwalił chłopca mistrz Jedi. — Bardzo dobrze!

Mały Solo jednak nie poprzestał na tym. Dalej napełniał roślinę Mocą, aż po kilku chwilach pąk rozwinął się w piękny, fioletowy kwiat.

— Ben! — zawołała z zachwytem Madge, klaszcząc w dłonie. — Jest piękny!

Chłopiec uśmiechnął się chytrze. Na własne oczy ujrzał, co potrafi zdziałać Moc, ale pochwała od wuja i podziw bijący z twarzy pozostałych padawanów, to było dla niego zbyt mało. Zaczął więc naginać Moc do własnej woli. Płatki kwiatu opadły, a po chwili na jego miejscu pojawił się... Najprawdziwszy owoc! Na początku zielony, rósł powoli, nabierając soczystej, granatowej barwy. Widząc poczynania siostrzeńca, Skywalker tylko marszczył brwi. Nie takie dał zadanie swym uczniom. Mieli jedynie wspomóc sadzonki, aby nieco podrosły, a nie wymuszać na nich coś, na co nie były jeszcze w pełni gotowe... Jednak Ben był najwyraźniej ogromnie dumny ze swego dzieła. Napuszył się niczym paw i spojrzał na wuja, uśmiechając się. W jego oczach błyszczała radość. Luke postawił na ziemi zachwyconą i roześmianą Madge i zbliżył się do chłopca. Uczniowie rozstąpili się przed nim niczym żywa fala. Mistrz Jedi dokładnie przyjrzał się roślince, którą z takim samozadowoleniem prezentował jego siostrzeniec. Sadzonka pochylała się pod ciężarem owocu i wyglądała, jak gdyby za chwilę miała się złamać. Mężczyzna wyciągnął rękę, zerwał owoc z wątłej gałązki i przyjrzał się także jemu. Owoc wyglądał na dojrzały, lecz były to wyłącznie pozory... Przyklęknął, podając go Benowi.

— Spróbuj — powiedział.

Chłopiec zamrugał kilkakrotnie.

— Mam go zjeść? — upewnił się.

Mistrz Skywalker kiwnął głową. Ben rozejrzał się dookoła, wzruszył ramionami i w końcu odgryzł kawałek owocu. Po chwili skrzywił się paskudnie i natychmiast wypluł kęs, nie będąc w stanie go przełknąć.

— Jest... gorzki... — wymamrotał.

Luke poważnie skinął głową.

— Owszem — potwierdził. — Usiłowałeś nagiąć Moc do swojej woli, podczas gdy my sami jesteśmy jedynie manifestacją woli Mocy i to my jej podlegamy. Biegu niektórych spraw nie można przyspieszyć. Nawet, gdy wydaje ci się, że udało ci się to uczynić, są to tylko pozory. — Uścisnął ramię chłopca, który nagle spuścił wzrok i poczerwieniał aż po same czubki uszu. — Niech to będzie nauczka dla was wszystkich — powiedział, wstając. — Drogę Jedi cechuje cierpliwość. Na niektóre rzeczy mamy wpływ, na inne nie. To my podporządkowujemy się woli Mocy, a nie ona nam. Gdy spróbujemy nagiąć Moc do własnej woli, owoce tego będą bardzo gorzkie...

W oczach Bena zabłysły łzy. Miał wrażenie, że wuj upokorzył go przed innymi, a najgorsze było to, że z pewnością zrobił to specjalnie. Po co Ben miał przebywać w tej przeklętej Akademii, skoro wszystko, co robił, zawsze było złe, wszystko robił nie tak, jak powinien? Dlaczego mama i tata nie zabiorą go do domu...?

— Benie — wuj znów zwrócił się bezpośrednio do niego. — Musisz nauczyć się cierpliwości oraz tego, że nie zawsze będziesz mógł wszystko kontrolować...

Chłopak hardo uniósł podbródek, spoglądając prosto w oczy Skywalkera.

— Dlaczego? — zapytał. — Po co w takim razie być Jedi, skoro na pewnymi rzeczami i tak nie można kierować? Po co być Jedi, skoro mamy słuchać Mocy, zamiast wykorzystywać ją do robienia tego, co chcemy?

— Chłopcze, Moc nie jest pierwszym lepszym narzędziem — odrzekł Luke, marszcząc brwi. — A zadaniem Jedi nie jest robienie tego, na co ma ochotę, a służenie całej galaktyce. Jedi ma być strażnikiem pokoju.

— A może ja nie chcę nikomu służyć?! — zawołał gniewnie Ben, zaciskając obie dłonie w piąstki.

Skywalker aż cofnął się o krok, zaskoczony nagłym wybuchem siostrzeńca.

— Benie... — zaczął, ale wtedy pomiędzy nim a małym Solo pojawiła się Madge.

Dziewczynka, przeświadczona, że Ben gniewa się o sadzonkę, której wzrost niepotrzebnie aż tak bardzo przyspieszył, prędko wykopała swoje drzewko, które teraz, wraz z resztką ziemi, trzymała w obu dłoniach, wyciągniętych ku Benowi.

— Ben, nie złość się — poprosiła. — Proszę, weź moją roślinkę i spróbuj jeszcze raz...

Mały Solo, teraz jawnie upokorzony nie tylko przez swojego wuja, ale także przez tę małą brudaskę z Föld, którą do tej pory jako tako tolerował, poczuł, jak stopniowo narasta w nim gniew, z każdą sekundą zamieniając się w prawdziwą, dziką furię. Spiorunował dziewczynkę wzrokiem. W następnej chwili wytrącił jej sadzonkę z dłoni i zdeptał drzewko.

— Nie chcę tych twoich wstrętnych badyli! — zawołał. — Daj mi spokój!

W kolejnej sekundzie, zanim Luke zdążył go powstrzymać, Ben odwrócił się na pięcie i uciekł. Mężczyzna zauważył jeszcze, że cały poczerwieniał na twarzy, a gdy odchodził, jego ramiona drżały i chłopiec przykładał ukradkiem dłonie do twarzy, jak gdyby ścierał z policzków nieposłuszne łzy, które napływały mu do oczu. Ale już w następnej chwili mistrz Jedi skierował swe pełne troski spojrzenie ku Madge. Dziewczynka była blada jak ściana, a jej broda drżała niebezpiecznie, gdy w milczeniu spoglądała na smętne szczątki sadzonki swego drzewka. Na ten widok Luke'owi omal serce nie pękło.

— Koniec lekcji na dziś — zwrócił się do pozostałych padawanów. — Możecie wrócić do siebie.

Kiedy reszta uczniów odeszła, Skywalker przyklęknął przed Madge. Wtedy też dziewczynka rozszlochała się.

— Ben mnie nienawidzi... — wymamrotała. — Dlaczego...?

Mężczyzna czułym gestem otarł z jej twarzy łzy oraz smarki. Madge nie miała w Akademii zbyt wielu przyjaciół. Niektórzy padawani, włącznie z Benem, uważali, że mistrz Jedi faworyzuje ją, ale to nie była prawda. Owszem, Luke otaczał ją troskliwszą opieką niż innych, ale tylko dlatego, że Madge była sierotą. Oprócz niego nie miała nikogo. Pozostali uczniowie mieli rodziców, którzy rozpieszczali ich, przysyłali im prezenty, a także zabierali do domów na wakacje, z okazji urodzin, albo z tysiąca jeszcze innych powodów. Miłość i czułość rodziców była dla nich czymś tak oczywistym, jak powietrze, którym oddychali, ale Madge została tego wszystkiego pozbawiona. Nic więc dziwnego w tym, że Luke starał się jak mógł, aby zastąpić jej ojca. Nie posiadał własnej rodziny, a to dziecko tak bardzo potrzebowało kogoś bliskiego... Ale jak dotąd dziewczynka spotykała się wyłącznie z odrzuceniem. Nawet ze strony Bena, do którego przecież tak mocno lgnęła...

— Madge, to nieprawda — powiedział delikatnie Skywalker, starając się pocieszyć dziecko. — Ben był zły na mnie, nie na ciebie...

— Ale... — chlipnęła dziewczynka. — Zniszczył moje drzewko...

— Nieprawda. — Luke uśmiechnął się lekko. — To drzewo uneti. Jest silne. Popatrz.

Mistrz Jedi wziął zniszczoną sadzonkę, umieścił ją w dłoniach Madge, a następnie ujął jej drobne rączki w swoje własne. Skupił się na Mocy i poprosił ją, aby uleczyła sadzonkę. Madge przestała płakać i cicho pociągając nosem obserwowała jak połamane gałązki zrastają się, a zgniecione listki nabierają soczystego, zielonego koloru. Już po chwili drzewko wyglądało jak nowe. Dziewczynka z podziwem spoglądała to na Luke'a, to na roślinkę.

— Widzisz? — powiedział Skywalker. — Posadzimy ją?

Buzię Madge rozświetlił szeroki uśmiech. Skinęła głową. Mistrz Jedi wziął ją za rękę i podprowadził do miejsca, skąd wcześniej wykopała sadzonkę. Luke pogłębił dołek i podał Madge drzewko. Dziewczynka przyklęknęła, umieściła sadzonkę w dołku i obsypała ją ziemią. Drzewko trzymało się prosto, a jego listki błyszczały w promieniach słońca.

— Nic mu nie będzie — szepnął Luke z ciepłym uśmiechem.

Pogładził ciemne włosy dziewczynki, a następnie przytknął czoło do jej czoła, robiąc przy tym zabawną minę. Madge uśmiechnęła się. Luke'owi udało się poprawić jej humor, jednak nadal bolało ją wcześniejsze zachowanie Bena. Jednak, nie była na niego zła. Raczej smutna. Sądziła, że zrobiła coś złego, czym sprowokowała chłopca. Ale to Ben zachował się źle i niesprawiedliwie. Skywalker będzie musiał z nim o tym porozmawiać.

— A co z Benem...? — spytała nieśmiało dziewczynka.

— Będzie musiał ponieść karę za to, co zrobił...

Luke spojrzał na nadgryziony, niedojrzały owoc, niedbale rzucony na ziemię przez Bena. Ze smutkiem pomyślał, że czasem, chcąc jeszcze więcej, chcąc czegoś lepszego, często tracimy to, co dobre. Poza tym, niedobrze jest nadmiernie przyspieszać bieg niektórych spraw, zamiast pozwolić im płynąc swobodnie... Skywalker miał nadzieję, że syn jego siostry kiedyś to zrozumie.

— Karę? — powtórzyła trwożnie Madge.

— Jeszcze nie wiem, jaką, ale coś wymyślę... — wymamrotał Luke.

— Nie trzeba go karać... — powiedziała cicho dziewczynka. — Przecież, nie zrobił nic złego...

Mistrz Jedi tylko westchnął, patrząc na nią spod zmarszczonych brwi. Madge zawsze broniła Bena i stawała po jego stronie. Nieważne, co zrobił ten chłopak. Nawet teraz, po jej minie i dłoniach splecionych za plecami, widział, że mała coś kombinuje, choć nie miał pojęcia, co...

— Mogę do niego pójść? — spytała nagle.

Luke tylko westchnął.

— Madge...

— Proszę... — jęknęła dziewczynka, a jej oczy nagle zrobiły się bardzo okrągłe, bardzo błękitne i bardzo błyszczące. Luke nie potrafiłby jej odmówić.

— No dobrze — rzekł w końcu. — Idź.

Madge pisnęła radośnie, uścisnęła go szybko (a raczej jego nogi), po czym odbiegła. Skywalker spoglądał za nią przez chwilę z lekkim uśmiechem błądzącym na ustach. Może jednak niektórzy z jego padawanów mieli rację? Rzadko potrafił odmówić czegokolwiek Madge. W końcu... Ta dziewczynka była dla niego niczym jego własna córka...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top