Rozdział I


Za przednim iluminatorem niewielkiego frachtowca, unoszącego się w przestrzeni kosmicznej, widoczna była jedynie czarna pustka, która od czasu do czasu rozbłyskiwała błędnymi ognikami gwiazd, oraz szara, nierównomierna bryła asteroidy, która nawet nie została nazwana. Po galaktyce krążyło mnóstwo kosmicznego śmiecia tego typu, którym jednak nikt nie interesował się zbytnio, dopóki nie okazało się, że asteroida czy kometa znajduje się na kursie kolizyjnym z jakąś zamieszkaną planetą. Wtedy zazwyczaj wystrzeliwano pociski, które miały za zadanie zniszczyć ogromną skałę, aby opadła na planetarne osłony w postaci nieszkodliwego deszczu meteorytów, bądź odpowiednio modyfikowano orbitę, po której się poruszała, tak, aby w bezpiecznej odległości ominęła planetę, wcześniej zagrożoną zderzeniem.

Jednak asteroida widoczna z pokładu statku nie zagrażała żadnej zamieszkanej przez inteligentną rasę planecie. Zainteresowano się nią ze zgoła innego powodu – przed kilkoma dniami na Coruscant, stolicę Sojuszu Galaktycznego, dotarł pojedynczy impuls elektromagnetyczny. Droga, którą przebył, wykazywała, że jego źródłem musiała być asteroida, powolnie przecinająca przestrzeń kosmosu i aktualnie znajdująca się w układzie Bimmiel. Sygnał był dość nietypowy. Nie przypominał żadnych innych, którymi do tej pory bombardowana była stolica galaktyki. Powtórzył się tylko raz i nadal nie potrafiono go rozszyfrować. Wiedziano jedynie, iż na pewno nie był zwykłym sygnałem S.O.S., ani wezwaniem o pomoc, jakie zwykle wysyłali rozbitkowie, którym w nieodpowiednim momencie skończyło się paliwo, bądź odmówiło posłuszeństwa jedno z ważniejszych urządzeń na statku. Poproszono więc Luke'a Skywalker oraz Zakon Rycerzy Jedi, któremu przewodził, aby bliżej przyjrzeli się tej sprawie. Zakodowany sygnał mógł nieść jakąś wiadomość, możliwe, że wezwanie o pomoc jakiejś obcej rasy, pochodzącej z innej galaktyki, lecz... Mógł być także wypowiedzeniem wojny Sojuszowi Galaktycznemu. Z tego też powodu uznano, że Jedi są najlepszym wyborem, jeśli idzie o to, kto powinien zbadać źródło tajemniczego sygnału.

Maleen wygodniej oparła się na fotelu pilota, odchylając go nieco w tył. Nogi zarzuciła na konsolę sterującą, a ramiona splotła na piersi. Gdy Jacen zgłosił się na ochotnika do zbadania asteroidy, z której został nadany sygnał, natychmiast zaproponowała, że będzie mu towarzyszyć. Mistrz Skywalker wyraził na to zgodę, uznając ich oboje za wystarczająco odpowiedzialnych Jedi, aby dali sobie radę sami. Więc polecieli. Maleen w głębi duszy miała chyba nadzieję przeżyć przygodę, ale jak dotąd... Nudziła się okropnie. Wstępny skan asteroidy wykazał, że w jej wnętrzu wydrążono tunele oraz większe pomieszczenia, które mogłyby służyć na przykład do przechowywania ładunku. W szczególności nielegalnego. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego – pirackie bandy nie od dziś urządzały swoje bazy w głębi asteroid i tego typu dziwacznych miejscach. Ale kolejny skan, wykonany w poszukiwaniu istot żywych, nie wykazał niczego. Nawet jeśli na asteroidzie znajdowała się kiedyś czyjaś baza, już dawno musiała zostać opuszczona. W dodatku, wyruszając na tę wyprawę wraz z Jacenem, Maleen sądziła, że oboje zejdą na powierzchnię asteroidy, aby osłaniać się nawzajem, a statek pozostawią pod czujnym okiem R2-D2. Niestety, gdy dotarli na miejsce, Solo oświadczył jej, że sam zejdzie na powierzchnię asteroidy. Omal nie wybuchła między nimi piekielna kłótnia. Maleen poczuła się zlekceważona i była przez to wściekła. W pierwszej chwili pomyślała, że Jacen nie chce, aby z nim szła, ponieważ będzie dla niego wyłącznie ciężarem. Będzie musiał jej pilnować, bo nigdy tak naprawdę nie wierzył w jej umiejętności. Po krótkiej chwili jednak zreflektowała się. Jacen był w stosunku do niej po prostu nadopiekuńczy. Nie chciał narażać jej na niebezpieczeństwo. Zgodziła się więc zostać na pokładzie statku. Miała czekać na wiadomość od Solo, aby zabrać go z asteroidy. A ponieważ w pobliżu nie działo się nic ciekawego, czekając na Jacena, miała czas na rozmyślanie. Odpięła od paska miecz świetlny, przez moment przyglądając się jego gładkiej, srebrnej rękojeści. Gdyby wdusiła przycisk aktywujący broń, z emitera wysunęłaby się zgrabna, fioletowa klinga. Jacen nauczył ją, jak zbudować miecz świetlny. To on zabrał ją na Nam Choris, aby mogła wybrać dla siebie odpowiedni kryształ, który miał zasilać jej broń. Wreszcie, to on dostrzegł w niej potencjał. Dostrzegł w niej Moc. Pochodziła z Chad i nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej opuścić swą rodzinną planetę, a już na pewno nie po to, aby zostać Jedi. Gdy jednak w jej życiu zjawił się Jacen, wszystko z dnia na dzień uległo zmianie. Poznała go zupełnie przez przypadek. Pewnego wieczoru razem z kilkoma koleżankami wybrała się do baru na drinka. Świetnie się bawiły, aż w pewnej chwili Maleen dostrzegła siedzącego przy barze młodego mężczyznę, zabójczo przystojnego, o brązowych włosach i oczach koloru orzecha. Zagapiła się na niego, całkowicie oczarowana, aż musiał wyczuć, że ktoś mu się przygląda, bo nagle odwrócił głowę i ich spojrzenia spotkały się. Maleen oblała się rumieńcem i spuściła wzrok. Jej przyjaciółki chichotały jak szalone i namawiały ją, żeby do niego podeszła, bo szkoda byłoby zmarnować taką okazję i wypuścić z rąk tego przystojniaka. Wahała się chwilę, ale gdy ponownie zwróciła wzrok w jego stronę, zorientowała się, że nieznajomy nadal spogląda na nią, uśmiechając się krzywo. Wzięła więc głęboki wdech, zebrała w sobie całą odwagę i ruszyła ku niemu. Wspięła się na stołek barowy obok mężczyzny. Była tak spięta i zdenerwowana, tak bardzo pragnęła nie palnąć jakiejś głupoty, że aż trzęsły jej się dłonie i rumieniła się za każdym razem, gdy Jacen na nią spojrzał. Wtedy, rozmawiając z nim po raz pierwszy, zauważyła, że choć uśmiechał się, jego uśmiech nie sięgał oczu. Oczy mężczyzny przepełnione były bólem i cierpieniem. Widywała już taki wzrok u innych. W tamtym okresie nie był niczym nadzwyczajnym – właśnie dobiegła końca wojna z Yuuzhan Vongami. Mnóstwo osób straciło w niej swych bliskich. Podejrzewała, że Jacen przeżył to samo, ale gdy dowiedziała się, jakich okropności doświadczył w trakcie tej wojny – stracił w niej młodszego brata, Anakina, a także dostał się do niewoli Yuuzhan, gdzie był torturowany – zapragnęła w jakiś sposób wszystko mu wynagrodzić. Zwłaszcza, że gdy bliżej poznała Jacena, zrozumiała, że jest on typem pacyfisty. Brzydził się wszelkimi wojnami, a odbieranie życie jakimkolwiek istotom budziło w nim odrazę. Jego wujem był jednak słynny mistrz Jedi, Luke Skywalker, a matką – była przywódczyni Nowej Republiki, Leia Organa Solo. W żyłach Jacena płynęła krew słynnego rodu Skywalkerów, więc to, że pewnego dnia pójdzie w ślady swego wuja było wręcz oczywiste. Nic nie było jednak w stanie przygotować go na potworności, których doświadczył podczas wojny z Yuuzhanami. Widział zbyt wiele i przeżył zdecydowanie zbyt dużo. Maleen obawiała się, że jego oczy nigdy już nie odzyskają blasku, ale na szczęście z każdym kolejnym dniem, gdy była blisko niego, zapalała się w nich iskierka radości. Kiedyś nawet Jacen stwierdził, że to Moc musiała ich połączyć. A skoro tak właśnie było, on nie zamierzał przeciwstawiać się jej woli. Nie mógł jednak pozostać na Chad. Czuł się w obowiązku powrócić na Coruscant. Poprosił więc Maleen, aby poleciała tam razem z nim. Dziewczyna zgodziła się, nie wyobrażając sobie swego dalszego życia bez Jacena. Solo wziął ją pod swe skrzydła. Uczył ją na Jedi. Opowiadał jej o Mocy, co wprost uwielbiał. Lecz, niestety nie spodobało się to rodzicom dziewczyny. Ojciec Maleen nazwał Jacena „kaznodzieją" i nie chciał, aby ten wciągał jego córkę w swą krucjatę. Ale Maleen podjęła już decyzję. Poleciała z Jacenem na Coruscant, a ta ogromna planeta-miasto stała się jej nowym domem...

Od tamtej chwili minęło już pięć lat. Pięć lat wspólnych misji oraz czasów pokoju, gdy mogli być razem, tylko dla siebie, nie niepokojeni przez nikogo. Choć rodzice Maleen nie przepadali za Jacenem, na szczęście rodzina mężczyzny bardzo szybko zaakceptowała ją. Podczas pierwszych dni jej pobytu na Coruscant, gdy Jacen nie zawsze mógł być obok niej, zawsze w pobliżu znalazł się ktoś inny, byleby tylko nie była samotna. Jego bliźniacza siostra, Jaina, oprowadzała ją po Akademii Jedi. Jego rodzice często zapraszali ją do siebie, aby nie spędzała samotnego popołudnia w obcym dla niej miejscu. A czasem nawet sam Luke Skywalker lub jego żona, Mara, uczyli ją, jak posługiwać się Mocą, albo dawali jej lekcje szermierki. Sam Jacen był w stosunku do Maleen ogromnie troskliwy, a czasem wręcz nadopiekuńczy. Zupełnie jakby obawiał się, że gdy mrugnie, lub odwróci głowę, to Maleen zniknie, albo obróci się w proch w jego ramionach... Musiała stale zapewniać go o swej miłości – tak ogromnie bał się, że może ją utracić. Z każdym mijającym dniem przekonywał się jednak, że Maleen nigdzie się nie wybiera. Postanowiła spędzić resztę życia u jego boku i tak miało już pozostać...

Kobieta przerwała swe rozmyślania, usłyszawszy nagle brzęczyk komunikatora. Usiadła wygodniej, aktywując moduł łączności na statku. Wsunęła za uszy kosmyki niesfornych, brązowych włosów i uśmiechnęła się, kiedy przed jej oczami pojawiła się miniaturowa sylwetka Jacena, odzianego w niewygodny skafander próżniowy.

— Solo — rzuciła. — Znów jesteś w tarapatach?

— Naturalnie, że jestem — odparł mężczyzna, uśmiechając się szeroko. — A czego się spodziewałaś, Maleen? Tarapaty to moja specjalność!

Kobieta roześmiała się.

— Znalazłeś coś na tej asteroidzie? — spytała po chwili.

Jacen pokręcił głową.

— Nic a nic — odrzekł. — Tylko kilka wydrążonych tuneli, ale wszystkie są puste. Nawet jeśli znajdowało się tam jakieś urządzenie, z którego wysłano sygnał, musiało już zostać stąd zabrane. A może osiadł tutaj jakiś statek, któremu zabrakło paliwa i wysłał nietypowy sygnał S.O.S.? — Wzruszył ramionami. — Nie wiem, Maleen. Myślę, że już nigdy się tego nie dowiemy, więc nie ma sensu zawracać sobie tym głowy.

Maleen prychnęła.

— Rozczarowujesz mnie, Jacenie Solo — rzuciła. — Gdzie podziało się twoje pragnienie przeżywania przygód? — Znacząco poruszyła brwiami.

Mężczyzna roześmiał się.

— Zabierz mnie na statek, to pokażę ci, jakie przygody pragnę przeżywać — odpowiedział.

Oboje zaśmiali się, lecz po chwili głos Jacena przybrał poważny ton.

— Jak wygląda sytuacja u ciebie, Maleen? — spytał. — Wszystko w porządku?

Kobieta wykrzywiła twarz w zabawnym grymasie.

— Spokojnie, nie atakują mnie żadni piraci — powiedziała. Część Jedi twierdziła, że ten dziwny sygnał mógł być rodzajem pułapki. Na kogo jednak zastawionej? Tego nie wiedzieli. — Nie wyczuwam tutaj żadnego zagrożenia, ale mimo to mam dziwne przeczucia co do tego miejsca...

Jacen westchnął.

— Cóż, dziś już na pewno nic tutaj nie wskóramy — rzekł. — Zabierz mnie na pokład i wracajmy do domu. Jeśli sygnał powtórzy się, wtedy będziemy zastanawiać się, co dalej. — Wzruszył ramionami. — Zasugeruję wujowi oraz mamie, by wysłali tutaj kilka sond, niech mają na oku tę asteroidę.

Maleen zastanowiła się chwilę. Rzeczywiście, bez sensu było nieustannie dryfować nad pustą asteroidą w nadziei, że ten, kto wysłał sygnał, raczy się jeszcze pojawić. Niech jej okolicę patrolują sondy. Jeśli zostaną zniszczone, przynajmniej będzie wiadomo, że ci, którzy urzędowali w tej dziwacznej bazie, nie mają raczej pokojowych zamiarów. Natomiast pokojowo nastawionym istotom, kilka sond Sojuszu Galaktycznego nie powinno przeszkadzać. Uznawszy, że takie rozwiązanie ją satysfakcjonuje, skinęła głową.

— Dobrze, Jacen — odezwała się. — Lecę po ciebie.

Solo rozłączył się, a ona uruchomiła silniki statku, kierując się prosto ku szarej powierzchni asteroidy. Komunikator Jacena miał wbudowany lokalizator, więc szczęśliwie wiedziała, dokąd ma lecieć. Wylądowała gładko na powierzchni skalnej bryły, czekając na Jacena w rufowej części statku, zaraz za śluzą oddzielającą komorę próżniową od pozostałych pomieszczeń. Baza na asteroidzie była opuszczona, więc nie działała tam sztucznie wytwarzana grawitacja ani atmosfera. Aby zejść na jej powierzchnię, musiałaby wciskać się w niewygodny skafander próżniowy, a to wcale a wcale jej się nie podobało. Wolała powitać Jacena na pokładzie statku. Usłyszała jęk serwomotorów i zrozumiała, że Jacen opuścił rampę. Po chwili do jej uszu dobiegł także dźwięk jego kroków. Rampa wsunęła się za nim i gdy mężczyzna pozbył się skafandra, wszedł do pomieszczenia, w którym czekała na niego Maleen. Miał na sobie zwykły zielony kombinezon lotniczy z tkwiącą u pasa rękojeścią miecza świetlnego, a jego włosy były w całkowitym nieładzie, spocone od długiego noszenia hełmu. Ujrzawszy dziewczynę, oparł dłonie na biodrach, posyłając jej swój firmowy uśmiech.

— Stęskniłaś się za mną? — rzucił.

Maleen parsknęła. Podeszła do mężczyzny i wspięła się na palce, aby móc go pocałować. Jednocześnie wplotła palce w jego włosy.

— Rozumiem, że to znaczy tak... — wymamrotał Jacen. Położył dłonie na jej biodrach i przycisnął ją do siebie, oddając jej pocałunek z jeszcze większą namiętnością.

Nagle statek zatrząsł się. Błękitne oczy Maleen rozszerzyły się ze zdumienia.

— Co to było? — wykrztusiła, opierając się o Jacena całym ciałem.

Solo nie wyglądał na przejętego, ani tym bardziej na przestraszonego.

— Pewnie w powierzchnię asteroidy uderzył jakiś meteoryt — stwierdził, opiekuńczo obejmując ją jednym ramieniem.

Maleen zmarszczyła brwi. Nim jednak zdążyła się ponownie odezwać, kolejny wstrząs sprawił, że pokład osunął się spod jej stóp. Powinna jak kłoda runąć na pokład, jednak nic takiego nie nastąpiło. Jej plecy lekko, łagodnie zetknęły się z pokładem, a tuż nad nią znalazł się Jacen, wciąż obejmujący ją jednym ramieniem. Ich twarze dzieliło ledwie kilka centymetrów. Maleen domyśliła się, że Solo musiał użyć Mocy, aby spowolnić ich upadek. Jego noga wsunęła się nagle pomiędzy jej uda. Jacen wyciągnął dłoń, wsuwając kosmyk włosów dziewczyny za jej ucho. Oparł się o nią całym ciałem, niczym o miękką poduszkę. Maleen zmarszczyła brwi.

— Nie za wygodnie ci, Solo? — spytała.

— Nie narzekam... — odparł mężczyzna, znów przywołując na twarz ten swój krzywy uśmieszek. Palce jego dłoni musnęły jej policzek, a później szyję i Maleen nagle poczuła, jak po całym jej ciele rozlewa się przyjemne ciepło.

— Jacen... — zamruczała. — Nie mieliśmy przypadkiem wracać na Coruscant?

— Rzeczywiście... — mruknął Jacen, muskając ustami jej szyję. — Lepiej nie narażać się na deszcz meteorytów lub atak kosmicznego ślimaka...

Maleen roześmiała się i spróbowała wstać, ale Solo raz jeszcze całym ciałem przyszpilił ją do pokładu, jednocześnie odpinając komunikator dziewczyny od jej paska. Uruchomił go, łącząc się z R2-D2, czekającym w kokpicie.

— Artoo — rzucił. — Uruchom silniki statku i obierz kurs na Coruscant. Zbieramy się stąd.

Z niewielkiego urządzenia dobiegła seria pełnych oburzenia pisków i ćwierków. Maleen przygryzła wargę, aby nie roześmiać się w głos. Droid astromechaniczny właśnie stwierdził, że oboje są jak dzieci, a on ma już dość niańczenia ich i wyciągania z każdych kłopotów. Ale pokład nagle zawibrował, a to znaczyło, że R2 wykonał polecenie Jacena. Solo tylko pokręcił głową, odrzucając komunikator na bok.

— Trafiła nam się przyzwoitka... — Zachichotał. — Więc na czym to skończyliśmy? — spytał, ponownie zbliżając twarz do twarzy Maleen.

Kobieta westchnęła, kiedy jego długie palce pociągnęły za suwak jej kombinezonu, a po chwili musnęły jej pierś.

— Mistrzu... — wymamrotała pomiędzy jego kolejnymi pocałunkami. — To o takich przygodach mówiłeś?

Solo tylko skinął głową, a jego usta przesuwały się powoli po jej szyi, z każdą chwilą sunąc coraz niżej i niżej... Maleen przymykała oczy, wsuwając palce w ciemne włosy mężczyzny. Cóż, Jacen zawsze wiedział, jak uciszyć jej obawy i sprawić, aby żadna podróż nigdy im się nie dłużyła...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top