IX. Dzień czwarty
Pokład gwiezdnego niszczyciela, Finalizera, 35 lat po bitwie o Yavin
Madge, wstrząsana spazmami szlochu, leżała na pryczy, zwinięta w kłębek. Odkąd Ren zamknął ją w celi, minęły już cztery dni. Tak jej się przynajmniej wydawało, bo szturmowiec w białej, lśniącej zbroi dostarczył jej cztery pakiety racji żywnościowych. W celi nie było chronometru, więc nie mogła być pewna, czy ma rację, ale wątpiła, aby Najwyższy Porządek dostarczał swym więźniom posiłki dwa razy dziennie lub częściej. Dlatego przyjęła, że przebywa w zamknięciu od około czterech dni. Nie tknęła jednak żadnej z racji żywnościowych. Nawet wody. Łaska Kylo Rena była jej wstrętna. Wolała się zagłodzić, lub umrzeć z pragnienia. Zapewne większość istot żywych, będąc na jej miejscu, znajdowałaby się już na skraju wyczerpania, ale organizm Madge zahartowało życie w Akademii Jedi oraz późniejsze lata życia na Tatooine. Poza tym, wcale nie tak łatwo było umrzeć, choć bardziej niż czegokolwiek innego pragnęła teraz śmierci. Moc jednak nie chciała wezwać jej do siebie. Jeszcze nie. Zamiast tego, płatała jej nieprzyjemne figle. Już kilkakrotnie dziewczyna miała wrażenie, że wyczuwa gdzieś na okręcie obecność Bena. Jednak za każdym razem, gdy usiłowała sięgnąć ku niemu, wrażenie natychmiast znikało, pozostawiając po sobie wyłącznie zimną, ziejącą pustkę. Świadomość, że już na zawsze utraciła Bena, wgryzała się w jej serce i bezlitośnie zżerała jej duszę. Nie powinna była nigdy pozwolić Benowi, aby pozostawił ją na Tatooine. Powinna była dać mu w twarz za to, że taki pomysł w ogóle kiedykolwiek przyszedł mu do głowy. Rozumiała, że Solo pragnął ją chronić, ale nie mogła sobie wybaczyć, że nie było jej przy nim, gdy... Gdy Ren go zabił. Powinna była zginąć u jego boku! Nie wiedziała nawet, co stało się z jego ciałem i to stanowiło kolejny, bolesny cios. Ren pewnie zbezcześcił je, albo pozostawił tam, gdzie serce Bena zabiło po raz ostatni, aby gniło i rozkładało się, pozbawione godnego pochówku. Gdyby mogła choć po raz ostatni utulić go w ramionach... Gdyby mogła choć jeszcze raz go ujrzeć... Ale Kylo Ren skutecznie pozbawił ją tej możliwości. Dlatego ona także pragnęła odejść. Po co miała żyć, kiedy Bena nie było obok niej? W pierwszym odruchu zapragnęła zemścić się na Renie, ale straciła już na to ochotę. Po co miałaby się mścić? Nawet gdyby udało jej się zabić Kylo Rena, i tak nie przywróciłoby to jej Bena. Z premedytacją kilkakrotnie prowokowała już Najwyższego Dowódcę. Ale mężczyzna był przy niej dziwnie spokojny, a jej agresywne zachowanie zdawało się nie robić na nim żadnego wrażenia. Najgorsze było to, że Ren odebrał jej miecz świetlny. Gdyby tego nie zrobił, wbiłaby sobie fioletową klingę w sam środek piersi, aby już na zawsze połączyć się z Benem w Mocy...
Otarła łzy z policzków, starając się opanować, i przekręciła się na niewygodnej pryczy na drugi bok. Odkąd trafiła do celi, wciąż tylko spała, lub bez snu i bez żadnego sensu przekręcała się z boku na bok. Ren nie zaprzestał swych wizyt u niej, ale gdy wchodził do celi, odzywała się do niego tyłem i nie odzywała nawet słowem. Zauważyła, że złościło go to bardziej, niż jej wcześniejsze zachowanie, gdy obrzucała go przekleństwami we wszystkich językach, jakie znała. Kylo Ren jednak nadal powtarzał swą stałą już śpiewkę – potrzebuje jej jako swojego sprzymierzeńca. W zamian za przysięgę wierności, da Madge wszystko, o czym ona tylko zamarzy. Ale dziewczyna uparcie ignorowała jego prośby, choć ze zdumieniem przyznawała, że wydawały jej się szczere. Ale jego intencje? Co kryło się za nimi? Tego nadal nie potrafiła rozpracować i właściwie już nawet nie chciała. Teraz pragnęła wyłącznie śmierci. Lecz Moc opuściła ją i Madge nie mogła dostąpić łaski wiecznego snu... Przeklinała więc wszystko, co spotkało ją do tej pory, całe swoje życie, złorzecząc nawet samej Mocy...
Drzwi do celi nagle rozsunęły się i Madge nawet nie musiała się odwracać, aby wiedzieć, że do środka ponownie wkroczył Kylo Ren. Cóż, dawno go nie było..., pomyślała gorzko. Nauczyła się już rozpoznawać jego obecność w Mocy. Tak potężną mieszankę wściekłości, nienawiści, ale także skrywanego pod tym wszystkim ogromnego smutku, trudno byłoby pomylić z czymkolwiek innym. Uniosła głowę, obrzucając mężczyznę niechętnym spojrzeniem. Ren zerknął na pozostawione w kącie racje żywnościowe, pokręcił głową, po czym przeniósł spojrzenie ukrytych za wizjerem oczu na Madge. Wtedy też dziewczyna zorientowała się, że trzymał coś w prawej dłoni. Zbliżył się do pryczy, przykucnął przy niej, aż jego maska znalazła się ledwo kilka centymetrów od twarzy dziewczyny i przesunął w jej kierunku niewielkie pudełeczko. Madge cofnęła się jak oparzona.
— Co to jest? — spytała, nie kryjąc zdumienia.
— Dowód mojej dobrej woli — odrzekł Ren.
— To znaczy?
— Otwórz i zobacz...
Dziewczyna wzięła pudełeczko i zaczęła mu się uważnie przyglądać z każdej strony. Zwykłe, prostokątne opakowanie, obite granatowym aksamitnym materiałem. Wyglądało jak typowe pudełeczko na biżuterię. Madge zmarszczyła brwi. Uchyliła wieczko i wtedy jej oczom ukazał się delikatny łańcuszek z serendibitu z wisiorkiem wykonanym z najprawdziwszego klejnotu corusca! Jej oczy rozszerzyły się. Czy to miało oznaczać, że Ren próbuje ją przekupić?! Błyskotkami?!
— Podoba ci się? — spytał mężczyzna.
Zauważyła, że nerwowo zaciskał dłonie, jakby obawiał się tego, co może od niej usłyszeć. Madge chwyciła łańcuszek, przyglądając mu się uważnie. Okrągły wisiorek z lśniącego wszystkimi kolorami tęczy klejnotu dyndał swobodnie na wysokości jej oczu. Czy Ren oszalał?! Uważał, że Ben Solo był dla niej wart tyle, co jakiś wisiorek, choćby nawet najdroższy?! Madge miała ochotę śmiać się i płakać jednocześnie. Ten człowiek, czy co to tam kryło się pod maską, był szalony... Naprawdę szalony... Niewiele myśląc, cisnęła naszyjnikiem w Rena. Łańcuszek uderzył w jego maskę, a następnie upadł na pokład. Kylo cofnął się o krok, podczas gdy Madge gwałtownie poderwała się na równe nogi. Wściekłość dodała jej sił.
— Zabiłeś Bena Solo! — wrzasnęła. — Jedynego człowieka, którego kochałam! I przynosisz mi to?! — Ze wzgardą wskazała na leżący na podłodze naszyjnik. — Gest dobrej woli?! Niech cię szlag!
Pięści Rena to zaciskały się, to znów rozluźniały nerwowo. Czego by nie powiedział, czy nie zrobił, Madge reagowała na to wyłącznie wybuchami dzikiej wściekłości. A przecież nie wyrządził jej nic złego! Zauważył także, że nie tknęła racji żywnościowych. Nawet wody. Jakby pragnęła się zagłodzić... Ze złością chwycił ją za ramię i przyciągnął ku sobie. Nie chciał jej śmierci. Dlaczego nie potrafiła tego zrozumieć?!
— Powiedz mi, na co ty czekasz?! — warknął. — Dlaczego się boisz?! Nie uczyniłem ci żadnej krzywdy...
— Jesteś szalony! — wrzasnęła dziewczyna, starając się wyrwać ramię z jego stalowego uścisku. — Zabiłeś Bena!
— Wyświadczyłem ci przysługę! — syknął Kylo. — Ben Solo pozostawił cię na śmierć, a ja cię ocaliłem! Potrzebujesz mnie, czy tego chcesz, czy nie! Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni! Bo tylko ja potrafię cię zrozumieć!
— Nic o mnie nie wiesz! — zawołała ze złością dziewczyna.
— Wiem — rzucił Kylo — że jesteśmy do siebie podobni!
Madge wydała z siebie nieartykułowany wrzask, ale Ren nadal trzymał ją mocno.
— Dołącz do mnie — rzekł ciszej. — Proszę...
Dziewczyna wrzasnęła, a z jej oczu nagle spłynęły łzy.
— Żebyś zdechł! — zawołała. — W największych męczarniach!
Ren puścił ją.
— Może będziesz miała szczęście... — powiedział, a w jego głosie zabrzmiała dziwna gorycz. — I twoje życzenie się spełni!
Madge odgarnęła do tyłu brudne, pozlepiane w strąki włosy. Jej kombinezon oraz buty także były w opłakanym stanie, brudne i podziurawione, pozostawiając wiele do życzenia. Wtedy też mężczyzna zorientował się, jak niestosowny był jego „prezent". Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała teraz dziewczyna była biżuteria, choćby nawet najdroższa w całej galaktyce. Czując ogarniający go wstyd, Kylo czym prędzej opuścił celę. Kątem oka dostrzegł jeszcze jak Madge ze złością uderza pięścią w ścianę, a następnie zupełnie jakby nagle opuściły ją wszystkie siły, opada na pryczę. Pamiętał, jaka Madge była kiedyś... Pamiętał jej czułość oraz wierność. Wiedział, że nie powinien rozpamiętywać przeszłości, bo przyniesie mu to wyłącznie ból, ale nie potrafił się powstrzymać. Brakowało mu Madge. Jej towarzystwa. Jej ciepła... Ale gdyby nawet mógł cofnąć się w czasie, nie zmieniłby niczego. Były mu pisane wielkie czyny i to przeznaczenie właśnie się spełniało – został Najwyższym Dowódcą i miał pod swoimi rozkazami największą potęgę, jaką od czasów Imperium widziała galaktyka. Ciążyła nad nim ogromna odpowiedzialność, która niosła ze sobą także wiele niebezpieczeństw. Otaczali go nieszczerzy pochlebcy, którzy bez wahania wbiliby mu wibronóż między łopatki, gdyby miało im to przynieść jakiekolwiek korzyści. Najwyższy Dowódca nie mógł jednak tak po prostu się ich pozbyć. Potrzebował ludzi, którzy w innych rejonach galaktyki wypełnialiby jego rozkazy i kierowali w jego imieniu ogromną armią. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że najmniejsze potknięcie będzie kosztowało go życie. Nikt nie okaże mu litości, podobnie jak on nie miał jej dla Snoke'a. I tylko Madge była jedyną osobą, której mógł bezgranicznie zaufać... Może zareagowałaby inaczej, gdyby oddał jej miecz świetlny? Ale wtedy, w jaki sposób uchroniłby ją przed samobójstwem? Nie miał żadnych wątpliwości, że nie próbowałaby uciec, ani go zabić. Zamiast tego wybrałaby najprostszą w jej mniemaniu drogę ku Benowi Solo, nadal nieświadoma, że człowiek, który był nim kiedyś, codziennie błaga ją, aby do niego dołączyła, a ona codziennie i niezmiennie odrzuca go... To, co pozostało jeszcze w jego sercu z Bena Solo nie mogło się z tym pogodzić. Zachowanie dziewczyny sprawiało, że Kylo Ren cierpiał, tym bardziej, im większa była jej nienawiść do niego... Nie powinien mieć w duszy ani krztyny miłosierdzia, bo miłosierdzie oznaczało całkowite odsłonięcie się, słabość... Nie mógł jednak zaprzeczyć, że czuje coś do Madge. Nie był pewien, czy były to równie ogniste uczucia, jakimi niegdyś darzył ją Ben Solo, ale jednego był pewien – nie chciał jej stracić...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top