VI. Dzień pierwszy
Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin
Zostań...
Madge ocknęła się nagle na niewygodnej pryczy, orientując się, że jej policzki są mokre od łez. W ramionach z całych sił ściskała pluszową tookę, którą tyle lat temu podarował jej Ben. Jasne, żywe kolory zabawki już mocno wyblakły, maskotka już dawno straciła jedno oko i zabrudziła się straszliwie, ale mimo to kobieta nie zamieniłaby jej na żadną inną. Był to pierwszy prezent, jaki otrzymała w całym swoim życiu, w dodatku od Bena, i pierwsza rzecz, która należała wyłącznie do niej. Renowi musiało najwyraźniej ogromnie zależeć na tym, aby ją udobruchać, bo kazał zabrać z Tatooine jej instrument, a później ktoś dostarczył go do jej celi. Tak naprawdę nigdy nie potrafiła grać na mitarze, pomimo wysiłków Tionny, która twierdziła, że mała Madge ma talent i nauczyła ją mnóstwa piosenek, a kiedy mistrz Skywalker wspomniał, że Madge pochodzi z Föld, także mnóstwa przyśpiewek marynarskich, które dziewczyna wprost uwielbiała. Madge nie była zupełnym beztalenciem, ale grywała raczej wyłącznie dla własnej przyjemności, a gdy Ben pozostawił ją na Tatooine, miała ze sobą wyłącznie swoje trzy skarby – instrument, tookę oraz zwitek pergaminu, na którym Ben wykaligrafował jej dwa słowa: Kocham cię. Nie chciała stracić ani tooki, ani pergaminu, więc z pudła rezonansowego mitary urządziła sobie schowek i tym sposobem nie musiała się obawiać, że zgubi którąkolwiek ze swoich rzeczy. Mitary natomiast pilnowała jak oka w głowie – na Tatooine bowiem kradło się wszystko i wszystkim, licząc na to, że zawsze znajdzie się tam jakiś naiwniak, któremu da się opchnąć nawet największy chłam. Madge przetrząsnęłaby całą tę przeklętą planetę, gdyby ktoś ukradł jej mitarę, ale na szczęście nie musiała tego robić. Jej miecz świetlny skutecznie odstraszał potencjalnych rabusiów.
Kobieta westchnęła cicho, na powrót układając głowę na twardej i zupełnie płaskiej poduszce. Odruchowo sięgnęła po ciepły i miękki materiał, którym była okryta, podciągając go pod samą szyję. Zabawne, ale kiedy zasypiała, pamiętała, że było jej ogromnie zimno, a teraz otulał ją gruby, czarny koc. Nie..., dotarło do niej po chwili. Nie koc. To była peleryna. Czarna jak noc peleryna Kylo Rena. Zepchnęła ją z siebie czym prędzej, nie kryjąc odrazy, usiadła na pryczy i... Wtedy też zorientowała się, że nie jest w celi sama. Kylo Ren siedział pod ścianą naprzeciwko niej, obserwując ją bacznie. To znaczy, tak jej się wydawało, bo przez maskę nie mogła dostrzec jego twarzy, więc równie dobrze mógł spać, medytować, albo robić cholera wie co innego. Zmarszczyła brwi i szybko rozejrzała się dookoła, zastanawiając się, co mogłoby posłużyć jej za broń. W końcu, przecież odebrali jej miecz świetlny... Jej wzrok zatrzymał się dłużej na stojącej w kącie mitarze, ale wtedy Ren uniósł głowę.
— Nie radzę — powiedział, odgadując jej myśli. — Szkoda byłoby tak starannie wykonanego instrumentu.
Prychnęła.
— Często przesiadujesz w celach i obserwujesz śpiących jeńców? To jakiś fetysz?! — warknęła. — Nie masz czegoś lepszego do roboty?! Na przykład niszczenia kolejnych, pokojowo nastawionych planet?!
Ze złością zwinęła czarną pelerynę w kulę i cisnęła nią w mężczyznę. Ren w locie schwycił materiał. Madge skrzyżowała ramiona na piersi, ale nie powiedziała już niczego więcej – jedynie obserwowała go palącym wzrokiem swych lodowatych oczu. Kilka razy pociągnęła nosem i wtedy Kylo zauważył, że dziewczyna drży mimowolnie, jakby było jej zimno. Na pewno nie trzęsła się ze strachu – co to, to nie. Madge bowiem nie bała się Kylo Rena. Ona najzwyczajniej w świecie gardziła nim. Ale przez siedem lat pobytu na Tatooine przywykła do znacznie wyższych temperatur, niż te, które panowały na pokładzie „Finalizera". Ren westchnął cicho. Podszedł do dziewczyny, rozwinął pelerynę, a następnie zarzucił ciemny materiał na jej ramiona, i szczelnie ją nim owinął.
— Zatrzymaj ją — powiedział. — Przyzwyczaiłaś się do klimatu panującego na Tatooine. Tutaj zawsze będzie ci zimno.
Madge odepchnęła jego dłonie, ukryte w czarnych rękawicach, ale jakoś przełknęła swą dumę i szczelniej otuliła się peleryną. Ren przez moment stał nad nią z ramionami dziwnie rozłożonymi na boki, jakby chciał ją objąć, ale wreszcie cofnął się o krok i splótł ramiona na piersi. Madge miała całkowity mętlik w głowie. Nie potrafiła rozgryźć Rena. Nie potrafiła zrozumieć, czego ten mężczyzna tak naprawdę od niej chce. Czego oczekuje? Chlubił się, że zabił Bena, ale jego zachowanie zupełnie nie pasowało do opisów jego poczynać oraz charakteru, z którymi do tej pory się spotykała. Kylo Ren miał być fanatycznym zabójcą Jedi, maniakiem kontroli, potworem, mordercą, a w dodatku furiatem. Po jaką cholerę trzymał ją więc w tej celi, zamiast od razu ją zabić, gdy powiedziała mu, że nigdy się do niego nie przyłączy? Po jaką cholerę przyłaził do jej celi i obserwował ją, gdy spała? Wreszcie, skąd ta jego udawana troska? Myślałby kto, że wielkiemu Kylo Renowi zależeć będzie na komforcie i dobrym samopoczuciu jednej kobiety, zamkniętej w celi na pokładzie jego okrętu... Może on nie do końca był zdrowy na umyśle? A może liczył na to, że jeśli będzie udawał, że jest dla niej dobry, to wystąpi u niej syndrom ylesiański i ona, jako ofiara, pomyśli, że zakochała się w nim, swoim oprawcy? Ale po co by mu to było? Chciał zakładać swoje własne imperium i potrzebował kogoś silnego Mocą, aby spłodzić z nim potomka? Małą poczwarkę, która po swym tatusiu przejmie władzę nad kolejnym reżimem? Nie wyszło mu z Rey, bo dziewczyna zwiała mu sprzed nosa, to teraz uwziął się na nią? Cóż, jeśli tak, to Ren srogo się zdziwi. Prędzej utnie mu to i owo, niż zgodzi się robić za jego materac.
— Twoje myśli są niedorzeczne, wiesz o tym? — rzucił nagle Kylo.
— Nie wiem. — Madge uniosła głowę, spoglądając prosto w wizjer jego maski. — A są?
Najwyższy Dowódca prychnął.
— Powiedziałem ci już, dlaczego tutaj jesteś — rzekł. — Chcę, żebyś przyłączyła się do mnie, to wszystko.
— To wszystko, oczywiście — rzuciła Madge przesadnie słodkim tonem. — Ja natomiast powiedziałam ci, że nigdy tego nie zrobię! — Walnęła pięścią w pryczę, jak zezłoszczone dziecko, które pragnie zrobić na złość dorosłemu.
— Zrobisz — odparł Ren ze stoickim spokojem. — Mógłbym cię do tego zmusić, ale wolałbym raczej, żebyś zrobiła to po dobroci.
— To się nie doczekasz! — warknęła dziewczyna. — Posiedzę tutaj, a później pośmieję się, patrząc jak Ruch Oporu roznosi w pył ciebie i twoje wojska!
Mężczyzna zacisnął dłonie w pięści. W następnej sekundzie Madge poczuła, jak na jej szyi zaciskają się niewidzialne obręcze. Przez moment nie mogła złapać tchu, a gdy Ren wypuścił ją z żelaznego uścisku Mocy, runęła na pokład. Choć dyszała ciężko, a z jej oczu spływały nagromadzone w nich łzy, ze złośliwą satysfakcją pomyślała, że po raz kolejny udało jej się wyprowadzić tego człowieka z równowagi. Co znaczyło, że naprawdę musiało zależeć mu na tym, aby do niego dołączyła. Pytanie tylko, dlaczego akurat ona? Bo była ostatnią żyjącą uczennicą Akademii Jedi Luke'a Skywalkera? Bo przecież nie dlatego, że zauroczyły go jej piękne, błękitne oczy, prawda?, pomyślała z przekąsem. Tak czy inaczej, gdyby chciał ją zabić, zrobiłby to już dawno, a nie zabierał ją na pokład swego okrętu dowodzenia. Gdyby natomiast pragnął wyłącznie wyciągnąć z niej jakieś informacje, oddałby ją swoim sługusom, aby ją przesłuchali. Musiał jednak zdawać sobie sprawę z tego, że Madge nie posiadała żadnych informacji, które mogłyby mu się do czegoś przydać, albo takich, które pomogłyby mu raz na zawsze rozprawić się z Ruchem Oporu. Konflikt między nimi a Najwyższym Porządkiem zupełnie jej nie interesował. Czekała tylko na powrót Bena, ale teraz... Nie miała już na co czekać. Uniosła głowę, jedną dłonią pocierając szyję.
— Menj a faszba! — wycharczała.
Ren warknął głucho, w bezsilnej wściekłości, ale w następnej chwili odwrócił się na pięcie i opuścił celę. Był tak zagniewany, że miał ochotę niszczyć, co popadnie, najlepiej wszystko, co znajdzie się na jego drodze. Madge naprawdę się zmieniła. Była inna od dziewczyny, którą zapamiętał i w żaden sposób nie potrafił do niej dotrzeć. Nienawidziła Kylo Rena, a on wątpił, by kiedykolwiek miało się to zmienić. Nie mógł jednak grać przed nią Bena Solo. Ben Solo był martwy, tak jak jej powiedział. Kylo poświęcił wszystko, nawet swą własną tożsamość, oddając się Ciemnej Stronie i odrzucając rodzinę, gdy złożył przysięgę wierności Najwyższemu Dowódcy Snoke'owi. Od tamtej pory minęło kilka lat, a on zaszedł dalej, niż kiedykolwiek miałby szansę, gdyby nadal tkwił w Akademii Jedi, jako posłuszny padawan Luke'a Skywalkera. Teraz on sam został przywódcą Najwyższego Porządku. Nie mógł tego zaprzepaścić! Nie z powodu kobiety! Po co w ogóle zabierał Madge z Tatooine?! Powinien był pozwolić, żeby tam zdechła, na tej wiecznej pustyni, wśród wciskającego się wszędzie piachu! Miał pozwolić przeszłości umrzeć, ale mimo to sam bezustannie ku niej wracał. Stąd Madge, zamknięta w jednej z cel na poziomie więziennym. Madge, która tak mocno kochała Bena Solo, że zwyczajem Föld nazwała samą siebie jego imieniem. Madge, która nigdy nie zrobi tego samego dla Kylo Rena. Może źle postąpił? Może od razu powinien był pokazać jej swą twarz? Nie, to także było bez sensu. Wtedy nie ustałaby w próbach nawracania go na jedyną słuszną ścieżkę. Musiała, po prostu musiała zrozumieć, że Kylo Ren nie chce jej krzywdy. Pragnął jedynie mieć w niej sojusznika. Po tym, jak ją potraktował, jak pozostawił ją na siedem samotnych lat na Tatooine, nie śmiał nawet marzyć o niczym więcej...
Z bloku więziennego Ren udał się kilka poziomów wyżej, gdzie mieściły się kwatery wyższych rangą oficerów, a także jego. Skierował swe kroki prosto ku swym pokojom, ale po drodze napotkał kobietę w mundurze majora. Wyprostowała się na jego widok i podeszła do niego szybko z data padem w ręku.
— Sir, generał Hux skierował mnie do pana — zaczęła. — Czy mógłby pan to zatwierdzić? — spytała, podsuwając mu urządzenie niemal pod sam nos. — To rozkaz...
— Nie teraz! — warknął Ren, odpychając jej rękę.
— Ależ, sir... To... — zawołała znów kobieta, ale Najwyższy Dowódca nie raczył zaszczycić jej nawet spojrzeniem.
— Niech Hux się tym zajmie — odparł szybko.
Na panelu sterowania wpisał odpowiedni kod, a po chwili zniknął we wnętrzu swych kwater, pozostawiwszy za sobą zdumioną panią major. Znalazłszy się w środku mężczyzna pośpiesznie zsunął z twarzy maskę. Wolał oglądać otoczenie swymi własnymi oczami, nie przez ciemny wizjer. Podobnie pragnął spoglądać na Madge. Pragnął patrzeć jej w oczy i czuć pod palcami dotyk jej skóry. Gdyby tylko rozumiała...
Ren usiadł na łóżku, ściągając z rąk grube, czarne rękawice. Przez moment spoglądał na swe dłonie, aż nagle przyszła mu do głowy dziwna myśl – co się z nim stało? Czego tak naprawdę chciał? Do czego dążył? Rozejrzał się po swej komnacie i właściwie dopiero teraz dotarło do niego, jak jest ciemna i zimna. Nigdy wcześniej nawet o tym nie myślał, ale teraz zauważył, że jest ona także... Bezosobowa. Bezduszna. Nie posiadał żadnych rzeczy osobistych, niczego, co wyróżniałoby go spośród innych. Gdyby ktoś wszedł do środka, pod jego nieobecność, mógłby pomyśleć, że kwatera należy do jakiegokolwiek innego oficera, lub... Jest pusta. Ren poczuł, jak w jego sercu wzbiera gniew oraz żal. Zabił swego własnego ojca! Miał stać się potężny! Niepokonany! Lecz zamiast tego, czuł się... Oszukany. Ciemna Strona dała mu wyłącznie ciągłą obawę o własne życie oraz samotność... To przeraźliwe uczucie pustki, które wżerało się w jego duszę jak ostre ciernie, i którego w żaden sposób nie potrafił zwalczyć. Zabrnął już tak daleko w ciemność, że nie miał możliwości powrotu, wstąpienia na inną ścieżkę... Mógł jednak spróbować pozbyć się pustki trawiącej jego serce. Ale do tego potrzebował Madge. Jak, na Moc, miał jednak przekonać do siebie tę upartą kobietę, która już tyle razy posłała go w diabły? Los jej nie rozpieszczał. Ben Solo także nie, choć ona bez słowa skargi znosiła jego zmienne nastroje i zawsze była obok, aby pokazać mu, że nie jest sam. Rena zdumiał widok pluszowej tooki, którą przechowywała niczym najdroższy, najcenniejszy skarb. Dostała ją od Bena Solo, gdy oboje byli jeszcze dziećmi. Być może Kylo Ren także zyskałby jej przychylność podarunkiem? Ale co cennego mógł jej ofiarować? Nic nie przychodziło mu do głowy, zwłaszcza, że sam nie posiadał niczego... Czym więc mógłby zaskarbić sobie jej oddanie, jak bez trudu udało się to Benowi? Madge nie była już małą dziewczynką, która wykradała dla niego ciastka z kuchni w Akademii Jedi...
Mężczyzna na moment ukrył twarz w dłoniach, czując, że do jego oczu napływają łzy. Nie powinien był nigdy zostawiać jej na Tatooine. Ale, gdyby tego nie zrobił, jak inaczej ochroniłby Madge przed Snoke'm? Wszystko było nie tak! A on... Niszczył wszystko, czego się dotknął. Jakby był przeklęty... Zresztą, może właśnie o to chodziło? W końcu, w jego żyłach płynęła przeklęta krew Skywalkerów... Sprowadzał zagładę nie tylko na samego siebie, ale także na wszystkich wokół. Również na Madge. Na dziewczynę, którą pragnął jedynie chronić... Znał przecież zamiary Snoke'a. Wiedział, że Najwyższy Porządek będzie pragnął zniszczyć Akademię Jedi, a ci, którzy nie przyłączą się do niego, stracą życie. Wśród padawanów swego wuja znalazł kilku sprzymierzeńców, którzy stanowili obecnie rycerzy Ren, ale przed Madge nawet słowem nie zdradził się z tym, że zamierza opuścić Akademię i przyłączyć się do Snoke'a. Madge miała wtedy ledwo dwadzieścia lat, głowę pełną ideałów i serce przepełnione pierwszą, szaleńczą miłością do Bena Solo. Nie zrozumiałaby go. Uparłaby się, aby odwieść go od tej decyzji, albo by lecieć wraz z nim. Nie mógł do tego dopuścić. Dlatego na dzień przed tym, jak zniszczył Akademię Jedi, pozostawiając po sobie jedynie wypalone zgliszcza, wywiózł ją na Tatooine. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego wybrał akurat tę planetę. Zupełnie, jak gdyby podświadomie zdawał sobie sprawę, że nie zdoła pokonać swojego wuja, nie zdoła zadać mu śmiertelnego ciosu, i miał nadzieję, że Luke odnajdzie Madge i zaopiekuje się nią. Przy nim byłaby bezpieczna, ale jego wuj okazał się zwykłym tchórzem. Uciekł i ukrył się na odludnej planecie, gdzie dopiero sześć lat później udało się go odnaleźć Rey, zbieraczce złomu z Jakku. A Madge, pozostawiona samej sobie w galaktycznej stolicy występku, niszczała coraz bardziej z każdym dniem, pozbawiona wszystkiego, oprócz nadziei na to, że Ben Solo pewnego dnia powróci, skoro tak jej obiecał. Ale zamiast niego... Zjawił się Kylo Ren...
Kylo niepewnie ujął w dłonie swą maskę. Przez moment spoglądał w okalany srebrnymi pasami ciemny wizjer, który czynił z niego bezdusznego, bezosobowego zabójcę. Wreszcie dostał, czego chciał. Władzę. Czyż nie do tego dążył? Gniew zawrzał w jego żyłach i Ren ze złością cisną swą maską o jedną ze ścian. Nie tak miało być... Nie tego chciał dla siebie... I dla Madge...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top