Rozdział XXVIII
Malden, otulona ciepłem i zapachem Qimira, powoli uchyliła powieki. Odnosiła wrażenie, że kiedyś już przytrafiło jej się coś podobnego. Z tą różnicą, że wtedy okrutnie bolała ją głowa, a teraz nie bolało jej nic, choć było to wielce nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę wydarzenia, które miały miejsce w nocy. Pamiętała powrót Qimira. Pamiętała, że powiedział jej, że Aya i Dewlanna nadal żyją, że wcale ich nie zabił, ale usłyszawszy taką wiadomość była w tak ogromnym szoku, że chyba do końca mu nie uwierzyła. Wybiegła z jaskini. A potem poślizgnęła się i runęła prosto na skały. Może umarła? To tłumaczyłoby dziwne odrętwienie, które czuła...
Do jej uszu dobiegł nagle chichot Qimira, co uświadomiło jej, że nie, chyba jednak nie umarła. A co więcej... To przecież Qimir ją uratował, prawda? Nie mogło jej się to śnić... Gdy odzyskała przytomność, trzymał ją w ramionach, a na wyspie nie mieszkał przecież nikt oprócz nich. Poszukała go wzrokiem. Mężczyzna siedział na ziemi kawałek dalej, z datapadem w dłoni. Przemknęło jej przez myśl, że odkąd znalazła się na tej planecie, Qimir był ostatnim, co widziała, zanim zapadła w sen i pierwszym, co oglądała zaraz po przebudzeniu. Zwykle ślęczał w swoim kąciku, dłubiąc przy masce z cortosis lub mieczu świetlnym, jakby bezustannie je udoskonalał, ale tym razem dla odmiany pochłonięty był czytaniem czegoś na datapadzie. Zastanawiała się, czy on w ogóle kiedykolwiek sypia, ale w następnej chwili ogarnął ją wstyd, ponieważ doszło do niej, że Qimir ma jej datapad! Dorwał się do jej holoksiężek i wyglądało na to, że świetnie się bawił, ponieważ cały czas zakrywał usta dłonią, jakby bał się, że jeszcze chwila, a parsknie głośnym śmiechem. Och, dobrze wiedzieć, że holoromanse, nad którymi ona płakała rzewnymi łzami, jego wprawiają w tak wyśmienity nastrój! Może więc to, co powiedział jej w nocy, było dla niego jedynie żartem? A może jego słowa tylko jej się przyśniły...? Sama już nie wiedziała... Myśli kłębiły się w jej głowie, mieszając z pragnieniami i marzeniami... Niepewnie przeczesała włosy palcami i wtedy zorientowała się, że jest... Naga. Nie licząc swetra Qimira. Skrzywiła się. Nie przypomniała sobie, żeby do czegoś między nimi doszło, ale i tak zerknęła na niego podejrzliwie. Zauważyła, że mężczyzna odłożył datapad i także jej się przygląda. Uśmiechnął się krzywo.
— Dzień dobry — odezwał się. — Następnym razem może wybierz nieco ładniejszą pogodę, jeśli najdzie cię ochota popływać.
Kobieta skrzywiła się boleśnie. Choć raz mógłby być poważny...
— Uratowałeś mnie... — odparła cicho.
Qimir nonszalancko wzruszył ramionami.
— Wolałabyś, żebym tego nie zrobił?
Malden spuściła wzrok, ciasno owijając się pledem. Mężczyzna zmarszczył brwi. Wstał, zbliżając się do niej o kilka kroków.
— Malden? — spytał niepewnie. Patrzył na nią z tęsknotą, która łamała jej serce.
Kobieta z trudem przełknęła ślinę.
— W nocy... — zaczęła niepewnie. — Wydawało mi się, że coś do mnie mówiłeś...
W jej uszach wciąż dźwięczał jego głos, gdy szeptał, że ją kocha. W tamtej chwili znów był tym nieśmiałym mężczyzną, którego poznała na Imbram... Przyglądała mu się uważnie. Jego palce nieco mocniej zacisnęły się na datapadzie, kącik jego ust drgnął. Serce kobiety zabiło mocniej, ale Qimir chyba nie zrozumiał, co miała na myśli, ponieważ powiedział:
— Mówiłem wiele rzeczy. Masz na myśli coś konkretnego?
Malden poczuła, że na jej policzki wypływa gorący rumieniec. Głupia! Pewnie tylko jej się przyśniło... Przecież ten mężczyzna nie był zdolny do miłości! Nie mógł nikogo kochać! A już zwłaszcza jej!
— Nieważne — odparła nieco ostrzej, niż zamierzała. — Tylko mi się wydawało! A ty oddawaj mój datapad! Kto ci w ogóle pozwolił w nim grzebać?!
Qimir uśmiechnął się szeroko. Schował urządzenie za plecami.
— Jak dobrze widzieć, że już ci lepiej, moja śliczna! — oznajmił. Widząc zdumiony wyraz twarzy kobiety, zerknął na ekran datapada. — A może wolisz: słońce mego żywota? Najdroższa? Moja jedyna? Pani mego serca?
Malden zakryła uszy obiema dłońmi. Miała ochotę dosłownie zapaść się pod ziemię. Za chwilę chyba spali się ze wstydu. Qimir zawsze wprawiał ją w zakłopotanie i konsternację, jakby go to bawiło!
— Nie słucham cię! — zawołała gniewnie.
Tylko on potrafił sprawić, że pełne miłości słowa brzmiały niczym szyderstwa! Zerwała się na równe nogi, co chyba jednak nie było zbyt dobrym pomysłem, biorąc pod uwagę, że nie miała na sobie niczego oprócz jego swetra i rzuciła się ku mężczyźnie, aby zabrać mu datapad. Ciemne oczy Qimira zabłysły. Roześmiał się, unosząc urządzenie wysoko nad głowę, tak, że nie mogła go dosięgnąć.
— Oddawaj! — warknęła.
Mężczyzna wyszczerzył wszystkie zęby w szerokim uśmiechu.
— Jaka groźna! Czy pomogłoby, gdybym porwał cię w swe kochające ramiona?
Zanim zdążyła powiedzieć choćby słowo, cisnął datapad na koję i otoczył ją ramionami w pasie, przycisnąwszy ją mocno do swej piersi. Malden gwałtownie wciągnęła powietrze. Czy on musiał się z nią tak okrutnie drażnić?!
— Puść... — wykrztusiła, opierając dłonie na jego piersi.
Qimir pochylił się ku niej z dziwnym błyskiem w oku.
— Jesteś najlepszym, co spotkało mnie w tym życiu! — szepnął. Niemal zetknęli się nosami, jakby zamierzał ją pocałować. Oczy Malden rozszerzyły się. Czy... Czy on... Mówił poważnie? — Reguły Zakonu Jedi nie mogą stanąć na drodze prawdziwej miłości!
Kobieta aż jęknęła. Cytował te kriffolone holoromanse!
— Puść mnie! — zawołała, odwracając głowę i starając się wyswobodzić z jego uścisku. — Puszczaj! Zabiję cię, jeśli tego nie zrobisz!
Qimir zachichotał.
— Może powinnaś? — zasugerował. — Pożyczyć ci swój miecz świetlny?
Malden przestała się szarpać. Ukryła twarz na jego ramieniu.
— Jesteś okropny... — wymamrotała.
— Nie ja, tylko twoje holoromanse — droczył się z nią Qimir. — Był tam nawet jeszcze lepszy fragment: fale rozkoszy rozlewały się po jego lędźwiach...
Malden zaczerwieniła się aż po same czubki uszu i zakryła mu usta dłonią.
— Nie waż się kończyć tego zdania — syknęła. Dziwne, do tej pory uwielbiała swoje holoksiążki. Ale od teraz chyba... Chyba przestanie. Mogłaby przysiąc, że w uszach słyszy dudnienie własnego serca. Oblała ją fala gorąca. To wszystko przez niego! Przez Qimira! Ujął jej dłoń i pocałował każdy palec po kolei, jakby sam był jednym z bohaterów holoromansów. W jego oczach lśniły psotne iskierki.
— Masz rację, Malden — rzekł. — Nic nie mówmy, niech nasze ciała przemówią...
Kobieta aż jęknęła. Znów z niej drwił! Ale z każdą chwilą coraz trudniej przychodziło jej mu się oprzeć... Zwłaszcza, gdy jego twarz znajdowała się tak blisko jej twarzy, że czuła jego ciepły oddech na swych wargach. Zabawne, do tej pory na tej planecie odczuwała jedynie chłód, ale teraz po całym jej ciele rozlewały się fale gorąca, a jej policzki dosłownie płonęły. Patrzyła jak gęste, czarne rzęsy Qimira rzucają cienie na jego policzki. Dopiero teraz spostrzegła, jak wydatne i ostre były jego kości policzkowe. Miała ochotę przesunąć po nich palcami, ale przypomniała samej sobie, że przecież jemu chodziło tylko o to, żeby ją upokorzyć! Wcale mu na niej nie zależało! Może użył na niej Mocy, aby mu uległa? Skoro wiedział już, że nie przyda mu się w żaden sposób do jego planów związanych z diadą w Mocy i Potęgą Dwóch, może postanowił użyć jej w inny sposób?! Jej usta zacisnęły się w wąską linię. Szarpnęła się, pragnąc znaleźć się jak najdalej od niego, ale Qimir zacisnął dłoń na jej nadgarstku i na powrót przyciągnął ją do siebie.
— Dlaczego ode mnie uciekasz, Malden? — spytał, marszcząc ciemne brwi. — Coś nas przecież połączyło... Nie tylko Moc... — Otoczył ją w pasie lewym ramieniem, a prawą dłoń przyłożył do jej policzka. — Jestem pewien, że ty też to czujesz... Na Imbram nie uciekałaś tak gwałtownie z moich ramion. Wręcz przeciwnie. Odniosłem wrażenie, że wtedy całkiem ci się to podobało...
Ich wargi zetknęły się leciutko, ale Qimir nie pocałował jej, choć Malden rozchyliła usta, jakby czekała na pocałunek. Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Delikatnie rozsunął poły swetra, który miała na sobie. Zadrżała, ale nie zaprotestowała. Przygryzła wargę, przyglądając mu się uważnie, w oczekiwaniu na ciąg dalszy. Wsunął dłoń pod miękki materiał, czubkami palców muskając jej pierś, a później przesunął ją niżej, gładząc gładką, ciepłą skórę na jej brzuchu.
— Głęboko w naszej podświadomości tlą się potężne emocje — wymamrotał, muskając nosem jej szyję. — Złość, strach, lęk... — Jego dłoń przesunęła się niżej, wślizgując się między jej uda. — Pożądanie...
Malden gwałtownie wciągnęła powietrze.
— To... To przecież ścieżka na Ciemną Stronę... — wykrztusiła.
Qimir uniósł głowę, spoglądając prosto w jej jasne oczy.
— Gadanie. — Zachichotał.
Malden chwyciła go za ramiona. Jej palce zacisnęły się kurczowo.
— Wcale nie! — zaprotestowała. — Ciemna Strona jest zła!
— Ciemna Strona to pasja i namiętność...
Kobieta chwyciła go za nadgarstek i odsunęła się, biorąc kilka głębokich oddechów. Jej ciało drżało, ale tym razem nie z zimna, ani ze strachu...
— Ale Jasna Strona to miłość... — bąknęła, ciasno owijając się połami swetra i dodatkowo obejmując ramionami, aby to, co powinno, pozostało poza zasięgiem wzroku oraz dłoni Qimira.
Mężczyzna posłał jej pobłażliwe spojrzenie. Lekko zmrużył oczy.
— Doprawdy? — rzucił. — A czym jest dla ciebie ta „miłość"?
— Miłość jest wtedy, kiedy na kimś ci zależy, bez względu na wszystko — oznajmiła kobieta. Nerwowym gestem założyła włosy za uszy. — Kiedy zrobisz wszystko, aby chronić ukochaną osobę, kiedy chcesz spędzać z nią czas i zależy ci na jej szczęściu...
Qimir roześmiał się.
— Przecież chronię cię i chcę spędzać z tobą czas — odrzekł. — Czy to znaczy, że darzę cię miłością?
Malden cofnęła się jeszcze o krok.
— Nie wygłupiaj się! — jęknęła płaczliwie. — Ty mnie porwałeś! I czym niby są dla ciebie te pasja i namiętność, co?!
Qimir wyciągnął ku niej ramiona.
— Właśnie zamierzałem ci to zademonstrować...
— Nie, dziękuję! — zawołała gwałtownie Malden, wracając na koję i otulając się pledem. — Obejdzie się...
Mężczyzna westchnął i wzruszył ramionami.
— Jak sobie chcesz... — burknął, ale poczuł, że ogarnia go płomień gniewu. Był tchórzem. Zwykłym, cholernym tchórzem. Z trudem przełknął ślinę. Dlaczego w świetle dnia tak trudno było mu przyznać przed Malden, co do niej czuje? Miał wręcz idealną okazję, aby wreszcie wyznać jej swe uczucia, ale wypuścił ją z rąk. Zaprzepaścił. Kochał, czy nienawidził, co za różnica? Jedno i drugie bolało tak samo...
— Qimir... — usłyszał nagle cichy, nieco proszący głos Malden. — Chciałabym się ubrać... Możesz... Możesz podać mi moje ubrania?
Bez słowa spełnił jej prośbę, ale gdy zsunęła się z koi, aby móc się przebrać, nie potrafił oderwać wzroku od jej nagiego ciała. Wiedziała, że ją obserwował, ale nie zaprotestowała. Czy... Gdyby znów ją objął, pozwoliłaby, żeby jej dotykał? Pozwoliłaby mu znaleźć ukojenie w swoich ramionach? Pragnął jej... Czy naprawdę tego nie dostrzegała? Niechby nawet wbiła mu wibroostrze między łopatki, byleby choć przez chwilę mógł doświadczyć jej miłości! Kiedy wciągnęła na siebie spodnie oraz zieloną tunikę, którą jej podał, odwróciła się, spoglądając na niego ze współczuciem, na które przecież nie zasługiwał. Szorstki materiał chyba drażnił jej skórę, ponieważ bezustannie szarpała za kołnierz oraz dół tuniki, która i tak wisiała na niej jak na wieszaku. Nic dziwnego. W końcu, oddał jej swoje ubranie. Jej czerwona tunika, cała w strzępach, do niczego się już nie nadawała.
— Bardzo niewygodna? — zagadnął.
Malden pokręciła głową.
— Nie — odrzekła. — Nie o to chodzi. Qimir, czy... Moglibyśmy... Porozmawiać? — spytała nieśmiało.
Ta nieśmiałość zaniepokoiła go. Takie zachowanie w ogóle nie było w stylu Malden. Może uderzyła się w głowę mocniej, niż sądził? Przecież już rozmawiali. Natychmiast znalazł się przy niej. Położył dłonie na jej ramionach.
— Coś się stało? — spytał z niepokojem. — Źle się czujesz?
Malden uśmiechnęła się słabo.
— Nie — odparła. — Chciałabym tylko dowiedzieć się, co tak naprawdę zrobiłeś z Ayą i Dewlanną...
Qimir skrzywił się boleśnie. Co prawda powiedział jej, że jej przyjaciele żyją, ale nie przyznał się, że wymazał im wspomnienia. Miał zrobić to teraz? Nerwowo przeczesał włosy palcami.
— Zostawiłem ich na pokładzie „Ekscentrycznego Danse'u" — wyznał, czując, że gardło ma dziwnie wyschnięte.
Oczy Malden zabłysły. Po jej policzkach spłynęły łzy, ale tym razem były to łzy radości i ulgi.
— Wiedziałam! — zawołała, zarzuciwszy mu ramiona na szyję. — Wiedziałam, że nie mógłbyś ich skrzywdzić!
Mężczyzna zmarszczył brwi. Wiedziała?, pomyślał z przekąsem. Przecież sama wmówiła sobie, że pozbawił ich życia...
— Mogłabym wysłać do nich wiadomość! — Malden wyraźnie się ożywiła. — Pewnie się o mnie martwią! Masz jakiś komunikator, prawda? Może na pokładzie swojego statku?
— Malden, poczekaj...
Kobieta uśmiechnęła się do niego. Dawno nie widział jej tak szczęśliwej i radosnej, ale za chwilę miał zburzyć całą jej radość. Nie chciał jej już dłużej oszukiwać.
— Aya i Dewlanna żyją, ale wymazałem im pamięć, aby o tobie zapomnieli — wyznał szybko, zanim znów się rozmyślił.
Ramiona kobiety opadły. Opuściła głowę, ale nie płakała, jakby po tych wszystkich dniach w niewoli już zabrakło jej łez. Tylko jej dłonie zwinęły się w pięści z taką siłą, że aż pobielały jej kłykcie.
— Dlaczego to zrobiłeś? — spytała zimnym i spokojnym tonem, który aż przeraził Qimira. — Wiesz, co jest twoim największym problemem? — spytała, po czym od razu kontynuowała, nawet nie czekając na odpowiedź: — Wcale nie jesteś żadnym Sithem! Jesteś słabiutkim, malutkim mężczyzną, który chowa się w ciemności, żeby ukryć swoją słabość! Ukryć fakt, że tak naprawdę jesteś bezbronny i boisz się, że ktoś znów cię skrzywdzi, jak kiedyś! Ale nie możesz przez całą wieczność tak się kryć! Zbombardowałeś za sobą wszystkie kosmoporty, odciąłeś się od przeszłości, od wszystkich, których znałeś i pozostałeś przez to wściekły, smutny i samotny! — Zbliżyła się do niego, ujmując jego dłonie. Qimir drgnął mimowolnie. Każdy, nawet najlżejszy dotyk jej skóry rozpalał wszystkie jego zmysły. — Nie wolałbyś chociaż być nadal wściekły, ale nieco mniej samotny? Krzywdzisz innych, bo ciebie kiedyś skrzywdzono i po prostu nie widzisz innej drogi, ale wcale nie musi tak być!
Mężczyzna spojrzał na ich splecione dłonie i uśmiechnął się blado. Słodka, kochana i jakże naiwna Malden! Dla kogoś takiego jak on nie ma już ratunku.
— Po co mi to mówisz? — spytał. Do jego głosu, niemal wbrew jego woli wkradła się ironia. — Może chciałabyś mnie zbawić? Ocalić od ciemności? Myślisz, że rzeczywistość wygląda tak, jak w twoich holoksiążkach?!
Malden puściał jego dłonie i cofnęła się, zaskoczona jego wybuchem. No tak. Przecież to ona zwykle wrzeszczała na niego. Pewnie zaskoczyło ją, że on także potrafi podnieść głos.
— Dlaczego po prostu nie rzuciłaś mi kilku kredytów za ten cholerny sweter, jak zwykłemu żebrakowi?! — zawołał. Nie miał pewności, co zrobiłby, gdyby na Imbram Malden mu uciekła, albo nie zaprosiła go na pokład „Ekscentrycznego Danse'u", ale może wszystko potoczyłoby się wtedy zupełnie inaczej. Może zamiast coraz mocniej się w niej zadurzać, w porę przejrzałby na oczy i przestał wmawiać sobie, że ona jest wrażliwa na Moc, tylko starannie to ukrywa, bo po prostu chciał, aby tak było. Może zostawiłby w spokoju ją i jej przyjaciół i ich drogi nie skrzyżowałyby się nigdy więcej!
Malden wzruszyła ramionami, nawet na niego nie patrząc.
— Nie mam w zwyczaju wyrzucać rzeczy — odrzekła cicho. — Naprawiam je...
Qimir poczuł, że krew w jego żyłach nagle zmieniła się w płynną lawę. Więc o to chodziło?! Uważała, że był... Popsuty i należało go naprawić?! Czym w takim razie różniła się od Jedi, którzy myśleli o nim w dokładnie taki sam sposób?! Chciała pokazać całej galaktyce, jaką to jest wspaniałomyślną zbawczynią, ponieważ zdołała odmienić jego serce?! Chciała zebrać jego kawałeczki i posklejać je?! Cóż, zawiedzie się! Ludzkiego serca, jak pękniętego naczynia, nie da się naprawić. Nigdy już nie będzie takie, jak wcześniej.
— Czy to dotyczy także mnie?! — syknął. — Czy mnie też będziesz chciała naprawić?!
Oczy kobiety rozszerzyły się. Poczuła, że bez względu na to, co powie, Qimir i tak będzie na nią wściekły.
— Nie — wykrztusiła. — Co ty mówisz... Nie chcę cię naprawiać... To nie tak...
Qimir zaśmiał się gorzko.
— Chcesz naprawiać wszystko, ale nie mnie? Cóż za łaskawość! — zadrwił. — Więc czego ode mnie chcesz, Malden?!
Brwi kobiety zmarszczyły się groźnie. Podobnie jak on, łatwo wpadała w gniew.
— Powiedziała, że naprawiam rzeczy — warknęła — a ty żadną nie jesteś! Co znów uroiło się w tym twoim głupim łbie?! Dlaczego zadajesz mi takie dziwne pytania?! Czego ja chcę od ciebie?! Nie pomyliło ci się coś?! Mam ci przypomnieć, że to ty porwałeś mnie, a nie ja ciebie?! To chyba ja powinnam spytać, czego ty chcesz, do cholery?!
Mężczyzna posłał jej gniewne, dumne, ale i dziwnie zagubione spojrzenie. Czego chciał? Patrzył na nią, na jej jasne oczy, pełne usta, śliczną twarz i rozczochrane włosy, a jego serce dosłownie krajało się, krzyczało, żeby powiedział, że pragnie jej, tylko jej, ale słowa nie były w stanie przejść mu przez gardło.
— Ja... — wykrztusił. — Ja... Nie wiem...
Malden z troską zmarszczyła brwi. Poczuła tak ogromny żal... Qimir wydał jej się nagle okrutnie znękany i zmęczony. Nie zamierzała go naprawiać, jak to określił, oczywiście, że nie, ale chciałaby mu pomóc... Gdyby tylko potrafiła... Gdyby tylko była wrażliwa na Moc, może wtedy byłoby jej nieco łatwiej... Och, ale przecież... Istniały inne istoty, które były wrażliwe na Moc i może nawet zgodziłyby się pomóc Qimirowi. Jedi. Może i nie byli idealni, ale nadal nie chciała wierzyć, że byli aż tak źli, jak przedstawiał ich Qimir. Zbliżyła się do mężczyzny, ostrożnie kładąc dłoń na jego ramieniu.
— Widzę, że coś cię dręczy — powiedziała miękko, cicho. — Proszę, pozwól sobie pomóc...
Qimir zakrył jej dłoń swą dłonią, uśmiechając się smutno.
— Malden, jak ty chciałabyś mi pomóc?
Kobieta nerwowo przełknęła ślinę. Była pewna, że to, co zamierzała powiedzieć, wcale mu się nie spodoba, ale musiała chociaż spróbować... Zaryzykować.
— Zwróć się do Jedi — poprosiła szybko, zanim sama zdążyła zmienić zdanie. — Poddaj się. Oni ci pomogą... Nie są okrutni...
Qimir odskoczył od niej, spoglądając na nią szeroko rozwartymi oczami. Czy ona całkowicie postradała zmysły?! A może w jakiś sposób zdołała jednak zakraść się na jego statek i wysłała wiadomość do Jedi, może w dodatku błagając ich, żeby ją uratowali, choć przecież nie wyrządził jej żadnej krzywdy?!
— Nie wiesz, co mówisz — odrzekł, siląc się na spokój. — Nie masz pojęcia, jacy naprawdę są Jedi... Nie rozumiesz... — Przerwał nagle, gwałtownie kręcąc głową, jakby starał się odpędzić od siebie przykre wspomnienia.
Malden objęła się ramionami, ze smutkiem spuszczając wzrok. Nie. Nie mogła powiedzieć, że go rozumie. Bo tak naprawdę niczego już nie rozumiała. Jej nie wychowywano w Zakonie Jedi. Nie wiedziała, jak to jest być padawanem i jako maleńkie dziecko nie mieć przy sobie rodziców. Nawet teraz, ona wciąż posiadała wspomnienia związane z jej przyjaciółmi, chociaż oni zapomnieli o jej istnieniu. Miała świadomość, że w galaktyce żyją istoty, którym na niej zależało. A Qimir? On nie miał zupełnie nikogo...
— Skoro nie rozumiem, może mnie oświecisz? Jeśli Jedi rzeczywiście są tak źli, dlaczego przy pierwszej nadarzającej się okazji po prostu nie opuściłeś Zakonu? — spytała, starając się przełknąć ogromną gulę, która utkwiła jej w gardle. — Dlaczego musisz się na nich mścić?
Qimir spojrzał na nią, delikatnie mrużąc oczy.
— Wiesz, jaki los spotyka takich wyrzutków? — spytał zimno.
Malden zarumieniła się mocno. Oczywiście, nie wiedziała. Niby skąd? W holoksiążkach, które pochłaniała, nie piszą o takich rzeczach. Ale wystarczyłoby, żeby choć odrobinę pomyślała. Jeśli Jedi zapragnie odejść z Zakonu, dokąd ma pójść? Do czego wrócić? Dziecko zabrane z kochającej rodziny, po kilkunastu latach pobytu w Zakonie, już do tej rodziny nie wróci. A jeśli nawet jakimś cudem zdoła ją odnaleźć, po takim czasie będą to dla niego całkowicie obce istoty. Pod warunkiem oczywiście, że wciąż będą żyły. Malden znała jedynie pięknych, szlachetnych i romantycznych Jedi z holoromansów i HoloNetu, a prawda była paskudna. Zakon dbał tylko o tych Jedi, którzy godzili się tańczyć jak zagrała im Rada. Jeśli ktoś miał czelność się sprzeciwić, stawał się wyrzutkiem i miał szczęście, jeśli w ogóle pozwolono mu żyć. Przecież raczej nie wyglądałoby dobrze, gdyby jakiś upadły, zbuntowany Jedi zaczął rozpowiadać o wadach Zakonu, prawda? Blizna na plecach Qimira dobitnie o tym świadczyła. Mistrzyni, jego własna mistrzyni, która powinna być dla niego niczym matka, usiłowała się go pozbyć. Pozbawiła go jedynego domu, jaki kiedykolwiek znał. Tylko dlatego, że mężczyzna przez przypadek usłyszał coś, co nie było przeznaczone dla jego uszu. O tym jednak nie zamierzał mówić Malden. Ani teraz, ani nigdy.
— Jedi mi nie pomogą — rzucił krótko.
Po policzkach kobiety spłynęły łzy. Ze złością uderzyła go w pierś dłońmi zwiniętymi w pięści.
— Więc stań się na powrót mężczyzną, którego poznałam na Imbram! Nie udawaj! Bądź nim cały czas! — zawołała.
— Ten mężczyzna nie istnieje — odrzekł Qimir.
Oczy kobiety zwęziły się.
— Nieprawda! Nie byłbyś w stanie tak dobrze udawać! To teraz udajesz, a wcześniej pokazywałeś mi swoje prawdziwe oblicze! Proszę! Chcę... Chciałabym, żeby Qimir, którego znałam, wrócił...
Mężczyzna parsknął.
— Przecież ty mnie w ogóle nie znasz! — syknął. — A jeśli chcesz mnie zbawić, zawiedziesz się! Ludzie się nie zmieniają, Malden!
Kobieta poczuła się tak, jakby Qimir nagle wydarł jej serce z piersi, a potem podeptał je na jej oczach. Nie sądziła, że będzie aż tak uparty. I że ją zaboli to aż tak mocno.
— Nie zamierzam cię zbawiać — odrzekła cicho. Pociągnęła nosem. — Przecież i tak byś mnie nie posłuchał, prawda? — Uśmiechnęła się z goryczą. — Ale mylisz się, twierdząc, że ludzie się nie zmieniają. Bo zmieniają się. Ciągle. Jeśli tylko chcą. — Przyłożyła dłoń do jego policzka i przez długą chwilę patrzyła mu w oczy, jakby czekała, aż coś powie, ale Qimir, milcząc uparcie, odwrócił wzrok. Czym prędzej cofnęła więc dłoń. Wyglądało na to, że nie mają sobie już nic więcej do powiedzenia. Ruszyła do wyjścia z jaskini. Qimir ani razu nie obejrzał się za nią, ale słyszał jej kroki. Dopiero jakiś czas później zorientował się, że wraz z Malden zniknęła także jego maska.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top