Rozdział XXII

Qimir zbudził się, czując smakowity zapach unoszący się we wnętrzu jaskini. Przetarł twarz dłonią, z nagłym zdumieniem orientując się, że leży na koi Malden, a nie na swoim posłaniu. Przez chwilę, zupełnie zdezorientowany, usiłował przypomnieć sobie, jak się tam znalazł. Rozmawiał z Malden, ale zmęczenie go pokonało, a ciało kobiety było tak kusząco ciepłe i miękkie... Chyba nie dokończyli rozmowy. Zasnął, gdy tylko złożył głowę na jej kolanach. Dziwne, że Malden pozwoliła mu na to, nie odtrąciła go, ani nie zepchnęła z koi... A w dodatku... Ugotowała obiad? Usiadł prosto, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami. Malden przykucnęła przy kociołku, w którym bulgotał gotujący się gulasz. Najwyraźniej wyczuła, że się jej przyglądał, ponieważ zerknęła na niego przez ramię.

— Jeszcze chwila i będzie gotowe — burknęła niechętnym tonem, ale raczej z przyzwyczajenia, żeby w żadnym razie nie dać po sobie poznać, że nie żywi wobec niego wyłącznie wrogich uczuć.

Qimir pozwolił sobie na lekki uśmiech. Nie odpowiedział. Nie ruszył się z miejsca, wciąż uważnie przypatrując się ruchom kobiety. Co zrobi? Może to jakiś podstęp z jej strony? Może do potrawki dodała truciznę? Albo, co byłoby bardziej w jej stylu, spróbuje wylać mu na głowę całą gorącą zawartość kociołka? Malden jednak, jakby nigdy nic, wyłączyła palnik, napełniła gulaszem dwie miski i zbliżyła się do koi. Podała mu jedną porcję. Jej policzki płonęły, ale Qimir nie był pewien, czy z gorąca, czy ze wstydu.

— Nie chciałam cię budzić... — rzuciła. — Więc sama spróbowałam coś ugotować...

Mężczyzna wyjął z jej dłoni miskę, raz jeszcze wciągając w nozdrza apetyczny zapach gulaszu. Ten zapach... Z czymś mu się kojarzył, a gdy dotarło do niego z czym, uśmiech natychmiast spełzł z jego ust. Dokładnie tak pachniał gulasz, który gotowała Dewlanna. Ten sam, którym poczęstowała go, gdy pierwszy raz postawił stopy na pokładzie „Ekscentrycznego Danse'u". Jego serce przeszył gwałtowny ból. Nie sądził, że kiedykolwiek poczuje coś podobnego, ale nagle pożałował tego, co uczynił przyjaciołom Malden. Choć ich nie zabił, dla nich Malden była niczym martwa. W końcu, usunął ich wspomnienia... Poczuł, że nie może już dłużej ukrywać prawdy przed Malden. Miała prawo wiedzieć, że jej przyjaciel wciąż żyli. Kobieta najwyraźniej wyczuła, o czym myślał, ponieważ skrzywiła się boleśnie, ale pomimo tego przysiadła obok niego.

— Dew uczyła mnie gotować... — wymamrotała.

— Ona i Aya... — zaczął Qimir, ale Malden aż wzdrygnęła się, gdy z jego ust padło imię jej przyjaciela.

— Przestań! — zażądała natychmiast. — Nie waż się o nich mówić!

— Ale, Malden, posłuchaj mnie! Oni...

— Nie! — krzyknęła kobieta. — Przestań! Nie będę tego słuchać!

Poderwała się na równe nogi, ale ponieważ Qimir posłusznie zamilkł, z powrotem opadła na koję. Przez kilka chwil jedli w całkowitym milczeniu. Mężczyzna stwierdził, że póki co nie będzie jednak poruszał tematu przyjaciół kobiety, obawiając się, że w ten sposób zerwie wszelkie wątłe nitki porozumienia, jakie zawiązały się pomiędzy nimi. Postanowił więc, że opowie jej historię, którą wcześniej jej obiecał.

— Słyszałaś kiedyś o Zasadzie Dwóch? — spytał.

Malden pokręciła głową.

— To główna zasada, jaką kierują się Sithowie — wyjaśnił. — Przed wiekami ustanowił ją Darth Bane. Mówi ona, że w galaktyce może być tylko dwóch Sithów naraz: mistrz oraz uczeń. „Jeden, by potęgę dzierżyć, drugi, by jej pożądać". Wszystko po to, by potęga Ciemnej Strony Mocy nie została niepotrzebnie rozdrobniona.

Kobieta spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem. Westchnęła ciężko.

— I co? Ty chcesz tej nierozdrobnionej potęgi Ciemnej Strony? — spytała z jawną dezaprobatą.

Qimir skrzywił się. Odłożył na bok miskę z resztką gulaszu, ponieważ nagle zupełnie stracił na niego ochotę. Gdy Malden zwracała się do niego takim tonem, wszystkie jego plany i postanowienia nagle traciły sens, ponieważ ona nie była nimi zainteresowana, a co gorsza, gardziła nimi...

— A ty czego chcesz, Malden? — spytał nieco ironicznie. — Pokoju w galaktyce?! Pokój to kłamstwo!

Kobieta nagle pobladła, jakby cała krew w jednej sekundzie odpłynęła jej z twarzy.

— A twoja potęga to tylko iluzja! — zawołała. — Nawet jeśli podbijesz całą galaktykę, nie zabierzesz jej ze sobą do grobu!

Qimir zaśmiał się bezradośnie.

— Malden — powiedział łagodnie, zupełnie jakby przemawiał do dziecka. — Pragnę mocy, która sprawi, że nigdy nie umrę. Ja, ani nikt na kim mi zależy... — dodał znacząco, ale kobieta nie zwróciła na to uwagi. Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

— Taka potęga nie istnieje... — wykrztusiła.

Mężczyzna pokręcił głową.

— Mylisz się — odparł. — Taką siłę daje Potęga Dwóch. Kiedyś ją posiądę. A jeśli nie, odnajdę holokron Bane'a. W nim ukryty jest sekret nieśmiertelności. Darth Bane potrafił przenieść swoją świadomość do innego ciała. Jedi ukradli jego holokron i ukryli w Świątyni z Kyberu.

Malden w żadnym razie nie była przekonana do tego, co mówił, ale chyba zazdrościła mu wiary. Ponieważ Qimir głęboko wierzył w holokron z tajemnicą nieśmiertelności i w tę całą Potęgę Dwóch. Widziała to w jego oczach. Wierzył, że to, co inni mieli wyłącznie za starodawne podania i legendy, było szczerą prawdą. Jasne, Jedi potrafili manipulować Mocą, ale wątpiła, aby ktokolwiek zdołał odkryć sekret nieśmiertelności.

— Nie wierzysz mi — odezwał się ponownie Qimir. — Ale to nic. Uwierzysz, gdy w końcu odnajdę holokron. Jestem coraz bliżej odkrycia, gdzie Jedi go ukryli.

Malden westchnęła ciężko.

— No cóż, w takim razie, życzę powodzenia! — powiedziała. Podniosła się, jakby zamierzała odejść, ale mężczyzna chwycił ją za nadgarstek i przytrzymał w miejscu.

— Malden, poczekaj — poprosił. — Nie zastanawia cię, dlaczego ci o tym mówię?

— No, dlaczego? — rzuciła kobieta zaczepnie, ale Qimir chyba tylko na to czekał. Jego oczy zapłonęły.

— Ponieważ chcę, żebyś mi pomogła — odrzekł. — Chcę, żebyś została moją uczennicą.

Oczy kobiety rozszerzyły się. Nie pierwszy raz wspomniał o czymś podobnym. Jeszcze na Imbram mówił, że mógłby ją szkolić, ale o co mu do cholery chodziło?! To jakaś gra? Jeśli pragnął się z nią zabawić, mógł przynajmniej klarownie wyłożyć jej zasady tej gry. Oparła dłonie na biodrach. Niech będzie. Pobawi się z nim.

— Twierdziłeś, że jesteś Sithem — odezwała się, powoli i starannie dobierając słowa. — I chcesz, żebym ja została twoją uczennicą, tak? Uczennicą Sitha?

Qimir gorliwie skinął głową i uśmiechnął się, jakby jakiś ogromny ciężar wreszcie spadł mu z serca.

— Jak ty to sobie wyobrażasz? — drążyła dalej. — Skoro ta cała Zasada Dwóch mówi, że może być tylko mistrz i uczeń, a uczeń ma pożądać potęgi mistrza, to co się stanie, jeśli nagle zapragnę twojej potęgi?

— Rzucisz mi wyzwanie — odparł mężczyzna bez mrugnięcia okiem.

Malden zmarszczyła brwi.

— A ty co wtedy zrobisz? — spytała. — Tak po prostu pozwolisz się obalić? Czy będę musiała cię zabić? A jeśli przegram, ty zabijesz mnie?

Qimir skrzywił się, jakby nie do końca wszystko sobie przemyślał. Podniósł się, kładąc dłonie na jej ramionach.

— Nie wyrządziłbym ci krzywdy — odrzekł. — Pamiętasz, jak opowiadałem ci o Oshy i Mae?

Kobieta skinęła głową.

— Mistrz Oshy, Sol, wspomniał o czymś, co mnie zainteresowało. Powiedział, że tak naprawdę Mae i Osha nie są siostrami, a jedną jaźnią w dwóch ciałach. Diadą w Mocy. Chcę tego samego. Diady. Potęgi Dwóch. I chcę stworzyć tę diadę z tobą. Według mnie Zasada Dwóch, którą kierowali się Sithowie, to tak naprawdę zniekształcony koncept diady w Mocy...

Malden odsunęła się od niego delikatnie. To była raczej... Mocno naciągana, niepodparta żadnymi dowodami teoria, którą Qimir pięknie potrafił ubrać w słowa, ale o jednym zdaje się zapomniał.

— Czy do stworzenia tej diady nie będzie ci raczej potrzebny ktoś, kto podobnie jak ty, jest wrażliwy na Moc? — zapytała.

Qimir zaśmiał się cicho.

— Malden, naprawdę dobrze się maskujesz, ale przy mnie już nie musisz... — Wyciągnął dłoń, jakby pragnął dotknąć jej twarzy, ale odepchnęła jego rękę.

— Qimir — rzuciła ostrzegawczo.

Mężczyzna znów wyciągnął dłoń w kierunku jej twarzy, więc chwyciła go za nadgarstek i ścisnęła mocno, aż Qimir zmarszczył brwi.

— Słuchasz w ogóle, co do ciebie mówię?! — warknęła. — Ja do niczego ci się nie przydam! Nie jestem wrażliwa na Moc! I co teraz zrobisz?! Mnie też zabijesz?

Qimir zamrugał, spoglądając na nią, jakby właśnie ujrzał ją po raz pierwszy w życiu. Sięgnął ku niej Mocą. Stała tuż obok niego, ale jej obecność, jak zwykle, była ledwo wyczuwalna. W jej słowach nie było jednak ani krztyny fałszu. Malden... Wcale nie ukrywała swojej obecności w Mocy. Ona po prostu nie była na nią wrażliwa. To on od samego początku przyjmował co do niej złe założenia... Wszystko przez to, że zasugerował się swoimi wizjami. Przekonawszy się, że nie miał racji, nabrał przeświadczenia, że Malden naprawdę nie miała pojęcia, o czym mówił. Nie rozumiała, dlaczego ją porwał. Ona od samego początku... Nie miała o niczym pojęcia! I nie mogła mieć! Nie było w niej za kredyta wrażliwości na Moc! Pomylił się... Jakże tragicznie się pomylił... Dotarło do niego, że już wcześniej podejrzewał, jaka może być prawda, ale usilnie wmawiał samemu sobie, że Malden jest wrażliwa na Moc, ponieważ chciał, aby tak było, bo... Nie chciał się z nią rozstać. Pomimo tego, nie potrafił przyznać się do błędu. Nie przed nią...

— To znaczy, że ty... — Nagle zaschło mu w gardle. — Oszukałaś mnie...

— Ja?! Ja oszukałam ciebie?! — zawołała gniewnie kobieta. — Czy ty słyszysz, co mówisz?! Nigdy nie twierdziłam, że jestem wrażliwa na Moc! Sam siebie oszukałeś, jeśli sądziłeś, że tak jest!

Qimir zaśmiał się. W jego oczach zapłonęło szaleństwo. Malden przezornie cofnęła się o krok, odruchowo pragnąc znaleźć się poza zasięgiem jego rąk i miecza świetlnego, choć po namyśle stwierdziła, że gdyby pragnął ją skrzywdzić, i tak nie na wiele by jej się to zdało. W końcu, w przeciwieństwie do niej, on był wrażliwy na Moc. Wystarczyłoby, aby użył tej niezwyklej siły, a padłaby trupem, zanim w ogóle zdążyłaby się zorientować, co się wydarzyło. Przecież, jak doskonale wiedziały nawet najmniejsze dzieci, dla Mocy odległość nie miała żadnego znaczenia.

— Qimir? — spytała niepewnie.

Mężczyzna pokręcił głową, jakby w ogóle jej nie usłyszał. Nerwowo przeczesał włosy palcami. Zachowywał się, jakby doznał nagle ciężkiego szoku, czego nie potrafiła zrozumieć. Zawsze sądziła, że Jedi potrafili wyczuwać Moc u innych istot, bo jak inaczej odnajdywaliby w galaktyce dzieci na nią wrażliwe? Skąd więc to nagłe zdziwienie Qimira? Chyba nie porwał jej, ponieważ sądził, że jest wrażliwa na Moc! Mógł być draniem, ale przecież na pewno nie był idiotą. Powtarzał coś pod nosem i po chwili zorientowała się, że raz za razem mówił: nie jesteś wrażliwa na Moc. Do cholery, przecież nigdy nie była! Ruszyła ku niemu, ale zatrzymała się w pół kroku, gdy w dłoni mężczyzny zabłysła rękojeść miecza świetlnego. Z trudem przełknęła ślinę. A więc tak to się skończy... Łzy wezbrały w jej oczach, ale z całych sił zacisnęła szczęki i dumnie uniosła podbródek, choć serce dziko waliło w jej piersi, a instynkt nakazywał jej uciekać. Była jednak świadoma, że przed nim nie ma ucieczki. Qimir, jeśli tylko będzie chciał, i tak ją dopadnie. Nie była na tyle głupia, żeby sądzić, że w starciu z nim ma jakiekolwiek szanse. Przecież on mordował Jedi, a ona była jedynie pilotką! Nie zamierzała jednak błagać, by darował jej życie. Tej satysfakcji mu nie da! Qimir aktywował krwistoczerwoną klingę swej broni. Wiedział, że Malden nie jest wrażliwa na Moc. Teraz czuł to w pełni. Ale nie potrafił, nie chciał przyjąć tego faktu do wiadomości. To z pewnością jakiś test. Próba. Dla kogo jednak? Dla niej, czy dla niego? Przez chwilę wpatrywał się w pulsujące czerwienią ostrze miecza świetlnego, a następnie, bez żadnego ostrzeżenia, cisnął nim w kobietę. Jeśli będzie pragnęła pozostać przy życiu, będzie musiała użyć Mocy, zadziałać instynktownie, aby odepchnąć ostrze w jego stronę! Ku jego przerażeniu Malden nie wykonała jednak żadnego ruchu. Jedynie jej jasne, błękitne oczy rozszerzyły się nieznacznie i wypełniły łzami. Niczym w zwolnionym tempie widział, jak miecz pędzi w jej stronę. Natychmiast pożałował tego, co zrobił. Czuł ogromną wściekłość na samego siebie. Malden nie mogła w żaden sposób obronić się przed jego atakiem. W ostatniej chwili, gdy szkarłatne ostrze znalazło się w odległości zaledwie kilku milimetrów od jego szyi, a przerażenie emanujące od kobiety pozostawiło cierpki posmak na jego języku, uchwycił miecz świetlny Mocą i odepchnął go w bok. Czerwona klinga uderzyła w skalną ścianę, pozostawiają na niej osmalone, głębokie bruzdy. Malden zerknęła w tamtą stronę. Jej twarz przybrała kolor popiołu. Gdyby świetlista klinga wbiła się w jej ciało... Już byłoby po niej. Miecz świetlny pozbawiłby ją głowy. Na samą myśl o tym kolana ugięły się pod nią i kobieta niczym bez życia osunęła się na ziemię. Qimir przypadł do niej bez zastanowienia, obawiając się, że zareagował zbyt późno, że wyrządził jej krzywdę, ale na jej ciele nie znalazł żadnej rany. Poczuł, jak ogarnia go ulga, ale już po chwili przyszło mu na myśl, że wcale nie powinien był jej ratować. Czy nie litościwiej byłoby ją zabić? Zrobiłby to delikatnie. Bezboleśnie. Tak, aby niczego nie poczuła... Przywołał do dłoni rękojeść swej broni. Wciąż mocno obejmując ją jednym ramieniem, przyłożył emiter miecza świetlnego do piersi kobiety, w miejscu, gdzie biło jej serce. Przycisnął usta do jej czoła. Po co Moc ich ze sobą połączyła?! Po to, aby ta niewinna kobieta także poniosła śmierć z jego ręki?! Czym sobie na to zasłużyła?! Jego kciuk przesunął się po przycisku aktywującym czerwone ostrze i zawisł nad nim. Qimir nie potrafił zmusić samego siebie, aby go wcisnąć. Jego dłoń zadrżała. Nie! Nie da rady... Nie może tego zrobić... Nie zdoła... Wściekle odrzucił ciemny cylinder jak najdalej od siebie. Obraz Malden wkradł się do pustki w jego sercu. Nie potrafił już wyobrazić sobie dni, gdy nie byłoby jej u jego boku. Choć ona widziała w nim jedynie swojego prześladowcę, on ujrzał w niej swój wyrzut sumienia, ale także... Nadzieję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top