I. Tatooine

Tatooine, 35 lat po bitwie o Yavin

Na pustyni, ledwo kilka metrów od ostatnich zabudowań Mos Espy, bezszelestnie wylądował okręt o sylwetce przypominającej drapieżnego ptaka. Zatrzymał się na przyporach lądowniczych, a rampa przedziału pasażerskiego zaczęła się powoli opuszczać. Gdy zetknęła się z nagrzanym przez słońca piaskiem, w ciemność nocy wkroczyła odziana na czarno postać, która samym swym widokiem wzbudzała lęk w istotach zamieszkujących galaktykę. Był to bowiem wielki i potężny Kylo Ren, nowy przywódca Najwyższego Porządku oraz niesławny Zabójca Jedi. Jego pojawienie się nigdy nie zwiastowało niczego dobrego. W sercach niewinnych mieszkańców galaktyki budził strach oraz grozę, spowodowane kirem ciemności, który wlókł za sobą, dokądkolwiek by się nie udał. Krążyły plotki, że przez lata poszukiwał Luke'a Skywalkera. Tylko po to, aby, jako ostatniemu Jedi, zadać mu śmierć w najbardziej okrutny, straszliwy i bolesny sposób. Nikt jednak nie był pewien, czy jego misja powiodła się, czy nie. Niektórzy twierdzili, że Luke był martwy już od dawna, inni natomiast, że nic mu nie jest i od lat wygrzewa się na jakiejś ciepłej planetce, w głębokim poważaniu mając losy galaktyki. Jeszcze inni natomiast byli pewni, że starego mistrza Jedi odnalazła Rey, dziewczyna z Ruchu Oporu, i uczyła się pod jego okiem, a później skłoniła go, aby wraz z nią powrócił z ukrycia i dołączył do rebeliantów. Byli bowiem tacy, którzy nigdy nie przestali w niego wierzyć, a w tak mrocznych czasach galaktyka potrzebowała legendy. Czegoś, lub kogoś, kto da im wiarę, że można pokonać zło. Złem tym był oczywiście Kylo Ren oraz kolejny krwawy reżim, który ustanawiał w galaktyce, dzień po dniu zajmując kolejne planety. Nikt tak naprawdę nie wiedział, kim był ten człowiek, ani jak wyglądał. Jego prawdziwa tożsamość była pilnie strzeżoną tajemnicą nawet w szeregach Najwyższego Porządku. Nazywano go potworem i mordercą. Największym od czasów Dartha Vadera. Ile ofiar mógł mieć na sumieniu? Podejrzewano, że tysiące, jeśli nie miliony. Nawet stojąc na piaszczystej powierzchni Tatooine, oświetlony przez światło padające z reflektorów jego promu dowodzenia, wyglądał, jakby rozpoczynał polowanie. Poszukiwanie kolejnej, niewinnej ofiary. Tropił, niczym koreliański ogar. Po chwili ze środka statku wybiegło kilku szturmowców z bronią w ręku, dołączając do niego. Stanęli na baczność, wyczekując rozkazów od swego wodza. Najwyższy Dowódca uniósł dłoń, dając im znać, że mają iść za nim i pewnym krokiem ruszył przed siebie. U jego pasa tkwiła rękojeść miecza świetlnego, a ciemna peleryna zwieszająca się z jego ramion, powiewała za nim niczym ogromne, czarne skrzydła. Wieść o przybyciu na Tatooine Najwyższego Porządku rozeszła się po Mos Espie niemal z prędkością światła. Spokojniejsi mieszkańcy miasta, jak i ci na tyle trzeźwi, iż byli jeszcze w stanie utrzymać się na nogach, umykali do domów, chcąc uniknąć kłopotów. W kantynach oraz na ulicach pozostali już jedynie ci zbyt odurzeni alkoholem lub przyprawą, aby się ruszać, a także ci, którzy nie mieli już niczego do stracenia i nawet własne życie nie znaczyło dla nich zbyt wiele. Kobietę, której poszukiwał Kylo Ren, można było zaliczyć do obu kategorii. Droidy szpiegowskie, które rozesłał w różne zakątki galaktyki, przekazały mu informację, że Jedi w dalszym ciągu przebywała na Tatooine, a teraz, gdy sam znalazł się na tej planecie, odnalazł ją bez trudu, podążając za śladem jej obecności w Mocy. Nie sprawiała wrażenia, że się ukrywa. Raczej kusiła, aby przybyć i znaleźć ją. Jak na byłą Jedi, nie było to zbyt rozsądne. W końcu, Kylo Ren, Zabójca Jedi, nie zyskał swego przydomka za nic...

Odnalazł ją w śmierdzącej, obskurnej kantynie tuż przy porcie kosmicznym. Kiedy wmaszerował do środka na czele szturmowców, w kantynie, jak nożem uciął, ustały wszelkie rozmowy. Oczy wszystkich zwróciły się ku niemu. Cześć istot sięgnęła po broń, ale nikt nie odważył się wystrzelić. Jeszcze. Rena interesowała jednak wyłącznie kobieta siedząca samotnie przy stoliku w jednym z najciemniejszych kątów pomieszczenia. Długie, ciemne włosy związane miała w kucyk, a na oczy opadała jej krzywo ścięta grzywka. Miała na sobie zniszczony i poplamiony kombinezon lotniczy oraz stare, dziurawe buty. Nogi wyciągnęła na stoliku, który był pusty, nie licząc jednej, napełnionej do połowy butelki najtańszego lumu. Rzępoliła na instrumencie, składającym się z długiego gryfu, trzech strun oraz okrągłego pudła rezonansowego. Jednak, kiedy zobaczyła Rena, odłożyła instrument na ziemię, opierając go o krzesło, na którym siedziała. Ramiona splotła na piersi, obserwując Kylo spod zmarszczonych brwi. Mężczyzna nie wyczuwał od niej strachu, a jej spojrzenie określiłby jako wyzywające. Wypity alkohol, krążący w jej żyłach, dodał jej na tyle odwagi i animuszu, że nawet nie starała się ukryć rękojeści miecza świetlnego, która tkwiła przypięta do jej pasa. Kylo Ren zbliżył się do niej niespiesznie, a stali bywalcy kantyny rozstępowali się przed nim niczym żywa fala. Dziewczyna natomiast ani na sekundę nie spuściła z niego wzroku swych zimnych, błękitnych oczu. Ren zatrzymał się tuż przy jej stoliku. Przez moment w całkowitej ciszy spoglądał na nią z góry.

— Pójdziesz ze mną — oświadczył w końcu.

Dziewczyna parsknęła. Chwyciła butelkę lumu i wypiła kilka potężnych łyków.

— W twoich snach — warknęła, ocierając usta grzbietem dłoni. Butelkę odstawiła na krzywy, chwiejący się stolik.

W kantynie rozległ się pomruk zdumienia. Ren przez moment jeszcze przyglądał się tej pełnej bezczelności dziewczynie, czując jak jego dłonie zaciskają się w pięści. Jak śmiała zwracać się do niego w ten sposób?! Czy nie wiedziała, kim jest?! A może właśnie wiedziała? I stąd kipiąca w niej złość? Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę baru. Położył na kontuarze dłoń ukrytą w czarnej rękawicy. Barman, przerażony Rodianin o żółtawym odcieniu skóry, trząsł się niczym galareta, a jego oczy zrobiły się okrągłe niczym spodki.

— Ale — zażądał Kylo Ren.

Rodianin drgnął. Jego dłonie tak się trzęsły, że zanim postawił przed Najwyższym Dowódcą kufel złocistego piwa, stłukł dwie szklanki. Ren, nie zdejmując maski, sięgnął po podany alkohol i wtedy usłyszał za plecami ciche kroki. Nie odwrócił się. Nie musiał. Po krótkiej chwili o blat, tuż obok niego, oparła się dziewczyna, z którą wcześniej rozmawiał.

— Wynoś się stąd — powiedziała. — Nikt nie chce tutaj ani ciebie, ani twoich pachołków!

— Pójdziesz ze mną — powtórzył Ren.

Szczęki dziewczyny zacisnęły się.

— Po moim trupie! — syknęła.

Rodniański barman głośno wciągnął powietrze.

— Benni, nie mów tak! — wykrztusił z przerażeniem. — Wracaj do stolika, przyniosę ci coś mocniejszego! Panie — zwrócił się do Rena, zginając się w niskich ukłonach — proszę jej nie słuchać! Benni nie wie, co mówi, a to musi być jakaś pomyłka... Ona nic nie zrobiła...

— Benni? — powtórzył Kylo z lekkim zdumieniem.

Dziewczyna pobladła śmiertelnie. Rzuciła się do przodu, chwytając barmana za poły koszuli.

— Nie chcę niczego mocniejszego, Toofo! — warknęła. — I nie musisz mnie bronić! Dam sobie radę!

Wyraz twarzy Toofo złagodniał.

— Benni, proszę... — rzekł cicho. — Czy ty zdajesz sobie sprawę, kto to jest?

Benni puściła Rodianina. Obrzuciła Rena pełnym pogardy spojrzeniem.

— Wiem, kto to — powiedziała, splatając ramiona na piersi. — Potwór i morderca Jedi! — Spojrzała prosto w wizjer maski Rena, za którym, jak podejrzewała, kryją się jego oczy. — Nigdzie się stąd nie ruszę — oświadczyła z mocą, opierając dłoń na rękojeści swego miecza świetlnego. — Czekam na kogoś.

Kylo odwrócił głowę, wpatrując się w kufel z zimnym piwem. Po jednej ze ścianek naczynia spływała gęsta, biała piana.

— Na kogo? — spytał.

Dziewczyna pokręciła głową. Grzywka opadła jej na oczy. Ren wyczuł nagle promieniujące od niej fale smutku.

— Na Bena Solo! — odrzekła. Głos zadrżał jej odrobinę. — Kazał mi tutaj czekać na siebie, więc czekam!

Ren machinalnie skinął głową.

— Ben Solo — powtórzył. — Pamiętam go. Przyjmij do wiadomości, że on już się tutaj nie zjawi. Zdechł jak tchórz, jęcząc, abym darował mu życie!

Kącik ust Benni drgnął. Jej oczy zabłysły szkliście.

— Ty sukinsynu... — warknęła ochrypłym głosem.

W mgnieniu oka chwyciła kufel z piwem, stojący przed Renem i uniosła go do góry. W następnej sekundzie z całych sił trzasnęła go naczyniem w głowę. Cios był tak silny, że mężczyzna zachwiał się na nogach, a kufel rozbił się w drobny mak w zderzeniu z jego maską, ochlapując Rena piwem. Szturmowcy, do tej pory w milczeniu stojący bez ruchu, wznieśli broń do strzału. Kylo jednak wyciągnął dłoń w ich stronę, nakazując im spokój. Otrząsnął się i złapał dziewczynę za szyję, ściskając mocno. Uniósł ją kilka centymetrów nad podłogę, a Benni bezskutecznie usiłowała walczyć i próbowała rozewrzeć jego palce, aby się uwolnić. Ren zaciskał dłoń na szyi dziewczyny, aż jej oczy rozszerzyły się, a twarz pokryła szkarłatem. Bez powodzenia starała się złapać oddech, ale gdy zaczęła tracić przytomność, Kylo puścił ją. Upadła na kolana, podpierając się na wyciągniętych, drżących dłoniach. Po jej policzkach spływały łzy, gdy wielkimi haustami wciągała powietrze do płuc.

— Ty... sukinsynu... — wydyszała. Jej dłonie zacisnęły się w pięści.

Ren bez słowa wziął karabin blasterowy od stojącego najbliżej szturmowca. Przestawił go na ogłuszanie i wycelował prosto w twarz Benni. Dziewczyna spojrzała mu śmiało w oczy. Nie bała się śmierci.

— Nienawidzę cię... — syknęła.

Mężczyzna pociągnął za spust. Pojedyncza, błękitna wiązka trafiła w ciało Benni, pozbawiając ją przytomności. Bezwładnie osunęła się na podłogę. Nikt nie zareagował. Ren pochylił się i z niezwykłą jak na niego delikatnością, uniósł dziewczynę w ramionach.

— Zabierz jej instrument — rzucił do stojącego najbliżej żołnierza.

Odziany w biały pancerz szturmowiec czym prędzej ruszył wykonać rozkaz swego dowódcy. Kylo natomiast, z nieprzytomną dziewczyną w ramionach, ruszył ku wyjściu z kantyny.

— Sir — odezwał się nagle dowódca oddziału szturmowców. — A co z nimi? — Wskazał kciukiem za siebie, na salę pełną gości kantyny.

Ren szybko przesunął wzrokiem po twarzach zapijaczonej klienteli.

— Zostawcie ich — rozkazał. — Mam to, po co przybyłem. A wy — zwrócił się bezpośrednio do drobnych złodziejaszków, przemytników oraz pijaczków, zgromadzonych w pomieszczeniu — bawcie się dalej.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł, znikając w ciemnościach nocy i unosząc ze sobą dziewczynę. Szturmowcy natychmiast podążyli za nim. Kiedy Najwyższy Porządek opuścił kantynę minęło jeszcze kilka chwil i wszystko wróciło do normy. Muzyka znów zagrała. Polał się alkohol. Tylko Toofo rzucał ukradkiem pełne żalu spojrzenia w stronę stolika, który zawsze zajmowała Benni. Będzie mu brakowało tej nieco szalonej, ale w gruncie rzeczy dobrej dziewczyny...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top