X. Niszczyciel


Ogromny kadłub Finalizera, okrętu flagowego generała Huxa, przecinał przestrzeń międzygwiezdną niczym nóż, dryfując przed siebie w zdawałoby się zupełnie przypadkowym kierunku. Ten potężny kolos nie miał sobie równych pośród statków, które do tej pory opuściły galaktyczne stocznie. Potężny okręt był pierwszym z nowych gwiezdnych niszczycieli typu Resurgent, wyprodukowanym przez Kuat-Entralla Engineering. Rozmiarami i siłą ognia zdecydowanie naruszał traktat rozbrojeniowy zawarty między Nową Republiką a resztkami Imperium. Jego załoga składała się z dziewiętnastu tysięcy oficerów oraz pięciuset pięćdziesięciu pięciu tysięcy członków załogi wsparcia oraz ponad ośmiu tysięcy szturmowców. Finalizer uzbrojony został w ponad tysiąc pięćset turbolaserów oraz dział jonowych, którymi najeżony był jego kadłub. Dziób niszczyciela dodatkowo chroniły boczne baterie dział. Turbolasery zaprojektowane do ataków orbitalnych były w stanie przebić pola i grube pancerze jednostek przeciwnika, a także obrócić w gruzy powierzchnie całych planet. Wieżyczki mniejszego kalibru oraz wyrzutnie torped stanowiły dopełnienie imponujących systemów obronnych okrętu. Mogły one namierzyć jednostki wroga, podczas gdy wysłane z pokładu niszczyciela myśliwce TIE gotowe były rozprawić się z nimi w walce bezpośredniej. Niszczyciel nosił na swym pokładzie dwie eskadry myśliwców, sto transportowców szturmowych, a doborowi szturmowcy przebywający na jego pokładzie od dziecka szkoleni byli do służby w Najwyższym Porządku. Choć stworzona przez Snoke'a organizacja nie dysponowała środkami, które pozwoliłyby na budowę dużej liczby wielkich okrętów, jej projektanci zrobili jednak dobry użytek z lekcji zapamiętanej z czasów świetności Imperium. Finalizer był ogromną platformą bojową i lotniskowcem. Stanowił także symbol potęgi nowego reżimu. Jego kształt miał przywodzić na myśl czasy, gdy Imperium było u szczytu władzy oraz wzbudzać we wrogach Najwyższego Porządku słuszny lęk.

Zekk tak długo wpatrywał się w tę monstrualnych rozmiarów machinę bojową z szeroko otwartymi ustami, iż Rey z trudem powstrzymywała się, aby nie wyciągnąć dłoni i nie zacisnąć jego szczęk. Zmarszczyła brwi. Mężczyzna siedział jak skamieniały z dłońmi opartymi na drążku sterowniczym promu Kylo Rena.

— Zekk — syknęła. — Przestań tak wgapiać się w ten okręt! Jesteś Kylo Renem, pamiętaj! Ten niszczyciel to prawie jak twój dom! Ludzie przebywający na nim wykonują między innymi twoje rozkazy!

Pilot wreszcie odwrócił głowę, aby na nią spojrzeć. Jego twarz okryła się dziwną bladością. Zamrugał.

— Ależ to jest wielkie... — wymamrotał. — Ciebie nie dziwi, że ktoś był w stanie stworzyć coś takiego?

Rey jedynie wzruszyła ramionami. Mieszkając przez większość swego życia na Jakku w poszukiwaniu złomu nadającego się jeszcze do jakiegokolwiek użytku, przegrzebała tak wielką ilość mniejszych bądź większych imperialnych wraków, iż doprawdy niewiele było ją w stanie zadziwić. Oprócz bazy Starkiller. Nic nie było w stanie dorównać potędze oraz być bardziej śmiercionośne niż ta pół-planeta, pół-broń, która na szczęście już nie istnieje...

— Widziałam gorsze rzeczy niż ten okręt, uwierz — odparła.

Zekk odetchnął głęboko. Raz jeszcze zapatrzył się na statek. Rey wyczuła jego nagłe wątpliwości podszyte strachem. Mężczyzna zaczął właśnie wątpić w powodzenie ich misji. To niedobrze. To bardzo źle. Mogła rozciągnąć nad nim iluzję Mocy, która, miała nadzieję, iż będzie w stanie omamić Snoke'a, który prawdopodobnie i tak przebywał daleko stąd, lecz jeśli Zekk nie uwierzy w siebie, będzie niepewny i przerażony, to ktoś raczej prędzej niż później zorientuje się, iż coś jest nie tak, wykryje podstęp, a Zekk i ona stracą życie...

Położyła dłoń na ramieniu mężczyzny odzianego w czarne szaty Kylo Rena.

— Zekk, uda nam się. Spokojnie. Wywołaj Finalizera i zażądaj otwarcia wrót hangaru — powiedziała. — Nie proś ich o to, tylko żądaj. Pamiętaj, jesteś Kylo Renem...

Zekk zrobił, co kazała mu Rey. Oficer łącznościowy, który pełnił wartę na mostku ogromnego niszczyciela, otrzymawszy sygnaturę osobistego wahadłowca Rena, nie był zbyt skory do rozmowy – lub raczej, jak przemknęło Rey przez myśl, był zbyt przerażony, aby wydusić z siebie choć jedno pełne zdanie. W końcu, miał do czynienia z samym Kylo Renem. Jedno nieopatrznie rzucone słowo mogło skończyć się jego śmiercią, lub nawet czymś jeszcze gorszym...

Zekk był nieco zdumiony reakcją członka załogi niszczyciela. Słyszał różne plotki o Renie, ale zawsze sądził, że większość z nich jest sporo przesadzona. Myślał, że Ren to po prostu zwykły facet, jak inni, któremu trochę bardziej poszczęściło się w życiu. Aż do teraz nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się mylił. Skorygował lekko kurs promu, zauważając jednocześnie, że Rey zniknęła w głębi statku. Wzięła ze sobą kajdanki ogłuszające. No tak, przypomniał sobie. Przecież miała udawać jego więźnia. Tylko w jaki sposób zamierzała sama zacisnąć je na swoich nadgarstkach? Użyje Mocy? Cóż, pewnie tak...

Mężczyzna poprowadził statek ku wlotowi do hangaru, a następnie delikatnie posadził go na pokładzie. Przez przedni iluminator zauważył, że nieopodal przystanął młody, rudowłosy mężczyzna w czarnym mundurze. Oho, komitet powitalny. Zekk szybko przebiegł w pamięci nazwiska wyższych oficerów Najwyższego Porządku oraz ich charakterystykę, którą otrzymał od wywiadu Ruchu Oporu. Czarny mundur, rude włosy, poza ważniaka... To musiał być chyba ten niesławny generał Hux. To on wydał rozkaz zniszczenia układu Hosnian. Zekk z całych sił zacisnął dłonie w pięści. W katastrofie tej zginęła matka Megan. W następnej chwili mężczyzna wstał, upewnił się, że miecz świetlny ma przypięty do szerokiego pasa i opuścił kokpit promu. Rey już czekała na niego przy włazie. Dłonie trzymała za plecami. Skrępowane były kajdankami ogłuszającymi. Zekk nie mógł się powstrzymać.

— Jak to zrobiłaś? — spytał. — Pokażesz?

Dziewczyna przewróciła oczami.

— To zwykła, prosta sztuczka — odparła. — Moc pozwala robić potężniejsze rzeczy niż to. Otwórz właz — poprosiła. — Nie chcę czekać tutaj w nieskończoność...

Zekk wdusił przycisk otwierający właz. Rampa wysunęła się, a ich oczom ukazało się wnętrze hangaru Finalizera oraz panująca w nim krzątanina. Rudowłosy generał zbliżył się do nich niespiesznym krokiem. Gdy zorientował się, kto stoi u boku Zekka, musiał przeżyć niemały szok, lecz w żaden sposób nie dał tego po sobie poznać. Na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Gestem przywołał ku sobie kilku wszechobecnych szturmowców.

— Ren — zwrócił się do Zekka. Jego wąskie usta wykrzywił złośliwy półuśmiech. — Widzę, że choć raz twoja brawura przyniosła jakiekolwiek rezultaty. — Skinął głową w stronę Rey. — Zabrać ją — rzucił, nawet nie obejrzawszy się na swoich żołnierzy.

Ci jednak w lot zrozumieli, co mają robić. Chwycili Rey za ramiona i szarpiącą się, jak przystało na schwytanego właśnie więźnia, wyprowadzili z hangaru. Zekk patrzył za nią bez słowa. Właśnie został sam, otoczony z każdej strony przez pomyleńców z Najwyższego Porządku...

— A gdzie Luke Skywalker? — spytał nagle Hux.

Zekk popatrzył na niego, marszcząc brwi. Czy Hux także jest wrażliwy na Moc, czy nie? Chyba nie, zdecydował po chwili. Gdyby było inaczej, na pewno już zorientowałby się, że nie ma przed sobą prawdziwego Kylo Rena.

— Luke Skywalker? — powtórzył. Jego głos nabrał nagle dziwnie wysokiego brzmienia. Brwi Huxa powędrowały wysoko do góry. Zekk natomiast poczuł, że na jego policzki wypływa gorący rumieniec. Sithowe nasienie! Odchrząknął. — Luke Skywalker... — mruknął. Wzruszył ramionami. — Nie zjawił się. Była tylko Rey.

— Rey? — powtórzył Hux.

Zekk skinął głową, niepewny, co powinien zrobić.

— Ta dziewczyna — wyjaśnił. — Uczennica Skywalkera. Tak ma na imię.

Generał uśmiechnął się kwaśno.

— Oczywiście. Widzę, że wydarłeś z niej najcenniejszą informację — parsknął.

Zekk zacisnął usta w cienką linię.

— Wydobędę z niej więcej — warknął. — Jest teraz moim jeńcem — dodał, wyraźnie podkreślając przedostatnie słowo.

Hux splótł dłonie za plecami. Cofnął się o krok, jak gdyby starał się znaleźć poza zasięgiem rycerza Ren, który, jak wiedział z własnego doświadczenia, potrafił wybuchnąć w najmniej oczekiwanej chwili. Uśmiech znikł z jego ust i twarz mężczyzny na powrót przybrała poważny wyraz.

— Oczywiście — rzucił, starając się przybrać niedbały ton. — Dziewczyna jest twoim więźniem. Zrobisz z nią, co zechcesz. — Skinął odzianemu w czarne szaty towarzyszowi głową, a następnie odszedł.

Zekk zamrugał. Jego ręce opadły luźno wzdłuż boków. I co teraz? Wprawdzie przeglądał pospiesznie nabazgrany przez kogoś schemat budowy gwiezdnego niszczyciela, lecz nic już z niego nie pamiętał. Co miał robić? Czy Ren miał jakiś specyficzny rozkład dnia? Dokonywał przeglądu wojsk? Broni? Sporządzał jakieś raporty? Może brał udział w naradach? I dokąd powinien się teraz udać? Do jakiegoś gabinetu? Do swojej kwatery? Zobaczyć się z Rey? Nie, Rey da sobie radę. Nie byłoby rozsądnie zbyt często widywać się z nią. Ktoś mógłby nabrać podejrzeń. Póki co dziewczyna będzie musiała radzić sobie sama. Mężczyzna postanowił, że najlepiej zrobi, jeśli najpierw skieruje się do kwatery Rena. Może uda mu się znaleźć tam jakieś informacje, które przydadzą się Ruchowi Oporu. Tylko... Gdzie znajdowały się kwatery Rena?

Zekk rozejrzał się dookoła. Nieopodal spostrzegł szturmowca stojącego dziwnie nieruchomo, tuż przy wyjściu z hangaru. Pewnie pełnił tam straż. Mężczyzna zbliżył się do niego. Ciężkie buty Rena, które miał na sobie, stukały głośno o durastalową podłogę. Okuty w biały pancerz żołnierz wyprostował się gwałtownie, kiedy dostrzegł zmierzającego ku niemu Kylo Rena. Jego dłonie nerwowo zacisnęły się w pięści. Wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał swe ciało przed drżeniem. Zapewne ze strachu. Zekk westchnął ciężko, zatrzymując się tuż przed mężczyzną, czy co to tam było pod plastoidową zbroją.

— Zaprowadzisz — zaczął. — To znaczy, odeskortujesz mnie do mojej kwatery. Teraz.

Szturmowiec wyprężył się, aż zagrzechotały poszczególne elementy jego zbroi.

— Tak jest, sir! — odrzekł głosem, w którym nie brzmiały absolutnie żadne emocje, w dodatku mocno przetworzonym przez różnorakie filtry oraz mechanizmy wbudowane w hełm.

— Idź przodem — rzucił Zekk.

Nawet jeśli żołnierz był zdumiony dziwnym życzeniem swego przełożonego, nie dał tego po sobie poznać. Być może przyzwyczaił się już do nieprzewidywalności Kylo Rena oraz jego nietypowych kaprysów. Szybkim krokiem ruszył przed siebie, a Zekk natychmiast podążył jego śladem. Szturmowiec przez dłuższy czas prowadził go krętymi korytarzami niszczyciela. Mijający ich oficerowie oraz inni członkowie załogi z szacunkiem salutowali Zekkowi, biorąc go za Kylo Rena. Mężczyzna niedbale odpowiadał na ich saluty, starając się nie wgapiać zbytnio we wszystko, co mija. Raz po raz pocierał czubkami palców rękojeść miecza świetlnego należącego do rycerza Ren. Dawał mu on jako takie poczucie bezpieczeństwa. Choć Zekk nie potrafił się nim posługiwać, była to jedyna broń, jaką aktualnie posiadał.

W końcu szturmowiec zatrzymał się przed niczym nie wyróżniającym się włazem. Zekk zerknął na niego podejrzliwie. Żołnierz zadrżał, czując na sobie wzrok Rena.

— Pańska kwatera, sir — oznajmił.

Odziany w czarne szaty mężczyzna westchnął ciężko.

— Możesz odejść — rzucił.

Szturmowiec zasalutował służbiście, a następnie odwrócił się na pięcie i odszedł w swoją stronę. Zekk beznadziejnie popatrzył na panel kontrolny umieszczony na ścianie obok durastalowego włazu.

— No i co teraz? — mruknął pod nosem.

Żeby dostać się do środka musiał wpisać kod, którego nie znał prawdopodobnie nikt oprócz samego Kylo Rena. Westchnął ponownie. Ujął w dłoń rękojeść miecza świetlnego. Wdusił przycisk aktywujący klingę. Krwistoczerwone ostrze wystrzeliło z metalowej rękojeści z głośnym buczeniem. Zekk, niewiele myśląc, zamachnął się, wbijając rozedrganą klingę prosto w sam środek panelu sterowania. Dookoła posypały się iskry, ale mężczyzna osiągnął to, czego pragnął. Właz rozsunął się. Ponieważ jednak stopiły się wszelkie mechanizmy sterujące umieszczone w panelu, pozostał otwarty. Zekk wkroczył do kwatery Kylo Rena, i w tej samej sekundzie poraził go widok, który tam zastał. Powiedzieć, że w pomieszczeniu panował nieporządek, to tak, jakby porównać burzę piaskową na Tatooine do nadmorskiej bryzy. Kajuta Rena wyglądała, jak gdyby ktoś wpuścił do środka wampę oraz tauntauna. Wszędzie walały się resztki mebli, okruchy szkła, a także ostre cząstki czegoś, co wyglądało, jakby wykonane było z jakiegoś metalu. Takiego bałaganu Zekk jak dotąd jeszcze nigdy nie widział...

Z ciężkim westchnieniem raz jeszcze obrzucił wzrokiem rozciągające się przed jego oczami pobojowisko, a następnie wyjrzał na korytarz. Trzeba chyba poszukać jakiegoś droida sprzątającego...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top