Rozdział XXI

Malden obudziła się otulona ciepłem, z policzkiem wtulonym w coś przyjemnie miękkiego i miłego w dotyku. Coś, co pachniało... Qimirem. Odetchnęła, wciągając głęboko w nozdrza jego charakterystyczny, męski zapach. Choć cholernie bolała ją głowa, miała wrażenie, że pod powieki ktoś nasypał jej piasku, język miała wyschnięty na wiór i straszliwie chciało jej się pić, uśmiechnęła się do samej siebie. Nie otwierając oczu zwinęła się w kłębek, bo wcale nie miała ochoty jeszcze wstawać. Śniły jej się takie dziwne, szalone rzeczy! Chyba nawet gorsze od wcześniejszych koszmarów! Śniło jej się, że Qimir ją porwał, że to on okazał się tym przerażającym człowiekiem mordującym Jedi, który prześladował ją w sennych wizjach! A co gorsza, była przekonana, że zabił Ayę i Dewlannę! Co za bzdury! Przecież on nigdy nie zrobiłby ani jednej z tych okropnych rzeczy! Nie pamiętała, kiedy zapadła w sen, ale Qimir okrył ją swym swetrem. Może znów przysnęła w kokpicie „Ekscentrycznego Danse'u", a on znalazł ją i zabrał do jej kwatery? A może... To była jego kajuta? Właściwie pewna była jedynie tego, że leży na koi... Z ostatniej nocy pamiętała niewiele, oprócz tego, że Qimir niósł ją na rękach. Zaczęła sobie mgliście przypominać, że chyba zaprosił ją na drinka. Tak... A ona spytała Ayi i Dew, czy mają ochotę pójść z nimi, ale Aya stwierdził, że nie będzie im psuł randki... O, nie! Czyżby... Przesadziła z alkoholem?! Aż jęknęła na samą myśl, co mogła zacząć wygadywać, albo robić... Czasem... Ciężko było jej się kontrolować, jeśli wypiła za dużo. Chwyciła pled i pociągnęła go do góry, sprawdzając, czy nadal ma na sobie ubranie. Tak. Nadal była ubrana. Dobry znak. Gorzej, że rzeczy, które miała na sobie, nie należały do niej. To znaczy, spodnie i czerwona tunika miały zdecydowanie damski krój, ale nie pamiętała, by kiedykolwiek takie kupowała. I gdzie podziała się jej ukochana kurtka? Do jej nieco otumanionego umysłu zaczęły docierać kolejne rzeczy, które zdecydowanie były nie takie jak powinny. Po pierwsze, chłód. Dlaczego w kajucie było tak cholernie zimno?! Zupełnie, jakby wdarła się do niej kosmiczna próżnia... No i... I... Kajuta wcale nie była kajutą. Była jaskinią. Do Malden dotarło, że obudziła się w jednym ze swych koszmarów. Aż jęknęła, a jej oczy natychmiast wypełniły się łzami. Dlaczego?! Dlaczego to nie mógł być po prostu sen?! Jedna rzecz się zgadzała: Qimir rzeczywiście zabrał ją na drinka. A potem dodał jej do niego narkotyk, zabił jej przyjaciół, a ją porwał i przetrzymywał w tej przeklętej jaskini na bezimiennej planecie! Jęknęła, ponownie opadając na poduszkę.

— Proszę, proszę, obudziłaś się? — usłyszała nagle.

Zerknęła w stronę, skąd dochodził głos Qimira. Mężczyzna zbliżył się do niej, uśmiechając się półgębkiem. W dłoni trzymał kubek napełniony świeżą wodą. Jego uśmiech miał chyba uchodzić za złośliwy, ale ciemne oczy mężczyzny błyszczały, spoglądając na nią miękko. Co on taki zadowolony?!, pomyślała z rosnącym przerażeniem. Z czego się tak cieszy?!

— Jak ci się spało? — spytał, podając jej naczynie.

Malden niemal wyrwała kubek z jego dłoni, wychylając duszkiem całą jego zawartość. O, Mocy... Woda jeszcze chyba nigdy nie smakowała tak wyśmienicie! Otarła usta dłonią i oddała mu naczynie. Qimir uniósł do góry lewą brew, przyglądając się jej z zainteresowaniem. Wyglądało na to, że wytrzeźwiała i przypomniała sobie, że może go jedynie nienawidzić. Westchnął z żalem.

— Dziś w ogóle się do mnie nie odezwiesz? — spytał z lekkim wyrzutem. — W nocy wyczerpałaś cały limit na dzisiejszy dzień, mówiąc, że mam ładne oczy, bardzo mnie lubisz, jestem dobry i taaaki słodki? — Specjalnie przeciągnął samogłoski w przedostatnim słowie, jakby starał się ją naśladować.

Malden zarumieniła się uroczo.

— Wcale tak nie mówiłam! — zawołała, chociaż coś zaczynało jej świtać... Takie słowa byłby bardzo w jej stylu...

— Owszem, mówiłaś. — Qimir pochylił się ku niej, delikatnie ujmując ją po brodę i spoglądając prosto w jej jasne oczy. — Wiesz, co jeszcze robiłaś? — Dodał niemal szeptem, przesuwając kciukiem po jej dolnej wardze.

Kobieta z trudem przełknęła ślinę. O, nie... Chyba nie powie jej, że całkiem się zapomniała, straciła głowę i... I oni...

— Co niby? — wykrztusiła.

Qimir zbliżył usta do jej ucha. Mocno zacisnęła powieki, ponieważ czuła na skórze jego ciepły oddech, a to budziło w niej wiele niepożądanych uczuć i wrażeń...

— Machałaś prętem jarzeniowym, udając, że to miecz świetlny — wyszeptał.

Malden warknęła ze złością, odpychając go gwałtownie.

— Kretyn! Idiota! — zawołała.

Mężczyzna roześmiał się.

— Ależ nie ma się czego wstydzić! — odparł. — Jeśli chciałabyś poćwiczyć z mieczem, wystarczy powiedzieć. Z chęcią odstąpię ci swój, jeśli wiesz, co mam na myśli. — Jego ciemne oczy aż zabłysły.

Malden jęknęła, chowając twarz w obu dłoniach. Pręt jarzeniowy... To też chyba zaczynało jej się przypominać... I... Coś jeszcze. Butelka. Upiła się lumem, który trzymała na czarną godzinę, a potem... Co zrobiła z butelką? Chyba... Zaatakowała Qimira? Najwyraźniej całkowicie jej odbiło...

— Czy... — wykrztusiła. — Czy ja cię uderzyłam?

Poczuła, że mężczyzna przysiadł na koi obok niej. Ujął jej dłonie i odsunął je od jej twarzy.

— Tak — powiedział, nagle poważniejąc. — Rozbiłaś mi na głowie butelkę po lumie, a potem uciekłaś, bo wystraszyłaś się, że mnie zabiłaś. Znalazłem cię zapłakaną na skałach przy zatoczce. Nawet nie wiesz, jak... — Na moment przerwał, odwracając wzrok. — Cieszę się... — Podjął nieco drżącym głosem. — Cieszę się, że nic ci się nie stało... — wyznał.

— Cieszysz się? — powtórzyła kobieta, spoglądając na niego z niedowierzaniem. — Jeszcze niedawno twierdziłeś, że jesteś Sithem. Sithowie nie odczuwają takich uczuć.

— Skąd wiesz?

— Bo Sithowie są źli! Na nikim im nie zależy! — wybuchła. — A skoro tak, nie mają żadnych powodów, aby cieszyć się, że ktoś nie ucierpiał! Potrafią tylko nienawidzić, mordować i zadawać ból! — Gniewnie zmarszczyła brwi. — A ty zachowujesz się jak dziecko! Myślisz, że powiesz mi, że jesteś Sithem, „tym złym" i to takie cudowne?! W ten sposób chciałeś zrobić na mnie wrażenie?! Myślisz, że ktokolwiek chciałby mieć z tobą do czynienia, gdybyś każdemu się tak przedstawiał?! Po co ci to?! Co cię aż tak okrutnie skrzywiło?! Nie wierzę, że to wyłącznie wina Jedi...

Qimir uśmiechnął się lekko. Znów weszła w swój moralizatorski ton i zachowywała się, jakby wiedziała wszystko najlepiej, a on był jedynie dzieckiem, które niczego nie pojmuje i wszystko trzeba mu tłumaczyć, choć było dokładnie na odwrót. To ona zachowywała się jak naiwne dziecko, ale nie potrafiła, albo co gorsza nie chciała tego dostrzec. Była urocza w swej naiwności i nie rozumiała, że w tej galaktyce, czy tego chciała, czy też nie, mają szansę przetrwać jedynie ci, którzy byli najsilniejsi i nie bali się od czasu do czasu ubrudzić sobie rąk. Chciała być dobra i mieć czyste sumienie? Nikt się tym nie przejmie. Nikogo to nie obchodzi. Będzie wiecznie wykorzystywana i w końcu przepadnie, jak tysiące podobnych przed nią... To się nigdy nie zmieni.

— Miałeś te swoje uczennice — ciągnęła tymczasem Malden. — I czego ty chciałeś je nauczyć? Co ty możesz mieć innym do zaoferowania?

Ostatnie słowa kobiety zabolały go, ale postanowił nie dać po sobie niczego poznać. Miał tak wiele do zaoferowania! Dlaczego inni tego nie dostrzegali?! Dlaczego ona nie chciała tego dostrzec?!

— Pragnąłem przekazać im całą swoją wiedzę. Wszystko, czego się nauczyłem... Jak możesz się domyślić, nie od Jedi! — syknął.

Malden prychnęła.

— No tak. Ci źli i okrutni Jedi! Najgorsi w całej galaktyce!

Qimir najwyraźniej nie zauważył ironii w jej słowach, albo kompletnie nie zwrócił na nią uwagi.

— Masz rację! — zgodził się. Jego oczy pałały dziwnym, dzikim blaskiem. — Jedi są najgorsi! Uważają, że oni jako jedyni mają prawo używać Mocy i wszyscy muszą się im podporządkować! Jeśli tylko ktoś jest wrażliwy na Moc, ma obowiązek należeć do Zakonu Jedi! A jeśli z jakiegoś powodu nie chce, Jedi zawsze znajdą sposób, aby się go pozbyć! — Pokręcił głową. — Myślisz, że dlaczego do Zakonu trafiają tylko niemowlęta lub małe dzieci? Ponieważ takie najłatwiej omamić i indoktrynować! Zakazują ci kochać! Jedi nie może mieć u swego boku istoty, która jest mu droga, bo przywiązanie jest złe! Zaburza osąd! Prowadzi na Ciemną Stronę Mocy! — Zaśmiał się gorzko. — Wyobrażasz to sobie?! Nie możesz otwarcie kochać, ale możesz mieć kochanki, bo fizyczność to co innego! W tej sferze wszystko jest dozwolone! Ale, gdybyś była Jedi i miała dziecko, zwłaszcza wrażliwe na Moc, nawet nie pozwoliliby ci go wychować! Odebraliby ci je, bo idiotyczne zasady ich Zakonu, spisane przed setkami lat, są dla nich ważniejsze od uczuć istot żywych!

Malden skrzywiła się. Czy Jedi naprawdę byli aż tak źli? Naprawdę mieli aż tyle wad, a ona po prostu tego nie widziała? Była w nich aż tak zapatrzona? Idealizowała Zakon? Przecież Jedi to bohaterowie! Cała galaktyka polegała na ich doświadczeniu, wiedzy i mądrości. Qimir mógł mieć odrobinę racji, z pewnością nie wszyscy członkowie Zakonu byli chodzącymi ideałami, jak do tej pory sądziła, ale też na pewno nie wszyscy Jedi byli tak źli, jak twierdził... Mówił jednak z taką złością, zawziętością i zapałem, że pomyślała, iż być może w jego słowach kryło się choć ziarenko prawdy. Przecież nikt nie rodzi się zły. Nikt z dnia na dzień nie podejmuje decyzji, że zacznie mordować Jedi, bo tak. Coś złego, wręcz niewyobrażalnie złego musiało spotkać go w Zakonie, dlatego się taki stał. Coś, co doprowadziło go do walki ze swą własną mistrzynią. Zrozumiała nagle, jak wyjątkowo wrażliwy, bezbronny i uległy był Qimir. Nie wiedział, jak inaczej bronić się przed tymi, którzy go skrzywdzili, więc wybierał upadek w Ciemną Stronę Mocy. Po raz pierwszy, odkąd zabrał ją do tej kriffolonej jaskini, zapragnęła go przytulić i zapewnić, że wszystko jeszcze będzie dobrze, choć wiedziała, że to nieprawda. Prędzej czy później Qimir będzie musiał odpowiedzieć za swoje czyny i spotka go za nie surowa kara. Sprawiedliwości musi stać się zadość. Nie mogło być inaczej, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła pogodzić się z podobną wizją. Nie chciała, żeby znów go skrzywdzono... Czuła się, jakby za chwilę miało pęknąć jej serce. Z jednej strony chciała, żeby ukarano go za zabicie Jedi, za śmierć jej przyjaciół, ale z drugiej... Pragnęła, żeby Qimir wreszcie mógł przestać się ukrywać. Żeby mógł zaznać choć odrobiny szczęścia, ponieważ jeszcze nigdy wcześniej nie spotkała tak bardzo smutnego i samotnego człowieka. Pod wpływem nagłego impulsu zarzuciła ramiona na jego szyję i przytuliła go z całych sił. Nic nie mówiła. Nawet nie wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć, czuła natomiast, że jej gest go zaskoczył. Mężczyzna na moment zesztywniał, jakby spodziewał się ataku z jej strony i już miał zamiar szykować się do obrony. Po chwili jednak wyraźnie się odprężył. Z cichym westchnieniem otoczył ją ramionami w pasie, przylegając do niej jeszcze ciaśniej i oparł policzek na jej ramieniu. Uśmiechnął się delikatnie i uniósł wzrok, zerkając na nią. Zacięta mina gdzieś zniknęła. Rysy jej twarzy wyraźnie złagodniały.

— Nie kłamałaś — szepnął, sięgając po kosmyk jej włosów i delikatnie owijając go sobie wokół palca. — Naprawdę mnie lubisz...

Twarz kobiety znów zaczęła się zmieniać. Jej usta wykrzywiły się w grymasie złości.

— Za wiele sobie wyobrażasz — mruknęła. Usiłowała go odepchnąć, ale Qimir nie zamierzał tak łatwo wypuścić jej z ramion.

— Pozwól mi jeszcze z tobą zostać — poprosił. — Choć przez chwilę... Jesteś taka ciepła i miękka... W zamian coś ci opowiem. Co ty na to?

Malden nie była do końca przekonana, ale po chwili skinęła głową. Chciała, żeby Qimir mówił. Chciała dowiedzieć się o nim czegoś więcej.

— Niech ci będzie...

Mężczyzna na moment przymknął oczy, wtulając nos w jej szyję. Malden zadrżała. Jak on to robił, że czasem przypominał jej zupełnie bezradne i bezbronne dziecko? W podobnych chwilach pragnęła się nim zaopiekować... Czy kiedykolwiek dotykano go z czułością? Z miłością? Czy wyłącznie gardzono nim i nienawidzono go, ponieważ nie pasował do wizji idealnego rycerza Jedi? Wyciągnęła dłoń, delikatnie gładząc go nią po włosach. Mężczyzna uśmiechnął się sennie. Miał jej opowiedzieć jakąś historię, ale zamiast tego nagle zamilkł i Malden zorientowała się, że... Zaczął zasypiać.

— Hej! — zawołała. — Nie jestem poduszką!

Qimir odchylił głowę, aby móc spojrzeć jej w oczy.

— Wybacz, całą noc nie zmrużyłem oka — wymamrotał, a potem bezceremonialnie położył się obok niej, układając głowę na jej udach. — Martwiłem się o ciebie... W końcu, wypiłaś niemal całą butelkę lumu...

Kobieta zamarła. Powieki Qimira opadły. Rysy jego twarzy wygładziły się i po chwili mężczyzna zapadł w sen. Musiał być naprawdę zmęczony. Sięgnęła po pled, dokładnie go nim okrywając.

— Niech ci będzie... — wyszeptała, w nagłym przypływie czułości gładząc go dłonią po włosach i policzku. — Śpij...

Wpatrywała się w jego spokojną twarz, nie mogąc uwierzyć, jak łagodnie i niewinnie wyglądał. Pomyślała, że... Kiedyś... Być może... Potrafiłaby wybaczyć mu to, co zrobił.Gdyby tylko obiecał jej, że się zmieni... Łzy zakręciły się w jej oczach, bo przecież nawet gdyby naprawdę się zmienił, nic nie przywróci życia osobom,które zginęły z jego ręki. Prędko otarła oczy grzbietem dłoni. Czy Qimir naprawdę nie bał się aż tak przed nią odkryć? Okazać słabości? Przecież we śnie najłatwiej byłoby się go pozbyć. Darzył ją aż tak wielkim zaufaniem? Wierzył,że nie spróbuje skorzystać z okazji? Czy po prostu wiedział, że była zwykłym tchórzem? A może chciał okazać przed nią słabość, ponieważ naprawdę mu na niej zależało? Malden jęknęła cicho. Czuła się tak bardzo rozdarta między lojalnością wobec swoich przyjaciół, a... Uczuciem do niego, które na powrót budziło się w jej sercu. Ale nie mogła przecież pokochać mordercy! Potwora,który w dodatku ją porwał! Musiała go nienawidzić. Musiała! Jednak, gdy tak spał spokojnie, kto potrafiłby odgadnąć, jak straszliwych czynów się dopuszczał? Kto potrafiłaby dostrzec w nim potwora i mordercę? Lekko połaskotała go w nos. Qimir nawet nie drgnął. Widocznie przy niej czuł się bezpiecznie, skoro pozwolił sobie zapaść w tak głęboki sen. Zupełnie jak dzika tooka, pomyślała. Delikatnie uniosła jego głowę, podłożyła mu pod nią poduszkę i wstała, rozprostowując nogi. Zauważyła, że na posłaniu mężczyzny koc oraz poduszki porozrzucane były bez ładu i składu, więc poprawiła je. Chciała wyjść na zewnątrz, aby nieco się przewietrzyć, ale zbliżywszy się do wyjścia z jaskini usłyszała odgłos potężnej ulewy. Deszcz padał tak gęsto, że nie była wstanie dostrzec niczego spoza białej zasłony wody. Cofnęła się w głąb jaskini.Marzyła o kąpieli. Takiej z prawdziwego zdarzenia, w gorącej wodzie. Na nic podobnego nie mogła jednak liczyć, więc postanowiła się czymś zająć, żeby nie oszaleć. Potrzebowała jakiegokolwiek zajęcia. Na szczęście wcześniej zauważyła,że w kociołku, w którym Qimir zwykle gotował, znajdowała się świeża woda, a obok leżały przygotowane warzywa oraz kawałek mięsa, miała nadzieję, z nerfa. Domyśliła się, że były to składniki przygotowane na ich dzisiejszy obiad. Zerknęła na Qimira. Wciąż spał, z jedną ręką luźno zwisającą z koi. Wzruszyła ramionami. Dziś, dla odmiany, to ona ugotuje obiad.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top