XXIV. Vornskry


Megan zorientowała się, że udało jej się przespać kilka godzin, gdyż kiedy się ocknęła, miejscowe konstelacje powoli znikały z nieba, ustępując miejsca blademu świtowi. Leżała przy dogasającym już ognisku, okryta cienkim pledem. Była sama. Zdawało jej się jednak, że gdzieś niedaleko słyszy jakiś głos. Wciąż nie była jednak pewna, czy to jawa, czy sen. Usiadła, odrzucając na bok pled. Jej oczy były zapuchnięte od długotrwałego płaczu i miała wrażenie, jakby pod powieki ktoś nasypał jej tony piasku. Przetarła dłonią zmęczoną twarz. Wtedy też przekonała się, że już nie śni. Naprawdę słyszała głos. Należący do Kylo. Dostrzegła go teraz w dość sporej odległości, na samym skraju polany, na której rozbili obóz. Ren rozmawiał o czymś z Chewbaccą. Czy raczej – sądząc po gestach – o coś się z nim sprzeczał. Zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, czego dotyczy ich kłótnia, ale w pewnej chwili Kylo wrzasnął, że coś nie jest sprawą Chewbaccy, żeby ten się nie wtrącał, i wreszcie dał mu spokój, a następnie odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę ogniska, uznając dyskusję za zakończoną. Wookiee jednak najwyraźniej nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Złapał Kylo za ramię i odwrócił znów twarzą do siebie. Warknął coś wściekle i zaczęli się szarpać. Megan natychmiast zerwała się na równe nogi. Po senności oraz wczorajszej słabości, nie pozostał już nawet ślad. Ruszyła w kierunku kłócących się towarzyszy. Chewbacca był silnym, dobrze zbudowanym Wookieem. Obawiała się, że mógłby wyrządzić krzywdę Kylo...

— Przestańcie! — zawołała.

Na dźwięk jej głosu Chewbacca wypuścił Rena ze swego stalowego uścisku. Kiedy dziewczyna znalazła się pomiędzy nimi warknął głucho, wściekle szczerząc kły. Megan cofnęła się z przestrachem, wpadając na Kylo. Pobladła śmiertelnie.

— Chewbacca, proszę... — wykrztusiła. — Nasza sytuacja i tak jest już nie do pozazdroszczenia... Nie utrudniajmy jej jeszcze bardziej...

Wookiee zaryczał wściekle i ponownie rzucił się ku Kylo, lecz Megan zasłoniła go własnym ciałem. Wyciągnęła przed siebie obie ręce w obronnym geście.

— Chewie, spokojnie... — poprosiła. — Przecież do tej pory jakoś się dogadywaliście! Co się stało?!

— Nie może wybaczyć mi tego, co zrobiłem — odezwał się cicho Ben zza pleców dziewczyny.

Megan zmarszczyła brwi. Odwróciła się powoli.

— A co takiego zrobiłeś? — spytała.

Kylo rozciągnął usta w bladym, pełnym goryczy uśmiechu. Popatrzył jej prosto w oczy.

— Zabiłem swojego ojca — odrzekł.

Megan głośno wciągnęła powietrze, zasłaniając usta dłonią. W pierwszej chwili pomyślała, że Kylo z niej kpi, lecz zaraz przypomniała sobie różne plotki na temat śmierci osławionego Hana Solo, które miała okazję słyszeć. Ktoś kiedyś opowiadał, że Solo zabił Kylo Ren, ale wtedy nie zwróciła na to większej uwagi. Właściwie dopiero teraz w pełni uświadomiła sobie, że przecież Kylo był synem Hana...

— Dlaczego... — powiedziała z trudem. Gardło miała dziwnie ściśnięte. — Dlaczego...

— Dlaczego co? — rzucił Kylo, marszcząc ciemne brwi. — No dalej, powiedz to!

— Dlaczego go zabiłeś...? — spytała cicho.

Ren odwrócił się do niej plecami, przypomniawszy sobie wyznanie dziewczyny. Ona także zabiła ojca i czyn ten rozdarł jej duszę na dwoje. Jednak, w przeciwieństwie do niego, Megan broniła swej matki i siebie. A on? Co nim kierowało, kiedy przebił ostrzem miecza świetlnego pierś zupełnie bezbronnego Hana Solo...?

— Wykonywałem rozkaz Najwyższego Dowódcy — odparł beznamiętnie.

Chewbacca jęknął żałośnie, wyrzucając obie dłonie w górę. Kylo odwrócił się gwałtownie. Ponad ramieniem Megan spojrzał na wieloletniego towarzysza swego ojca.

— Naprawdę uważasz, że chciałem to zrobić?! — wrzasnął. — Gdybym chciał śmierci ojca, zabiłbym go od razu po zniszczeniu Akademii wuja, a nie unikał go... — Głos zadrżał mu niebezpiecznie. — Przez sześć lat! To wy wszystko popsuliście, zjawiając się w bazie Starkiller! Nie miałem wyboru!

Wookiee zaryczał już nieco spokojniej, że to nieprawda – Kylo miał wybór. Mógł wraz z nim i z ojcem wrócić do domu, do matki. Na te słowa młody mężczyzna pokręcił głową. Jego oczy wyrażały zupełną beznadzieję.

— Najwyższy Dowódca nigdy by mi na to nie pozwolił. Zniszczyłby mnie... — odparł cicho. — Poza tym... — Uniósł głowę, a jego oczy nagle zapłonęły. — Skąd pomysł, że chciałbym wracać do matki i stać się marionetką w jej rękach?!

Megan zbliżyła się do niego powoli. Delikatnie położyła dłoń na ramieniu mężczyzny.

— Ale teraz jesteś marionetką w rękach Snoke'a...

Chewbacca zaryczał, przyznając dziewczynie rację. Ren lekko skinął głową. Jego dłonie wciąż to rozluźniały się, to zaciskały w pięści.

— Snoke ma przynajmniej jakiś plan! Chce przywrócić ład i porządek w galaktyce!

Megan zmarszczyła brwi.

— Ale za jaką cenę? — rzekła. — Kylo, nie możesz być aż tak naiwny! On wykorzysta cię, wykorzysta twoją potęgę, a kiedy przestaniesz być mu potrzebny, zniszczy cię! Tacy jak on nie potrafią postępować inaczej...

Ren spoglądał na dziewczynę szeroko otwartymi oczami. Usłyszał od niej dokładnie te same słowa, co od ojca. Jak gdyby była świadkiem ich ostatniej rozmowy w bazie Starkiller i wszystko zapamiętała. W jego rozdartą, umęczoną duszę zaczęły wkradać się wątpliwości. Może to jednak Megan, a wcześniej jego ojciec, mieli rację? Snoke miał własne, ukryte cele, o których nie informował nikogo. Czy Kylo naprawdę tego nie widział? Czy po prostu nie chciał widzieć...?

— Kylo — usłyszał ponownie przepełniony smutkiem głos Megan. — Może Chewbacca ma rację? Może powinieneś wrócić do matki? Ona na pewno cię kocha...

Ren spojrzał na nią groźnie. Jego oczy błyszczały, jak gdyby za chwilę miał się rozpłakać. Albo wpaść we wściekłość.

— Kocha?! — powtórzył. — Ona mnie nienawidzi! Wydała na mnie wyrok śmierci!

Megan zasznurowała usta, na moment wbijając wzrok w swe stopy. Cóż, to była akurat prawda. Ale dziewczynie przebiegło teraz przez głowę, że może tak naprawdę Leia nie miała wyboru? Nie zamierzała jej w żaden sposób usprawiedliwiać, lecz czy nie istniało prawdopodobieństwo, że Leia została zmuszona do takiego działania? Podejmując się dowodzenia Ruchem Oporu musiała zważać na to, czego zażyczą sobie jego inni członkowie, aby w ogóle zachować kogoś w szeregach tej organizacji. Przecież sama nie zdziałałaby zbyt wiele...

Lecz, nawet jeśli Kylo nie chciał wracać do matki, nadal istniał jeszcze jeden sposób, aby uwolnił się z okowów Najwyższego Porządku, które kiedyś sam tak ochoczo i dobrowolnie przywdział.

— Posłuchaj... — zaczęła. — A może po prostu... Zostawisz to wszystko za sobą? — zasugerowała. — Najwyższy Porządek, Ruch Oporu... Po co ci to? Porzuć tę wojnę. Galaktyka jest pełna planet. Z pewnością znajdziesz taką, na której będziesz mógł rozpocząć nowe życie...

Kylo wyciągnął dłoń, delikatnie gładząc Megan po policzku.

— Nie — odparł cicho. — To się nigdy nie uda. Oni nigdy nie dadzą mi spokoju. — Zamilkł na moment. Czułym gestem odgarnął włosy z jej twarzy. — Zekk pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy, jak ogromne ma szczęście, mając cię u swego boku...

Dziewczyna niepewnie zmarszczyła brwi. Nim jednak zdążyła zapytać Rena, co miał na myśli, mężczyzna odwrócił się, ruszając w stronę ogniska, które zupełnie już wygasło. Megan zrobiło się go żal. Był chyba najbardziej samotną istotą, jaką kiedykolwiek spotkała. Wymieniła z Chewbaccą pełne smutku spojrzenie, i skierowała swe kroki za Kylo. Uszła jednak ledwie kilka kroków, gdy nagle krzaki rosnące po jej prawej stronie, poruszyły się gwałtownie. W następnej sekundzie wypadło z nich ogromne zwierzę porośnięte krótką, szorstką sierścią. Poruszało się na czterech łapach. Miało długi pysk, długi ogon i błyszczące ślepia, w których lśnił wiecznie nienasycony głód. Zwierzę przypominało nieco z wyglądu psy akk, które Megan miała okazję oglądać na Haruun Kal, kiedy statek Zekka popsuł się w okolicach tej planety i musieli awaryjnie lądować, aby dokonać niezbędnych napraw. Dziewczyna nie miała więc wątpliwości, że zwierzę, które zagrodziło jej drogę, jest drapieżnikiem. Jego ogon poruszał się nieustannie, a długie pazury ryły głębokie bruzdy w wilgotnej ziemi. Zwierz przyglądał się jej, jak gdyby oceniając, czy zdoła połknąć ją w całości. Zamarła, starając się nawet nie oddychać. Usłyszała ostrzegawczy ryk Chewbaccy i kiedy zwierzę obnażyło ostre kły, odruchowo sięgnęła do paska, szukając kabury z blasterem, lecz jej palce zacisnęły się na powietrzu. Nie miała broni. Ruch Oporu odebrał jej blastery, a mistrz Skywalker nie pomyślał, aby je jej zwrócić.

— Kylo! — krzyknęła w desperacji.

Zauważyła jeszcze, że mężczyzna zawrócił, aktywując czerwoną klingę miecza świetlnego. Było już jednak za późno. Zwierzę skoczyło ku dziewczynie, zaciskając potężne szczęki na jej lewym ramieniu, którym w ostatnim rozpaczliwym odruchu usiłowała się osłonić. Wrzasnęła. Ból był nie do opisania. Pod wpływem ciężaru zwierzęcia runęła na ziemię. Ono jednak nadal nie puszczało jej ramienia, szarpiąc i warcząc dziko. Oczy Megan wypełniły się łzami. Widziała wszystko jak przez mgłę. Nie mogła umrzeć! Nie dziś! Nie w ten sposób! Mocno zaciskając zęby, pomimo bólu promieniującego na całe jej ciało, z całych sił uderzyła pięścią w nos zwierzęcia. Spowodowało to jedynie tyle, że drapieżnik jeszcze silniej wgryzł się w jej ciało. Miała wrażenie, że jego ostre zęby dosięgły aż jej kości. Kopiąc na oślep starała się strącić z siebie zwierzę. Jednocześnie rzucała wokół prawą dłonią, starając się wymacać coś, cokolwiek, co mogłoby posłużyć jej jako broń. Słyszała wokół siebie powarkiwania innych stworzeń oraz ryki Chewbaccy, od czasu do czasu przerywane głośniejszym skamleniem, odgłosami wystrzału z kuszy Wookieego oraz buczeniem klingi miecza świetlnego. Domyślała się, że w lesie musiało czaić się całe stado tych krwiożerczych potworów. Zaatakowały one nie tylko ją, ale także Kylo oraz Chewbaccę. Wiedziała więc, że póki co może liczyć wyłącznie na siebie...

Nagle dłoń Megan zacisnęła się na jakimś porośniętym mchem kamieniu. Chwyciła go mocno. Uderzyła raz i drugi w pysk trzymającego ją stworzenia, aż wreszcie poczuła, że jego szczęki rozwierają się. W następnej sekundzie zwierzę padło martwe, przeszyte celnym strzałem Chewbaccy. Dziewczyna odetchnęła z niewypowiedzianą ulgą. Przekręciła się na brzuch, a następnie spróbowała wstać, choć nogi plątały jej się lekko. Pierwszym, co zobaczyła, był Kylo przecinający niemal na pół drapieżnika, który właśnie skoczył ku niemu, pragnąc zatopić zęby w szyi mężczyzny. Ich spojrzenia spotkały się.

— Megan, za tobą! — zawołał nagle Ren, wyciągając przed siebie dłoń z szeroko rozłożonymi palcami.

Zwierzę, które usiłowało zaatakować ją od tyłu zostało odrzucone o kilka metrów, dzięki sile Mocy. Zawyło żałośnie, kiedy jego ciało uderzyło o pobliskie drzewo, nadziewając się na ostre, sterczące gałęzie. Z jego pyska spłynęła stróżka jaskrawej krwi, a w następnej sekundzie jego łeb opadł. Wkrótce stanie się pożywieniem dla miejscowych padlinożerców. Megan natychmiast odwróciła głowę, nie chcąc na to patrzeć. Nie był to jednak jeszcze koniec. Drapieżniki zwąchały krew i najwyraźniej uznały ją za najsłabszą ze stada. Kolejne dwa rzuciły się na nią bez ostrzeżenia. Jeden zatopił zęby w jej prawej łydce, ponownie przewracając dziewczynę na ziemię, a drugi w chwilę później zacisnął szczęki na jej lewym obojczyku. Nie miała już nawet siły, aby krzyczeć. Ból był zbyt ogromny. Pociemniało jej przed oczami. Oba zwierzęta zaczęły szarpać silnymi szczękami, jak gdyby chciały oderwać kawały ciała od jej kości. Na szczęście nie trwało to długo. Zanim zdążyły rozszarpać Megan na kawałki, jeden drapieżnik zginął przeszyty laserowym bełtem z kuszy Chewbaccy, a łeb drugiego został odcięty od ciała płonącym ostrzem, które dzierżył Kylo. Megan usiłowała wstać, lecz miała wrażenie, że całe jej ciało płonie. Po jej rękach oraz nodze spływała gorąca krew. Jęknęła, opierając czoło na wilgotnej ziemi. Było jej już wszystko jedno. Chciała jedynie, aby ból wreszcie minął...

Ren odepchnął na bok trupy zwierząt, przyklękając przy Megan. Jej kurtka była w strzępach, a żółta tunika oraz spodnie coraz szybciej przesiąkały krwią. Nie ruszała się. Cała krew odpłynęła z jego twarzy. Delikatnie przewrócił ją na plecy i ujął w ramiona. Głowa dziewczyny niemal bezwładnie opadła na jego pierś.

— Megan... — rzekł zduszonym głosem.

Z trudem uniosła powieki, spoglądając na niego mętnym wzrokiem. Jej wargi zadrżały.

— Co... Co to było...? — wykrztusiła. Po chwili skrzywiła się. — Boli...

— Vornskry — odparł cicho Kylo, domyślając się, że miała na myśli zwierzęta, które ich zaatakowały. — To były przeklęte vornskry...

Megan zebrała w sobie resztki sił i chwyciła go za ramię śliską od krwi dłonią, jak gdyby usiłowała wstać.

— Nie jesteś ranny? — spytała, spoglądając na jego zroszoną potem twarz i pozlepiane kosmyki włosów, ale wzrok miała nieobecny.

— Nie — odparł, czując, że coś coraz mocniej ściska go za gardło, utrudniając mu mówienie. — Nic mi nie jest...

— To dobrze... — Uśmiechnęła się, lecz w następnej sekundzie jej uśmiech przeszedł w grymas bólu. Zamknęła oczy, oparłszy głowę na piersi Rena. — Już po mnie... — szepnęła zbolałym głosem. — Będę was tylko spowalniać. Powinniście mnie tutaj zostawić...

Chewbacca zaryczał głośno, stanowczo protestując przeciwko takiemu rozwiązaniu.

— Pleciesz bzdury, Megan! — warknął Kylo. Wsunął jedną rękę pod plecy dziewczyny, a drugą pod jej kolana, unosząc ją delikatnie. — Nie zostawię cię, choćbym miał nieść cię całą drogę do bazy!

Dwie łzy spłynęły po twarzy Megan. Nie była już w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Kylo sięgnął w Moc, wysyłając ku niej fale ukojenia, aby choć odrobinę złagodzić ból promieniujący z ran na całe jej ciało. Następnie nacisnął lekko na umysł dziewczyny, sprawiając, że straciła przytomność. Uznał, że tak będzie dla niej lepiej. Spojrzał na Chewbaccę.

— Ile mamy medpakietów? — spytał.

Wookiee jęknął krótko, odpowiadając, że jedynie trzy. W każdej kapsule na „Sokole Millenium" znajdował się jeden. Ren skrzywił się. Miał niejasne przeczucie, że trzy medpakiety nie wystarczą, aby opatrzyć wszystkie rany, jakie vornskry zadały dziewczynie. Będą więc musieli przyspieszyć tempo marszu, żeby jak najszybciej znaleźć się w bazie Najwyższego Porządku. Tam z pewnością znajdą odpowiedni sprzęt i personel, który należcie zajmie się Megan. Muszą się jednak bardzo spieszyć...

Kylo w duchu prosił Moc, aby i tym razem okazała się łaskawa i nie opuszczała dziewczyny...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top