Rozdział X

Gdy Jacen przybył do Akademii Jedi, Marę zdziwiło, że Maleen nie ma razem z nim. Kiedy spytała o nieobecność dziewczyny, Solo wyjaśnił, siląc się na lekki ton, że musiała ona coś załatwić, choć nie wyjaśniła mu, co konkretnie. Mistrzynię Jedi zaniepokoiły jego słowa. Wezwała do siebie także siostrę Jacena, Jainę, i postanowiła zabrać ich do Luke'a, aby jej mąż wyjaśnił obojgu, co tak naprawdę dręczyło Maleen. Luke na początku wahał się. Był Wielkim Mistrzem Zakonu Jedi. Maleen zaufała mu i powierzyła swą tajemnicę. Bez wiedzy ani zgody dziewczyny, nie powinien jej nikomu zdradzać. Ale ponieważ Maleen znikła i nikt nie wiedział, dokąd mogła się udać, opowiedział swemu siostrzeńcowi oraz siostrzenicy, co dziewczyna oglądała w swych snach. Trudno było nawet opisać zdumienie, które ogarnęło Jainę i Jacena. Oboje spoglądali na siebie nawzajem przez moment, mrugając nieprzytomnie. Wreszcie Jaina zaczęła zapewniać brata, że nigdy nie podniosłaby na niego ręki, bez względu na to, co by się działo, a on zaczął zapewniać siostrę, że przecież nigdy nie przeszedłby na Ciemną Stronę Mocy... Nie rozumiał, dlaczego Moc podsuwała Maleen tak okrutne wizje, ale teraz przynajmniej wiedział już, dlaczego była tak rozbita i zrozpaczona, dlaczego widział w jej oczach tak ogromny strach, gdy spoglądała na niego, i dlaczego każdą chwilę spędzoną w jego towarzystwie traktowała jak najcenniejszy dar... A teraz Maleen zniknęła, a on nie miał pojęcia, co mogło przyjść jej do głowy. Dlaczego o niczym mu nie powiedziała? Dlaczego dręczyła się tymi wizjami samotnie? Razem z pewnością znaleźliby jakiś sposób, aby jej pomóc, sprawić, że wizje wreszcie przestaną ją nawiedzać...

— Jacen, Maleen wzięła twój myśliwiec — zauważyła przytomnie Jaina. Pytania i wyjaśnienia najlepiej zostawić na później. Teraz priorytetem było odnalezienie dziewczyny. — Czy on ma lokalizator? Tak najłatwiej byłoby ją znaleźć...

Jacen z rozpaczą pokręcił głową. Cała krew spłynęła z jego twarzy.

— Został wymontowany — odrzekł. — Nie przeze mnie, więc pewnie to robota Maleen.

— No tak — mruknęła Jaina. — To logiczne, skoro nie chciała, abyś wiedział, dokąd się udała. Pewnie obawiała się, że będziesz próbował ją śledzić...

— Może była ostatnio w Akademii? — zasugerowała Mara. — Sprawdź — poleciła mężowi.

Luke Skywalker skinął głową, wpisując odpowiednie polecenie do swojego datapadu. Przesunął wzrokiem po informacjach pojawiających się na ekranie i nagle z niepokojem zmarszczył czoło.

— Dziwne — rzekł. — Maleen zabrała dziś ze zbrojowni dwa tuziny detonatorów o największej mocy...

Oczy Mary rozszerzyły się.

— Co?

Jaina poderwała się na równe nogi.

— Na jaką cholerę jej tyle detonatorów?! — Posłała bratu palące spojrzenie. Twarz Jacena pokryła się jeszcze większą bladością, sprawiając, że jego skóra wyglądała niemal na przezroczystą.

— Na mnie nie patrz — wykrztusił. — Wiem tyle, co ty... Chociaż, taka ilość detonatorów byłaby w stanie wysadzić w powietrze jakiegoś satelitę...

Mara drgnęła.

— Co powiedziałeś?

Jacen zamrugał ze zdumienia.

— Że wiem tyle samo, co wy... Maleen o niczym mi nie mówiła...

— Nie, nie — odparła szybko kobieta. — To drugie!

Młody Solo niepewnie zerknął na swą siostrę, a następnie na wuja. Luke wzruszył ramionami. Mara nadal spoglądała na niego gorączkowo, więc Jacen w końcu zwrócił wzrok także na nią.

— Powiedziałem, że dwa tuziny detonatorów o największej mocy mogłyby wysadzić w powietrze niewielkiego satelitę... — powtórzył, a Jaina zauważyła, że głos nieco mu zadrżał.

Mistrzyni Jade-Skywalker poczuła, że ugięły się pod nią kolana. Przeczesała włosy palcami, obrzuciwszy Jacena, Jainę i Luke'a niespokojnym spojrzeniem. Satelita, ładunki wybuchowe... Teraz wszystko stało się dla niej jasne.

— Wiem, dokąd poleciała Maleen — oświadczyła.

— Wiesz...? — wykrztusił Solo.

— Tak myślę... — odrzekła kobieta. — Poleciała na Bimmiel.

Jacen zmarszczył brwi.

— To bez sensu — powiedział, kręcąc głową. — Chodzi ci o tę asteroidę, która znajduje się w systemie Bimmiel? Tę, którą ja i Maleen sprawdzaliśmy jakiś czas temu?

Mara prędko skinęła głową.

— Wiem, że niczego tam nie znalazłeś — odrzekła. — Ale kiedy Maleen zaczęła mieć koszmary i opowiedziała mi o nich, doszłyśmy do wniosku, że wasza wyprawa na Bimmiel może mieć z tym coś wspólnego. Poleciałam tam z nią ponownie, kilka dni temu. Także niczego nie znalazłam, ale zostałam trafiona strzałką ze środkiem usypiającym z jednej z tamtejszych pułapek. Przez pewien czas byłam nieprzytomna... Myślę, że Maleen mogła wtedy znaleźć na tej asteroidzie coś, co przeraziło ją tak bardzo, że postanowiła całkowicie zniszczyć to miejsce...

— To ma sens... — stwierdził Jacen. — Ale dlaczego ani ty, ani ja na nic nie natrafiliśmy? Dlaczego akurat Maleen?

— Nie wiem, Jacenie — odrzekła Mara. — Jeśli coś rzeczywiście jest na tej asteroidzie, może po prostu postanowiło pokazać się akurat jej?

Solo przetarł twarz dłonią. Jak bardzo Maleen musiała cierpieć, przerażona swymi wizjami i zapewne dręczona tym, co znalazła na Bimmielu... Nigdy nie powinni byli tam lecieć...

— Maro, lećmy tam — powiedział. — Raz jeszcze sprawdźmy tę asteroidę.

— Jasne, młody — zgodziła się kobieta.

W następnej chwili Jacen odwrócił się w stronę swej siostry oraz wuja.

— Wy moglibyście zaczekać tutaj i dać nam znać, gdyby Maleen wróciła do mieszkania, lub gdyby ktoś spotkał ją w Akademii — zaproponował.

Luke poważnie skinął głową.

— Oczywiście, Jacenie.

Solo ponownie odwrócił się ku Marze.

— Lećmy, ciociu — stwierdził. — Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej.

Oboje ruszyli ku wyjściu, ale nagle zatrzymał ich jeszcze głos mistrza Skywalkera.

— Jacenie — mówił mężczyzna. — Maro... Niech Moc będzie z wami...

Młody Solo skinął wujowi głową, a Mara wymieniła z mężem pełne czułości spojrzenie. Oparła dłoń na rękojeści miecza świetlnego, po czym razem z Jacenem opuściła pomieszczenie. Oboje czym prędzej udali się na lądowisko przy Akademii, gdzie mistrzyni Jade-Skywalker pozostawiła swój statek, „Cień Jade". Nie rozmawiali wiele. Mara zajęła miejsce kapitana, a Jacen opadł na fotel drugiego pilota, starając się uzbroić w cierpliwość, choć nie przychodziło mu to łatwo. Co, jeśli Maleen groziło niebezpieczeństwo, a on przeoczył jakiś istotny szczegół, od którego mogło teraz zależeć jej życie? Gdyby dziewczynie coś się stało, nigdy by sobie tego nie wybaczył... Żałował teraz, że tak mocno naciskał na nią, aby mieli dziecko. Może właśnie dlatego Maleen odsunęła się od niego i przestała mu ufać? Cokolwiek się z nią działo, pewnie bała się, że by jej nie uwierzył, lub zbagatelizował jej obawy... W końcu postanowił sięgnąć ku niej w Mocy. Ku zdumieniu Jacena, im bardziej statek zbliżał się ku Bimmielowi, tym silniej wyczuwał on obecność Maleen. Zmarszczył brwi.

— Miałaś rację — powiedział, zwracając się do ciotki. — Maleen tam jest. Czuję jej obecność...

Mara westchnęła cicho.

— Tego się obawiałam... — mruknęła. — Co ona tam znalazła? Dlaczego nie zaufała nikomu z nas?

Jacen parsknął. Poczuł, że nagle ogarnia go złość.

— A dlaczego ani ty, ani Luke nie powiedzieliście mi, co ją dręczy, choć wiedzieliście to od samego początku? — spytał. — Dlaczego trzymaliście mnie z dala od tej sprawy? Mnie także nie zaufaliście... — dodał z goryczą.

— Jacen, to nie o to chodzi... — tłumaczyła się Mara. — Maleen zadecydowała, aby o niczym ci nie mówić, nie my. Ani ja, ani Luke nie chcieliśmy stawać pomiędzy wami...

Jacen mruknął coś niewyraźnie, ale nie odpowiedział. Mara widziała, że oparł dłoń na rękojeści swego miecza świetlnego, niespokojnie przebierając po niej palcami. Wyglądał, jakby bardzo pragnął użyć swej broni i po chwili kobieta zrozumiała dlaczego. Wyczuła bowiem to samo, co on – Maleen groziło ogromne niebezpieczeństwo... Wyciągnęła dłoń, pocieszająco ściskając rękę Jacena.

— Znajdziemy ją — zapewniła, uśmiechając się pokrzepiająco. — Wszystko będzie dobrze...

Solo machinalnie skinął głową, wpatrując się w przestrzeń widoczną za przednim iluminatorem statku. Przez resztę podróży nie odezwał się nawet słowem. Za to Mara wyczuwała, że z każdą chwilą coraz bardziej się denerwował. Kiedy natomiast wreszcie znaleźli się w pobliżu asteroidy krążącej w systemie Bimmiel, zanim jeszcze mistrzyni Jedi zdążyła posadzić „Cień Jade" na jej powierzchni, Solo gwałtownie poderwał się na równe nogi. Z oddali zauważył pozostawiony na skalnej bryle myśliwiec StealthX.

— Maleen... — wykrztusił.

Sięgnął w Moc i oprócz obecności dziewczyny wyczuł także ogromną ciemność, której źródło obecne było właśnie na asteroidzie. Głośno wciągnął powietrze. Jak mógł nie wyczuć tego wcześniej? Co sprawiło, że był tak ślepy? A może Mara miała rację? Może ta ciemność, czymkolwiek była, polowała na Maleen, a teraz, gdy dziewczyna wpadła już w jej sidła, przestała czuć potrzebę ukrywania się?

Gdy statek Mary wylądował, Jacen czym prędzej wciągnął na siebie skafander próżniowy, i wybiegł na zewnątrz, nawet nie czekając na ciotkę. Minął swój własny myśliwiec, kierując swe kroki od razu ku wejściu do podziemnej bazy. Maleen, myślał. Wszystko będzie dobrze... Idę do ciebie... Przemierzał wyryte w skale korytarze, pozwalając, aby prowadziła go Moc. Zaryzykował zdjęcie ciężkiego hełmu i przekonał się, że w bazie działają systemy podtrzymywania życia – sztuczna grawitacja oraz system pozwalający oddychać. Za plecami słyszał szybkie kroki. Mara biegła, aby go dogonić, podczas gdy Jacen coraz bardziej przyspieszał, wyczuwając z każdym krokiem, że Maleen jest coraz bliżej. Czuł jej ból... Jakby dziewczyna była ranna. A nagle... W jego uszach rozległ się jej krzyk. Jacen poczuł, że cała krew nagle odpłynęła mu z twarzy.

— Maleen! — wrzasnął.

Nie nadeszła żadna odpowiedź, ale nie musiała. Solo znalazł się bowiem przy włazie prowadzącym do jakiegoś pomieszczenia. Mężczyzna mógłby przysiąc, że gdy po raz pierwszy sprawdzał korytarze tej asteroidy, nie było go tam. Durastalowy właz rozsunął się przed nim. Jacen czuł teraz obecność Maleen wyjątkowo wyraźnie. Wiedział także, że źródło ciemność również znajduje się za durastalowym włazem. Odpiął od pasa miecz świetlny, aktywując go. Zielona klinga zalśniła jasnym, ciepłym blaskiem. Wpadł do pomieszczenia i niemal natychmiast zatrzymał się w pół kroku, gdy pod jego stopami świsnęła jasna błyskawica. Oczy mężczyzny rozszerzyły się.

— Jacen! — usłyszał krzyk Maleen.

Uniósł głowę i wtedy, kilka metrów przed sobą, ujrzał dziewczynę. Ubranie wisiało na niej w strzępach a przez połowę twarzy biegła nierówna, przypalona szrama. W dodatku, Maleen nie miała prawej ręki. Została ona odcięta tuż poniżej łokcia i leżała kawałek dalej, z palcami nadal mocno zaciśniętymi na rękojeści miecza świetlnego. Dziewczyna słaniała się na nogach z bólu i wyczerpania, ale nie upadła, podtrzymywana przez kobietę w obcisłym kombinezonie, z dziwacznym turbanem na głowie. W jej dłoni tkwiła rękojeść, z której wysuwał się długi bicz świetlny. Po chwili za plecami Jacena pojawiła się jego ciotka.

— Maleen... — wydusiła z siebie z bólem.

— Ani kroku dalej! — zawołała kobieta w turbanie. Bicz świetlny po raz kolejny świsnął w powietrzu, tuż obok twarzy Jacena. Mężczyzna przez moment czuł bijące od niego gorąco.

— Wypuść Maleen! — zażądał.

Kobieta zaśmiała się. Jej oczy zabłysły dziko.

— O, nie — odrzekła. — Ona sama do mnie przyszła! A teraz w pełni pozna, co to ból!

Mara pobladła.

— Kim ty jesteś? — wykrztusiła.

— To Shira Brie... — wymamrotała Maleen. — Lady Lumiya...

Jej ostatnie słowo zmieniło się w rozdzierający krzyk, gdy Lumiya przyłożyła dłoń do jej twarzy, a z jej palców wystrzeliły błękitne błyskawice Mocy, obejmując całe ciało dziewczyny. Maleen chwiała się na nogach, ledwo przytomna z bólu, ale podobnie jak wcześniej, Lady Sith nie pozwoliła jej upaść.

— Wypuść ją! — zażądał ponownie Jacen.

— Młody Solo, rycerz w lśniącej zbroi, przybywa na ratunek swej ukochanej — zadrwiła Lumiya. — Jaka szkoda, że tak bardzo się spóźnił!

Kobieta uniosła dłoń i trzasnęła biczem. Pchnęła Maleen do przodu, aż dziewczyna upadła na ziemię tuż przed nią. Lumiya ponownie zakręciła biczem i już miała wyprowadzić cios, który pozbawiłby Maleen głowy, gdy nagle Jacen wyciągnął przed siebie dłoń.

— Zostaw ją! — wrzasnął.

Lumiya została gwałtownie odrzucona do tyłu. Niemal natychmiast jednak poderwała się na równe nogi. Solo ruszył ku Maleen, ale Lady Sith ponownie wzniosła do ciosu swą nietypową broń. Końcówka bicza spadła tuż przy stopach mężczyzny, sprawiając, że ten zatrzymał się w gwałtownie. W tym czasie Lumiya zdążyła podbiec do Maleen, podźwignąć ją na nogi i zasłonić się nią niczym tarczą.

— Puść dziewczynę! — zawołała milcząca dotąd Mara, powoli zbliżając się ku Lumiyi. Przystanęła jednak obok Jacena, nie chcąc narażać Maleen na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Dziewczyna do tej pory stała ze spuszczoną nisko głową, ale nagle uniosła ją, spoglądając prosto w oczy Jacena.

— Przepraszam... — wyszeptała.

Solo poczuł, że cała krew nagle odpłynęła mu z twarzy.

— Maleen, za co? — wykrztusił.

Ona jednak odwróciła głowę.

— Wiesz, na czym polega miłość? — rzekła, nie zwracając się jednak do nikogo konkretnego. — Na poświęceniu...

Jacen ze zdumieniem zauważył, że palcami lewej ręki wykonuje dziwaczny gest, jak gdyby chciała coś przekręcić, a w następnej chwili rękojeść jej miecza świetlnego wyfrunęła spomiędzy palców jej odciętej dłoni i zatrzymała się za plecami Lumiyi. Oczy kobiety rozszerzyły się z niedowierzaniem, lecz nim zdążyła wykonać najmniejszy choćby ruch, fioletowa klinga zapłonęła, wbijając się w sam środek jej piersi. Przeszła przez ciało Lady Sith na wylot, ale... Przebiła także Maleen. Jacen z rosnącym przerażeniem spoglądał, jak fioletowe ostrze przechodzi przez bark kobiety, którą kochał. Po chwili zgasło, gdyż Maleen nie miała już siły utrzymywać go przy użyciu Mocy. Ciało Lumiyi osunęło się na ziemię, a Maleen upadła na kolana. Jacen podbiegł do niej i przytrzymał ją.

— Maleen! — zawołał, gorączkowo odgarniając włosy z jej twarzy. — Dlaczego to zrobiłaś, co? Dlaczego o niczym mi nie powiedziałaś?!

Dziewczyna uśmiechnęła się z trudem. Wyciągnęła lewą dłoń, aby dotknąć jego policzka.

— Jacen... Nie chciałam cię w to wciągać... Chciałam cię chronić... — odrzekła słabym głosem. Ostatkiem sił, krzywiąc się z bólu, sięgnęła do jednej z kieszeni swego skafandra. Wyciągnęła z niego niewielkie urządzenie. Wcisnęła znajdujący się na nim przycisk i podała je Jacenowi. — Uzbroiłam... Bomby... Uciekajcie...

Jacen zerknął na wyświetlacz. Mieli dziesięć minut, nim asteroida zamieni się w kupę kosmicznego gruzu. Skafander Maleen był w opłakanym stanie. Dziewczyna była ciężko ranna i nie zdołałaby o własnych siłach dojść do statku Mary. Jacen wziął ją w ramiona. Nie zaprotestowała. Jedynie jęknęła cichutko. Solo był pewien, że po wyjściu z bazy, przez ten krótki odcinek, jaki trzeba będzie pokonać po powierzchni asteroidy, aby dojść do „Cienia Jade", zdoła osłonić ją przy użyciu Mocy. Na statku natomiast opatrzy jej rany.

— Maleen, trzymaj się — poprosił. — Wszystko będzie dobrze...

Mara niepewnie rozejrzała się dookoła, a jej wzrok zatrzymał się na moment na ciele Lumiyi. Kobieta nadal miała otwarte oczy. Malowało się w nich bezgraniczne zdumienie.

— Jacen, myślisz, że powinniśmy stąd coś zabrać? — spytała.

Solo spojrzał na nią, marszcząc brwi.

— Tylko Maleen — oświadczył. — Niech to miejsce przepadnie...

Mara skinęła głową i czym prędzej ruszyli w drogę powrotną do statku. Wystartowali w momencie, gdy pierwsze eksplozje zaczęły wstrząsać powierzchnią asteroidy. Mara pilotowała statek, a Jacen robił co w jego mocy, aby utrzymać Maleen przy życiu. Do opatrzenia jej ran wykorzystał wszystkie pakiety medyczne, dostępne na statku. Było ich jednak zbyt mało, a obrażenia Maleen – zbyt rozległe. Starał się wprowadzić ją w leczniczy stan Jedi, ale nie potrafiła skupić myśli. Otulił ją więc swą własną obecnością w Mocy, ale przyniosło jej to jedynie chwilową ulgę w bólu. Kończyły mu się pomysły, co jeszcze mógłby zrobić, a życie dziewczyny powoli przeciekało mu między palcami. Maleen nadal była przytomna, spoglądała na niego, ale jej oczy były mętne i szkliste, i nie miał pojęcia, czy jeszcze go widzi, czy może błądzi już po innym świecie.

— Maleen, wytrzymaj jeszcze trochę, błagam... — rzekł z desperacją. — Niedługo dotrzemy do Akademii... Wszystko będzie dobrze...

Chwycił jej lewą dłoń i mocno ścisnął. Dziewczyna uśmiechnęła się blado. Starczyło jej jeszcze sił, aby wyswobodzić dłoń z jego uścisku i przyłożyć ją do policzka mężczyzny.

— Jacen... — wyszeptała. — Kocham cię...

Nie powiedziała nic więcej, a w jej oczach Jacen ujrzał niemą prośbę – nie zdoła jej już uratować. Niech więc pozwoli jej odejść... Jacen nie mógł się z tym pogodzić. Nie mógł jej stracić! Maleen była całym jego światem! Jak miałoby wyglądać jego życie bez niej?! Mimo to, zdawał sobie sprawę, że nie zdoła uczynić już niczego więcej. Maleen umierała, a on mógł już jedynie sprawić, aby odeszła w spokoju. Objął ją ramionami i z całych sił przycisnął do swej piersi.

— Ja też cię kocham, Maleen — rzekł drżącym głosem, czując, że łzy napływają mu do oczu.

Dziewczyna westchnęła. Otoczona jego silnymi ramionami i miłością, nie pragnęła już niczego więcej. Odeszła cicho, bez wielkich słów, cały czas utulona w kołysce ramion mężczyzny, dla którego gotowa była poświęcić wszystko. Nawet własne życie. Gdy jej obecność w Mocy zgasła, przez chwilę jeszcze Jacen wyczuwał echo uczuć, które towarzyszyły jej w ostatnich chwilach. Nie było tam strachu, ani złości – tylko spokój oraz poczucie, że dobrze wykonała swe ostatnie zadanie. Uratowała Jacena. W ostatnich sekundach, które składały się na jej życie, nie zważała na ból odniesionych ran. Była szczęśliwa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top