II. Prom
Prom dowodzenia Kylo Rena, 35 lat po bitwie o Yavin
Kylo Ren zabrał Benni na pokład swego promu typu Upsilon i umieścił ją w przedziale pasażerskim. Kiedy była nieprzytomna, odpiął od jej paska rękojeść miecza świetlnego, a dłonie dziewczyny zakuł w grube kajdany ogłuszające. Miał co do niej pewne plany, więc nie chciał, aby, czy to przypadkiem, czy też celowo, wyrządziła sobie jakąś krzywdę. Odgarnął włosy z jej twarzy, przyglądając jej się przez chwilę. Nie tak wyobrażał sobie ich ponowne spotkanie. W twarzy tej kobiety, bladej i wymizerowanej, na próżno szukał śladów dziewczyny, którą znał kiedyś. Zmieniła się. Ale i on się zmienił. Czyż nie na tym właśnie polegało życie? Na wiecznej zmianie i ewolucji? Bez niej nie byłoby niczego. Ciągle należało odrzucać stare porządki w poszukiwaniu czegoś nowego, lepszego...
Benni.
To nie było prawdziwe imię dziewczyny. Miała na imię Madge. Przed laty razem uczęszczali do Akademii Jedi Luke'a Skywalkera. Jego rodzice odesłali go tam, gdy miał siedem lat. Madge była trzy lata młodsza od niego. Wciąż pamiętał dzień, gdy po raz pierwszy ujrzał ją na Chandrili – małą, przerażoną dziewczynkę. Brudna, w łachmanach, straszliwie cuchnęła rybami. Pochodziła z Föld, niewielkiej, mało znaczącej planety położonej na obrzeżach galaktyki. Nie wiadomo, kim byli jej rodzice. Piraci wieźli ją na Tatooine, aby, jako małą niewolnicę, sprzedać ją Huttom, ale wykazywała dziwne talenty, a oni bali się mieć na statku kogoś, przy kim różne przedmioty lewitują lub znienacka wybuchają, choć ledwie kilka chwil wcześniej funkcjonowały bez zarzutu. Zapragnęli więc sprzedać ją Luke'owi Skywalkerowi, ale źle trafili. Leia Organa odebrała im dziewczynkę i kazała wynosić się z jej domu. Później Luke zabrał Madge do swej nowo utworzonej Akademii, wyczuwając w małej, ubogiej sierocie, drzemiącą w niej Moc. Ren pamiętał, jak jej ogromne, jasne oczy wpatrywały się w niego... Chwyciła dłoń Bena Solo i już jej nie puściła. Dorastali razem. Madge zawsze była obok niego, a jej obecność łagodziła nieco jego tęsknotę za domem oraz poczucie odrzucenia. Była jego najlepszą przyjaciółką, a później...
Kylo Ren przełknął ślinę i odsunął się, ponieważ Madge poruszyła się, jakby zaczęła odzyskiwać przytomność. Łagodne dotąd rysy jej twarzy ściągnęły się. Zmarszczyła brwi, mamrocząc coś niewyraźnie. Po chwili mężczyzna zorientował się, że w kółko powtarzała jedno słowo – Ben...
Nagle jej powieki zatrzepotały i kobieta otworzyła oczy. Ze zdumieniem wodziła wzrokiem wokół siebie, a gdy jej oczy dostrzegły stojącego nad nią Kylo Rena, pobladła wyraźnie. Spróbowała usiąść, lecz wtedy zorientowała się, że dłonie ma spętane za plecami kajdanami ogłuszającymi. Niewiele myśląc, machnęła nogą, aby kopnąć Rena, najwyraźniej wyłącznie po to, aby pokazać mu, iż nie zamierza się poddać i nadal jest zdolna do walki. Kylo bez trudu chwycił ją za kostkę i wykręcił jej stopę, aż krzyknęła z bólu. Nie miała szans, aby się uwolnić. Po co więc prowokowała go? Dlaczego sprawiała sobie dodatkowy ból?
— Uspokój się — powiedział. — To nie stanie ci się nic złego.
— Morderca... — wydyszała Madge, ale przestała się szarpać.
Ren puścił jej stopę, zastanawiając się, czy to możliwe, aby dziewczyna rzeczywiście go nie poznawała? Siedem lat wcześniej pozostawił ją na Tatooine, ale obiecał, że wróci. I tak też uczynił. Czy to możliwe, aby przez tych siedem minionych lat jego obecność w Mocy zmieniła się pod wpływem Ciemnej Strony na tyle, że kobieta, która kiedyś potrafiła na wskroś przejrzeć jego duszę, teraz nie była w stanie go poznać? A może doskonale wiedziała, kim był, i po prostu nie dopuszczała do siebie tak straszliwej myśli? Gdyby zdjął maskę i pokazał jej swą twarz, rozwiałoby to jego wątpliwości, ale postanowił tego nie robić. Jeszcze nie teraz. Chciał wiedzieć, dlaczego zmieniła imię. Dlaczego kazała mówić na siebie Benni? Na Föld, która, pokryta w siedemdziesięciu procentach morzami i oceanami, słynęła głownie z eksportu owoców morza i różnorakich ryb, gdzie nadal dobrze miała się niemal starożytna żegluga morska, panował pewien pradawny zwyczaj, kultywowany już niezwykle rzadko. Niemalże wcale. Polegał on na tym, że kobieta, pragnąc zadeklarować wieczystą miłość do mężczyzny, którego wybrało jej serce, pozbywała się własnej tożsamości, przyjmując jego imię, do którego dodawało się końcówkę „ni", oznaczającą kobietę. Była to mocna i jednoznaczna deklaracja miłości i przywiązania, których nic nie będzie w stanie zerwać, ani zniszczyć. Benni... Madge nie wychowała się na Föld. Dlaczego więc podążyła za tą tradycją?
— Na co się gapisz? — usłyszał nagle głos dziewczyny, zimny niczym lód z najgłębszego jądra komety. — Dlaczego od razu mnie nie zabijesz? Wymordowałeś wszystkich Jedi. Z tego słyniesz. Po co więc jeszcze trzymasz mnie przy życiu? Masz mój miecz świetlny. Znalazłeś mnie na Tatooine. Dokończ więc swego dzieła!
Ren cofnął się o kilka kroków i przykucnął pod przeciwległą ścianą. Madge z trudem uniosła się do pozycji siedzącej na koi, na której wcześniej ją ułożył. Ciężko oparła się plecami o ścianę.
— Nie chcę cię zabijać — odparł Ren. — Nie po to zabrałem cię z Mos Espy.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Spędziła na Tatooine siedem długich lat, czekając na powrót Bena. Wywiózł ją tam, zabrał z Akademii Jedi mistrza Skywalkera, twierdząc, że w Akademii nie będzie bezpieczna, że grozi jej tam ogromne niebezpieczeństwo. Solo od samego początku był najważniejszą osobą w jej życiu. Porzucił ją w Mos Espie, ale kazał tam na siebie czekać. Obiecał, że wróci. Ale nie dotrzymał słowa. Nie wrócił. Zamiast niego pojawił się Kylo Re, krwiożerczy przywódca Najwyższego Porządku. Zamaskowany potwór. Zabił Bena, ale ją oszczędził. Dlaczego...?
— Czego ode mnie chcesz? — spytała, czując, że nagle zaschło jej w gardle. Ze zdumieniem zauważyła, że jej mintra, instrument, który towarzyszył jej na wygnaniu, stoi nieopodal, oparty o ścianę.
— Chcę, żebyś do mnie dołączyła — odparł Kylo Ren, przechylając głowę lekko na bok.
Madge zamrugała. Miała teraz okazję lepiej mu się przyjrzeć. Był wysoki, wyższy od niej. Przypomniała sobie, że w kantynie, gdy stanęła obok niego, sięgała mu zaledwie do ramienia. Strój mężczyzny składał się z czarnego kaftana i spodni, a z jego ramion zwieszała się długa, czarna peleryna. Maska, którą miał na twarzy, została dokładnie wypolerowana, ale wyglądała... Dziwnie. Wizjer otaczały srebrne pasy, ale oprócz nich pokrywała ją cała siatka pęknięć. W tych miejscach poszczególne kawałki łączyło czerwone szczeliwo. Czerwone, niczym krew...
— Nigdy się do ciebie nie przyłączę! — zawołała. — Rozumiesz, bestio?! Nigdy!
Ren wydał z siebie cichy odgłos, który mógł być równie dobrze westchnieniem, co śmiechem. Wbudowany w maskę wokoder tak mocno zniekształcał jego głos, że trudno było stwierdzić, co kryje się pod nią – człowiek, czy może istota jakiejś innej rasy? Podobnie było, gdy Madge spróbowała sięgnąć w Moc, aby go wybadać – odbiła się od ściany ciemności tak głębokiej i gęstej, iż w żaden sposób nie była zdolna przebić się przez nią, aby ujrzeć, co tkwi pod tą straszliwą skorupą...
— Dlaczego? — spytał nagle Ren.
Swym pytaniem całkowicie zbił dziewczynę z pantałyku.
— Co dlaczego? — powtórzyła.
— Dlaczego nie przyłączysz się do mnie? — powiedział Kylo. — Dostaniesz wszystko, czego zapragniesz, wszelkie możliwe wygody, i nie tylko... Dam ci armię. Potęgę. Władzę — kusił.
Madge poczuła, że na jej policzki wystąpił głęboki rumieniec.
— Pierdolę twoją potęgę i władzę! — wrzasnęła. — Oddaj mi Bena, to wtedy się zastanowię!
— Ben Solo był słaby i głupi — warknął Ren, zaciskając dłonie w pięści. — Dlatego został unicestwiony!
— Nie masz o nim żadnego pojęcia! — zaprotestowała dziewczyna.
— Ben Solo był nikim — dodał Najwyższy Dowódca. — Był jedynie produktem swojej matki!
— Produktem?! — wykrzyknęła Madge, szarpnąwszy się gwałtownie w swych więzach. — Ben był najlepszym człowiekiem, jakiego znałam! Ty... Nigdy tego nie zrozumiesz!
— Czyżby? — rzucił Ren. — Więc może mi o tym opowiesz?
Dziewczynie dobrą chwilę zajęło zorientowanie się, że jej rozmówca nie kpi, że mówi jak najbardziej poważnie. A ona w gruncie rzeczy nie miała już niczego do stracenia. Nie dołączy do Rena, więc prędzej czy później on i tak ją zabije. A skoro Ben był martwy, nie miała już nikogo, kto mógłby jej żałować. Natomiast mówiąc o Benie, choć przez krótką chwilę mogłaby poczuć, że Solo znów jest przy niej, tak, jak dawniej... Co prawda, nie wyczuła samego momentu odejścia Bena, ale nie miała podstaw, aby nie wierzyć Renowi. W końcu, to on był odpowiedzialny za zniszczenie Akademii Jedi. Pojawił się dosłownie znikąd i wymordował wszystkich, których Luke Skywalker wziął pod swoje skrzydła. Nie miał żadnego powodu, aby oszczędzić Bena. I choć ona wciąż żyła, żałowała teraz, że nie została w Akademii. Zginęłaby u boku Bena, tak jak powinna była. Zamiast tego, przez długie lata tkwiła na najbardziej niegościnnej planecie w galaktyce, bez domu, bez grosza przy duszy... Noce spędzała w kantynie Toofo, który czasem litował się nad nią, gdy akurat miał po temu nastrój, lub w kajutach statków, do których włamywała się, wykorzystując swe umiejętności Jedi. Potrzebne jej kredyty zdobywała oszukując w sabaka lub pazaaka. Nigdy jednak nie ośmieliła się opuścić Tatooine. Bała się, że wtedy już nigdy nie ujrzałaby Bena. Toofo powtarzał jej, że jest głupia i naiwna, że mężczyzna, który ją porzucił, już nigdy nie wróci, a ona powinna zabierać się z Tatooine, póki jest jeszcze młoda i zgrabna. Z jej figurą mogłaby trochę zarobić jako tancerka. Ale Madge nie słuchała. Tęskniła i wciąż czekała na Bena, wspominając ostatni raz, gdy go widziała, ostatni uścisk jego ramion, ostatni szybki pocałunek, który złożył na jej ustach, nim zniknął z jej życia. Już na zawsze. Pamiętała go jako zaledwie dwudziestotrzyletniego młodzieńca o czarnych jak noc włosach, które łagodnymi falami opadały mu na kark. Jego oczy były ciemne, głęboko brązowe, okalane długimi rzęsami. Uwielbiała wplatać dłonie w jego loki. Uwielbiała, gdy spoglądał na nią. Usta Bena rozciągały się wtedy w lekkim uśmiechu, przeznaczonym specjalnie dla niej. Poczuła, że łzy napływają jej do oczu, ale zamrugała szybko, starając się ich pozbyć.
— Ja i Ben... — wykrztusiła, spuszczając wzrok. — Wychowywaliśmy się razem... Kochałam go! I nadal kocham... — Pociągnęła nosem. — Zawsze był przy mnie... Był jedynym człowiekiem, z którym pragnęłam iść przez życie...
Głowa opadła jej na pierś i ciałem dziewczyny wstrząsnął szloch. Ren wstał. Wyciągnął dłoń w jej stronę, jakby pragnął jej dotknąć, ale natychmiast cofnął rękę. Jego serce zabiło mocniej. Jednym gestem mógłby zakończyć cierpienie Madge. Mógłby zdjąć maskę i pozwolić, aby ujrzała twarz, za której widokiem tak bardzo tęskniła... Jak jednak zareagowałaby na ten widok? Sądził, że w ten sposób tylko pogorszyłby sprawę. Uważał bowiem, że Madge wolałaby, aby Ben Solo rzeczywiście był martwy, niż żeby przeszedł na Ciemną Stronę Mocy, stając się Kylo Renem...
— Zawsze był przy tobie? — spytał. — Przecież porzucił cię na Tatooine!
— Pragnął mnie jedynie chronić! — zaprotestowała dziewczyna. — Ale teraz już wiem, że nigdy nie powinnam była mu na to pozwolić...
Głos załamał jej się, więc zamilkła. Trzęsła się na całym ciele, a po jej policzkach spływały łzy. Ren zsunął z ramion swą pelerynę. Zbliżył się do dziewczyny i szczelnie otulił ją ciemnym materiałem.
— Zimno ci — bardziej stwierdził, niż zapytał.
Nie mógł się powstrzymać – wyciągnął dłoń, wsuwając kosmyk ciemnych włosów za ucho Madge. Drgnęła i natychmiast odwróciła głowę.
— Nie dotykaj mnie!
Kylo cofnął rękę.
— Wiesz, dlaczego Ben Solo błagał, abym go nie zabijał?
Usta dziewczyny zacisnęły się w wąską, bladą linię.
— Chciał po ciebie wrócić. Mówił mi o tobie. O silnej, młodej kobiecie, którą kochał ponad własne życie. Jedynej, której ufał. Jedynej, która była mu bezgranicznie oddana. Mówił o swojej drogiej Madge. Ale był zbyt słaby, żeby ją chronić. Jednak ja nie jestem tak słaby, jak on.
— I co?! — warknęła Madge. — Chcesz mnie „chronić"?! Ty?! Przed kim?! Mordowałeś Jedi, a ostatnią z nich chcesz „chronić"?! Zachowasz mnie sobie na pamiątkę, jak jakieś rzadkie zwierzę?!
— Wybacz, że rozwieję twoje złudzenia, ale nie jesteś ostatnią Jedi — odparł Kylo Ren, siląc się na spokój. — Przyłącz się do mnie. Zastanów się nad moją propozycją. Będziesz miała na to trochę czasu.
Madge wrzasnęła ze złością. Ren spoglądał na nią jeszcze przez moment, jak szarpała się i płakała ze złości i rozpaczy, miotając na wąskiej koi. Po chwili odwrócił się na pięcie i wyszedł z kabiny. Za kilka minut prom powinien wylądować. A on musiał poważnie zastanowić się, co zrobić z Madge. Jak sprawić, aby przestała czuć do niego, do Kylo Rena, wyłącznie nienawiść? Ostatnio sprawy zaczęły przybierać dla niego mocno niekorzystny obrót. Minął rok, odkąd ogłosił się Najwyższym Dowódcą, ale nadal nie wszystkim w szeregach Najwyższego Porządku podobała się ta nominacja. W dodatku, partyzanckie ataki Ruchu Oporu skutecznie podkopywały pozycję Najwyższego Porządku na arenie międzyplanetarnej. Kylo wiedział, że jego właśni ludzie knują przeciwko niemu. Nie mógł ufać nawet rycerzom Ren. Desperacko potrzebował kogoś, kto będzie stał po jego stronie, bez względu na wszystko, co mogłoby się wydarzyć. Potrzebował Madge...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top