LI. Promień słońca

Föld, 35 lat po bitwie o Yavin

Ben ocknął się gwałtownie, mając nieprzyjemne wrażenie, że w całe jego ciało wbijają się palące igły bólu. Spróbował poruszyć rękami i nogami, aby sprawdzić, czy wciąż ma w nich czucie. Gdy przekonał się, że nie doznał żadnego złamania, uniósł głowę, spoglądając przed siebie, prosto w popękany przedni iluminator swego myśliwca. Ujrzał kawałek błękitnego nieba oraz... Niemal nieskończone morze wydm. Na Moc, czy rozbił się na Jakku? Na Tatooine? Nie pamiętał, aby zdążył pociągnąć dźwignię hipernapędu i wykonać skok w nadprzestrzeń. Nie wiedział, co się stało, gdzie się znajduje, ani gdzie jest Madge. Prędko odpiął ochronną uprząż i sięgnął do pasa, przy którym zawsze trzymał swój miecz świetlny. Chwycił ciemną rękojeść i uruchomił szkarłatną klingę. W owiewce myśliwca wyciął okrągłą dziurę, a następnie obiema dłońmi wypchnął kawał durastali na zewnątrz. Wspiął się na dach statku, a później zeskoczył na ziemię. Rozszczelnił maskę, ściągnął ją z twarzy wraz z hełmem i odrzucił na bok. Rozejrzał się wokół siebie. Przypomniał sobie, że część powierzchni Föld pokrywała pustynia, a skoro to nad powierzchnią tej planety znajdował się w chwili, gdy pocisk dosięgnął jego myśliwca, to widoczne dookoła wydmy nie powinny go dziwić. Trafił na Föld, ale na jej niezamieszkaną, pustynną część. Peleryna Rena w smętnych strzępach zwisała z jego ramion, a cały strój był osmalony i miejscami poprzepalany. Myśliwiec TIE, który pilotował, został trafiony najprawdopodobniej torpedą protonową. Albo dwiema. Dosłownie w ostatniej chwili zdołał uchronić się przed wybuchem, otaczając się ochronnym bąblem Mocy, ale jego statek nie nadawał się już do niczego. Zerknął w niebo. Nie zauważył żadnych oznak świadczących o tym, że w przestrzeni kosmicznej rozgrywała się jakakolwiek bitwa. Nigdzie nie dostrzegał jednak X-winga Madge. Jego serce zabiło mocniej, gdy zamiast statku dojrzał smugę ciemnego dymu, unoszącą się zza jednej z wydm. Otworzył się na Moc, aby sięgnąć ku Madge. Krew na moment zastygła mu w żyłach, zamieniając się w lód. Wyczuł obecność dziewczyny, ale tlącą się delikatnie, niemal zanikającą...

Ben biegiem rzucił się przed siebie, brnąc przez wszechobecny piach. Drobne ziarenka osuwały mu się spod stóp, sprawiając, że musiał wytężać wszystkie siły, aby piąć się wciąż pod górę. Kiedy dotarł na szczyt wydmy, ujrzał X-wing Madge, niemal pionowo wbity w ziemię. Dziób został całkowicie zmiażdżony, po prawym skrzydle nie został nawet ślad. Nie..., pomyślał mężczyzna. Kiedyś już widział to miejsce. W jednej ze swoich wizji... Rzucił się w dół piaszczystego wzniesienia, pragnąc czym prędzej znaleźć się przy Madge. Dlaczego dziewczyna nie katapultowała się? Nie chciała? Nie zdążyła? A może nie wiedziała jak? Znalazłszy się tuż obok roztrzaskanego X-winga, zajrzał do środka przez lekko osmaloną, przezroczystą owiewkę. Madge zwisała bezwładnie na pasach ochronnej uprzęży, wciąż przypięta do fotela pilota. Niewygodny i całkowicie nieprzydatny hełm pilota spadł z jej głowy i zatrzymał się w bliżej nieokreślonym miejscu. Myśliwiec został bardzo poważnie uszkodzony, ale skoro zdołał dotrzeć do powierzchni Föld, Madge także musiała użyć Mocy, aby osłonić siebie oraz nieco spowolnić upadek maszyny. Inaczej pozostałaby z niej wyłącznie chmura pyłu, ponieważ pozbawiony tarcz ochronnych X-wing, wszedłszy w atmosferę planety, spaliłby się w niej doszczętnie. Ben użył Mocy, aby oderwać owiewkę kabiny myśliwca i odrzucić ją na bok. Wtedy zauważył ciemniejsza plamę, rozlewającą się obok statku. Pobladł gwałtownie, uświadomiwszy sobie, że oznacza to, iż z X-winga wycieka paliwo. Wystarczyła jedna iskra, której mógł nawet nie zauważyć, aby statek, a wraz z nim uwięziona w środku Madge, stanęli w płomieniach. Solo rzucił się ku dziewczynie, aby rozpiąć uprząż i wyciągnąć ją z wraku. Palce, nadal ukryte w czarnych rękawicach, ślizgały mu się po metalowych klamrach i zatrzaskach, więc czym prędzej zdjął rękawicę, odrzucając je na bok. Wkrótce uporał się z uprzężą i delikatnie wyciągnął Madge ze środka rozbitego myśliwca. Nie znalazł żadnej poważnej rany na ciele dziewczyny, ale gdy odgarnął włosy z jej twarzy, dostrzegł, że była śmiertelnie blada. Jej dłonie były zimne, niczym sople lodu. Musiała zużyć zbyt wiele energii Mocy na osłonę siebie i X-winga, co doszczętnie ją wyczerpało. Ben przytulił Madge do siebie. W jego piersi narastał krzyk. Z desperacją rozejrzał się wokół, szukając pomocy od kogokolwiek, ale w pobliżu nie było nikogo. Tylko gorące powietrze falowało ponad wydmami, tworząc dziwaczne wzory. Nie, to nie mogło się tak skończyć! Solo pogładził dziewczynę po policzku, przycisnął jej ciało do piersi, ale Madge nie odzyskiwała przytomności. Jej serce wciąż biło, ale słabo i ledwo wyczuwalnie. W oczach mężczyzny zabłysły łzy. Z całych sił zacisnął powieki, pragnąc, aby okazało się, że to tylko kolejny koszmar; że tak naprawdę znajduje się w zupełnie innym miejscu, w zupełnie innym czasie, a wszystko, co do tej pory uczynił, nigdy tak naprawdę się nie wydarzyło...

— Madge... — wymamrotał we włosy dziewczyny.

Głos załamał mu się, i nie był w stanie powiedzieć już niczego więcej. Przypomniał sobie o myśliwcu, który w każdej chwili mógł zamienić się w gorącą kulę ognia. Dźwignął ciało Madge i, zapadając się w sypkim piasku, mozolnie ruszył przed siebie, aby znaleźć się jak najdalej od statku. W pewnej chwili poczuł dziwne mrowienie na karku, co z pewnością mogło oznaczać tylko jedno: niebezpieczeństwo. Padł na ziemię w samą porę, aby własnym ciałem osłonić Madge. Do jego uszu dobiegł ogłuszający odgłos wybuchu. Po chwili Ben poczuł na plecach gorący podmuch. Głowę ukrył pod jednym ramieniem, którym osłonił się przed wystrzelonymi we wszystkie strony częściami X-winga. Jego serce biło jak oszalałe. Przez cały czas miał bowiem przed oczami śmiertelnie bladą twarz Madge. Gdy wokół przestały fruwać metalowe szczątki, mężczyzna zaryzykował uniesienie głowy. Odwrócił się. To, co pozostało z X-winga płonęło jasnym płomieniem. Ku górze wznosił się słup gęstego, czarnego dymu. Ben odetchnął głębiej. Podniósł Madge, podszedł do najbliższej wydmy, i u jej stóp osunął się na ziemię. Oparł się o wystający spod piachu kawał litej skały, a następnie ułożył ciało dziewczyny na swych kolanach. Nie miał dokąd pójść. Nikt nie uratuje ani jego, ani Madge. Skoro więc ona miała umrzeć, on odejdzie wraz z nią. Z piersi mężczyzny wydarł się wrzask, pełen rozpaczy i bólu po stracie. Pozwolił, aby po jego policzkach spłynęły łzy. Nigdy wcześniej nie czuł się tak bezsilny i niepotrzebny nikomu. Tak całkowicie bezużyteczny... Mimo to, nie potrafił jednak nie robić nic, trwać w bezczynności.

— Madge — mówił, obsypując twarz dziewczyny pocałunkami. — Jesteś moim wewnętrznym głosem... Moim światłem, które nigdy nie zgasło... Proszę, otwórz oczy...

Ale dziewczyna nie reagowała. Zupełnie, jak w jego wizji. Mocno zacisnął szczęki. Przyłożył dłoń do jej piersi. Zamknął oczy, skupiając się na Mocy, która ich otaczała. Bij!, nakazał nieposłusznemu sercu dziewczyny. Bij! Madge musi żyć! Moc poskąpiła mu jednak daru uzdrawiania. Nie potrafił napełnić ciała dziewczyny swoją energią. Przerwał. Z jego piersi wyrwał się kolejny rozpaczliwy krzyk. Przyłożył palce do szyi Madge, szukając pulsu, ale nie wyczuł już niczego... Oczy mężczyzny rozszerzyły się.

— Nie — jęknął w panice. — Madge! — wrzasnął. Potrząsnął nią mocno. — Madge! Nie!

Zatrząsł się jak w febrze, opierając głowę dziewczyny na swej piersi. Tulił ją do siebie, jakby pragnął przekazać jej własne ciepło, przelać w nią własne życie. Wreszcie wyczuł jednak, jak jej obecność całkowicie znikła w Mocy. Brakło mu tchu. Czuł się tak, jakby w jego serce wbito miliony lodowatych ostrzy. Trzęsły mu się ręce, gdy po raz ostatni czułym gestem odgarniał włosy z jej twarzy. Usta Madge straciły swój kolor, stając się sine, niemal granatowe. Mimo to, Ben pochylił się, składając na nich czuły pocałunek. Podciągnął ciało dziewczyny wyżej, układając jej głowę na swoim ramieniu. Objął ją mocno, z całych sił. Łzy wciąż płynęły po jego twarzy. Nie potrafił przestać się trząść, nie potrafił się uspokoić... Bez Madge nic już na niego nie czekało. Sczeźnie więc na tej pustyni. Razem z nią... W końcu mężczyzna popadł w całkowitą apatię. Zdawało mu się, że słońce wędruje coraz wyżej, a jego zabójcze promienie bezlitośnie wypalają z niego życie. W pewnej chwili wokół Bena zapanowały całkowite ciemności. Nie wiedział, jak wiele czasu spędził w takim stanie, zawieszony pomiędzy życiem, a śmiercią, ale w pewnej chwili wyczuł jakby znajomą obecność. Jego matka...

Ben z trudem uchylił powieki. Nieopodal, z szumem silników, podrywając ku górze chmary piachu, wylądował niewielki statek. Wyglądał na mocno zmodyfikowanego B-winga, połączonego z innym okrętem, którego typu Ben nie potrafił nazwać. Rampa opadła. Ze środka wybiegła jego matka. Towarzyszyła jej Rey. Twarz dziewczyny powlekła się bladością, a policzki Leii znaczyły ślady łez. Generał Organa dzięki Mocy wyczuła to samo, co jej syn. Madge odeszła i to złamało jej serce. Wojna wreszcie została zakończona, ale jakim kosztem? Myśliwiec dziewczyny został zestrzelony przez skrzydłowego Bena, który był jeszcze bardziej fanatycznym wyznawcą Najwyższego Porządku, niż jego dowódca. Poe odwdzięczył się Najwyższemu Porządkowi, zestrzeliwując myśliwiec Bena. On jednak zdołał przeżyć. Madge nie. Wybuchowi kolejnego krwawego starcia zapobiegła Piri, kontaktując się z innymi pilotami eskadry Bliźniaczych Słońc, którzy jej sprzyjali. Nowy dowódca eskadry, mianowany przez Kylo Rena, także poniósł śmierć, ruszywszy w pogoń za Poe. Dwie torpedy protonowe Damerona sprawiły, że jego myśliwiec został w kilka sekund rozpylony na atomy. Nie zadziera się z najlepszym pilotem Ruchu Oporu. W Najwyższym Porządku wybuchł bunt. Obalono dotychczasowe dowództwo, a władzę przejęli ludzie, którzy dość mieli wojen i umierania na marne, a pragnęli jedynie odnaleźć swe domy. To pragnienie tkwiło w nich od dawna, a przemowa Madge podziałała jak impuls do działania. Leia poczuła, że kolejne łzy napływają jej do oczu. Madge od samego początku miała rację. To ona, jako generał, powinna była siedzieć za sterami tego przeklętego X-winga, a nie ta młoda dziewczyna, która miała przed sobą jeszcze całe życie... Organa zażądała, aby zlokalizowano miejsce, z którego został nadany ostatni sygnał z myśliwca Madge i wraz z Rey wyruszyła na jego poszukiwania. Nie mogła już w żaden sposób pomóc Madge, więc postanowiła, że odnajdzie jej ciało i chociaż wyprawi jej pogrzeb godny prawdziwego Jedi. Rey była niemal równie zrozpaczona, co dowódczyni. Traktowała Madge jako nieodłączną część swej własnej, małej rodziny, i nie mogła pogodzić się z tym, że gdy widziały się po raz ostatni, nie szczędziła jej gorzkich słów. Rey zwierzyła się Leii ze swych myśli na pokładzie statku Organy, gdy wyruszyły na pustynię, aby odnaleźć rozbitego X-winga. Dziewczyna żałowała, że już nigdy nie zdoła naprawić popełnionego błędu, ale Leia zapewniła ją, że Madge nigdy nie potrafiła długo żywić urazy, i z pewnością znała jej prawdziwe uczucia, więc Rey nie powinna rozpaczać. Słowa z trudem jednak przechodziły jej przez gardło. Straciła już tak wiele bliskich osób, że rozpacz rozdzierała jej serce na maleńkie kawałeczki. W niczym tak naprawdę nie pomagało powtarzanie sobie oraz Rey, że tak naprawdę nie ma śmierci, jest tylko Moc. Liczyło się tylko to, że już nigdy nie zobaczą, jak Madge się śmieje, jak buńczucznie i zaczepnie odpowiada na coś, co jej się nie spodobało, już nigdy nie będą mogły z nią porozmawiać, ani podziękować jej za to, co zrobiła. Swym ostatnim, największym poświęceniem, sprowadziła bowiem do domu Bena...

Leia zakryła usta dłonią, a po jej policzkach popłynęły kolejne łzy na widok syna, który, siedząc na ziemi, z całych sił tulił do siebie ciało Madge. Przypomniał jej się dzień, gdy dziewczyna trafiła do jej domu na Chandrili. Wiedziała, że Ben był o nią ogromnie zazdrosny. Mimo to, nie mogła pozbyć się z domu biednej sieroty. Nakarmiono ją, umyto i położono spać. Leia pracowała wtedy do późna, ale obawa, że Ben nigdy nie zaakceptuje nowej uczennicy Luke'a, nie dawała jej spokoju. Gdy Han przestał wreszcie przychodzić do jej gabinetu, prosząc, aby zostawiła już te wszystkie przeklęte raporty i sprawozdania, i w końcu położyła się spać, zorientowała się, że jest środek nocy. Cały dom pogrążony był we śnie. Organa postanowiła więc także udać się już na spoczynek, jednak najpierw chciała jeszcze zajrzeć do Bena i powiedzieć mu spóźnione dobranoc. Drzwi do pokoju syna rozsunęły się przed nią z cichym szumem i oczom kobiety ukazał się dość dziwny, ale jednocześnie radujący serce i rozczulający widok. Ben spał, a obok niego, wtulając twarz w pluszową tookę, spała także Madge. Leia uśmiechnęła się z rozrzewnieniem. Może wcześniejsza niechęć Bena była wyłącznie na pokaz? Dobrze byłoby, gdyby wreszcie znalazł sobie jakiegoś przyjaciela. Lub przyjaciółkę... Ucałowała wówczas oboje na dobranoc i skierowała swe kroki do sypialni, o co już kilkakrotnie tamtej nocy prosił ją Han. Nigdy nawet nie pomyślałaby, że gdy następnym razem ujrzy Bena i Madge przytulonych do siebie, nastąpi to w tak tragicznych okolicznościach.

Przez moment Ben patrzył na matkę bez słowa, jak gdyby zastanawiał się, czy Leia nie jest jedynie wizją. Gdy jednak w pełni dotarło do niego, że jej statek naprawdę wylądował na pustyni, łzy spłynęły po jego policzkach, kapiąc na twarz Madge.

— Mamo! — zawołał rozpaczliwie. — Próbowałem! Ja... Chciałem ją uratować! Ale nie udało mi się...! — Głos mężczyzny załamał się, przechodząc w rozpaczliwy szloch. Jego ramiona drżały spazmatycznie, a oczy wypełniały się coraz to nowymi łzami.

Leia nie mogła patrzeć, jak jej syn cierpi. Czy to naprawdę był Kylo Ren, wielki Zabójca Jedi i postrach galaktyki? Nie! To był Ben Solo, jej malutki synek, zapłakany i zasmarkany, który jak nigdy wcześniej potrzebował mamy...

— Och, Benie... — wyszeptała.

Ruszyła ku niemu czym prędzej, brodząc przez miękki piach. Czuła się, jakby znów miała dwadzieścia kilka lat. Widok syna dodał jej sił. Ben jej potrzebował. W przeszłości wiele razy to zignorowała. Teraz już tego nie zrobi! Znalazła się już niemal na wyciągnięcie ręki od Bena i Madge, gdy nagle oślepiło ją jasne, białe światło. Wyczuła znajomą obecność swego brata, ale musiała zamknąć oczy, ponieważ światło było zbyt jasne, aby mogła w nie spoglądać. Ben także ujrzał ten dziwny blask, ale nie potrafił przestać się w niego wpatrywać. Przesłonił oczy prawą dłonią, dostrzegając, że światło zaczyna nabierać konkretnych kształtów. W pierwszej chwili pomyślał, że ma zwidy. Ujrzał bowiem Luke'a Skywalkera, który powoli zbliżył się do Madge i pochylił nad nią.

— Luke... — wyrzęził spieczonymi i spękanymi ustami.

Wuj odwrócił głowę, spoglądając na młodego mężczyznę. W oczach mistrza Jedi zabłysła nieskrywana radość. Położył dłoń na ramieniu siostrzeńca.

— Wszystko będzie dobrze, Benie — rzekł.

— Przybyłeś... Po Madge... — wykrztusił młody Solo.

Luke pokręcił głową, uśmiechając się łagodnie. Przyłożył dłoń do czoła dziewczyny.

— Madge — odezwał się. — Jeszcze nie nadszedł twój czas...

W następnej chwili pochylił się i z czułością musnął ustami czubek głowy swej wychowanki. Bena ponownie otoczyło jasne światło. Raziło tak bardzo, że tym razem musiał zamknąć oczy.

— Przepraszam... — powiedział w pustkę, mając nadzieję, że ktoś go jednak usłyszy i zanim on także umrze, rozgrzeszy go, uwolni od ciężaru niesławnej pamięci. — To była moja wina... To wszystko była moja wina...

Leii omal nie pękło serce, gdy usłyszała słowa Bena, błagającego o wybaczenie. Czy Moc upomniała się także o jej syna? Jeśli on również odejdzie, nie przeżyje tego! Po kilku sekundach stało się jednak coś niesamowitego i cudownego. Obecność Luke'a nieco przygasła w Mocy, ale aura Madge znów zalśniła jasnym blaskiem. Rey głośno wciągnęła powietrze.

— Leia... — do uszu Organy dobiegł niepewny głos Rey. — Co się dzieje?

— Coś wspaniałego... — odparła generał, uśmiechając się. — Dziękuję, braciszku... — wyszeptała.

Przez moment miała wrażenie, że widzi Luke'a, który mruga żartobliwie i uśmiecha się do niej. W następnej chwili poczuła, jak dłoń brata z czułością muska jej włosy. A później Luke zniknął. Madge natomiast... Nagle otworzyła oczy i usiadła gwałtownie, biorąc kilka głębokich oddechów, jak tonący, którego właśnie wyciągnięto z wody. Rozkaszlała się, a po chwili opadła w czekające ramiona Bena.

— Ben... — wyszeptała. — Wróciłeś... — Jej błękitne oczy zabłysły, gdy wyciągnęła dłonie, aby musnąć palcami twarz mężczyzny. Wyglądał na całkowicie rozbitego, a ona czuła dziwną wilgoć na policzkach. Zmarszczyła brwi, przykładając dłoń do czoła. — Och, miałam taki dziwny sen... — wymamrotała. — Śniło mi się, że umarłam, i... — Podniosła głowę, spoglądając na twarz mężczyzny. Jedno spojrzenie w jego ciemne, pełne smutku oczy, utwierdziło ją w przekonaniu, że to wcale nie był sen. — Nie... Ja... Byłam martwa...

Benowi nagle brakło tchu. Chciałby powiedzieć Madge tyle rzeczy, ale nie wiedział, od czego zacząć. Spoglądał więc jedynie w jej jasne, lśniące oczy, mając świadomość, że jej powrót zawdzięczał wujowi, do którego przez niemal całe życie żywił wyłącznie głęboką i palącą nienawiść. Teraz wiedział już jednak, że nienawiść nie miała żadnego sensu, a Ciemna Strona to ścieżka bez powrotu, prowadząca donikąd. Gardło miał tak ściśnięte, że wciąż nie był w stanie wydobyć z siebie nawet jednego słowa, ale jego usta rozciągnęły się w coś na kształt uśmiechu. Madge ujęła jego twarz w drobne dłonie. Kciukami starła resztki łez z jego policzków.

— Kocham cię... — wyszeptała.

Mężczyzna ukrył twarz na jej ramieniu i przyciskając ją do siebie z całych sił, szlochał jak dziecko. Madge objęła go i przymknęła oczy, na moment wtulając twarz w jego ciemne, gęste włosy. Musnęła ustami czubek jego głowy.

— Już dobrze, Ben — mówiła. — Teraz już wszystko będzie dobrze...

Dziewczyna, co prawda, czuła się dziwnie i nieco niepewnie, ale całym sercem wierzyła w to, co mówi. Nie pamiętała jednak, w jaki sposób znalazła się na środku pustyni. Czy to nadal Föld, czy może już inna planeta? Pamiętała swą rozmowę z Benem, pamiętała, że ktoś zestrzelił jej X-winga, choć była pewna, że nie zrobił tego Ben. Zużyła tyle energii Mocy, aby uchronić siebie i maszynę przed skutkiem trafienia torpedą protonową, że gdy myśliwiec zanurkował w atmosferę planety, była tak wycieńczona, że po prostu... Poddała się. Przez pewien czas czuła obok siebie obecność Bena, lecz później pochłonęła ją całkowita ciemność. Przestała czuć cokolwiek, nic nie słyszała, ani nie widziała. Łagodnie unosiła się w otaczającej ją pustce. Dopóki nie zjawił się Luke i nie nakazał jej wracać. Wówczas przepełniła ją żywa Moc. Serce dziewczyny ponownie zaczęło bić, jej płuca wypełniły się powietrzem. Ocknęła się w ramionach Bena, otaczających ją z czułością. Co jednak działo się w przestworzach nad Föld? Co z Najwyższym Porządkiem? Skoro Ben był obok niej, kto dowodził jego armią? Nie zdążyła jednak o nic zapytać, ponieważ Solo nagle uniósł głowę, i przytulił usta do jej ust w tak czułym pocałunku, jak nigdy wcześniej. Madge poczuła łzy pod powiekami, ale po raz pierwszy od lat były to łzy radości. Chwilę później Ben wypuścił ją z ramion i odsunął się, widząc, że jego matka zbliża się do nich. Madge podniosła się chwiejnie, odwracając się ku Leii oraz Rey. Zanim Leia zdążyła podejść do dziewczyny, Rey wystrzeliła przed siebie, rzucając się na szyję Madge z takim impetem, że dziewczyna dała krok w tył i z ledwością była w stanie utrzymać się na nogach. Leia dołączyła do nich po krótkiej chwili, gdy już obie nacieszyły się nieco swą obecnością, i z czułością objęła obie dziewczyny, na moment przyciskając je do swej piersi. Z miłością musnęła czubek głosy Madge, a później Rey i wypuściła je z ramion, aby skierować swe kroki w stronę syna. Kiedy zbliżyła się do Bena, miała łzy w oczach. Jej syn spuścił wzrok, nie będąc w stanie spojrzeć matce w oczy. Spodziewał się chyba wszystkiego, nawet tego, że Leia go spoliczkuje, albo zakuje w kajdany, ale na pewno nie sądził, że matka otoczy go ramionami i przytuli mocno, tak, jak właśnie uczyniła.

— Ben... — wyszeptała. — Dziecko moje...

Miłość matki, czuła i jedyna w swoim rodzaju, otaczała go bezustannie, nawet wtedy, gdy nie chciał tego dostrzec. Leia kochała go bezgranicznie, bez zastrzeżeń, nawet pomimo tego, co uczynił. Pomimo tego, czym się stał. A on... Wyrządził jej przecież tyle krzywd. Popełnił najobrzydliwszą zbrodnię – zabił swego własnego ojca. Jak mogła go nadal kochać? Jak w ogóle była w stanie na niego patrzeć? Stał się potworem...

— Mamo, ja... — wykrztusił.

— Wiem, Ben — odrzekła łagodnie. — Wiem. Cieszę się, że wróciłeś...

Młody mężczyzna nie wiedział, co powiedzieć. Sądził, że gdy pojawi się w pobliżu matki, rebelianci najpierw zaczną strzelać, a dopiero potem zadawać pytania. Przeniósł wzrok z twarzy Leii na Madge, która podeszła do nich. Uśmiechnęła się, biorąc Bena za rękę. Z miłością splotła ich palce. Tylko Rey pozostała nieco z tyłu. Nie chciała przeszkadzać Madge i Leii, a poza tym, nadal pamiętała, jak Ben ją torturował, oraz to, co zrobił później – po śmierci Snoke'a nie cofnął rozkazu, który nakazał ostrzelać bezbronną flotę Ruchu Oporu, przez co mnóstwo istot straciło życie w drodze na Crait. Później Ben powiedział jej, że była nikim i chciał, żeby dołączyła do Najwyższego Porządku. To zrozumiałe, że na razie wolała trzymać się na dystans, ale nie wątpiła, że ona także zdoła mu wybaczyć. Kiedyś.

— Chodź, Ben — powiedziała Madge, uśmiechając się. — Wracajmy do domu.

Nie sposób opisać wszystkich uczuć Bena, całego ogromu szczęścia, który odczuwał, widząc Madge żywą, spoglądającą w jego oczy jasnym wzrokiem, czując jej ciepłą, miękką dłoń, spoczywającą w jego dłoni. Wiedział jednak, że dla niego nie ma już powrotu. Jego przed chwilą odzyskane szczęście pierzchło bezpowrotnie. Zdał sobie sprawę, że po tym, co uczynił, nigdy nie będzie mógł być z Madge. Nie zasługiwał na miłość tej kobiety. Nie zasługiwał nawet na to, by żyć. Dlatego odpiął od pasa rękojeść swego miecza świetlnego i wsunął ją w dłoń dziewczyny, zaciskając na niej jej palce.

— Madge — powiedział zduszonym głosem. — Nie musisz udawać, wiem, że ty także uważasz mnie za potwora, ale czy sądzisz, że naprawdę kiedykolwiek tego chciałem?

Dziewczyna zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc. Spojrzała na rękojeść miecza świetlnego Bena, tkwiącą w jej dłoni, a następnie zerknęła na Leię, która pobladła nagle. Serce dziewczyny zabiło mocniej, poczuła, że oblewa ją gorąco. Obawiała się kolejnych słów Bena...

— Nigdy nie pragnąłem żadnej wojny, żadnej władzy — kontynuował tymczasem Solo. Położył dłonie na ramionach Madge i przyciągnął ją do siebie, spoglądając głęboko w jej błękitne oczy. — Pragnąłem jedynie naprawdę stać się takim, jakim chcieli mnie widzieć inni. Chciałem, żeby choć jedna osoba... Żebyś ty — poprawił się po chwili, przytykając czoło do jej czoła — spoglądała na mnie tak, jakbym był cokolwiek wart. Chciałem stać się wielki i wspaniały! Dla ciebie. Dla nas obojga. Ale... Ja nigdy nie będę wystarczająco dobry. Dla nikogo. Nawet dla ciebie... — Madge usiłowała coś powiedzieć, ale Ben pokręcił głową, aby pozwoliła mu dokończyć i wciąż mówił, nie pozwalając jej dojść do słowa. Nie przerwał nawet, gdy jego głos załamał się, i kolejne łzy spłynęły po jego twarzy. — Dla mnie jest już za późno, Madge. Ale ty możesz stać się tym, kim zawsze pragnąłem stać się dla ciebie... — Na moment z całych sił zacisnął powieki. — Zabij mnie. W ten sposób zakończysz tę wojnę i uwolnisz mnie od tej męczarni. Zrób to. Proszę...

— Ben... — wykrztusiła Madge, mając wrażenie, że wokół jej serca zacisnęła się lodowata pięść. Dopiero go odzyskała! I znów miałaby go stracić?! — Co ty mówisz?!

— Zrób to! — nalegał mężczyzna. — Teraz! — Chwycił jej dłoń i szarpnął w swoją stronę. Emiter miecza świetlnego wbił się mocno w sam środek jego piersi, w miejsce, gdzie biło jego serce. — To jedyne wyjście! Nie będę się bronił! Oddaję ci swoje życie! Bądź bohaterką, której tak bardzo potrzebuje galaktyka! Wszyscy będą cię wielbić, będą cię kochać, i już nigdy nie będziesz sama! Zakończysz wojnę, w galaktyce wreszcie zapanuje pokój...

Madge zatrzęsła się, gdy zrozumiała, że Ben naprawdę prosi ją, aby go zabiła. Rękojeść miecza świetlnego mężczyzny ciążyła jej w dłoni. W jej oczach zabłysły łzy, które po chwili spłynęły po jej policzkach. Ben ujął twarz dziewczyny w obie dłonie, widząc jej rozpacz.

— Nie zasługuję na przebaczenie — wyszeptał. — Jeśli nie dla galaktyki, zrób to dla mnie. Proszę...

Madge tylko pokręciła głową. Gardło miała tak ściśnięte, że przez moment nie była w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Nagle jednak gniewnie zmarszczyła brwi. Odwróciła się i cisnęła rękojeść miecza świetlnego Bena daleko przed siebie. Mężczyzna przez moment spoglądał na wirujący w powietrzu, ciemny przedmiot, oddalający się od nich szybko. Wreszcie stracił go z oczu, gdy rękojeść znikła za jedną z wydm. Madge ponownie odwróciła się ku niemu. Położyła dłoń na sercu Bena.

— Dość już zabijania — oświadczyła z mocą. — Wojna dobiegła końca. Nie jesteś Kylo Renem, ale moim Benem Solo! Kocham cię... — dodała łagodniej. — To się już nigdy nie zmieni. Nie jestem sama, bo ty jesteś obok mnie. I nie chcę być żadną bohaterką! Chcę tylko, żebyś już nigdy mnie nie zostawiał! Proszę...

Wsunęła się w jego silne ramiona, otoczyła rękami szyję Bena i oparła policzek na jego piersi. Solo poczuł, jak jego serce bije coraz szybciej i szybciej, jak gdyby pragnęło wyrwać się z jego piersi.

— Wybacz mi... — poprosił. — Wszystko, co uczyniłem...

W odpowiedzi Madge tylko przylgnęła do niego jeszcze mocniej, choć Ben sądził, że to już niemożliwe. Obejmowała go tak mocno, że niemal nie mógł oddychać, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Nie wiedział, co zrobił, aby zasłużyć sobie na jej miłość. Jednak oboje dostali szansę na nowe, dobre życie. Tym razem już jej nie zmarnuje. Wtulił twarz we włosy dziewczyny i ponad jej głową ujrzał jasne, lśniące słońce. Chyliło się ku zachodowi. Teraz jednak jego promienie nie wydawały mu się już zabójcze. Przyjemne ciepło rozlewało się po całym jego ciele, gdy trzymał Madge w ramionach. Szukając Ciemnej Strony, szukał swej zagłady. Mało brakowało, a powiodłoby mu się. Zatracił się w swym gniewie i żalu. Wiedział, że będzie musiał ponieść konsekwencje wszystkich czynów, których się dopuścił. Nie mógł pozostać bezkarny. Ale mając obok siebie Madge, nie obawiał się już niczego. Tylko i wyłącznie dzięki niej po raz pierwszy w pełni zdołał dostrzec światło. Mocniej objął dziewczynę, przymykając oczy i chowając twarz w jej włosach. Na jego usta wypłynął uśmiech. Przez całe swoje dotychczasowe życie pragnął być kimś innym. Najpierw, gdy był dzieckiem, chciał być pilotem, jak jego ojciec. Później pragnął stać się potężnym Jedi, jak jego wuj. Natomiast po przejściu na stronę Najwyższego Porządku, wyobrażał sobie, że stanie się kolejnym Darthem Vaderem. Ale teraz...

Teraz pragnął jedynie wreszcie być sobą.

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top