VII. Zamiana ról


Kylo ocknął się nagle, czując okropny, pulsujący ból głowy. Pierwszą rzeczą, jaką usłyszał był, o dziwo, głos jego matki...

— Był z alderaańskiej porcelany! — perorowała podniesionym głosem, wyraźnie wzburzona. — Dostałam go od Hana na pierwszą rocznicę naszego ślubu!

— Leio, proszę... — odrzekł na to Luke z ciężkim westchnieniem. — To był tylko wazon...

— W dodatku wyjątkowo paskudny — dodał ktoś inny.

Kylo nie znał tego głosu. Był spokojny i opanowany, a jednocześnie delikatny. Należał do kobiety. Sądząc po jego brzmieniu, dość młodej.

— Nie przypominam sobie, aby ktokolwiek pytał cię o zdanie! — syknęła Leia.

— Pani generał, spokojnie... — wtrącił nagle jakiś mężczyzna.

Organa westchnęła ciężko. Ren wyobraził sobie, jak splata ramiona na piersi, bądź ściska dwoma palcami nasadę nosa, jak zwykle, gdy coś idzie nie po jej myśli. Jego usta wykrzywił złośliwy uśmiech. Przynajmniej wiedział już, dlaczego tak cholernie boli go głowa. Ktoś, nie, młoda kobieta, jak przypomniał sobie po chwili, zdzieliła go po głowie kriffing wazonem! Tym paskudnym, ordynarnym cholerstwem z grubej, alderaańskiej porcelany, na punkcie którego jego matka miała niemal dziką obsesję. Podobnie było zresztą w przypadku innych rzeczy, które pochodziły z planety, na której się wychowała, lub miały z nią cokolwiek wspólnego.

Młody mężczyzna poderwał się gwałtownie, usiłując się podnieść. Po chwili gorzko tego pożałował. Jęknął głucho, gdy poraził go silny impuls elektromagnetyczny. Zorientował się, że dłonie skrępowano mu za plecami kajdankami ogłuszającymi. Mimo to, uniósł swe ciało o kilka centymetrów i ciężko oparł się plecami o ścianę. Wtedy zdał sobie sprawę, że po prawej stronie jego twarzy spływała wąska stróżka krwi, która zdążyła już zaschnąć. Rozejrzał się dookoła, usiłując zorientować się, gdzie go zamknięto. Nie było to trudne. Od razu rozpoznał wnętrze ładowni „Sokoła Millenium". Zastawiono je klatkami, w których zamknięte były isalamiry. Znów te przeklęte zwierzęta! Roześmiał się głośno, kiedy w jego serce zaczęła wkradać się czysta panika. Odcięli go od Mocy! Całkowicie pozbawili go dostępu do źródła jego potęgi! Ze złością kopnął w klatkę z niewielkim isalamirem, która znajdowała się najbliżej. Z głośnym szczękiem oraz przeraźliwym piskiem zwierzęcia, klatka przewróciła się. Ren wrzasnął z wściekłości – wściekłości na swego wuja, matkę oraz cały Wszechświat. Jak Ruch Oporu śmiał potraktować go w ten sposób?!

Kylo przekręcił swe ciało nieco w bok, opadając na kolana. Podźwignął się do pozycji klęczącej w tej samej chwili, w której rozsunął się właz do ładowni. Do środka wpadła jego matka (nie, Leia Organa, poprawił się w myśli), Luke Skywalker oraz dziewczyna z Jakku. Za nimi do pomieszczenia wślizgnęła się pewna młoda kobieta oraz ten mężczyzna, który wyglądał dokładnie jak on. Ren z całych sił zacisnął szczęki. Co to było, na Moc?! Jego klon?! Droid replikant?!

Młody mistrz Zakonu Ren uniósł głowę, kiedy Leia zbliżyła się do niego. Dłonie opierała na biodrach. Kylo zauważył jak mocno postarzała się przez te sześć lat, odkąd widział ją po raz ostatni. Całą twarz kobiety pokrywała siatka gęstych zmarszczek. Długie, gęste włosy, poprzetykane pasmami siwizny, związała w warkocz upięty dookoła głowy na kształt korony. Ubrana była w sfatygowany kombinezon lotniczy w szarym kolorze, na który zarzuciła brązową kamizelkę.

— Synu — powiedziała cicho. Napięty wyraz jej twarzy złagodniał. — Spójrz na siebie... Co się z tobą stało?

Nie mógł wytrzymać jej przenikliwego spojrzenia. Spuścił wzrok. Organa przyklęknęła przed nim. Przyłożyła dłoń do jego policzka, lecz niemal w tej samej chwili odwrócił głowę. Nie potrzebował jej żałosnej litości!

— Czego ode mnie chcecie?! — warknął. — Sądzicie, że zdradzę wam cokolwiek na temat posunięć Najwyższego Porządku?! Nigdy! — Spojrzał prosto w zmęczone oczy własnej matki. — Snoke was zniszczy! Nowa Republika i jej żałosny Ruch Oporu na zawsze odejdą w niepamięć!

Leia mocno zacisnęła usta. Utworzyły one jedynie cienką linię na jej twarzy. Podejrzewała, że jej syn zmienił się, nie sądziła jednak, że aż tak bardzo. Zaczęła się zastanawiać, czy Han nie miał przypadkiem racji, kiedy powiedział jej, że ich syna nie można już uratować. Że jest w nim zbyt wiele z Dartha Vadera... Poczuła, że łzy napływają jej do oczu, kiedy zrozumiała, że nie jest w stanie dłużej patrzeć na swoje własne dziecko. Jej Bena już nie było. Zastąpił go zimny, pozbawiony skrupułów oraz serca morderca. Zamrugała gwałtownie, aby pozbyć się łez. A w następnej chwili uniosła rękę i z całych sił uderzyła syna otwartą dłonią w twarz. W pomieszczeniu rozległ się głośny, nieprzyjemny odgłos przypominający trzaśnięcie z bicza.

Leia wstała. Twarz miała białą niczym płótno. Odwróciła się w stronę młodej dziewczyny o brązowych włosach oraz niebieskich oczach, która trzymała w dłoniach niewielką paczuszkę.

— Opatrz go — rzuciła rozkazującym tonem, jak przystało na księżniczkę.

Dziewczyna jednak nie ruszyła się z miejsca. Organa zmarszczyła brwi.

— Nie słyszałaś?!

Pilotka posłała jej nienawistne spojrzenie.

— Nie jestem twoją podwładną — odparła ze śmiertelnym wręcz spokojem. — Nie przyjmuję od ciebie rozkazów, Wasza Wysokość.

Leia w jednej chwili znalazła się przy dziewczynie. Była ona wyższa od niej i spoglądała na byłą księżniczkę jak na irytujacego owada, który nie chce dać jej spokoju.

— Ty chyba nadal nie zdajesz sobie sprawy, z kim masz do czynienia! — warknęła generał.

— Och, oczywiście, że zdaję sobie sprawę — odparła dziewczyna przesadnie przesłodzonym tonem. — Z przeżytkiem, który już dawno temu powinien wylądować w muzeum, zamiast wywoływać kolejne wojny!

W chwili, gdy dziewczyna skończyła mówić, między nią a Leię wkroczył Luke.

— Moje drogie, sugeruję zachować spokój. Leio, idź do sterowni. Zacznij przygotowywać „Sokoła" do startu. Ja porozmawiam z Benem. A ty, Megan, proszę, opatrz jego ranę.

— Oczywiście, mistrzu Jedi — odparła dziewczyna. Przecisnęła się obok Leii, ostentacyjnie szturchnąwszy ją ramieniem. Generał posłała jej nienawistne spojrzenie, ale bez słowa opuściła ładownię, jak prosił ją brat.

— Mistrzu, a my? — spytała nagle Rey. — Czy także możemy już ruszać?

Usłyszawszy słowa padawanki, Megan zamarła w pół kroku. Ren zerknął na nią z zaciekawieniem. Czyżby była nową przyjaciółką Rey? Po chwili przeniósł wzrok na ciemnowłosego mężczyznę. Klon czy replikant, wgapiał się w niego z szeroko otwartymi oczami. Jakby nie mógł uwierzyć, iż to, w czym właśnie uczestniczy, dzieje się naprawdę. Kylo zorientował się, że ten dziwny człowiek jest nawet ubrany identycznie jak on, a do szerokiego pasa przytroczył rękojeść miecza świetlnego.

Chwileczkę...

Ren poczuł nagle, jak ogarnia go dziwny chłód. Opuścił głowę na pierś. Zobaczył, że jest ubrany w zieloną koszulę oraz czarne spodnie, a na nogach ma rozlatujące się wyskie buty w czarnym kolorze, wykonane z materiału mającego imitować nerfią skórę. Gdy był nieprzytomny, pozbawili go nawet ubrania! Po raz kolejny szarpnął się w swych więzach, przypłacając to kolejnym impulsem bólu, który rozszedł się po całym jego ciele. Desperacko usiłował sięgnąć w Moc, lecz wszechobecne isalamiry skutecznie mu to uniemożliwiły. Miał ochotę wrzeszczeć, wyć i płakać jednocześnie... Jak mógł pozwolić tak się podejść?! Luke zauważył jego gwałtowny ruch i zwrócił się do swojej padawanki.

— Tak, lećcie już — rzekł. — Tylko pamiętaj, Rey, że jesteś więźniem. Udaj choć odrobinę pokory.

Dziewczyna skinęła głową.

— Kiedy zbliżycie się do okrętu Najwyższego Porządku, rozciągnij iluzję Mocy na Zekka, tak jak ci pokazywałem — pouczył ją jeszcze mistrz Jedi. — Pamiętaj, że będziecie tam zdani wyłącznie na siebie, a nikt nie może się zorientować, że Zekk nie jest moim siostrzeńcem.

Kylo parsknął. Oczy wszystkich zwróciły się na niego. Megan zmarszczyła ciemne brwi i mocno zacisnęła szczęki. Jej dłonie wpiły się w medpakiet z taką siłą, że aż pobielały jej kostki. Odwróciła się w stronę Rey.

— Proszę, uważajcie na siebie...

— Damy sobie radę — odparła padawanka. — Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

— Też bym tak chciała... — mruknęła Megan.

Wbiła wzrok we własne stopy, gdy niespodziewanie zbliżył się do niej mężczyzna w stroju mistrza Zakonu Ren. Zekk, jak zdążył się zorientować Kylo.

— Głowa do góry, gwiazdeczko. — Uśmiechnął się szeroko. — Spójrz tylko, jaki jestem przystojny w tym stroju! I mam miecz świetlny! — Uniósł do góry rękojeść wykonaną z ciemnego metalu. — Dostanę buziaka na drogę? — Znacząco poruszył brwiami.

Megan prychnęła. Żartobliwie trąciła go pięścią w ramię.

— Dostaniesz buziaka, jak wrócisz do mnie. W jednym kawałku. Żywy! — odparła.

Zekk uśmiechnął się jeszcze szerzej. Przycisnął prawą dłoń do serca.

— Dla takiej nagrody zrobię wszystko, moja pani. — Skłonił się przed nią, niczym przed królową.

Dziewczyna tylko przewróciła oczami. Gdy Zekk wyprostował się, zarzuciła ramiona na jego szyję i przylgnęła do niego ciasno.

— Wpakowałeś się w niezłe bagno — powiedziała cicho. — To nie jest zabawa. Bądź ostrożny! Czy to jasne?

— Jak supernova, pani kapitan — odparł mężczyzna, obejmując ją mocno. Na moment ukrył twarz we włosach dziewczyny. Jego wzrok napotkał ciemne oczy Rena. — Bądź dobra dla naszego gościa — poprosił. Zachichotał. — Tak mu żałośnie z oczu patrzy...

— Jasne... — parsknęła.

Luke ze współczuciem spoglądał na obejmującą się parę. Nie chciał przerywać ich pożegnania, zwłaszcza, iż nie mógł zagwarantować im, że jeszcze kiedyś się zobaczą, nie mógł zapewnić, że wszystko pójdzie po ich myśli, ale nie miał wyboru. Rey oraz Zekk musieli już lecieć. Odchrząknął. Megan natychmiast wysunęła się z ramion partnera. Mężczyzna westchnął ciężko. Rey natomiast wyglądała na zniecierpliwioną.

— Na pewno potrafisz pilotować prom Najwyższego Porządku? — spytała Zekka.

Pilot zerknął na nią spode łba.

— Potrafię pilotować wszystko! — oburzył się.

— Podobnie jak chlać — mruknęła Megan.

Zekk wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

— Widzisz, jaki jestem utalentowany! Mam też jeszcze jeden ukryty talent, ale tego nigdy nie chciałaś poznać. — Znacząco poruszył brwiami. — Ale może kiedy wrócę do ciebie, jako bohater Ruchu Oporu...?

Dziewczyna przewróciła oczami. Ponownie.

— To wtedy się zastanowię — odparła. Usłyszawszy jej słowa, Zekk wyszczerzył się jeszcze bardziej. Przypominał lothalskiego kota z bajki, po którym zostawał wyłącznie uśmiech. Prychnęła. — Przestań już tak suszyć zęby! — warknęła. — Jesteś teraz tym całym Kylo Renem! Widziałeś, żeby on się tak uśmiechał?!

Zekk wzruszył ramionami.

— Może się uśmiecha, kiedy nikt nie widzi?

Kylo parsknął wściekle. Co oni sobie wyobrażali, na Moc?! Że ktokolwiek uwierzy, że ten przebrany pajac naprawdę jest nim?! Przecież on nawet nie był wrażliwy na Moc!

— Snoke was zmiażdży — syknął. — Cokolwiek planujecie, i tak wam się to nie uda!

Zekk zachichotał. Oparł dłonie na biodrach, patrząc Renowi prosto w oczy.

— Nie strasz, nie strasz, kolego, bo się...

— Zekk, jesteś kretynem! — weszła mu w słowo Megan.

Mężczyzna posłał dziewczynie buziaka, rzucając jej ostatnie, pożegnalne spojrzenie. Następnie wraz z Rey opuścił ładownię, a wkrótce pokład „Sokoła Millenium". Megan z ciężkim westchnieniem przyklęknęła przy Kylo. Ignorując jego nienawistne spojrzenie i nieprzerwany potok gróźb, które padały z jego ust, zaczęła opatrywać ranę na jego skroni, którą sama mu zafundowała. Nie miała pojęcia, że alderaańska porcelana jest aż tak twarda. Jak skała. Na szczęście jednak rozbicie tego ohydnego wazonu na głowie Rena skutecznie go unieszkodliwiło, w przeciwieństwie do wiązki ogłuszającej, wystrzelonej z blastera.

Megan czuła się dziwnie i niepewnie, opatrując głębokie rozcięcie ukryte między zlepionymi krwią, gęstymi lokami Kylo. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ten mężczyzna skuty kajdanami, to Zekk. Choć przecież sama była świadkiem, jak jej towarzysz zaledwie kilka minut wcześniej opuścił pokład „Sokoła". Obaj mężczyźni byli identyczni. Niepokojąco podobni do siebie jak dwie krople wody. Niczym bliźniacy, lub identyczne klony. Z tym jednym wyjątkiem, że Zekk, w przeciwieństwie do Rena, nie był wrażliwy na Moc...

Młoda kobieta westchnęła cicho. Oby ta cała Rey miała oko na Zekka. Ten idiota gotów jest jeszcze wplątać się w jakieś naprawdę wielkie kłopoty...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top