XXXIV. Zwycięstwo
Ben, z głową oraz ramieniem owiniętymi bandażami nasączonymi bactą, siedząc na odwróconej, duraplastowej skrzynce, wpatrywał się w Megan, unoszącą się lekko w zbiorniku z bactą. Doktor Kalonia wprowadziła ją w stan śpiączki farmakologicznej i codziennie wysyłała na lecznicze kąpiele w baccie. Ten cudowny specyfik wspomagał regenerację tkanek, a co za tym idzie, narządów. Kalonia zapewniała go, że najgorsze już minęło, i wszystko zdąża ku lepszemu. Powtarzała mu to tak często, aż w końcu rzeczywiście zaczął wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Cóż, w coś w końcu musiał. Po zniszczeniu Najwyższego Porządku, co innego mu pozostało? Wciąż nie miał okazji porozmawiać z wujem ani z matką, dlatego nie rozumiał, dlaczego Ruch Oporu nie zastrzelił go w momencie, gdy zjawił się na terenie bazy. Tylko raz udało mu się zobaczyć Rey, ale dziewczyna, gdy tylko go ujrzała, niemal natychmiast odwróciła głowę, szczelnie otaczając się murem Mocy, aby nie przeniknął do jej myśli. Przestał więc opuszczać ambulatorium, nawet na krok nie odstępując Megan. Jego jedynym łącznikiem ze światem zewnętrznym został Chewbacca, który od czasu do czasu przynosił mu racje żywnościowe, pilnując, żeby Ben jadł cokolwiek. Od niego też młody Solo dowiedział się, że baza powoli zaczyna pustoszeć. Transportowce więzienne zabrały wyższych stopniem oficerów Najwyższego Porządku na Chandrilę, ogłoszoną nową siedzibą Senatu Galaktycznego, gdzie mieli oni czekać na proces za zbrodnie wojenne. Część członków Ruchu Oporu powróciła do domów, część postanowiła jakoś odbudować sobie życie, skoro wojna dobiegła wreszcie końca, więc w bazie pozostali głównie powracający do zdrowia ranni oraz ci, którzy nie mieli co ze sobą począć. Większość z tych osób stanowili byli szturmowcy Najwyższego Porządku. Leia nadal głowiła się, co z nimi zrobić. W końcu, nie dołączyli do Snoke'a z własnego wyboru, a zostali na siłę wcieleni w struktury jego organizacji, będąc jeszcze dziećmi. Nie znali swoich rodzin, nie znali innego życia. Czy mogłaby ich za to karać? Czy za wybór, którego ktoś dokonał za nich, mogłaby skazać ich na lata w więzieniu...? Leia nie miała przed sobą łatwego zadania, lecz mimo to Ben nie znalazł w sobie już sił, aby współczuć matce. Właściwie dostała dokładnie to, czego pragnęła. Władzę oraz możliwość decydowania o wszystkim. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Cały czas nie dawało mu natomiast spokoju to, co matka postanowi zrobić z nim. Nie liczył na jej wybaczenie i nawet go nie chciał. Sądził więc, że albo wtrąci go do lochu na resztę jego życia, albo urządzi publiczną egzekucję. Oprócz tego była jeszcze jedna sprawa, której nikt nie potrafił, bądź nie chciał mu wyjaśnić. Co stało się z Zekkiem? Przecież był razem z Rey. Dlaczego do tej pory nie zjawił się, aby sprawdzić, co z Megan? Przecież się przyjaźnili. Czyżby nie było go w bazie? Uciekł, jak tchórz, zostawiając dziewczynę w łapach rebeliantów? A może sam był ranny? Niestety, nie poznał tego mężczyzny zbyt dobrze. Nie potrafiłby więc wyłowić spomiędzy otaczających go osób aury Mocy Zekka, aby przekonać się, czy ten żyje, czy jest w pobliżu, czy nie...
Ben odetchnął głębiej, przymykając oczy. Sięgnął w Moc. Pragnął się nieco uspokoić, a także sięgnąć ku Megan. Wyczuł, że dziewczyna ma się już dużo lepiej i nic nie zagraża jej życiu. Jej organy odnawiały się i wszystko podążało ku lepszemu. W pewnej chwili, oprócz obecności Megan, młody Solo wyczuł także obecność swego wuja, silnie jaśniejącą w Mocy. Luke Skywalker zmierzał ku niemu. Serce Bena mocno przyspieszyło swój rytm. Przeczuwał, że już za chwilę otrzyma odpowiedzi na co najmniej kilka nurtujących go pytań... Wreszcie do uszu mężczyzny dobiegł odgłos kroków wuja, którego buty stukały o gładko wypolerowaną powierzchnię posadzki. Kilka chwil później wuj przystanął obok niego. Ben powoli uchylił powieki, spuszczając wzrok. Nie śmiał nawet spojrzeć na wielkiego Luke'a Skywalkera.
— Snoke nie żyje — powiedział cicho. — Hux również...
— Zgadza się — odparł Luke, skinąwszy głową. — Najwyższy Porządek nie istnieje. Zwyciężyliśmy.
— My? — powtórzył Ben. Uśmiechnął się gorzko. Podniósł się, podchodząc do pojemnika z bactą, w którym umieszczono Megan. Przyłożył dłoń do gładkiej, przezroczystej powierzchni. — W wojnie nie ma zwycięzców. Są sami przegrani.
Luke milczał przez moment, przetrawiając słowa swego siostrzeńca. Ben miał rację. Każda wojna stanowiła wyłącznie nieszczęście. Ale, żeby zapobiec kolejnym walkom, należałoby całkowicie zmienić sposób myślenia istot zamieszkujących galaktykę. Nauczyć je, że najważniejszym zadaniem jest wygranie pokoju, a nie kolejnych wojen. Mistrz Jedi z goryczą pomyślał, że to zadanie jest raczej niewykonalne. Zawsze bowiem znajdzie się ktoś, kto za wszelką cenę będzie dążył do władzy.
— Co teraz będzie? — do uszu Skywalkera ponownie dobiegł cichy głos siostrzeńca. — Co ze mną zrobicie? — Solo spojrzał wujowi prosto w oczy. — Publiczna egzekucja transmitowana na wszystkich kanałach HoloNetu? Czy może pozbędziecie się mnie po cichu, żeby zmazać wszelki ślad po Kylo Renie?
Luke przecząco pokręcił głową.
— Zarówno o jednym jak i o drugim nie ma mowy — odparł.
Ben spojrzał na wuja, niczego nie rozumiejąc.
— Wobec tego, co? — zdumiał się. — Wygnanie? Gdzieś na Zewnętrzne Rubieże?
Skywalker uśmiechnął się lekko.
— Również nie. — Zbliżył się do siostrzeńca, kładąc dłoń na jego ramieniu. — Benie, dla Ruchu Oporu jesteś teraz bohaterem. Ze strony nikogo tutaj nie spotka cię nic złego.
Młody Solo zamrugał z niedowierzaniem. Zaśmiał się nerwowo.
— Bohaterem? — powtórzył. — Jak? Chyba nie mówisz poważnie!
Luke wzruszył ramionami, uśmiechając się półgębkiem.
— Musiałem jakoś wytłumaczyć, dlaczego pomogłem ci w ucieczce. Ogłosiłem więc, że byłeś podwójnym agentem. Że sam wysłałem cię do Najwyższego Porządku.
Ben roześmiał się, tak niewiarygodne były słowa jego wuja.
— I ktoś ci uwierzył? — parsknął.
— Jak się okazuje, wszyscy — odparł Skywalker.
Wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie. Benowi na moment odebrało mowę. Nie mógł uwierzyć, że wuj stanął w jego obronie. Po tym wszystkim, co uczynił... Po zniszczeniu Akademii Jedi... Po tym, jak zabił własnego ojca... Dlaczego Luke go ratował? Dlaczego nie pozwolił go zabić? Młody mężczyzna ze zdumieniem przyglądał się, jak jego wuj podchodzi do ściany, przy której złożony został stos duraplastowych skrzynek (wcześniej używanych zapewne do przenoszenia medycznych specyfików), bierze jedną z nich i przystawia do tej, na której wcześniej siedział. Mistrz Jedi opadł na nią ciężko, uprzednio wyciągnąwszy z kieszeni swego płaszcza niewielki datapad.
— Siadaj, młody — powiedział, zerknąwszy na siostrzeńca. — Musimy porozmawiać.
Solo spoglądał na niego podejrzliwie, nadal nie do końca wierząc w czyste intencje swego wuja. Luke tylko przewrócił oczami.
— Benie, kłamałem, żeby ocalić ci życie — rzekł, wyczuwając wątpliwości młodszego mężczyzny. — Myślisz, że zrobiłbym to tylko po to, żeby teraz cię zaatakować?
Ben wzruszył ramionami.
— Jesteś Jedi — mruknął. — Kto cię tam wie...
Luke parsknął cicho.
— Pyskaty jak zawsze...
Solo westchnął ciężko. Wreszcie jednak oderwał wzrok od Megan, unoszącej się bezwładnie w płynie bacta, i zajął miejsce obok wuja. Skywalker milczał przez moment, zbierając myśli.
— Wojska Nowej Republiki zajęły się resztkami oddziałów Snoke'a — podjął po chwili. — Najwyższy Porządek przestał istnieć, Benie. Ty jednak dostałeś drugą szansę. Możesz odjeść lub zostać przy mnie, na nowo podejmując szkolenie w Akademii Jedi. Możesz także udać się do matki. — Spojrzał młodemu mężczyźnie prosto w oczy. — Cokolwiek jednak wybierzesz, musisz się pilnować. Jeśli znów spróbujesz eksperymentować z Ciemną Stroną Mocy, będzie to równoznaczne z twoim końcem. Trzeciej szansy już nie otrzymasz — ostrzegł.
Ben przyjął słowa wuja ze śmiertelnym spokojem, bez choćby cienia wdzięczności, aż Skywalkerowi przemknęło przez myśl, że być może jego siostrzeniec wolałby już wyrok śmierci. Przecież tak byłoby łatwiej. Tymczasem, dzięki wujowi, lub przez niego, będzie miał przed sobą długie lata życia ze świadomością, iż zamordował własnego ojca i ma na sumieniu tysiące niewinnych ofiar, które poniosły śmierć także w wyniku jego rozkazów. W takim wypadku śmierć mogła okazać się łagodną wybawicielką od katuszy życia...
— Rozumiem — odparł wreszcie młody Solo. — Dlaczego więc uratowałeś mnie teraz?
— Ponieważ w ciebie wierzę — odrzekł Luke bez chwili wahania. — I wierzę, że ty także zasługujesz na szczęście. Zawsze byłeś samotny. Nikt nie potrafił cię zrozumieć. Ani twoi rodzice. Ani ja. Teraz jednak... — Znacząco zerknął na Megan. — Pewne rzeczy chyba uległy zmianie, czyż nie?
Ben splótł ramiona na piersi, krzywiąc się, jakby właśnie przełknął coś niezwykle kwaśnego i wbił wzrok w podłogę, jak gdyby pragnął policzyć wszystkie znajdujące się w niej atomy. Przypominał teraz naburmuszonego nastolatka, który nie ma ochoty przyznawać się przed rodzicami, że oto przeżywa właśnie swą pierwszą wielką miłość...
— Co z nią? — spytał Luke, widząc, że jego siostrzeniec sam nie był raczej chętny, aby podjąć temat Megan.
— Przeżyje — odparł krótko.
Mistrz Jedi skinął głową. To już wiedział. Wcześniej zdążył porozmawiać z doktor Kalonią. Przez następnych kilka minut milczał, choć wyczuwał, że Ben pragnie go o coś zapytać. Czekał więc, aż chłopak się odezwie. Nastąpiło to chwilę później, gdyż młodzieniec nie mógł znieść przedłużającej się ciszy.
— Co stało się z jej... Przyjacielem? — Niemal wywarczał to pytanie, zaciskając dłonie w pięści. Wciąż uważał, że Zekk nie zasługuje na Megan, chociaż dziewczynie zależało na nim. I to bardzo mocno. — Dlaczego go tutaj nie ma?
Luke westchnął ciężko i po jego reakcji Solo domyślił się, że przyjaciel Megan już nigdy nie wróci stamtąd, dokąd się udał.
— Snoke nie był głupi — zaczął wyjaśniać Skywalker. — Od samego początku wiedział, że Zekk nie jest tobą. Dlaczego jednak nie szukał ciebie? Tego możemy się teraz tylko domyślać. Ja sam sądzę, że chciał się ciebie po prostu pozbyć. Przestałeś być mu potrzebny. — Z każdym słowem wuja szczęki Bena zaciskały się coraz mocniej. Luke miał nadzieję, że młodzieniec nie połamie sobie wszystkich zębów. — W każdym razie, kiedy Rey i Zekkowi udało się dostać na okręt Huxa, zaczęli nam przesyłać różne raporty dotyczące Najwyższego Porządku. Jak się jednak okazało, docierało do nas tylko to, co Snoke pozwalał, abyśmy dostali. Resztę transmisji kazał zagłuszać. Dlatego między innymi nie mieliśmy pojęcia o czymś, co zwało się „Pogromcą Słońc". Moc podpowiadała mi, że Zekk i Rey zbyt długo nie dadzą sobie rady sami, więc postanowiłem sam udać się do Snoke'a. Kiedy zjawiłem się na audiencji u Najwyższego Dowódcy, Zekk oraz Rey już tam byli. Mając mnie, Snoke puścił Zekka. Myślałem, że ten chłopak ucieknie, ale okazało się, że zrobił coś zupełnie innego. Wykradł „Pogromcę Słońc", zniszczył okręty Najwyższego Porządku i skoczył do sąsiedniego układu, wlatując tym dziwnym okrętem do środka czarnej dziury. Tylko tak bowiem można było go zniszczyć. Zekk poświęcił własne życie, aby ratować galaktykę. Był prawdziwym bohaterem.
Bena nie zdziwiły słowa wuja. Z goryczą pomyślał, że ojciec, a później także Megan, ostrzegali go, że Snoke będzie trzymał go przy sobie, dopóki Ben będzie mu do czegoś potrzebny. Wykorzysta jego potęgę, a później pozbędzie się go. Bez cienia litości. W wyjaśnieniach wuja pojawiło się jednak także coś, czego młodzieniec nie rozumiał. Zerknął na Luke'a spod lekko zmarszczonych brwi.
— Czym był „Pogromca Słońc"? — zapytał.
Skywalker uruchomił datapad, podając go swemu siostrzeńcowi.
— Niewielkim okrętem — odparł. — Za to posiadającym niszczycielską moc. Przechwyciliśmy jego plany, kiedy urządzenia zagłuszające na gwiezdnych niszczycielach zostały zniszczone podczas bitwy. Gdyby nie Zekk, już byłoby po nas.
Ben wziął od wuja niewielkie urządzenie. Ze zmarszczonym czołem zaczął przeglądać szczegółowe plany oraz przekroje niewielkiego okrętu przypominającego z wyglądu przeciętny luksusowy jacht. Z tą różnicą, że został on wyposażony w broń potrafiącą unicestwić całe, niczego się nie spodziewające układy planetarne. Wedle dołączonego do planów raportu „Pogromca Słońc" był dumą oraz nadzieją na zwycięstwo samego generała Huxa, o którym, jak sądził Armitage, nie wiedział nikt oprócz niego. Było to bzdurą, gdyż o ile przed Wielkim Mistrzem Zakonu Ren można było zataić pewne sprawy, to jednak nic, co działo się w Najwyższym Porządku nie uchodziło uwadze Snoke'a. Panicznie bał się utracić przywództwo, dlatego szpiegował każdego, kto mógł w przyszłości stanowić dla niego zagrożenie, oraz bacznie śledził wszelkie projekty swoich inżynierów. Ben czuł ulgę, że „Pogromca" został zniszczony. Snoke bowiem prędzej unicestwiłby całą galaktykę, niż oddał komuś choć cząstkę swej władzy. Gdyby wiedział wcześniej o projekcie tego statku, sam by go zniszczył. Bez wahania uczyniłby to samo, co przyjaciel Megan...
Solo przerwał swe rozważania, gdyż nagle uruchomił się holoprojektor datapadu, wyświetlając niewielką sylwetkę mężczyzny odzianego w czarne szaty. Hologram świecił niebieskawym światłem, migając lekko. Ben miał wrażenie, jakby patrzył na samego siebie...
— Cześć Megan — mówił wizerunek mężczyzny ubranego w szaty Kylo Rena. — Moja gwiazdeczko...
Ben czym prędzej wyłączył urządzenie. Obejrzał już schematy „Pogromcy", nie miał natomiast ochoty oglądać prywatnych wiadomości Zekka, które mężczyzna nagrywał dla Megan. To była sprawa wyłącznie między tamtą dwójką. Nie miał prawa oglądać cudzej korespondencji. Jednak, jak się domyślał, jego matka nie miała pewnie takich skrupułów. Podejrzewał, że zrobiła już niezłe przedstawienie z poświęcenia Zekka. Czym prędzej oddał wujowi datapad.
— Nie chcesz obejrzeć tej wiadomości? — spytał Luke.
Młodszy mężczyzna przecząco pokręcił głową.
— Zekk nagrał ją dla Megan, nie dla mnie — odrzekł. — Ktoś już ją widział? — spytał, choć w głębi duszy znał odpowiedź na to pytanie. Łudził się jednak, że może tym razem jego matka postąpiła inaczej. Może nie wykorzystała cierpienia innych do własnych celów...
— Benie, znasz swoją matkę — odparł cicho Luke, rozwiewając jego ostatnie wątpliwości. — Odznaczyła Zekka medalem za odwagę, a ta wiadomość krąży już po wszystkich kanałach HoloNetu...
Dłonie młodego Solo zacisnęły się w pięści. Jego matka w ogóle nie zmieniła się przez lata ich rozłąki. Wciąż dbała wyłącznie o swój własny interes. Nie obchodziło jej wcale, co czują inni. Megan będzie ostatnią, która obejrzy coś, co przeznaczone było wyłącznie dla jej oczu! Ben poczuł, jak w jego żyłach zaczyna krążyć gniew. Jego tętno przyspieszyło, dłonie kurczowo zaciskały się i rozluźniały. Miał ochotę niszczyć... Rozbijać wszystko w drobny pył! Leii Organie nie wystarczyło, że przez tyle lat krzywdziła jego. Teraz postanowiła również skrzywdzić tę, na której... Na której zależało mu, jak na nikim innym...
O dziwo, z myślą o Megan przyszło także dziwne poczucie odpowiedzialności oraz ukojenia, które ogarnęły jego duszę, wypędzając z niej resztki gniewu oraz goryczy. Megan została zupełnie sama w tej przeklętej galaktyce. Nie mógł jej opuścić, pozostawić na pastwę losu, który do tej pory był już dla niej wystarczająco okrutny.
— Kto powie Megan o Zekku? — zapytał.
Luke zmarszczył brwi, niepewnie zerkając na siostrzeńca. Wyglądał, jakby to było oczywiste, że to właśnie Ben podejmie się tego trudnego zadania i zdziwiło go jego pytanie.
— A jak myślisz, od kogo przyjmie to najłagodniej? — spytał delikatnie, z nadzieją spoglądając na młodzieńca.
Solo poderwał się na równe nogi. Był pewien, że raczej nikt nie kwapił się, aby powiedzieć dziewczynie o śmierci jej jedynego przyjaciela, ale on także nie zamierzał podejmować się tego zadania. Nie chciał, aby kojarzyła go wyłącznie z najgorszymi momentami swego życia. Nie chciał, aby obwiniała go o śmierć Zekka.
— Na mnie nie licz! — warknął. Wycelował palec wskazujący w sam środek piersi swego wuja. — To ty jesteś mistrzem Jedi! Użyj swoich mądrości i wytłumacz jej, dlaczego odebraliście jej jedynego człowieka, którego kiedykolwiek uważała za swego przyjaciela! Wyjaśnij jej, jak to nie powinna rozpaczać, bo Zekk zjednoczył się z Mocą! Wyjaśnij, jakim był bohaterem, poświęcając swe życie w wojnie, która nawet nie była jego wojną! Wyjaśnij Megan wielką mądrość Leii Organy, która bezbronnego chłopaka wysłała na śmierć!
Skywalker podniósł się ze zmarszczonym czołem. Wsunął dłonie w szerokie rękawy swego obszernego płaszcza.
— Benie, wydaje mi się, że jesteś nieco niesprawiedliwy — odrzekł, siląc się na spokój. — Zekk miał wybór. Wiedział, na co się decyduje. Wiedział, czym ryzykuje.
— Czyżby?! — rzucił gorzko młodzieniec. W jego ciemnych oczach nagle zabłysły łzy, co niepomiernie zdumiało mistrza Jedi. Miał dziwne wrażenie, że tu nie chodzi już wyłącznie o Zekka. — Nikt nie może przewidzieć wszystkich konsekwencji swoich wyborów. A mówienie o wyborze w obliczu Leii Organy... — Pokręcił głową. — Dyskusja z nią to jak dyskusja z rancorem. Prędzej cię zabije, niż wypuści ze swoich szponów.
Luke ze smutkiem zwiesił głowę.
— Proszę cię, chłopcze, zważaj na swe słowa. To jest w końcu twoja matka...
— Matka... — powtórzył Ben z goryczą. — Co to za matka, która porzuca swoje własne dziecko?! — wybuchł. Jego wuj aż cofnął się o kilka kroków, mocno zaskoczony. — Pozbyła się mnie przy pierwszej nadarzającej się okazji! Byłem dzieckiem, kiedy oddała mnie do twojej Akademii! Uważasz, że pytała mnie, czy tego chcę?! Ona lubiła mieć dziecko... — Wściekle przetarł oczy przedramieniem. Pociągnął nosem. — Ale tylko na odległość, lub kiedy było jej to na rękę...
— Benie, matka zawsze chciała dla ciebie jak najlepiej...
Solo odwrócił się gwałtownie, chwytając wuja za ramiona. Potrząsnął nim mocno.
— Jak najlepiej?! — wrzasnął. — Więc dlaczego mnie zostawiła?! Co było ze mną nie tak?! Dlaczego mnie nie chciała?!
Tłumiony przez lata ból oraz poczucie odrzucenia wzięły w nim górę, sprawiając, że z oczu mężczyzny nagle trysnęły łzy. Nigdy nie obchodziła go galaktyka. Nie zależało mu na władzy. Nie pragnął nikomu narzucać swej woli. Wstępując do Najwyższego Porządku chciał jedynie, aby rodzice wreszcie zwrócili na niego uwagę. Ale wszystko poszło nie tak. W pewnym momencie zagubił samego siebie i nie potrafił już odnaleźć własnej drogi. Oparł czoło na ramieniu wuja, łkając rozpaczliwie, jak małe, przerażone dziecko. Luke nie potrafił odpowiedzieć na jego pytanie, a wiedział, że próby usprawiedliwiania Leii i wyjaśniania, że pragnęła dla swego jedynego dziecka tylko tego, co w tamtym czasie uznawała za najlepsze dla niego, na nic by się nie zdały, a mogłyby wręcz przynieść więcej szkody niż pożytku. Niezdarnie objął więc siostrzeńca, starając się go pocieszyć.
— Już dobrze... — rzekł, delikatnie klepiąc chłopaka po plecach. — Już dobrze, Benie... Wojna dobiegła końca i już nikt nigdy nie będzie decydował za ciebie. W żadnej sprawie. To, w jaki sposób będzie wyglądało twoje życie, zależy wyłącznie od ciebie... Już dobrze... Już wszystko dobrze...
Ben łkał jeszcze chwilę, kurczowo zaciskając dłonie na ramionach Luke'a, lecz nagle odsunął się od niego gwałtownie, wściekle ścierając łzy z twarzy. Wyczuł pojawienie się kogoś jeszcze. Po kilku zaledwie sekundach do pomieszczenia wkroczyła Leia Organa. W pełnej glorii i chwale. Miała na sobie długą, błękitną suknię z delikatnego materiału, w uszach kolczyki z klejnotami a na palcach lśniące, złote pierścienie. Włosy upięła w fantazyjny kok na czubku głowy. Wyglądała pięknie i dostojnie. Iście po królewsku. Ben spojrzał na nią, lecz zaraz odwrócił wzrok. Jego matka założyła Ruch Oporu wyposażając swych ludzi w złom pamiętający jeszcze czasy Wojen Klonów, podczas gdy za jedną sztukę swej drogocennej biżuterii mogłaby uzbroić ich w najnowocześniejsze okręty z dowolnej galaktycznej stoczni.
Luke także zerknął na siostrę, wyczuwając promieniujące od niej fale podekscytowania oraz radości. Zaraz za Leią do pomieszczenia wkroczył Rey, na widok której Ben skrzywił się wyraźnie. Dziewczyna miała zarzucony na ramię dość spory plecak, a w dłoniach trzymała złożone w idealną kostkę dwa komplety ubrań oraz dwie pary butów. Ze wszystkich sił starała się nie patrzeć na syna generał Organy. Za bardzo przypominał jej Zekka, którego, choć był kompletnym idiotą, nie dało się nie lubić... Zekka, który zginął, ratując ich wszystkich przed niechybną zagładą...
— Rey, połóż te rzeczy na łóżku — poprosiła Leia.
Młoda Jedi wykonała jej prośbę bez zbędnych komentarzy. Ben spoglądał to na matkę, to na Rey. Na jego twarzy malował się wyraz bezbrzeżnego zdumienia. Organa usiłowała zbliżyć się do niego, lecz gdy tylko zobaczył, że kieruje swe kroki w jego stronę, natychmiast cofnął się, niczym spłoszone zwierzę. Rey zerknęła na niego ze ściągniętymi brwiami. Gdyby go zaatakowała, jego wuj z pewnością wziąłby jej stronę, a tymczasem jedyna sojuszniczka Bena unosiła się bezwładnie w pojemniku z bactą. Czego od niego chcieli? Dlaczego tak go osaczyli?
— Benie — odezwała się cicho Leia. — Jestem twoją matką. Nie musisz się mnie bać. A te rzeczy — wskazała na ułożone na łóżku ubrania — są dla Megan. I dla ciebie.
Solo właściwie dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nadal ma na sobie ubranie Zekka – brudne, podarte i w wielu miejscach poprzepalane, a także ubrudzone krwią jego samego oraz Megan. Skinął matce głową, ale niczego nie powiedział. Nie czuł wdzięczności. To przez nią Megan tyle wycierpiała. To przez nią zginął Zekk. Zwykła ludzka przyzwoitość wymagała, aby zatroszczyła się chociaż o nowe ubranie dla tej dziewczyny. Ku jego zdumieniu jednak matka mówiła dalej.
— Kazałam moim ludziom sprawdzić kilka rzeczy. Hutt Shala, u którego twoja nowa znajoma miała długi, nie żyje. Jego niewielkie imperium legło w gruzach. Megan jest wolna. Na jej konto wpłynęła także ostatnio okrągła suma kredytów. Akurat tyle, aby mogła znaleźć sobie jakieś miejsce w galaktyce i rozpocząć nowe życie. Jeśli zechce, może wrócić na Korelię. Zadbałam o to, żeby z jej życiorysu wykreślono pewien... — Zawahała się, zerkając na brata. — Niepochlebny incydent. Ponadto, zostawiam tutaj dla niej niewielki, dwuosobowy frachtowiec. Jest nowy, posłuży jej kilka dobrych lat.
Ben spoglądał na matkę, wciąż nic nie mówiąc, lecz jego twarz przybrała nagle zacięty wyraz. Wielka obrończyni galaktyki, Leia Organa, znów próbowała załatwić wszystko za pomocą kredytów...
— Więc tyle wart był dla ciebie Zekk? — rzucił z goryczą. — Okrągłą sumkę na koncie i nowy statek?
Leia pobladła.
— Benie, to nie tak — usiłowała się tłumaczyć. — Znów rozumiesz wszystko na opak... — Z żalem pokręciła głową. — Przyjaciel Megan zginął, a ja nie mam mocy, aby cofnąć czas. Mogę jedynie spróbować wynagrodzić tej dziewczynie to, czego do tej pory doświadczyła. Czy to naprawdę za mało?
Ben zasznurował usta. Splótł ramiona na piersi, wbijając wzrok w swe stopy. Matka zbliżyła się do niego. Przytuliła dłoń do jego policzka, lecz zaraz odwrócił głowę, cofając się przed jej dotykiem. Na próżno szukała w tym młodym mężczyźnie śladów chłopca, który niegdyś był jej synem... Jej Bena już nie było. Żadna siła już nigdy jej go nie zwróci. Przed sobą miała obcego jej mężczyznę, zmęczonego samym sobą i życiem.
— Proszę, nie zachowuj się tak — rzekła mimo to. — Daliśmy ci drugą szansę...
— Nie prosiłem o to! — przerwał jej syn.
Leia cofnęła się o krok. Wymieniła z bratem zaniepokojone spojrzenia.
— Co zrobicie z ludźmi z Najwyższego Porządku? — spytał nagle Ben.
— Nowa Republika nie da rady sądzić wszystkich — odparła Organa, cofając się o krok. Dłonie splotła przed sobą. — Przed sądem staną wyłącznie wyżsi rangą oficerowie oraz ci, którzy służyli jeszcze w armii Imperium. Pozostali, w głównej mierze szturmowcy oraz piloci, zostaną skierowani na resocjalizację, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, później otrzymają stosowną pomoc, aby mogli osiedlić się na jakiejkolwiek wybranej przez nich planecie i tam zacząć wszystko od początku. Jedno jest pewne – już nigdy nikt nie będzie bagatelizował żadnego zagrożenia. I ja tego dopilnuję.
Ben przez chwilę miał ochotę zapytać, dlaczego matka nie dopilnowała tego lata temu. Dlaczego pozwoliła, aby Najwyższy Porządek porywał niemowlęta, na siłę włączając je w swe struktury i zaczęła mówić o zagrożeniu dopiero przed sześcioma laty, kiedy wyrzucono ją z Senatu za zatajenie prawdy o tym, że jest córką Dartha Vadera. W ostatniej chwili jednak ugryzł się w język. Gdyby rzucił to matce prosto w twarz, ryzykowałby w najlżejszym wypadku piekący policzek, a w najgorszym cofnięcie decyzji o ułaskawieniu.
— Twój wuj zakłada nową Akademię Jedi na Ossusie — odezwała się znów Leia, nie mogąc znieść przedłużającego się milczenia. — Możesz dołączyć do niego. A jeśli chcesz... — Niepewnie objęła syna ramieniem. — Leć ze mną na Coruscant. Będę szczęśliwa, mogąc mieć cię obok siebie.
Ben mało delikatnie wysunął się z jej uścisku. Choć nie padło ani jedno słowo na temat tego, co zrobił, na temat śmierci Hana Solo, mężczyzna nadal nie ufał matce. Nawet jej czułość była wyłącznie na pokaz. Wcale nie chciała mieć go obok siebie, gdyż bez ustanku przypominałby jej, że wydała na świat potwora, który zabił jedynego mężczyznę, którego kiedykolwiek kochała. Z tego samego powodu nie chciała mieć go przy sobie, gdy był dzieckiem. Choć nigdy nie powiedziała tego głośno, winiła go za bezustanne kłótnie z mężem, a wreszcie za to, że Han ją porzucił, wracając do swego dawnego, przemytniczego fachu. Dlatego w konsekwencji odesłała go do Akademii Jedi. Aby już dłużej nie musieć na niego patrzeć.
— Nie — powiedział. — Nie wracam do Akademii Jedi, ale nie polecę też nigdzie z tobą. Zostaję z Megan. Ona mnie potrzebuje. Nie ma już nikogo innego...
Leia zamrugała, bezgranicznie zdziwiona. Nie potrafiła ukryć, że zdumiała ją odpowiedź syna. Nie przypuszczała, że Ben postanowi zostać z dziewczyną, której w ogóle nie zna. I która nie zna jego. Czy to możliwe, że coś do niej czuł? Przecież to niedorzeczne... Zanim jednak zaczęła przekonywać Bena do swych racji, bezradnie spojrzała na brata, milcząco prosząc go o wsparcie. Luke tylko uśmiechnął się do niej i wzruszył ramionami. Skrzywiła się. Nie była pewna, czy to aby na pewno dobry pomysł, puszczać Bena gdziekolwiek bez nadzoru, ale skoro sam Wielki Mistrz Zakonu Jedi nie widział żadnych przeciwwskazań, postanowił zaufać mu także i tym razem.
— Rozumiem — odparła cicho. — Skoro tak postanowiłeś, Benie...
Raz jeszcze objęła syna, przyciskając go do swej piersi. Nie odwzajemnił jej uścisku. Zamiast tego poczuła, jak napiął wszystkie mięśnie. Zupełnie jakby czuł przed nią strach... Lub coś jeszcze gorszego. Pragnęła zapewnić go, że go kocha, że wszystko będzie dobrze, ale słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Kiedy poczuła łzy napływające jej do oczu, wypuściła go ze swych objęć i czym prędzej opuściła pomieszczenie. Ani razu nie obejrzała się za siebie, lecz Ben spoglądał za matką, nim nie zasunął się za nią ciężki, durastalowy właz. Matka nie powiedziała, że mu wybacza, a on wcale na to nie liczył, lecz widząc, jak odchodzi bez słowa pożegnania, ogarnął go dziwny smutek. Spróbował odepchnąć od siebie to uczucie, lecz nie potrafił. A przecież doskonale wiedział, że niektórych rzeczy nie da się naprawić. Zbyt wiele się wydarzyło. Zbyt wiele przykrych słów padło pomiędzy nim, a matką. A czasu, niestety, nie można już cofnąć... Stracił już tak wiele... Choć, kto wie, może okaże się, że zyskał jeszcze więcej?
Z zamyślenia nagle wyrwał go głos Rey, która wymówiła jego imię. Spojrzał na nią niechętnie, nie będąc pewnym, czego może się spodziewać. W końcu, nazwała go potworem i omal nie zabiła w trakcie ich starcia w bazie Starkiller. Teraz jednak dziewczyna uśmiechała się do niego lekko, jakby zupełnie zapomniała, z kim ma do czynienia. Jakby zapomniała, że to on, na jej oczach, zabił Hana Solo.
— Powodzenia, Ben — rzekła. — I niech Moc będzie z tobą.
— Dziękuję. Z tobą również — wykrztusił, na co ona uśmiechnęła się szerzej i tak jak wcześniej Leia, opuściła kwaterę.
Ben znów pozostał w towarzystwie wuja.
— Twoja matka wybiera się na Coruscant, ponieważ kandyduje na kanclerza Nowej Republiki — wyjaśnił Luke. — I ma całkiem spore szanse na wygraną.
Młody Solo westchnął ciężko. Chyba powoli zaczynał żałować całej galaktyki.
— A więc wreszcie dostanie to, czego zawsze najbardziej pragnęła — mruknął. — Nieograniczoną władzę.
Skywalker zerknął na siostrzeńca spod zmarszczonych brwi.
— Benie, zastanawiam się, czy to aby na pewno zdrowo być aż tak zgorzkniałym w twoim wieku.
Młodszy mężczyzna parsknął.
— Nie mam się z czego cieszyć — rzucił.
— Jak to nie? — Mistrz Jedi oparł dłonie na biodrach. — Może na przykład z tego, że żyjesz? Że jesteś wolny? Że woja dobiegła końca? Że wkrótce znów będziesz mógł wziąć Megan w ramiona? — Zbliżył się do Bena. — No dalej, na słodki kosmos, uśmiechnijże się wreszcie! To nic nie kosztuje!
Gdy Solo nie zareagował, Luke z zaciętą miną chwycił oba jego policzki i pociągnął ku górze, sprawiając, że usta chłopaka rozciągnęły się w coś na kształt uśmiechu.
— Co ty wyprawiasz?! — wymamrotał Ben.
— Tak wyglądasz zdecydowanie lepiej. — Skywalker zachichotał.
Ben odepchnął jego dłonie.
— Dobrze już, dobrze! — rzucił. — Przestań! Rozumiem.
Posłał wujowi mocno wymuszony uśmiech. Luke stwierdził jednak, że na początek dobre i to.
— Tak trzymaj — odparł. — Odrobina radości nikomu nie zaszkodzi. A jeśli nie dla siebie, to zrób to dla Megan.
Mrugnął do Bena porozumiewawczo, a następnie, jak wcześniej jego siostra oraz Rey, opuścił pomieszczenie. Ben westchnął cicho, podchodząc do pojemnika z bactą. Przytknął do jego chłodnej powierzchni dłoń, a następnie czoło. Po raz pierwszy pomyślał, że tak naprawdę Megan wcale go nie potrzebuje. Jest silna. Dokądkolwiek powiedzie ją los, da sobie radę. Prawda była taka, że to on potrzebował jej...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top