XXXI. Bohater


Zekk biegł przed siebie gnany wyłącznie jedną myślą. Musi dostać się do „Pogromcy Słońc", zanim ktoś inny z Najwyższego Porządku zorientuje się, co Hux trzymał na pokładzie swego gwiezdnego niszczyciela. Droga do hangaru, w którym spoczywała ta zdradziecka broń, tak mocno wryła się w jego pamięć, iż niemal instynktownie poruszał się po pokładach „Finalizera", nie zwracając uwagi na biegających po korytarzach oficerów oraz szturmowców, którzy, mając własne rozkazy do wypełnienia, jedynie salutowali mu w biegu. Najwyraźniej Snoke nie powiadomił jeszcze nikogo, że Zekk nie jest Kylo Renem. Nikt więc nie śmiał go zaczepiać. I dobrze, gdyż w tamtym momencie mężczyzna był zupełnie bezbronny. Rey zabrała mu przecież miecz świetlny Kylo Rena. Wreszcie Zekk znalazł się u upragnionego celu. Pamiętał kod, jakim Hux otworzył zapieczętowane drzwi do tajnego hangaru i wpisał go teraz na panelu sterowania, w duchu mając nadzieję, iż generał od ich ostatniej wizyty w tym miejscu nie zmienił kodu. Na szczęście Hux albo był zbyt głupi, albo zbyt pewny siebie, aby to zrobić. Pewnie jego zbyt wybujałe ego nie pozwoliło mu sądzić, iż ktokolwiek miałby czelność choćby spróbować włamać się do hangaru, w którym trzymał „Pogromcę". Kiedy jednak właz rozsunął się, Zekk bez skrupułów wszedł do środka.

— Światło — rzucił.

Na jego komendę zapłonęły wszystkie panele jarzeniowe rozmieszczone w pomieszczeniu, oświetlając jasnym światłem pokryty lśniącym, srebrnym pancerzem okręt. Zekkowi przez chwilę zrobiło się żal tego tak misternie oraz elegancko wykonanego cacka, lecz kiedy pomyślał o wszystkich niewinnych istotach, które straciłyby życie, gdyby „Pogromca" wpadł w niepowołane ręce, nie zastanawiał się dłużej nad tym, co powinien zrobić. Wiedział, że postąpi dobrze i słusznie, nieraz rozmawiał już o tym z Rey, a ona tylko utwierdzała go w przekonaniu, że „Pogromcę" należy zniszczyć. Obiecała również, że gdyby z jakiegoś powodu Ruch Oporu nie otrzymał wiadomości, którą nagrał dla Megan, sama przekaże jej to, co dziewczynie pragnął powiedzieć Zekk.

Właśnie...

Megan.

Na myśl o Megan mężczyzna poczuł bolesne ukłucie żalu. Z całą mocą uświadomił sobie, że nie ujrzy jej już nigdy więcej, a na domiar złego, pozostawi ją samą z ogromnymi długami, których narobił, chlejąc i zabawiając się w portowych kasynach. Zrozumiał, że naprawdę kochał tę dziewczynę od momentu, gdy zobaczył ją po raz pierwszy, lecz nigdy nie potrafił jej tego okazać. Tak wiele rzeczy robił źle... Aż wreszcie Megan stała się ponura i zgorzkniała, piękna zimnym pięknem, niczym posąg i tak samo dla niego niedostępna, choć przecież zwykle nie przebywała dalej niż na wyciągnięcie jego ręki. Gdyby mógł cofnąć czas, zmieniłby w swym życiu wiele rzeczy. Postarałby się być bardziej odpowiedzialnym. Okazywałby Megan, jak bardzo mu na niej zależy, ile dla niego znaczy... Ale nie mógł już nic zrobić. Przeszłość nie wróci, a jemu pozostało jedynie uparcie przeć naprzód. Było za późno, aby się wycofać. Wspiął się po kilku szczeblach metalowej drabinki, gramoląc się do kokpitu „Pogromcy Słońc". Zasunął owiewkę kabiny i uruchomił silniki okrętu. Niemal w tej samej chwili potężne wrota hangaru rozsunęły się, ukazując niebieskawą, lekko falującą osłonę, dzięki której w hangarze nie doszło natychmiast do dekompresji, oraz szalejącą w próżni kosmicznej bitwę. Okręty Najwyższego Porządku atakowane były przez zbieraninę statków tak różnorodnego typu, iż nie dało się ich z niczym pomylić. Ruch Oporu atakował flotę Snoke'a! Zekk z trudem przełknął ślinę, unosząc lśniący jacht do lotu. Sprawdził stan uzbrojenia. W wyrzutniach „Pogromcy" tkwiło kilkanaście pocisków, które miały doprowadzać do wybuchów gwiazd. Młody mężczyzna stwierdził, że nie zaszkodzi sprawdzić, czy nie podziałają także na niszczyciele Najwyższego Porządku. Zanim „Pogromca Słońc" przepadnie na zawsze w gardzieli czarnej dziury, może zrobić swym stwórcom na złość i osłabić nieco ich flotę. Z tą właśnie myślą mężczyzna wyleciał z hangaru w sam środek bitwy. Zgrabnie unikał laserowych pocisków wystrzeliwanych zarówno przez myśliwce Najwyższego Porządku jak i Ruchu Oporu. Niestety nikt nie pomyślał, aby na pokładzie „Pogromcy" zainstalować choćby krótkofalowy komunikator, więc Zekk nie miał żadnego sposobu, aby skontaktować się z Ruchem Oporu i poprosić, żeby przestali do niego strzelać, gdyż on po prostu pragnie im pomóc. Kierował się więc uparcie po uprzednio wyznaczonym kursie, w stronę ogromnego, czarnego statku, który swym wyglądem przypominał rozłożone szeroko skrzydła jakiegoś demonicznego stworzenia. Ten kolos na pewno nie zaliczał się do floty Ruchu Oporu. Zwłaszcza, że otaczały go roje myśliwców TIE. Zekk wyciągnął więc jedyny logicznie nasuwający się wniosek, iż musiał to być flagowy okręt Snoke'a – „Supremacy". Lecąc prosto na dziób monstrualnych rozmiarów statku, wmawiał sobie, iż robi to wszystko dla Megan. Tylko dla niej. I miał nadzieję, że Ruch Oporu nie pozostawi dziewczyny samej sobie...

Znalazłszy się w niewielkiej odległości od „Supremacy" wystrzelił w stronę kadłuba dwa pociski, zastanawiając się przelotnie, czy to aby nie zbyt mało. Zafascynowany przyglądał się, jak oba gładko przebijają tarcze, a następnie gruby, durastalowy pancerz, wnikając głęboko w same trzewia okrętu. „Supremacy" zapadła się w sobie, a w następnej chwili zmieniła w ogromną, oślepiającą kulę ognia. Zekk wydał z siebie dziki okrzyk triumfu. Zaatakował jeszcze kilka niszczycieli, wystrzeliwując do nich po jednej torpedzie, co w zupełności wystarczyło. Wielkie okręty jeden za drugim zmieniały się w chmury kosmicznych szczątków. Gdy natomiast wystrzelił już wszystkie pociski, całkowicie pozbywając się amunicji, przeleciał tuż obok okrętu flagowego Leii Organy, „Raddusa", na zawsze żegnając się z Ruchem Oporu. W następnej sekundzie wykonał krótki skok w nadprzestrzeń i po kilku chwilach znalazł się w sąsiednim układzie. W tym panowała zupełna cisza oraz bezruch. Światła odległych gwiazd zakrzywiała obecność ogromnej czarnej dziury, której dysk akrecyjny promieniował słabym, jakbym przytłumionym blaskiem. Tutaj nie dotarła żadna wojna. Jedynie głodująca czarna dziura pochłaniała wszelkie cząsteczki, które były na tyle nierozważne, aby zbliżyć się do horyzontu zdarzeń, dokąd ściągała je grawitacja potwora, który był niegdyś słońcem istniejącego tam układu planetarnego. Młody mężczyzna z całych sił zacisnął zęby, wciąż mając przed oczami obraz Megan. Wróciłby do niej. Gdyby tylko mógł, wróciłby! Ale podobnie jak „Pogromcy" nie wyposażono w tak zbędną rzecz jak komunikator, na jego pokładzie nie umieszczono także kapsuł ratunkowych ani nawet katapulty. Musiał więc pozostać na pokładzie, rzucając się na pożarcie czarnej dziurze. Tak przecież postąpiłby prawdziwy bohater. Nie każdy bowiem poważyłby się oddać własne życie dla dobra innych.

Ustawił silniki statku na pełną moc, pędząc z oszałamiającą prędkością wprost w paszczę grawitacyjnej anomalii. Nim przekroczył horyzont zdarzeń, zdawało mu się, że usłyszał czyjeś wołanie. Ktoś przemawiał do niego. Mówił: Niech Moc będzie z tobą. Kto wie, może był to głos samego Wszechświata, który zlitował się nad jego dolą i w ostatniej chwili pragnął przekazać mu, że nie jest sam? Gwiazdy widzą jego poświęcenie. Gwiazdy o nim nie zapomną. Chłopak zdążył jeszcze pomyśleć, że prowadził naprawdę marne życie i dopiero przez swą śmierć przysłuży się galaktyce. Co za przeklęta ironia! Gdy jednak grawitacja czarnej dziury zatopiła swe kły w metalowym ciele „Pogromcy Słońc", rozszarpując go na coraz to mniejsze cząsteczki i pochłaniając zachłannie, ostatnią myślą Zekka było, że Megan, jego najdroższa gwiazdeczka, miała rację. Jak zwykle, miała rację. Był bohaterem, jak się patrzy. Martwym bohaterem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top